Wojenna zawierucha minęła. Ci, którzy ocaleli zaczęli wychodzić ze swych kryjówek, domów, bądź powracali z frontu, by budować nową rzeczywistość. W takich warunkach swoje drugie, lepsze życie otrzymał futbol, który przybierał na sile, będąc odskocznią dla zmęczonych ludzi. Dla piłkarzy zaczynała się era sowitych zarobków.
Inne miejsce, inny czas. Podczas, gdy Europa powoli budziła się z wojennego snu, nietknięta pożogą Kolumbia rozpoczęła swoje piłkarskie pięć minut chwały. A wszystko zaczyna się niczym u Hitchcocka – solidnym trzęsieniem ziemi.
W roku 1948 zamordowany został przywódca obozu liberalnego Jorge Eliécer Gaitán, co wznieciło trwająca kilka lat wojnę domową. Mniej więcej w tym samym czasie, miał miejsce spór pomiędzy Dimayor – organizacją pragnącą powołać zawodową ligę piłkarską , a Adefutbol – amatorskim futbolowym związkiem. Sprawa została zgłoszona do FIFA, a ona swoim subtelnym zwyczajem, postanowiła zawiesić członkostwo Kolumbii w swojej organizacji, co oznaczało, że ani reprezentacja, ani zespoły klubowe, nie mogły brać udział w oficjalnych rozgrywkach.
Sytuację tą wykorzystał prawnik Alfonso Senior Quevedo, który dzięki wrodzonemu sprytowi, pozyskał do swojego klubu słynnego Alfredo di Stefano. Wszak brak obecności w FIFA, zwalnia również od obowiązku przestrzegania jej prawa. Dlatego też otworzyła się furtka, która umożliwiła pozyskiwanie zawodników bez konieczności opłat transferowych. Dzięki temu kluby stać było, żeby oferować swoim graczom bajeczne warunki finansowe. Z dnia na dzień Kolumbia stała się piłkarskim El Dorado.
W niedługim czasie w barwach jednego zespołu – Deportivo Municipal, obok Alfredo di Stefano, grały gwiazdy pokroju Adolfo Pedernery, Nestora Raula Rossi czy Julio Cozzi, który był nazywany bramkarzem stulecia. Podpisywanie tak wielkich nazwisk nie byłoby zapewne możliwe, gdyby nie strajk przeciwko „niewolniczym” umowom piłkarzy w Argentynie. Kontrakty konstruowane były tam w taki sposób, że w razie jakiegokolwiek sporu, rację miał wyłącznie pracodawca.
Wieść o gigantycznych płacach szybko rozeszła się po świecie, a do kraju znad Morza Karaibskiego, zaczęły przyjeżdżać prawdziwe piłkarskie diamenty. Do lokalnego rywala Deportvio – Santa Fe, przybył nawet ówczesny reprezentant Anglii, pomocnik Stoke City – Neil Franklin. Udało im się również pozyskać podopiecznego sir Matta Busbiego z Manchesteru United- Charliego Mittena.
W tamtych czasach najlepsi piłkarze na Wyspach Brytyjskich mogli liczyć na maksymalną pensję w wysokości 12 funtów tygodniowo. Za sam podpis na kontrakcie, Mitten otrzymał podobno pięć tysięcy, a jego tygodniówka wynosiła 40 funtów. Liczby te idealnie ukazują powód tej szalonej migracji. Po kolumbijskich boiskach biegali gracze z tak odległych państw jak Węgry, Jugosławia czy Hiszpania. Oprócz wymienionych wcześniej nazwisk, kibice w kraju, który jeszcze zupełnie na tak dawno posiadał wyłącznie amatorskie rozgrywki, mogli oglądać m.in. supersnajpera Guylę Zsengelléra czy Schuberta Gambetta.
Wiele argentyńskich klubów, z wielką La Máquiną na czele, chciały odzyskać utraconych graczy, więc interwencjom FIFA oraz CONMEBOL (południowoamerykańska konfederacja piłki nożnej) nie było końca. Dopiero w 1951 roku podpisano umowę, według której zawodnicy powrócą do swoich poprzednich pracodawców w roku 1954, a Kolumbia zostanie przywrócona w prawach pełnoprawnego członka międzynarodowej federacji piłkarskiej.
Rozgrywki całkowicie zdominowała drużyna Los Millonarios, bo tak zaczęto nazywać ekipę Deportivo Municipal (nazwa ta stała się oficjalną). Sięgnęli oni po mistrzostwo ligi cztery razy w przeciągu pięciu lat. Jedynie raz ich hegemonię przerwali prowadzeni przez fenomenalnego Julio Ávilę- Deportes Caldas.
Po rozpadzie Dimayor, wielu emigrantów opuściło Kolumbię, by wrócić do grania za dużo niższe pieniądze. A gwiazdy, które brylowały w El Dorado, zaczęły podbijać Europę. Wtedy też do Realu Madryt dołączył Alfredo Di Stefano, a do Barcelony trafił jego kolega z zespołu Ramón Alberto Villaverde. Charlie Mitten natomiast długo nie nacieszył się grą w Manchesterze United, ponieważ po powrocie został szybko sprzedany do Fulham. Co ciekawe jednak podczas swojego pobytu w Santa Fe, odrzucił ofertę zespołu „Królewskich” z Madrytu.
Czas chwały szybko minął i do kolumbijskiego futbolu wróciła szara, nudna rzeczywistość. Jednak po dziś dzień, kibice w kraju nad Oceanem Spokojnym, chwalą się, że swego czasu mieli najsilniejszą ligę świata.
DAMIAN BEDNARZ
Follow @d_bednarz Obserwuj @retro_magazyn