Oczekiwania kibiców nie zostały zaspokojone w 1924 roku. Jednak to nie porażka w IO i niekorzystny bilans podsumowuje zakończony rok. Właściwy zawód nie dotyczył wyników, a spadku znaczenia piłki nożnej w kraju. Dyscyplina, która do niedawna była wiodącą, oddała miejsce lekkiej atletyce, a kibice spoglądali na boiska z coraz mniejszym zainteresowaniem. W kolejnej części cyklu omówimy rok 1925. Czy futbol wrócił na piedestał?
- Polska – Węgry 0:2
- Finlandia – Polska 2:2
- Estonia – Polska 0:0
- Turcja – Polska 1:2
- Polska – Szwecja 2:6
W tym roku narodziła się w naszym kraju radiofonia. Był to również czas kiedy zaprojektowano i zbudowano Pomnik Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Nasze stosunki polityczne z Niemcami się pogarszały, a w efekcie rozpoczęła się wojna celna, która dodatkowo pogłębiła kryzys finansowy w kraju.
Piłkarski odpust za południową granicą
Mecz piłkarski pomiędzy Polską a Czechosłowacją w Pradze był traktowany jako spotkanie nieoficjalne, mimo to został określony przez Przegląd Sportowy mianem „światowego odpustu piłkarskiego”. Chodziło o to, że w tym samym odbywał się tu Międzynarodowy Kongres Olimpijski, który ściągnął do tego miasta elitę sportowego świata. Idealna okazja, by pokazać, że ubiegłoroczne wyniki były efektem braku szczęścia, a nie rzeczywistego poziomu sportowego.
Już na starcie wątpliwość wśród dziennikarzy budziły decyzje PZPN. Zaledwie dwa dni wcześniej w kraju rozegrano ważne spotkania ligowe (m.in. Pogoń – Cracovia). Tym samym nasza kadra nie mogła wystąpić w optymalnym składzie, a przybyli piłkarze odstawali w przygotowaniu fizycznym. W efekcie drużyna powołana przez kapitana związkowego – Tadeusza Kuchara – nie mogła mierzyć się jak równy z równym. Polacy nie mieli też czasu na tradycyjne zgrupowanie. Piłkarze zostali wytypowani bez wcześniejszej oceny w meczu testowym. Byli nie tylko pozbawieni zgrania, ale również dynamiki. Zwykle wybiegana i ambitna drużyna snuła się po boisku szukając oddechu.
W tamtym okresie nasza reprezentacja była zdecydowanym faworytem do zwycięstwa, zwłaszcza wobec braków kadrowych w drużynie rywala. Czechosłowacy wystawili zespół, który w normalnych okolicznościach powinniśmy wysoko pokonać. W pierwszych minutach Polacy nie atakowali z tradycyjną dla siebie dynamiką, Z czasem coraz większe znaczenie zaczęła odgrywać wyżej wymieniona przeze mnie kondycja. Pod koniec pierwszej połowy rywale zdołali otworzyć wynik spotkania. Szczęśliwie chwilę później doprowadziliśmy do wyrównania. W drugiej części nieudolne ataki obu stron nie przynosiły zmiany rezultatu. Rywale stwarzali groźniejsze okazje, a najlepsza z nich zakończyła się na słupku i paniczną próba wybicia przez obrońców. Gdy wydawało się, że mecz zakończy się jednobramkowym remisem, na dwie minuty przed końcem nasi rywale strzelili rozstrzygającego gola.
Węgry po raz piąty
Boiskowa rywalizacja pomiędzy Polską i Węgrami obrosła w legendy. Obie ekipy mierzyły się do tej pory czterokrotnie. Skrajnie niekorzystny bilans nie oddawał rzeczywistej różnicy sportowej pomiędzy drużynami, choć trudno w to uwierzyć. Nie zdobyliśmy żadnej bramki z tą reprezentacją, tracąc ich aż 13. 19 lipca 1925 roku miało się to poprawić. Skład drużyny został oparty niemal w pełni na piłkarzach Pogoni Lwów, a szkielet uzupełnili jedynie dwaj gracze Wisły Kraków. Początkowo zakładano, że mecz zostanie rozegrany na stadionie Cracovii. W wyniku powodzi obiekt pierwszego mistrza polski został zrujnowany. Spotkanie przeniesiono na pobliski stadion Wisły, co spotkało się z krytyką wobec związku. Obiekt mógł pomieścić zaledwie 6000 kibiców. Nastroje nie były najlepsze zarówno wśród obserwatorów jak i dziennikarzy. Wszyscy wiedzieli jak szło nam z Madziarami. Związek piłkarski z Tadeuszem Kucharem na czele dodatkowo do samego końca zwlekał z podaniem ostatecznego składu. Ekipa Węgrów była mocno zmotywowana do zwycięstwa.
