Sportowe reminiscencje – subiektywne podsumowanie igrzysk olimpijskich Paryż 2024

Czas czytania: 17 m.
5
(6)

Kilkanaście dni temu zakończyły się XXXIII Letnie Igrzyska Olimpijskie. Sportowcy z całego świata tym razem rywalizowali o medale w Paryżu. Największa sportowa impreza jak zwykle przyniosła wiele emocji. Było co przeżywać i było o czym mówić. Na naszych łamach podsumujemy paryskie zawody, nawiązując także do wydarzeń z historii.

Przez nieco ponad dwa tygodnie cały sportowy świat żył igrzyskami olimpijskimi. Przedstawiciele licznych dyscyplin z wielu krajów walczyli w Paryżu o spełnienie marzeń. W stolicy Francji nie brakowało emocji, wzruszeń, dramatów. Z polskiego punktu widzenia liczyliśmy na zdecydowanie więcej, lecz przyznać trzeba, że dziesięć medali to wynik, którego można było się spodziewać.

Złoto na ściance  

Nasze podsumowanie igrzysk zaczniemy oczywiście od medalowych zdobyczy Polaków. W XXI wieku reprezentanci naszego kraju wykręcali medalowy wynik na poziomie tego odniesionego w Paryżu. W 2004 roku w Atenach, tak jak teraz, sięgnęliśmy po dziesięć krążków (trzy złote, dwa srebrne i pięć brązowych). Cztery lata później w Pekinie było jedenaście medali (cztery złote, pięć srebrnych i dwa brązowe). Tyle samo polskich miejsc na podium widzieliśmy w 2012 roku w Londynie (trzy złota, dwa srebra i sześć brązów) oraz w 2016 w Rio de Janeiro (dwa złota, trzy srebra, sześć brązów).

Wyjątkowo udany był start naszych zawodników w Tokio. Igrzyska, które miały odbyć się w roku 2020, ale z powodu pandemii zostały przeprowadzone rok później, przyniosły nam aż czternaście medali – cztery złote, pięć srebrnych i pięć brązowych. Sama lekkoatletyka dała nam aż dziewięć krążków. Polscy kibice mieli nadzieję, że od tego czasu będzie już tylko lepiej. Tak się niestety nie stało.

W Paryżu było zdecydowanie gorzej niż w stolicy Japonii, lecz niewiele gorzej niż podczas wcześniejszych olimpijskich zmagań w obecnym stuleciu. Najbardziej martwi to, że we Francji nasz kraj cieszył się tylko z jednego złotego krążka. Po raz ostatni taki dorobek medali z najcenniejszego kruszcu mieliśmy w 1956 roku w Melbourne, gdzie w konkursie skoku w dal triumfowała Elżbieta Krzesińska.

Teraz na najwyższym stopniu podium stanęła Aleksandra Mirosław, która okazała się najlepsza we wspinaczce sportowej na czas. Wydarzyło się to 7 sierpnia, a dzień ten był dla nas bardzo szczęśliwy, gdyż w tej samej konkurencji po brąz sięgnęła Aleksandra Kałucka. Warto dodać, że dwa dni wcześniej Mirosław dwukrotnie pobiła w eliminacjach własny rekord świata.

Kajakiem po srebro

Triumf Aleksandry Mirosław był naszym pierwszym, i jak się później okazało, także ostatnim polskim złotym medalem w Paryżu. Ogólnie pierwszy krążek dla naszego kraju został jednak wywalczony 28 lipca, gdy po srebro w kajakarstwie górskim w konkurencji K-1 sięgnęła Klaudia Zwolińska. Był to pierwszy polski medal w kajakarstwie górskim od 24 lat. W 2000 roku w Sydney ze srebra w kanadyjce dwójce cieszyli się Krzysztof Kołomański i Michał Staniszewski.

Czułam, że kajakowe społeczeństwo i rodzina w Polsce wierzą, że stać mnie na ten krążek. Ja też byłam tego świadoma – mówiła wicemistrzyni olimpijska z Paryża w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.

We Francji mogliśmy się cieszyć z medalu w kajakarstwie górskim, ale porażkę poniosło polskie kajakarstwo klasyczne. Dyscyplina ta od lat regularnie dostarczała nam olimpijskich zdobyczy. W kajakarskim sprincie mieliśmy nawet medalową serię, która trwała od igrzysk w Seulu w 1988 roku.

