Za Leśniaka zapłacili toną aspiryny, Krzynówek wprawił w osłupienie europejskich dziennikarzy sportowych. Wojtowicz zameldował się w klubie, przyjeżdżając rozwalonym Fiatem 125p wyładowanym mięsem, przedmiotami z domu i materacem na dachu. Kałużny się rozwodził, więc kasę z klubu przejmowała żona. Matysek pobił klubową legendę, a Boenisch ma najładniejszą żonę w całym Leverkusen. Miss Austrii, co nie?
Bayer Leverkusen to do dziś obiekt nostalgii polskich kibiców. Większość, z którymi rozmawiam właśnie ten klub wskazuje jako swój ulubiony w Bundeslidze. Polacy, którzy parafowali kontrakt z Aptekarzami na przestrzeni ostatnich 35 lat, napisali dla tego klubu kawał historii.
Klub sponsorowany przez wielki koncern chemiczny od lat korzysta z usług polskich piłkarzy. Tak się składało, że kto by do Leverkusen nie przyjechał, czymś się odznaczał. Niestety, są tacy jak Radosław Kałużny, którego gra w Bayerze zbiegła się z rozwodem. Polak stał się łatwym celem dla brukowców i zamiast skupić się na grze, musiał walczyć o swoje pieniądze.
Rudi, po co ci to mięcho!
Szlaki przetarł dla wszystkich Rudolf Wojtowicz przybyły z Szombierek Bytom w 1982 roku. Jak na łamach Kickera wspominał Frank Lussem – dziennikarz, od 1980 roku zajmuje się Bayerem Leverkusen, w dodatku jego żona Justyna była Polką – w aucie, którym przyjechał Wojtowicz nie dało się już niczego zmieścić. Absolutnie nic! Taki zapobiegliwy był.
Wojtowicz z miejsca stał się podstawowym piłkarzem pierwszego składu. Lewonożny obrońca z Polski nie tylko imponował swoimi umiejętnościami piłkarskimi. W odróżnieniu od Seweryna Michalskiego, który w Mechelen ani nie umiał grać w piłkę, ani nie chciał uczyć się języka, Wojtowicz migiem nauczył się swobodnie mówić po niemiecku. Wśród graczy Bundesligi jego osoba zaprzeczała stereotypowej opinii zawodnika – buca. Jak wspomina Lussem – z Wojtowiczem dało się porozmawiać o wszystkim – nie tylko o futbolu. Dziennikarze szanowali go też za brak mentalności gwiazdora. Często zdarza się tak, że polskiemu piłkarzowi w Niemczech po paru udanych występach odkręca się w główce hydrant z sodówką. Wojtowicz zawsze był pokorny. Taki musiał być obrońca.
Po czterech sezonach w Leverkusen Rudolf Wojtowicz podpisał kontrakt z Fortuną Dusseldorf, spędzając tam sześć sezonów. Po zakończeniu kariery w 1992 roku został trenerem Fortuny, nawet poprowadził ten zespół w 1.Bundeslidze. Potem znalazł zatrudnienie w Herthcie Berlin i VfL Wolfsburg, gdzie odpowiedzialny był za wyszukiwanie talentów. Potem wrócił do stolicy Niemiec i jeszcze do niedawna był szefem skautingu Herthy Berlin. Mało który Polak zdobył taką pozycję na Zachodzie.
Skandal i ewakuacja
Wraz z Wojtowiczem w Bayerze grał Roman Geszlecht. Przyjmując niemieckie obywatelstwo, zmienił nazwisko na Geschlecht. Miało to związek ze skandalem z marca 1982 roku. Przed rewanżem w ćwierćfinale Młodzieżowych Mistrzostw Europy w Londynie przeciwko Anglikom, Geszlecht wraz z Wenantym Fuhl’em ukradli kilka koszulek ze sklepu sportowego. Zachowanie idiotycznie, jednak w historii był to punkt zwrotny. Anglicy szybko ustalili, że złodzieje byli Polakami. W Polsce czekały ich przesłuchania, które w najlepszym przypadku kosztowałyby trochę krwi. Geszlecht podczas podróży na Wschód zatrzymał się w RFN. Zmienił nazwisko na bardziej niemieckie i już go nie zmienił, choć „geschlecht” z niemiecka oznacza „płeć”. O Fuhla się nie martwcie. Ten osadził się w Gelsenkirchen.