Pierwsza połowa zaskoczyła kibiców i dziennikarzy. Polacy podeszli do spotkania bardzo spokojnie i unikali błędów, które były do tej pory źródłem większości porażek. Początkowo gra toczyła się w wolnym, badawczym tempie. Z czasem obie ekipy zaczęły odważniej atakować. Najlepszą okazję mieli goście. Nie zdołali wykorzystać rzutu karnego po zagraniu ręką w polu karnym. Wynik 0:0 utrzymał się do przerwy, pomimo wyraźnej przewagi technicznej i taktycznej rywali. Druga połowa nie była już tak szczęśliwa dla Polaków. Z czasem coraz bardziej rysowała się przewaga gości. Za sprawą faulu Kaczora na zawodniku Węgier, sędzia podyktował rzut wolny z okolicy linii pola karnego. Wykorzystał go József Winkler. Polscy gracze próbowali za wszelką cenę wyrównać, jednak to rywale po jednej z kontr podwyższyli prowadzenie.
Ocena meczu i piłkarzy była pozytywna, czego wcale nie zakładano. Przegrana była przewidywana jeszcze na długo przed meczem, a rokowania wskazywały na dużo wyższą porażkę. Polacy byli chwaleni za ambitną walkę i spokojną grę. Krytyka dotknęła jednie linii pomocy, która mogła zaprezentować się odrobinę lepiej na tle rywala.
Nadbałtyckie tournee
Pierwsze lata istnienia naszej reprezentacji były dosyć monotonne pod kątem dobieranych rywali z powodu sytuacji geopolitycznej w Europie, a także stosunków dyplomatycznych. Zawodnicy nie mogli poznać innych stylów gry, bazując ciągle na tych samych przeciwnikach. W 1925 roku, podobnie jak miało to miejsce dwa lata wcześniej, kadra narodowa wyruszyła do Skandynawii. W planach było rozegranie meczu z Finlandią, a następnie w drodze powrotnej z Estonią i Łotwą.
Niestety znów zawiodła organizacja. Jak donosi „Przegląd Sportowy”, niemal do samego wyjazdu nie udało się skompletować pełnego składu, a odpowiedzialność za to ponosił kapitan związkowy i ogólne standardy powołań. Tradycyjnie o powołaniach informowano na kilka dni przed zgrupowaniem. Kluby nie zgadzały się więc zwalniać zawodników. Na początku istnienia związek stawiał głównie na graczy Cracovii, z którą żył w dobrych relacjach. Z czasem, gdy selekcja zaczęła obejmować większą skalę, pojawiły się pierwsze problemy. Tym razem ostatni piłkarz dotarł na pociąg na godzinę przed odjazdem drużyny, a sytuacja odbiła się szeroką krytyką w prasie. Oczekiwano jawności powołań i informowania o nich na miesiąc przed meczem, tak by ograniczyć do minimum ewentualne roszady w składzie.
Polacy mieli za cel zamazanie niekorzystnego wizerunku, który pozostawili po sobie dwa lata wcześniej podczas swojej pierwszej wizyty w Helsinkach (porażka 3:5). Drużyna nie mogła wystąpić w optymalnym składzie. Kuchar zmagał się z chorobą, a Loth miał w tym samym czasie… mistrzostwa tenisowe Polski. Zespół wypadł jednak solidnie. Finowie w pierwszej połowie wyszli na powadzenie. W drugiej gra toczyła się pod nasze dyktando, czego efektem były dwie bramki. Gospodarze zdołali wyrównać i takim to wynikiem zakończył się mecz.
Zaplanowane na 1 września spotkanie z Estonią stanęło pod znakiem zapytania wskutek problemów zdrowotnych polskich reprezentantów. Zwykle spokojne morze tym razem było wzburzone, co skutkowało znacznym wydłużeniem rejsu, a także przeziębieniem i chorobą morską u części piłkarzy. Organizatorzy zgodzili się na przełożenie meczu na następny dzień, a w miejsce planowanych zawodów rozegrano towarzyskie i nieoficjalne spotkanie pomiędzy drużyną Małopolski i Tallina, rozstrzygnięte na korzyść naszej drużyny 3:0.
Co ciekawe, następnego dnia pierwsze drużyny Polski i Estonii przystąpiły do meczu w niemal… niezmienionych składach. Estończycy zastąpili bramkarza i jednego pomocnika, Polacy też dokonali kosmetycznych zmian. Rywale skupili się na zadaniach defensywnych, przez co zgromadzeni kibice obserwowali bardzo jednostronne widowisko, a wręcz oblężenie. Fatalne boisko, duża agresja rywali i stronniczość sędziego, który nie uznał poprawnie zdobytej bramki wywołały u naszych piłkarzy prawdziwą złość. Niemal nie skończyło się to skandalem, kiedy nasi piłkarze odmówili wyjścia na drugą połowę. Po interwencji kapitana związkowego kadrowicze dograli spotkanie do końca. Gole jednak nie padły. Ku zaskoczeniu dziennikarzy do planowanego starcia z Łotwą nie doszło. Nie znamy powodu. Z drugiej strony nie podano także wcześniej do publicznej wiadomości, że ma odbyć się spotkanie pomiędzy Tallinem a Małopolską, chociaż jak się później okazało, mecz był oficjalnie zaplanowany przez związek. Jest to tym większym zaskoczeniem, że w podróż wybrało się zaledwie 10 piłkarzy o małopolskich korzeniach. Cóż, ta sytuacja tylko przysporzyła nabojów krytykom związku. Ten zresztą nie miał i tak zbyt wielu argumentów do obrony, bo tak jak wspomniano wcześniej, dyscyplina, która miała być wiodącą w naszym kraju, przeżywała prawdziwy kryzys – nie tylko reprezentacyjny, ale przede wszystkim klubowy.
