Mourinho wkracza na salony. FC Porto 3:0 AS Monaco

Czas czytania: 5 m.
0
(0)

2004 to rok, w którym na piłkarskiej mapie Europy królowała Portugalia. Młody Cristiano Ronaldo już pokazywał olbrzymi talent, a FC Porto to drużyna, która wygrała Champions League, mając w pierwszym składzie aż dziewięciu reprezentantów kraju. Powinniśmy być wdzięczni portugalskim Smokom. Przede wszystkim za to, że ujawnili nam nietuzinkową postać. Dali nam Jose Mourinho. Człowieka, który budzi skrajne emocje, ale szczerze – bez niego futbol byłby w istocie nudny.

Spróbujmy najpierw się cofnąć o 12 lat. Premiera filmu „Symetria”, afera Rywina, powstanie RMF Maxxx, a w kancelarii premiera Leszek Miller zamienia się z Markiem Belką. Adam Levine śpiewa „This Love”, natomiast w klubach króluje Usher z utworem „Yeah”. W tym roku zmarł też Jacek Kaczmarski – wybitny polski poeta i twórca piosenek. Mel Gibson pokazał światu swoją „Pasję”. No i oczywiście uruchomiono Facebooka!

26. maja 2004 roku. Zespół FC Porto prowadzony przez charyzmatycznego Jose Mourinho ograł drużynę z księstwa Monaco – 3:0. Szkoleniowcem czerwono-białych był z kolei wówczas obecny selekcjoner reprezentacji Francji – Didier Deschamps, który został najmłodszym trenerem w historii finałów Ligi Mistrzów. I jest nim do dziś. Miał wtedy 36 lat. Warto dodać, że rok wcześniej Mourinho wygrał razem z portugalską drużyną puchar UEFA, pokonując w finale Celtic. Mało kto pamięta, ale 3-0 to wynik zupełnie nieadekwatny do sytuacji z boiska. Uważam ten finał za wyjątkowy, choćby dlatego, że wszystkie strzały celne znalazły swoje miejsce w bramce. Wątpię, żeby w jakimkolwiek innym zaistniała podobna sytuacja. Jeśli mówimy o uderzeniach niecelnych, to było w nich 7-0 dla AS Monaco. Portugalczycy oddali na bramkę rywali 3 strzały, 3 celne, z czego zdobyli 3 bramki. Po końcowym gwizdku wiele osób nazwało go „najnudniejszym finałem”. Zobaczyliśmy 20 (!) spalonych. Tak, to nie żart. 12 po stronie Monaco i 8 Porto.

Przeczytaj także: „Ciekawy przypadek Briana Clougha”

Od czasu nazwania rozgrywek Ligą Mistrzów (sezon 1992/1993) to jedyny przypadek, gdzie w finale nie znalazł się żaden z zespołów z czterech najsilniejszych lig świata (Anglia, Hiszpania, Niemcy, Włochy). Był to niezwykły sezon dla Arsene’a Wengera, bo jego Arsenal nie przegrał żadnego spotkania ligowego. To idący jak burza Kanonierzy byli więc głównym kandydatem do ostatecznej rozgrywki na stadionie Schalke. Tak się jednak nie stało, a trener zakochany w swojej przydługiej kurtce, wciąż czeka na upragniony tryumf.

Przygotowania i przewidywania

W Gelsenkirchen wydano aż 5 milionów euro na przygotowanie do finału, wprowadzając między innymi tzw. sztuczną walutę, czyli specjalną kartę chipową. Wszystko to w celu ułatwienia obsługi obiektu. Jednostką płatniczą został „knapp”, który miał równowartość jednego euro. Nazwa waluty oczywiście nie jest przypadkowa, bo „knapp” to przecież górnik, a drużyna Schalke ma właśnie taki pseudonim. Powstało też wiele stoisk z pamiątkami. Tygodnik „Piłka Nożna” dawał 70% szans na zwycięstwo AS Monaco. Podobnie myślała większość ekspertów. Wszyscy bowiem pamiętali o 4 bramkach Dado Prso i zwycięstwie 8:3 z Deportivo w fazie grupowej, a także o niespodziewanym wyeliminowaniu Realu i Chelsea (kolejno w 1/4 i 1/2). Pamiętali też jednocześnie o dość szczęśliwym awansie FC Porto w ostatnich minutach, w meczu 1/8 z Manchesterem United. Portugalczycy grali agresywnie, atakując łokciami przy wyskokach, zdecydowanie bardziej skupiali się na defensywie i wyprowadzali świetne kontry – dziś powiemy, że to typowa taktyka The Special One.

Chłopcy Deschampsa grali z kolei efektownie, pięknie dla oka. Logiczne więc, że jako 11-latek bardzo chciałem, żeby to Ludovic Giuly uniósł Puchar Europy. Morientes zachwycał skutecznością, a Jerome Rothen kreatywnością (i techniką w Fifie!)

Hiszpański as, wypożyczony z Realu Madryt o swoich przenosinach mówił:

Byłem zdołowany. Źle się czułem w Madrycie. Bardzo chciałem odejść. Tu, w Monaco jest zupełnie inaczej.

Florentino Perez popisał się swoim firmowym trikiem i postawił na produkt bardziej marketingowy. W ataku Realu miał grać Ronaldo i basta. Z kasy zarobionej na Ronaldo… Perez płacił pensję Morientesowi. Co musiał więc czuć długowłosy napastnik, który wyeliminował w 1/4 rozgrywek swojego pracodawcę? Możemy sobie tylko wyobrazić tę słodycz myśli.

