Wyobraźmy sobie, że środowisko piłkarskie jest zamknięte w jednym wielkim pomieszczeniu. Wszyscy świetnie się w nim bawią. Tańczą, pija i śmieją się do rozpuku. Nikt nie zwraca uwagi na to, czy biesiadnicy mają jakieś problemy. W końcu to nie jest czas na problemy. Nikt nie chce w ogóle słyszeć o problemach. Książka „Spalony” Andrzeja Iwana i Krzysztofa Stanowskiego jest bombą wrzuconą do tego pomieszczenia. Jest bombą kasetową, której subamunicją są życiowe przejścia Andrzeja Iwana.
Tym razem muszę zacząć od pewnej osobistej opowieści. Otóż po raz pierwszy z książką „Spalony” zetknąłem się w formie audiobooka. Pracowałem wówczas jako handlowiec i podczas podróży z punktu A do punktu B, liczącą niekiedy ponad 100 kilometrów słuchałem jak Olaf Lubaszenko czyta biografię Andrzeja Iwana. Nie raz zdarzało mi zatrzymywać się pod punktem docelowym i jeszcze 20 minut siedzieć za kierownicą tempo wpatrując się w radio samochodowe. Podobnie robiłem, kiedy wracałem do domu, gdzie żona czekała ze stygnącym obiadem. Jeśli po przeczytaniu tego wydaje się, że ta książka jest aż tak mocna, to… mylicie się. Jest jeszcze mocniejsza.
Jeśli chodzi o sprawy boiskowe, to mamy do czynienia z wszystkimi możliwymi sytuacjami, z jakimi piłkarz może się spotkać. Jest niespodziewany sukces, kiedy Iwan przechodzi do Wisły Kraków, jest rozczarowanie, kiedy doznaje kontuzji, jest frustracja, kiedy złamał nogę na Mistrzostwach Świata, jest temat korupcji, i powrotu do piłki, który przypominał futbolowe zmartwychwstanie. Najmocniejszy jest jednak fragment z Antonim Piechniczkiem w roli głównej. Iwan zarzuca trenerowi, że ten nie zwracał uwagę na kontuzję kadrowiczów podczas mundialu w Hiszpanii. A nie były to błahostki. Nasz bohater miał złamaną nogę, a jego klubowy kolega pęknięte jądro.
− Kiedy po mundialu Piechniczek dyskontował sławę i przemierzał Śląsk, pozdrawiając z okien wdzięcznych mu ludzi, ja przez 50 dni leżałem w szpitalu. Pierwsze 25 dni non stop na plecach, z nogą włożoną w specjalną szynę. Sikałem przez cewnik i srałem pod siebie. Czytasz to, Antek? Srałem pod siebie, bo ty nie reagowałeś, gdy mówiłem, że jestem kontuzjowany. Srałem pod siebie, bo ty wolałeś, żebym wziął „blokadę” i strzelił gola, zanim wyląduje w szpitalnym łóżku. Wylądowałem. Dumny? Oczywiście miałeś to gdzieś. W prasie powiedziałeś, że odwiedziłeś mnie w szpitalu. Ciekawe! Akurat chyba musiałem gdzieś wyjść. Ale zaraz, zaraz. Przecież nie mogłem. Przecież nie byłem w stanie!
A teraz schodzimy z boiska. Na dzień dobry mamy wysoki alkoholowe, rozbijanie aut po pijaku, później bijatyki, ciemne interesy, hazard, próby samobójcze, zakład psychiatryczny. Uff… od samego czytania może zakręcić się w głowie. A do tego można dodać jeszcze opowieść o tym jak dwóch muzyków wprowadziło się w stan upojenia alkoholowego poprzez wypicie płynu hamulcowego z samochodu. Mało, ze oni wypili ten płyn hamulcowy. Oni jeszcze do tego auta wsiedli i przez pewien czas nim jechali. Pewien czas, to znaczy do momentu pierwszej próby użycia hamulców.
W sumie książka „Spalony” jest tak naszpikowana fragmentami, które są w stanie zaburzyć stabilność umysłową czytelnika, że przytaczanie kolejnych anegdot sprawiłoby, że ta recenzja stałaby się zbyt długa. Zresztą, to co już zostało w tym miejscu napisane z pewnością wystarczy, żeby każdy wyciągnął swoje wnioski na temat tej pozycji.
Dla środowiska piłkarskiego książka „Spalony” jest niejako symbolem wolności. Teraz, kiedy ktoś obnażył się przed światem, wyznał swoje lekkie i ciężkie grzechy, wraz z korupcją, alkoholizmem i uzależnieniem od hazardu, każdy może powiedzieć „mierzyłem się z podobnymi problemami co Andrzej Iwan”. To dobrze, że taka książka powstała. Niech będzie ona kijem wsadzonym w mrowisko. Może wyjdą z niego kolejne mrówki, które na pewno mają do powiedzenia równie ciekawe historie, jak Igor Sypniewski czy Grzegorz Król. Problem będą mieli jedynie dziennikarze, bo teraz skala jakości piłkarskich książek, bo teraz poziom wzrósł przynajmniej o dwa szczeble wyżej. I dlatego też w ramach wyjątku nie będzie tradycyjnej oceny w skali hipstera. „Spalony” po prostu się w niej nie zmieścił.
GRZEGORZ IGNATOWSKI