Geschlecht w Leverkusen grał dwa i pół roku, potem transfer do Hannoveru 96, potem FC 08 Homburg i na koniec Rot-Weiss Essen. W tym ostatnim klubie na chwilę został trenerem i grał w oldboyach Bayeru. Dzisiaj w Essen prowadzi biuro rachunkowe. Wielki szacunek za życiową zaradność, Panie Geschlecht. W Zagłębiu Sosnowiec do tej pory uważają go za zdrajcę, kiedy w Niemczech ukrywał się przed „poszukiwaczami” z Polski.
Buncol jak Błaszczykowski
Największy sukces w dziejach Bayeru Leverkusen osiągnął Andrzej Buncol – brązowy medalista mundialu z 1982 roku. W odróżnieniu od transferu Geschlechta, przybycie Buncola do klubu odbyło się całkowicie legalnie. Mało tego, Buncol potrzebował tylko roku spędzonego w FC 08 Homburg, żeby przekonać do siebie działaczy. Polski pomocnik określany był mianem „milczka”. Frank Lussem na łamach Kickera napisał o nim, że ciężko tego cichego Polaka namówić na wywiad, a przecież w klubie jest czołową postacią. Andrzej Buncol wyrobił sobie niemiecki paszport, co w socjalistycznym kraju oczywiście uznano za skandal i ten choć nie zrzekł się nigdy polskiego obywatelstwa, przestał być powoływany do reprezentacji Polski.
W 1988 roku Bayer Leverkusen osiągnął obok finału Ligi Mistrzów z 2002 roku największy sukces w historii. W dramatycznym dwumeczu Aptekarze pokonali Espanyol Barcelonę, a Buncol walnie przyczynił się do zdobycia trofeum. Strzelił bramkę Feyenoordowi Rotterdam w 1/8 finału.
Po pięciu latach przeniósł się do Fortuny Dusseldorf, awansował z tym klubem do 1.Bundesligi.
Zakończył karierę w 1997 roku i podobno trochę się pogubił. Dopadł go koszmar każdego uznanego piłkarza, który musi skończyć z piłką. Już niejednego gwiazdora zaprowadziło to na krawędź upadku. Z Buncolem było na szczęście inaczej, bo Bayer zaproponował mu trenowanie grupy juniorów. Lussem bardzo go chwali po dziś dzień. Dalej jest szczupły, dynamiczny, może nie imponuje wzrostem, jednak to właśnie decyduje o jego zwrotności. Jedyne, czego mu ubyło to włosów na głowie – śmieje się Lussem. No i otworzył się, cześciej rozmawia z ludźmi, co na początku jego życia w Niemczech było nie do pomyślenia.
Dać drapaka w Kopenhadze
Polacy występowali w Leverkusen parami. Napastnik – Marek Leśniak (na zdięciu z lewej)– uważany był za zupełne przeciwnieństwo Buncola. Często porównywany był z Geschlechtem – ze względu na skandal podobnego kalibru. W maju 1988 roku młodzieżowa reprezentacja Polski pojechała na mecz z duńskimi rówieśnikami. Leśniak – wciąż piłkarz Pogoni Szczecin – zniknął niepostrzeżenie. Przenocował go Jurgen Gelsdorf – ówczesny członek sztabu szkoleniowego Bayeru Leverkusen. Niemiec umożliwił mu ucieczkę do RFN.
Leśniak był w opałach. W Zachodnich Niemczech już czekała na niego dyskwalifikacja, dlatego polski napastnik wystąpił do ówczesnego ministra sportu – Aleksandra Kwaśniewskiego – o tzw. żelazny list, który gwarantowałby bezpieczny powrót do kraju. Bezpieczny, bo za Leśniakiem uganiali się już armiści wydelegowani przez Legię Warszawa, która na czas służby wojskowej chciała mieć go w drużynie.
