Każdy z nas ma w pamięci mecz, który uważa za najlepszy w historii. Zwykle jest on związany z wielkim tryumfem ulubionej drużyny. Często jest to finał lub decydująca faza ważnych rozgrywek. Na pewno ciężko wytypować mecz, który zgodnie wszyscy określimy jako najlepszy — bo każdy z nas ma inne sympatie i różną wrażliwość estetyczną. Mimo to uważamy, że są mecze wybitne — oto jeden z nich.
Wielkie nadzieje faworyta
W końcu przyszedł maj, a wraz z nim ostatnie mecze w Lidze Mistrzów i drugie starcie dwóch gigantów światowego futbolu. Manchester City Pepa Guardioli marzy, aby w końcu zdobyć to trofeum pod wodzą katalońskiego szkoleniowca. Są już bardzo blisko, albowiem w ubiegły wtorek wygrali u siebie z Realem 4-3. Jednak wiedzą, że nie będzie to łatwa przeprawa, nie dość, że pozwolili sobie strzelić aż trzy gole, to rewanż rozgrywany jest na Santiago Bernabéu. Na stadionie, na którym dzieją się rzeczy nieprawdopodobne, na stadionie, na którym świętowano zdobycie Ligii Mistrzów aż 13 razy, na stadionie mistrza Hiszpanii głodnego kolejnego tytułu.
Tego uczucia doświadczyły już dwie poprzednie drużyny, które podbudowane wygraną u siebie wyszły na murawę pięknego Santiago i finalnie znalazły się poza turniejem. Cóż, byłoby to coś niezwykłego, gdyby Real zrobiłby to po raz trzeci. Trzeci raz z rzędu uciekłby rywalowi, kiedy ten w myślach całuje już puchar z wielkimi uszami. Tym razem jednak ma być inaczej, przecież Real nie był nawet typowany jako faworyt, to City było faworytem. A więc co mogło pójść nie tak.
Piękna majowa środa w Madrycie, na ulicach robi się gorąco i to nie z powodu zbliżającego się lata (jak wiemy, temperatury w Hiszpanii są dość wysokie), a przez zbierających się kibiców Realu, którzy już czekają, aby powitać swoją drużynę kierującą się w stronę stadionu. To ma być pierwszy pokaz siły i wiary, jaka pokładana jest w tę drużynę. Żadna z osób, która przyszła powitać autobus królewskich nie traci nadziei, że tej nocy stanie się coś, o czym będzie się mówiło jeszcze długo. Słychać już „Ale ale ale Real Madrid ale” wydobywające się z tysięcy gardeł. Kobiety, dzieci, mężczyźni, młodzi i starzy. To bez znaczenia kim jesteś, co robisz i w jakim jesteś wieku, dzisiaj twój Madryt gra jeden z najważniejszych meczów w swojej historii. Musisz tam być.
Real Madryt to klub, który nie raz cierpiał, nie raz waliło się i paliło, nie raz byli już jedną nogą poza, a jednak wracają, i to w sposób spektakularny. Przypomnijmy tylko główkę Sergio Ramosa w finale LM w 2014. Wtedy drużyna była prowadzona tak jak w 2022, przez włoskiego szkoleniowca-Carlo Ancelotti. Minuta 92:48, rzut rożny wykonany przez Lukę Modricia i Sergio Ramos pokonuje strzałem głową Tibo Courtois, który jak wiemy, wtedy reprezentował inną część Madrytu. Teraz już nie ma Sergio Ramosa, został z PSG w 1/8 finału LM. Teraz jest Karim Benzema, Luka Modrić, Toni Kross, Vinicius Junior i Rodrygo. Teraz jest Santiago Bernabéu (w remoncie, ale dalej robiące duże wrażenie). Teraz jest tylko i aż półfinał Ligi Mistrzów.
Jedną nogą w finale
Składy już podane, wszystko jasne. Real z ustawieniem 4-2-3-1 z wysuniętym Benzemą i klasyczne 4-3-3 City. Żadnych niespodzianek, najmocniejsze działa stają do walki o finał Ligi Mistrzów. Tutaj nie można eksperymentować, szczególnie nie może pozwolić sobie na to Real, który musi odrobić straty z pierwszego meczu. Drużyny wychodzą ma boisko przy akompaniamencie hymnu Realu, który powstał dla uczczenia dziesiątego tytułu mistrza Europy. Jedyna rzecz niepasująca do podniosłości tego wydarzenia jest wielki Karim Benzema spoglądający z trybuny socios, który wygląda jak po nocnej wycieczce po madryckich barach. Kibice na całe gardło śpiewają „Como no te voy a querer…” , a włoski arbiter Daniele Orsato, równo o godzinie 21:00 gwiżdże po raz pierwszy. Cały piłkarski świat zatrzymuje się na 90 minut, długich i ciężkich minut, o czym niedługo przekonają się obie drużyny.