Retrospekcja z boiska

Jose Mourinho zaskoczył wszystkich już przed meczem, podając do wiadomości podstawowy skład, w którym doświadczonego Aleniczewa zastąpił młodziutkim Carlosem Alberto, grającym z charakterystycznym plastrem na nosie. W ramach ciekawostki – był to plaster kondycyjny, który ułatwiał oddychanie. Z podobnym grał chociażby Joao Pinto, a wśród polskich piłkarzy – Marcin Burkhardt. Joker w talii Mourinho zapowiadał się w Porto na wybuchowy talent, a skończył odbijając się od kolejnych klubów. Zrujnowany przez Werder Brema. „Wywożony” na kolejne brazylijskie przystanki, najpierw przez niemiecki zespół, później przez Vasco da Gama, czyli klubu, w którym zaliczył ostatni swój udany sezon – 2009/10. Jednak i stamtąd przerzucali go jak gorącego ziemniaka. Alberto błąka się od kilku lat po rodzimej Brazylii i gra obecnie dla Figueirense, a ma dopiero 31 lat.

Wracając jednak do 2004 roku, to Mourinho się na nim nie zawiódł. Młodziutki Brazylijczyk otworzył wynik spotkania. Swój charakter pokazał przy celebracji, po której został ukarany żółtą kartką. Wcześniej jednak, jeszcze przy stanie 0-0, szlag trafił pomysł Deschampsa na wykorzystanie szybkich skrzydłowych – Rothena i Giuly’ego, bo ten drugi doznał kontuzji. Francuz musiał więc wprowadzić Chorwata Prso, który kilka razy w tym spotkaniu pokazał, że do zwrotności Giuly’ego wiele mu brakuje. W powietrznych pojedynkach też miał nie byle jakiego rywala, bo samego Ricardo Carvalho. Jeśli dodamy do tego dwie niesłuszne decyzje sędziego o spalonych, na których rzekomo znajdował się Fernando Morientes, to stwierdzić możemy, że los tego dnia wyjątkowo nie sprzyjał czerwono-białym. Posiadanie piłki też mieli o 10% wyższe. Ale co z tego, skoro Mourinho po raz kolejny pokazał swój kunszt, wprowadzając na boisko Dmitrija Aleniczewa, który dwa razy pobiegł do zabójczych kontr – za pierwszym razem asystował, a za drugim posłał potężną bombę w kierunku Flavio Romy. Bramkarz Monaco, widząc składającego się do strzału Rosjanina, tak się przestraszył, że odwrócił głowę. Dwie kontry w przeciągu czterech minut. Strzał na 3-0 w 75. minucie właściwie przesądził o wszystkim.

Rewanż nie udał się prawemu obrońcy Monaco. Hugo Ibarra, choć ogromnie starał się na swojej stronie, ponownie przegrał z Mourinho. Paradoks polega na tym, że Argentyńczyk był wówczas piłkarzem Porto, którego portugalski trener wypożyczył do Monaco.
Vitor Baia został pierwszym Portugalczykiem, który tryumfował w trzech finałach: Pucharze Zdobywców Pucharów, Pucharze UEFA i Lidze Mistrzów. Jose Mourinho na konferencji pomeczowej powiedział:

Dziękuję moim piłkarzom. Był to prawdopodobnie mój ostatni mecz na ławce trenerskiej FC Porto. Chciałbym spróbować swoich sił w Anglii, jednak nie skomentuję doniesień o zatrudnieniu mnie w Chelsea.

Kto skorzystał po finale

Po udanym sezonie – Ludo Giuly przeszedł do Barcelony, Jerome Rothen do PSG, natomiast Fernando Morientes wrócił z wypożyczenia i został sprzedany do Liverpoolu. Za to szeregi zespołu z księstwa, za niecałe 3 miliony funtów, zasilił wówczas 22-letni Brazylijczyk. Dziś, choć już wiekowy, ale jeden z najbardziej cenionych prawych obrońców. Chodzi oczywiście o Maicona. Mourinho z kolei pociągnął za sobą do Chelsea: Ricardo Carvalho i Paulo Fereirę, za łączną sumę 44 milionów funtów. Deco zaś dołączył do swojego finałowego przeciwnika – Giuly’ego, z którym spotkał się w Barcelonie. Młodego Carlosa Alberto już wtedy ciągnęło do Brazylii, bo jeszcze przed zainteresowaniem Werderu, dołączył do Corinthians, a z pozyskanych wielkich pieniędzy, za „drobniaki” sprowadzono chociażby młodziutkiego 16-letniego Andersona, współczesnego zabijakę (stereotyp!) Pepe, niespełniony talent – Ricardo Quaresmę, czy jednego z najlepszych obecnie stoperów – Thiago Silvę. W Porto nie zmieniło się to, że mają nosa do transferów, wychowują i wydają na świat wspaniałych piłkarzy. Aha, no a gdzie gra dziś Ricardo Carvalho? U swojego przeciwnika z 2004 roku!

PATRYK IDASIAK

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Remanent 5. Pole karne z bliska.

Jerzy Chromik powraca z piątą częścią Remanentu, w którym przenosi czytelników na stadiony z lat 80. i 90. Wówczas autor obserwował zmagania drużyn eksportowych,...

Jakie witaminy i minerały są ważne dla biegaczy?

Bieganie to nie tylko pasjonująca forma aktywności, ale także sposób na zadbanie o zdrowie i kondycję. Odpowiednia dieta, bogata w witaminy i minerały, może...

Przełamanie w starciu z liderem – wizyta na meczu OPTeam Energia Polska Resovia – Weegree AZS Politechnika Opolska

Koszykarze OPTeam Energia Polska Resovii w meczu 9. kolejki Bank Pekao 1. Ligi podejmowali Weegree AZS Politechnikę Opolską. Spotkanie rozegrane zostało w przeddzień Święta...