Nasi sportowcy ogółem zdobyli na wodzie dwa medale. Dominik Czaja, Mateusz Biskup, Mirosław Ziętarski i Fabian Barański 31 lipca stanęli na najniższym stopniu podium w rywalizacji czwórek podwójnych. Nawiązali tym samym do sukcesu Michała Jelińskiego, Marka Kolbowicza, Adama Korola i Konrada Wasielewskiego, którzy w tej samej konkurencji zdobyli złoto na igrzyskach w Pekinie w 2008 roku.

Trenerem obu czwórek był Aleksander Wojciechowski, który zapowiedział, że z końcem tego roku zakończy karierę. Kolbowicz, jeden ze wspomnianych mistrzów olimpijskich, którzy w pierwszej dekadzie obecnego stulecia czterokrotnie zostawali mistrzami świata, był z kolei w Paryżu jako komentator i wspólnie z Dariuszem Szpakowskim relacjonował na antenie TVP medalowy start swoich młodszych kolegów.

Podium polskiej szpady

Dzień przed sukcesem wioślarzy, po medal sięgnęły polskie szpadzistki, które zajęły trzecie miejsce w turnieju drużynowym. Do Paryża przyjechały jako mistrzynie świata, ale poziom ośmiu startujących w stolicy ekip był bardzo wyrównany.

Nasz zespół tworzyły Aleksandra Jarecka, Alicja Klasik, Renata Knapik-Miazga i Martyna Swatowska-Wenglarczyk. W ćwierćfinale Polki pokonały Amerykanki. W walce o finał lepsze okazały się jednak Francuzki. Starcie o brązowy medal było bardzo dramatyczne i emocjonujące. Zawodniczki trenera Bartłomieja Języka wygrały po dogrywce z Chinkami 32:31.

W historii letnich igrzysk olimpijskich był to polski medal numer 300. Ostatni raz nasz kraj cieszył się z krążka w szermierce szesnaście lat temu, gdy srebro w Pekinie wywalczyła drużyna szpadzistów w składzie Robert Andrzejuk, Tomasz Motyka, Adam Wiercioch i Radosław Zawrotniak.

Okrążenie radości

Trzy lata temu w Tokio polscy lekkoatleci zdobyli aż dziewięć medali, co stanowiło fenomenalny dorobek. W ostatnich latach królowa sportu dostarczyła nam wiele radości. Udany okres dla naszej lekkoatletyki niestety się kończy. W Paryżu medal w tej dyscyplinie zdobyła jedynie Natalia Kaczmarek, która 9 sierpnia była trzecia w biegu na 400 metrów.

Od razu nasuwa się historyczne skojarzenie. W roku 1976 podczas igrzysk w Montrealu złoty medal na dystansie jednego okrążenia zdobyła bowiem Irena Szewińska, która pobiła wówczas rekord świata, uzyskując czas 49,29.

Wynik ten aż do 10 czerwca 2024 roku był rekordem Polski. Tego dnia, podczas mistrzostw Europy w Rzymie, nową rekordzistką naszego kraju została Kaczmarek, która pobiegła w czasie 48,98 i sięgnęła po tytuł mistrzyni Starego Kontynentu.  Kilka tygodni później podczas zawodów Diamentowej Ligi w Londynie podopieczna trenera Marka Rożeja poprawiła ten wynik na 48,90. Nic więc dziwnego, że z jej startem na Stade de France wiązano duże nadzieje.

Kaczmarek, która w Tokio zdobyła złoto w sztafecie mieszanej 4×400 metrów i srebro w sztafecie kobiecej na tym samym dystansie, znów pokazała klasę i tym razem indywidualnie stanęła na olimpijskim podium, osiągając czas 48,98, a więc taki sam, jak na złotych dla niej mistrzostwach Europy.

Dla mnie to jest niesamowita rzecz. W życiu sobie nie wyobrażałam, że zdobędę medal na 400 metrów. Zdobyłam go w sztafetach, ale indywidualnie to jest inna sprawa i dla mnie on smakuje, jak złoto – mówiła polskie biegaczka po finałowym biegu przed kamerami TVP Sport.

Najbardziej smucił brak medalu w rzucie młotem, który w ostatnich latach był niemal naszą narodową konkurencją. Wystarczy tylko wspomnieć, że w Tokio nasi sportowcy zdobyli w niej aż cztery medale. W konkursie kobiet wygrała wówczas Anita Włodarczyk, trzecia była zaś Malwina Kopron. W męskiej rywalizacji najlepszy okazał się Wojciech Nowicki, a na najniższym stopniu podium stanął Paweł Fajdek.