Zaczęli. Oba zespoły od początku spotkania próbują zaatakować rywala. Po 4 minutach gry mamy już remis w rzutach rożnych, a po kolejnych 4 remis, jeśli chodzi o żółte kartki. Laporte i Modrić zostają jako pierwsi ukarani przez sędziego. Żółta karta na początku tak wymagającego spotkania to niezbyt zadowalająca informacja dla obu trenerów. Niestety, nie wiemy, czy brew Ancelottiego podniosła się przez to wyżej niż zazwyczaj. Pierwsza groźna akcja dopiero w 20 minucie meczu, kiedy to świetną obroną popisuje się Courtois po strzale Bernardo.
Pierwsze 45 minut to wiele zmarnowanych okazji Benzemy i wiele prób City, ale każda zatrzymana przez Belga w białej koszulce (w sumie w zielonej). Kończymy zatem bez bramek. Dużo fauli i wyraźna nerwowość z obu tron. Po pierwszej połowie klub z Anglii jest już jedną nogą w finale, co może zadziałać budująco na dalszą postawę piłkarzy w drugiej połowie.
O sekundy od awansu
Ledwo rozpoczęła się druga połowa, a królewscy wyprowadzają doskonały atak, który Vinicius miał zakończyć golem, a zakończył jękiem zawodu na trybunach. Mecz trwa, czas ucieka, Real się niepokoi, włoski trener decyduje się na zmiany, w 68 minucie za Toniego Kroosa wchodzi młody Brazylijczyk, Rodrygo (zapamiętajcie ten moment, będzie on kluczowy w kontekście dalszych wydarzeń).
Manchester staje się coraz bardziej pewny siebie. Atakują, Riyad Mahrez strzela i wprawia całe Bernabéu w osłupienie. The Citizens nie jedną, a już dwiema nogami w finale. Czy w 73 minucie kończy się przygoda Los Blancos z tą edycją LM? Czy marzenia o 14 pucharze Europy trzeba przesunąć na następny rok? Takie pytanie pojawiły się w głowie niejednego madridista, kiedy Mahrez wraz z kolegami świętował objęcie prowadzenia.
W dwumeczu 3:5, a do końca spotkania 10 minut. Można przypuszczać, że na stadionie dało się usłyszeć, więcej modlitw, niż podczas niedzielnej mszy świętej. Nagle Grealish, strzela, gol, nie ma, wybija Ferlamd Mendy z samej linii bramkowej. O Dio mio! Coś nieprawdopodobnego. Czy to był właśnie ten moment? Ten, który dał Realowi tlen? Tonący Ferlanda się trzyma. To wciąż są TYLKO 2 bramki do odrobienia, ale to wciąż jest końcówka podstawowego czasu gry.
Akcja za akcją, Real stara się, znaleźć ten złoty środek. Kibice czują, że potrzebne jest wsparcie dla swoich amigos z Concha Espina. I nagle 90 minuta, Camavinga -> Benzema -> Rodrygo i co? W tym momencie ten stadion wypełnia się wiarą i radością jak balon helem, można nawet poczuć, że już lekko się unosi nad ziemię. Uniósł się o kolejne kilka centymetrów, kiedy speaker na stadionie ogłasza, że doliczonych jest 6 minut. Okrzyki radości niczym po strzelonym golu, niebywale epicki moment wywołujący ciarki na plecach. Goście lekko przestraszeni, zaczynają bać się konsekwencji wynikających ze zmarnowanych okazji w podstawowym czasie gry.