Wszystkie sprawy udało się załatwić. Bayer zapłacił Pogoni milion marek. I tutaj uwaga – swoją zapłatę otrzymała też Legia. I tutaj znowu uwaga – zapłatę otrzymała w aspirynie. Do dziś po Leverkusen krąży historia jakoby za Leśniaka Legii zapłacono kilkoma wagonami aspiryny. Na trasie Leverkusen – Warszawa odbyło się kilka kursów kolejowych z tym towarem. Leki trafiły do PRL, która w zamian za aspirynę odroczyła Markowi Leśniakowi służbę wojskową na czas nieokreślony. W rzeczywistości zezwolili mu wyjechać z kraju.
Leśniak szanowany był za to, czym imponował jeszcze niedawno Zaur Sadajew w Lechu Poznań. Wielu goli nie było. Był za to charakter i nieustępliwość, typ wariata – to przecież wszystkich kręci. Leśniaka kiedyś podpuścił klubowy lekarz – Dieter Trzolek. Wmówił mu, że w Bundeslidze panuje teraz moda na celebrowanie z kibicami, kiedy piłkarz wspina się na siatkę odzielającą murawę od trybun. Nieszczęśnik gola strzelił, wspiął się, zajrzał, a tutaj betoniarki i góra piachu. Trybuna była właśnie przebudowywana.
Leśniak odszedł po kilku latach, w ostatnim nie strzelił ani jednego gola. Niemcy, Szwajcaria, potem znowu Niemcy. Zakończył karierę w Preussen Munster i trenował czwartoligowe niemieckie kluby. Teraz mieszka na przedmieściach Leverkusen.
Rozmawiam tylko z twoją żoną
Po odejściu Leśniaka w Bayerze nie było ani jednego Polaka. Stan rzeczy zmienił się, kiedy Bayer kupił z GKS-u Katowice Adama Ledwonia. Zagrał tylko dziesięć meczów w Bundeslidze i zwiał do Fortuny Kolonia. Nieudane szesnaście miesięcy zrekompensował sobie później udaną karierą w Austrii. Oto wspomnienia o ŚP Adamie Ledwoniu:
Od początku był strasznie skryty. Był zmorą każdego dziennikarza, bo po prostu nie chciał rozmawiać albo odburkiwał coś zdawkowo – tak jakby się czegoś wstydził. Kiedyś przyszedłem na trening Bayeru ze swoją żoną na wywiad z nim. Ze mną nie chciał w ogóle rozmawiać. Rozmawiał tylko z moją małżonką…
Frank Lussem – dziennikarz Kickera
Ten opis kompletnie nie pasuje do tego, jak przedstawił ŚP Ledwonia w swojej książce Grzegorz Szamotulski. Ledwoń – dusza towarzystwa, furiat. W Leverkusen zamknięty w sobie, nieufny. Zastanawiające…
Jak to Polak przywalił Niemcowi – klubowej legendzie
Polski raper – 52 Dębiec – rapował kiedyś: żaden „mada faka” nie podskoczy do Polaka. Piosenka „To my, Polacy” powstała już po odejściu Matyska z Leverkusen, jednak ten wyszedł pewnie z podobnego założenia – ale o tym za moment.
W roku 1998 kontrakt z Bayerem Leverkusen podpisał pierwszy polski bramkarz – Adam Matysek. Kontuzję odniósł Dirk Heinen, w dodatku Matysek nie był drogi – odszedł z nieznanego FC Guntersloh i już po kilku miesiącach zadawano sobie pytanie – kto będzie bronił, kiedy Heinen wyleczy kontuzję. Matysek – jedyny bramkarz Bundesligi, który rozgrywając ponad pięćdziesiąt meczów w lidze, stracił mniej niż jedną bramkę na mecz. Niebywałe, prawda? Nawet legendarni Sepp Meier i Oliver Kahn nie osiągnęli jego wyniku.
Polski golkiper – przyjazny i spokojny – taki człowiek zawsze zaskarbi sobie szacunek środowiska. Nie lubił go jeden zawodnik – urodzony w NRD – Ulf Kirsten. Nie szczędził słownych docinek w kierunku naszego rodaka. „Pijak, złodziej” mało wyszukane, a jednak dotkliwe obelgi. Stereotyp Polaka zawsze dotyka mocniej za granicą. Matysek nazwywał go „trabantem”. Podobno dla człowieka z Niemieckiej Rubliki Demokratycznej nie ma gorszego określenia.