Dla Włodarczyk start w Paryżu był ostatnim olimpijskim występem. Lekkoatletka urodzona w Rawiczu wywalczyła na najważniejszej sportowej imprezie aż trzy złote medale – w Londynie, Rio de Janeiro i Tokio. W Pekinie zajęła czwarte miejsce w debiucie na igrzyskach. Teraz też była tuż za podium, czym potwierdziła wielką klasę. Wspaniałymi występami na światowych stadionach zapisała się złotymi zgłoskami w historii polskiego sportu.

Szaleństwo w ringu

Na medal olimpijski w boksie polscy kibice czekali 32 lata. Podczas igrzysk w Barcelonie w 1992 roku po brąz w kategorii półciężkiej sięgnął Wojciech Bartnik. Po ponad trzech dekadach wreszcie mogliśmy radować się krążkiem wywalczonym na ringu. Zdobyła go Julia Szeremeta. Niespełna 21-letnia pięściarka urodzona w Chełmie wywalczyła srebro w kategorii do 57 kilogramów.

Walczyła pięknie, efektownie, pokazała wielki charakter. Wniosła do ringu sporo pozytywnego szaleństwa, prezentowała imponującą pewność siebie. W finale, który odbył się 10 sierpnia na kortach Rolanda Garrosa, przegrała z reprezentantką Tajwanu Lin Yu-ting. Wokół pojedynku toczyło się wiele dyskusji niezwiązanych stricte ze sportem. Emocje budziły kontrowersje dotyczące kwestionowania płci tajwańskiej zawodniczki, a także mistrzyni olimpijskiej w kategorii do 66 kilogramów, Algierki Imane Khelif.

Julia Szeremeta dzięki igrzyskom stała się postacią znaną w powszechnej świadomości. Zaimponowała ładnym stylem walki, ale także ogromną ambicją. Podczas turnieju powtarzała, że idzie po złoto, w każdym pojedynku było widać, że boks po prostu sprawia jej przyjemność. Tak Polka podsumowała występ w stolicy Francji w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”:

To bardzo fajne przeżycie. Cieszę się, że mogłam się pokazać z bardzo dobrej strony, bawić razem z publicznością. Ona w tych walkach mnie niosła. Pokazałam Polsce – i nie tylko – mój styl boksowania. Dzisiaj też słyszałam doping rodaków. Dziękuję wszystkim za wsparcie. Zarówno tym będącym na arenie, jak i oglądającym igrzyska w telewizji. 

Ostatni dzień na torze

Ostatniego dnia olimpijskich zmagań, 11 sierpnia, dziesiąty polski medal wywalczyła Daria Pikulik, która sięgnęła po srebro w omnium, czyli wieloboju kolarstwa torowego. Pewnie mało kto spodziewał się tego krążka, wielu ekspertów zaczynało już podsumowywać igrzyska. Medal Pikulik nie był jednak sensacją. Polka w przeszłości stawała bowiem na podium w mistrzostwach świata i Europy.

Nasz kraj ostatni raz cieszył się z medalu olimpijskiego w kolarstwie torowym podczas igrzysk w Monachium w 1972 roku, gdy brąz w tandemach wywalczyli Andrzej Bek i Benedykt Kocot. Sukces Darii Pikulik jest pięknym nawiązaniem do przeszłości, gdyż sto lat temu, także w Paryżu, krążek na kolarskim torze zdobyli Józef Lange, Jan Łazarski, Tomasz Stankiewicz i Franciszek Szymczyk – drudzy w wyścigu drużynowym na 4 kilometry.

Tamte paryskie igrzyska były pierwszymi letnimi, w których wystąpiła reprezentacja Polski. Wspomniane srebro kolarzy było być może pierwszym polskim medalem olimpijskim w historii. Mniej więcej w tym samym czasie po brąz w jeździeckim konkursie skoków sięgał Adam Królikiewicz i dziś trudno jednoznacznie określić, który medal należy uznać za premierowy.

Bez złota na ulubionych kortach

Jak zapewne Drogi Czytelniku zauważyłeś, w tym tekście medale Polaków nie zostały przedstawione w kolejności chronologicznej. Na koniec zostawiłem sobie krążki Igi Świątek i siatkarzy. Zrobiłem tak z kilku powodów. Sukcesy liderki rankingu WTA oraz zawodników Nikoli Grbicia były wszak najbardziej nad Wisłą wyczekiwane.

Wcześniej opisane sukcesy odniesione zostały w dyscyplinach pięknych, lecz rzadziej goszczących w telewizji, czy na pierwszych stronach gazet. Siatkówka i tenis należą zaś do grona sportów, o których dużo mówi się na co dzień, a relacje z siatkarskich hal i tenisowych kortów obecne są w mediach bardzo często. W dodatku obie te dyscypliny są szczególnie bliskie mojemu sercu, więc w tym miejscu pozwolę sobie przyjąć nieco inną formę opowieści o igrzyskach i podzielę się swoimi przemyśleniami.