To, co stało się minute później, jest definicją cudu, zaangażowania, walki i gry do końca. Klub z Hiszpanii buduje atak pozycyjny, który nie wydaje się być szczególnym zagrożeniem dla bramki Endersona. Dani Carvajal wrzuca piłkę w pole karne, wyskakuje do niej Rodrygo i wtedy to się stało. Santiago wyleciało wysoko, wysoko po same wroga piłkarskiego raju. Locura na stadionie, na ławce, przed telewizorami, wszędzie. Carletto tonie w objęciach Marcelo. Wielki włoch. On znowu to zrobił. Grande treneiro. Po raz kolejny Real odrabia straty i mamy 5:5 w dwumeczu to znaczy, że czeka nas dogrywka.
Doświadczenie mistrza rozgrywek
Kilka szybkich wskazówek, porad, trochę motywacji ze strony dwóch trenerów i przedłużamy sobie te magiczną noc o 30 minut.
Rachu-ciachu, 3 minuta dogrywki, Karim biegnie, Karim leży w polu karnym, sędzia za to dalej biegnie, aby wskazać jedenasty metr. Wyprostowaną ręką pokazuję namalowane na biało kółko na trawie, które dla drużyny z Anglii równoznaczne jest z wyrokiem śmierci. Jednak według starego i dobrze znanego powiedzenia, karny to nie gol. Do strzału podchodzi nie kto inny jak przed chwilą faulowany Francuz. Z zimną krwią pakuje piłkę do siatki. Jego zimnokrwistość zupełnie nie pasuje do gorącej atmosfery na trybunach, które całkowicie oszalały ze szczęścia. Madryt płonie, oni to zrobili, to się stało tutaj na Bernabéu.
Finał już nie może im uciec, każde wybicie piłki przez obrońców, każda obrona Courtois, każdy out, są na wagę złota. Można by przypuszczać, że wszyscy wstrzymali oddech na tak długo, aż Orsato zagwizdał po raz ostatni. Zakończył, być może, najlepsze spotkanie w historii Ligi Mistrzów. Żołnierze Carlo Ancelottiego, znowu postawili na swoim, chociaż po raz kolejny nie dawano im już nadziei. Piłkarze przez całe spotkanie byli niesieni dopingiem swoich kibiców, bez których również nie byłoby tego sukcesu. Cały świat łapie się za głowy, bo chociaż do wigilii jeszcze kilka ładnych miesięcy, tutaj już wydarzył się cud.
Emocje nie opadły i nie opadną jeszcze długo po zakończonym meczu. To, co stało się 4 maja, 2022 roku w stolicy Hiszpanii przejdzie do historii piłki nożnej. Dla jednych będzie najlepszym meczem w historii, dla innych jednym z najlepszych (bo comebacki z PSG i Chelsea też były niczego sobie), ale bez wątpienia to był mecz, który udowadnia, że piłka nożna to najpiękniejszy sport na świecie.
Real finalnie wygrywa te rozgrywki, cóż należy im się jak przysłowiowemu psu buda, ale zyskuje coś jeszcze. Rzesze nowych, wiernych kibiców. Dzieci w wieku kilku lat zaczynające swoją przygodę z piłką i oglądające mecze Królewskich w sezonie 2021/2022 nie mogły się nie zakochać w charakterze tej drużyny. Nowe pokolenie madridistas wychowanych na remontadach, tak niesamowitych, że aż trudno w nie uwierzyć.
Jak to zwycięstwo skomentował Carlo Ancelotti?
Gdy wszyscy myśleli, że mecz jest praktycznie rozstrzygnięty, wystarczył mały szczegół, dobra kombinacja i gol Rodrygo. Wtedy brakowało niewiele i włożyliśmy w to całą energię, jaką mieliśmy. Musisz też przyznać, że by wygrać tego typu mecz, trzeba mieć trochę szczęścia. To był bardzo mocny rywal i bardzo wyrównany mecz, ale uważam, że ekipa nigdy się nie poddała. Nawet po golu City, gdy mecz stał się dużo trudniejszy. Mieliśmy jednak wszystko: zaangażowanie, szczęście, energię.
źródło: Realmadryt.pl
Możemy się spierać czy za tym sukcesem stoi magia tego stadionu, duch drużyny, wsparcie kibiców, czy gra pojedynczych jednostek takich jak Benzema, Modrić, Rodrygo, Courtois, a może wszystko po trochu (osobiście uważam, że brew Ancelottiego miała również kluczowe znaczenie w drodze po trofeum), ale cokolwiek by to nie było, na końcu Real podnosi najważniejsze klubowe trofeum na świecie krzycząc „Sí se puede”.
Karolina Bujacz