Na jednym z treningów podobno wyzwisk było naprawdę dużo i obaj po prostu skoczyli sobie do gardeł. Jak relacjonował wówczas Kicker: Za nim pozostali piłkarze ich rozdzielili, Niemiec dostał kilka razy pięścią w twarz. Cóż, łatwo w to uwierzyć, wszak niski Kirsten nie miał szans w starciu dużo wyższym i cięższym bramkarzem z Polski.
Matysek bronił znakomicie, zdobył dwa wicemistrzostwa Niemiec. Jednak w sezonie 1999/2000 Bayer był o krok od tytułu mistrzowskiego. Aby go sobie zapewnić, piłkarze musieli co najmniej zremisować z Unterhaching, dla którego samo utrzymanie było ogromnym sukcesem. Bayer przegrał, a mistrzostwo zdobył Bayern Monachium. Przydomek Vizekusen coraz bliżej.
Pozycja Matyska w Niemczech zaczęła słabnąć. Tracąć w 2001 roku miejsce w składzie ratował się transferem do Zagłębia Lubin, aby pojechać na Mistrzostwa Świada do Korei i Japonii. I tak o to Matysek stał się jedynym piłkarzem reprezentacji Polski, który na Dalekim Wschodzie nie rozegrał ani minuty. W meczach z Koreą Południową i Portugalią bronił Dudek, z USA Radosław Majdan. Do symbolicznej zmiany warty w bramce reprezentacji doszło podczas wyjazdowego meczu eliminacyjnego MŚ z Norwegią. Kontuzjowanego Matyska zastąpił młody Jerzy Dudek – mający wielkie dni w Feyenoordzie.
Adam Matysek realizuje się jako trener bramkarzy 1.FC Nurnberg.
Bo to zła kobieta była
Do dziś niemieccy dziennikarze za najbardziej zaskakujący transfer do Bayeru w XXI wieku uznają przyjście Radosława Kałużnego z Energie Cottbus w sezonie 2002/2003. Transfer do niedawnego finalisty Ligi Mistrzów dla piłkarza z peryferii piłki nożnej na wyższym poziomie to życiowa szansa. W przypadku Kałużnego życiowa szansa oznaczała życiowy błąd.
Podczas gry w Cottbus Kałużny mieszkał w Polsce. Było to bardzo korzystne finansowo ze względu na niższe podatki w Polsce niż w Niemczech. Toczyła się już głośna sprawa rozwodowa i wybaczcie mi teraz cynizm – ale jasnym jest, że w biednym kraju oskubać piłkarza z pieniędzy to nie lada okazja. Reprezentant Polski z oferty Leverkusen skorzystał i przyszedł jako zastępstwo Jensa Nowotnego. W pierwszym meczu sezonu – Bayeru z Cottbus Juskowiak brutalnie sfaulował Nowotnego, a akurat dobry mecz rozgrywał Kałużny – stąd najprawdopodobniej jego transfer.
Przeprowadzka do Niemiec oznaczała rozliczenie się z żoną według niemieckiego prawa, będącego zdecydowanie po stronie kobiet, w odróżnieniu do prawa polskiego. Kałużny zapłacił za rozwód fortunę, w dodatku zobowiązał się płacić ogromne alimenty ze względu na wysokie zarobki, przecież piłkarz Bundesligi zarabia więcej niż „szary Kowalski”. Polski pomocnik nie mógł skupić się na grze, co zrozumiałe. W Bayerze zagrał tylko dwanaście meczów w Bundeslidze w przecięgu dwóch lat. Odszedł później do LR Ahlen.
Postrach Romy i Relu Madryt
Dzisiaj wśród młodych ludzi najbardziej kojarzony z czerwono-czarną koszulką Bayeru Leverkusen jest Jacek Krzynówek. Po znakomitym okresie w 1.FC Nurnberg awans sportowy związany z transferem do uznanego w Niemczech klubu oznaczał również grę z najlepszymi w Lidze Mistrzów. W eliminacjach LM 2004/2005 Krzynówek zadebiutował w europejskich pucharach. Przeciwnik mało wymagający – Banik Ostrawa, jednak sam fakt, że Polak stał się cześcią drużyny z Berbatowem, Schneiderem czy Francą – wielki szacunek za grę na europejskim poziomie. 2004 rok był bardzo średni, jeśli chodzi o polski futbol. Nasi piłkarze w TV oglądali ME, a jedynymi piłkarzami na dużym europejskim poziomie byli: Krzynówek w polu i Jerzy Dudek w bramce Liverpoolu. Ten pierwszy fenomenalnymi strzałami pokonywał bramkarzy Realu Madryt i AS Romy. W 1/8 finału pokonał Jerzego Dudka, ale bramka na nic się nie zdała. Liverpool wygrał i awansował do ćwierćfinału.