Zacznijmy od Igi Świątek. Wydawało się, że w gronie polskich sportowców udających się do Paryża nie ma drugiego tak wyraźnego faworyta do zdobycia złota, jak nasza najlepsza tenisistka. Liczyliśmy na olimpijski triumf, tym bardziej że tenisowe zmagania podczas igrzysk odbywały się na kortach Rolanda Garrosa, a więc w miejscu, którym Świątek aż czterokrotnie wygrywała wielkoszlemowy turniej French Open. Dokonała tego również w tym roku, dwa miesiące przed olimpijską rywalizacją.

Wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Polka eliminowała kolejne rywalki, w półfinale doszło jednak do dużej niespodzianki. Nasza tenisistka przegrała z późniejszą złotą medalistką, Chinką Quinwen Zheng. Pozostała jej walka o brąz. Po zwycięstwie nad Słowaczką Anną Karoliną Schmiedlovą Świątek stanęła na najniższym stopniu podium. 

Srebrna drużyna

Chyba największych emocji podczas igrzysk w Paryżu dostarczyli nam siatkarze. Zespół Nikoli Grbicia wygrał w grupie z Egiptem i Brazylią, a także przegrał z Włochami. Później przyszedł czas na rywalizację w ćwierćfinale. Na ostatnich pięciu igrzyskach, od 2004 roku siatkarska reprezentacji Polski odpadała właśnie w tej fazie.

W Atenach lepsza była Brazylia, w Pekinie nasz zespół uległ Włochom, w Londynie przegrał z Rosją, w Rio de Janeiro nie sprostał Stanom Zjednoczonym, a w Tokio musiał uznać wyższość Francji. Mówiło się nawet o klątwie ćwierćfinału. Na szczęście w Paryżu Biało-czerwoni przełamali tę barierę i w walce o najlepszą czwórkę pokonali Słowenię.

Półfinał z reprezentacją Stanów Zjednoczonych przeszedł do historii polskiego sportu. Na długo zapamiętamy to, co wydarzyło się 7 sierpnia w hali Paris Expo Porte de Versailles. Starciu Polaków z Amerykanami można byłoby poświęcić oddzielny tekst, wiele ich już zresztą powstało i na pewno sporo jeszcze powstanie.

Nasza drużyna była niemal na deskach, zdołała się jednak podnieść i odwrócić losy rywalizacji. Wygrała 3:2 i weszła do finału olimpijskiego. Ostatni raz polscy siatkarze grali w finałowym meczu igrzysk w 1976 roku. Wielki zespół Huberta Jerzego Wagnera pokonał wówczas reprezentację ZSRR i triumfował w Montrealu. Tamto złoto przez lata było jedynym olimpijskim krążkiem w polskiej siatkówce męskiej. Dwa brązowe medale, w 1964 i 1968 roku zdobyły nasze siatkarki.

Całe pokolenia kibiców czekały zatem na kolejne olimpijskie podium w dyscyplinie tak bardzo popularnej i kochanej w naszym kraju. Ostatecznie Polakom przypadło drugie miejsce. W finale rozegranym 10 sierpnia mocniejsza okazała się Francja, która wygrała w trzech setach i obroniła tytuł z Tokio.

Pewnie wiele osób przed igrzyskami liczyło na złote medale Igi Świątek i siatkarzy. Ja również zaliczałem się do tego grona. Sporo znajomych tonowało mój nastrój, próbowało studzić nadzieję. Gdy mówiłem, że w powyższych przypadkach stawiam na polskie triumfy, nie przemawiał jednak przeze mnie nadmierny optymizm. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że zarówno Iga Świątek, jak i siatkarze mają silną konkurencję i o miejsca na najwyższym stopniu podium nie będzie łatwo. Uważam jednak, że sportowcy, którzy są tak mocni i od lat obecni w ścisłej światowej czołówce, stanowiąc wizytówkę swojej dyscypliny, po prostu muszą celować w najwyższe laury.

Wspomniany Hubert Jerzy Wagner 48 lat temu przed wyjazdem do Montrealu powiedział, że interesuje go tylko złoto. Niektórzy powiedzą, że to buta i pycha. Moim zdaniem była to wiara w siebie i mentalność zwycięzcy, a cechy te są niezbędne, kiedy chce się być najlepszym na świecie.