Gościnny Bosfor
Trzy do tej pory mecze i brak zwycięstwa. Polacy wrócili ze Skandynawii w mieszanych nastrojach, jednak nie było zbyt wiele czasu na analizy i przemyślenia. Niespełna miesiąc później reprezentanci mieli wyruszyć nad Bosfor, gdzie czekała trudna misja pokonania Turków. Ci udowodnili na olimpiadzie, że nie są chłopcami do bicia, choć i tak nie byli traktowani przez naszych graczy jako drużyna z najwyższej półki. Tym razem podróż była dużo lepiej przygotowana i zaplanowana (nowość!). Do wyjazdu zostało oddelegowanych aż 18 piłkarzy, z czego część miała tworzyć reprezentację Krakowa, która miała zaplanowane mecze z Wiedniem i Konstantynopolem. Te można było uznać za nieoficjalne spotkania reprezentacji, ponieważ szkielet krakowskiej ekipy tworzyli piłkarze, którzy grali pierwsze skrzypce w barwach narodowych.
W drodze do Turcji Polacy zatrzymali się w Wiedniu, gdzie w barwach Krakowa pokonali austriacką drużynę 1:0 i w doskonałych nastrojach ruszyli do Konstantynopola. 2 października miał się odbyć mecz naszych głównych reprezentacji. Na korzyść gospodarzy przemawiało bardzo twarde boisko, do którego nasi piłkarze nie byli przyzwyczajeni, zwłaszcza po ostatnich błotnistych starciach w Skandynawii. To było zresztą widoczne w pierwszych minutach meczu, gdy piłka odskakiwała Polakom. Widoczny niepokój i zagubienie wykorzystali rywale, którzy strzałem w róg bramki uzyskali szybkie prowadzenie. Z czasem nasz zespół zaczął lepiej panować nad piłką i ruszył do ofensywy, doprowadzając do szybkiego wyrównania. W drugiej połowie gra toczyła się już pod dyktando Polaków, co przyniosło oczekiwany efekt w postaci zwycięskiego gola Leon Sperlinga.
Zanim nasi kadrowicze wrócili do Polski, ponownie pod nomenklaturą reprezentacji Krakowa, zmierzyli się z reprezentacją Konstantynopola. Mecz zakończył się wynikiem 3:3. Dwa dni później odbyło jeszcze jedno spotkanie, zakończone wynikiem 2:2, a wzięły w nim udział ekipa turecka i kombinowany skład Polski. Tym samym niektórym piłkarzom przyszło rozegrać nad Bosforem aż trzy mecze.
Szwedzka strzelanina
Ostatni mecz to nasz największy blamaż. Odbył się w Krakowie, a delegacja gości została miło przyjęta. Wcale nie mniej gościnni byli piłkarze, którzy zapraszali rywala w swoje pole karne i pozwalali na kolejne trafienia. Od czasów pierwszego spotkania ze Szwedami minęło trzy i pół roku, jednak poziom drużyn zmienił się diametralnie. O ile siła Polaków nie wzrosła zgodnie z oczekiwaniami, o tyle Szwedzi stali się prawdziwymi mistrzami w sztuce piłkarskiej. Znalazło to potwierdzenie na boisku. Dominowali zarówno technicznie jak i fizycznie. Różnica klas była aż nadto widoczna, a klęska w pełni zasłużona. Z drugiej strony skala porażki nie wynikała jedynie z różnicy w piłkarskich umiejętności, ale również zaangażowania i skupienia. Polacy popełniali wiele błędów, grali bez planu i przekonania. W drugiej połowie obraz gry uległ nieznacznej poprawie na naszą korzyść, natomiast nie pozwoliło to na odwrócenie losów meczu, który zakończył się wielką porażką aż 2:6.
Właśnie tym meczem 1 listopada zakończył się rok reprezentacyjny. Wygrana, dwa remisy i dwie porażki – nie był to świetny bilans kadry, której aspiracje sięgały o wiele wyżej. Dopiero kolejny rok przyniósł słodki rewanż na Finach i Estończykach, ale o tym w kolejnym artykule cyklu #retrokadra.
Źródła: Tygodnik Sportowy, Kurjer Sportowy, historiawisly.pl
BARTŁOMIEJ MATULEWICZ