Gorsze czasy nastały wraz z odejściem Klausa Augenthalera – stojącego za transferem Jacka Krzynówka z Norymbergi. Zastąpił go Michael Skibbe. Nawet w samych Niemczech nie ukrywano, że Skibbe i Krzynówek po prostu za sobą nie przepadają. Przytrafiały się drobne kontuzje, Skibbe coraz częściej sadzał polskiego pomocnika na ławce rezerwowych. Był sezon 2005/2006, zbliżały się Mistrzostwa Świata w Niemczech. Krzynówkowi zarzuca się, że na rok przed tą wielką imprezą nie mówił o niczym innym, bardziej skupiał się na przyszłych MŚ niż na Bundeslidze. Krzynówka określa się też jako człowieka niestabilnego pod względem nadchodzącej zewsząd presji. Podobno im bardziej się na niego naciska, tym bardziej się denerwuje i brakuje mu luzu.
Dla nas Jacek Krzynówek to ikona reprezentacji Polski i nie zmienią tego żadne opinie zzewnątrz. Niesamowity sportowiec, który lewą nogą potrafi wymieniać żarówki w Żuku. Odszedł do VfL Wolfsburg, potem do Hannoveru 96. Zakończył znakomitą karierę w 2010 roku. Ciekawostkę stanowi fakt, że Krzynówek miał tak małą stopę, że Adidas robił mu buty na zamówienie. Tak właśnie tłumaczy tajemnicę precyzji swoich strzałów.
Po nim szczęścia w Leverkusen próbował jeszcze Tomasz Zdebel. Zagrał dwanaście ligowych meczów i odszedł do Alemannii Akwizdran.
Największy błąd w nowej historii?
Zliczyć wszystkich Polaków lub piłkarzy polskiego pochodzenia nie sposób. W całej historii klubu w rezerwach przewinęło się kilkadziesiąt polsko brzmiących nazwisk. Niektórzy – jak Paul Freier – urodzili się w Polsce, ale życie spędzili w Niemczech.
Kto wie czy odpalenie z klubu Arkadiusza Milika to nie największy błąd w karierze dyrektora sportowego Rudiego Vollera. Pod koniec 2012 roku odchodzący z Górnika Zabrze zawodnik odrzucił oferty Anderlechtu Bruksela oraz Celtiku Glasgow i podpisał kontrakt z Bayerem. Zadebiutował w meczu przeciwko Borussii Dortmund, wchodził na ostatnie minuty meczów w Bundeslidze, zagrał w dwóch meczach Ligi Europy przeciwko Benfice. Wypożyczyli go do Augsburga, a Voller udzielał wywiadów – jak to pod nieobecność Kiesslinga Bayer Leverkusen nie będzie dysponował ani jednym wartościowym zawodnikiem na pozycji „9”
Biorąc pod uwagę rozwój talentu Arka można wnioskować, że za rok lub dwa tego klubu na polskiego napastnika nie będzie stać. Ajax może nie jest już europejskim potentatem, aczkolwiek gra w Lidze Mistrzów, a i bramki w reprezentacji Polski są bezcenne.
Dzisiaj barwy klubu z Nadrenii – Północnej Westfalii reprezentuje tylko jeden Polak – Sebastian Boenisch. Był bez klubu po EURO 2012, nie wypalił transfer do VfB Stuttgart. Boenisch wypełnił wakat na lewej stronie defensywy, potem przedłużył kontrakt. Zagrał w Lidze Mistrzów, natomiast teraz głównie przesiaduje na ławce rezerwowych kosztem Wendella ściągniętego za sześć milionów euro z Gremio Porto Alegre.
KAMIL ROGÓLSKI