Legendarny polski szkoleniowiec przed prawie pięcioma dekadami zaryzykował i postawił wszystko na jedną kartę, ale być może dzięki temu jego zawodnicy przywieźli z Kanady najcenniejszy medal. Udało mu się zbudować u swoich podopiecznych mental, który pozwolił im na osiąganie wielkich rzeczy, dzięki czemu Tomasz Wójtowicz, Edward Skorek, czy Ryszard Bosek zapisali się w historii polskiego sportu.

Iga Świątek jest obecnie najlepszą tenisistką na świecie, pięć razy triumfowała w turniejach wielkoszlemowych. Drużyna naszych siatkarzy regularnie przywoziła w ostatnich latach medale największych imprez – mistrzostw świata, mistrzostw Europy i Ligi Narodów. Nie mogą więc dziwić duże oczekiwania polskich kibiców wobec wyżej wymienionych sportowców.

Oni sami pokazali wielki charakter. Z ich wypowiedzi wylewała się ogromna ambicja. Widoczna była u nich wspomniana mentalność zwycięzcy. Iga Świątek po wygranym meczu o trzecie miejsce zalała się łzami. Po igrzyskach zamieściła w mediach społecznościowych wpis, którego fragment przytaczamy poniżej:

Minęło trochę czasu, więc powoli mogę już podsumować ten rozdział… Radość, szczęście, smutek, rozczarowanie, satysfakcja, niedosyt, duma i wiele innych emocji, wiele myśli… układam sobie w głowie te igrzyska i czuję, jak pełne to było dla mnie doświadczenie. Pewnie za jakiś czas spojrzę na te dwa tygodnie z większym dystansem, ale wiele widzę już teraz. Jak wielki postęp zrobiłam od Tokio! Jak dużo mogę jeszcze zrobić, z jak wielu możliwości skorzystać, żeby być coraz lepszą tenisistką i człowiekiem – przede wszystkim.   

Możemy zauważyć, że naszej tenisistce towarzyszy radość z medalu, ale także pewien niedosyt. Taka postawa cechuje najlepszych sportowców. Podobne uczucia, po ostatniej piłce finałowej potyczki, wyrażali również polscy siatkarze. Selekcjoner Nikola Grbić udzielił po igrzyskach wywiadu „Przeglądowi Sportowemu”. Został zapytany przez Edytę Kowalczyk między innymi o to, czy po jakimś czasie, gdy emocje opadły, zmienił się jego stosunek do srebrnego medalu:

Teraz jest odrobinę lepiej niż zaraz po finale. Jednocześnie wiesz, jak blisko był ten najcenniejszy krążek. Im więcej o tym rozmyślam, tym bardziej zdaję sobie sprawę, jak ważne jest to osiągnięcie, jeżeli weźmiemy pod uwagę liczbę kontuzji, jakie nas dopadły w kluczowych momentach. Nie mówię, że gdyby nie one, wynik byłby inny, ale przez urazy nie mogliśmy pokazać tego, co najlepsze – odpowiedział serbski trener, który jako zawodnik zdobywał z reprezentacją Jugosławii olimpijskie złoto na igrzyskach w Sydney w 2000 roku i brąz cztery lata wcześniej Atlancie.

Srebro siatkarzy i brąz Igi Świątek to wielkie sukcesy, wydarzenia w polskim sporcie wiele znaczące. Jak już wspomniano, na olimpijski medal w siatkówce czekano w naszym kraju 48 lat, krążka igrzysk w tenisie nigdy zaś wcześniej nie udało się zdobyć żadnemu Polakowi i Polce. Myślę więc, że z wyżej opisanych osiągnięć należy się cieszyć, trzeba je docenić i szanować. U naszych siatkarzy i tenisistki imponują nie tylko sportowe wyniki, ale także  podejście do olimpijskich występów, ambicja, chęć walki o najwyższe cele. Wszystko to pozwala im zajmować tak ważne miejsce w hierarchii światowego sportu.

Warto w tym miejscu przypomnieć skład naszych srebrnych medalistów turnieju siatkarskiego. Było ich trzynastu, każdy z nich miał wkład w olimpijski sukces. Oto oni: Bartosz Kurek, Łukasz Kaczmarek, Aleksander Śliwka, Wilfredo Leon, Grzegorz Łomacz, Marcin Janusz, Jakub Kochanowski, Kamil Semeniuk, Paweł Zatorski, Mateusz Bieniek, Tomasz Fornal, Bartłomiej Bołądź i Norbert Huber.

Pewien niedosyt przyniósł występ polskich siatkarek. Na olimpijski występ naszej żeńskiej drużyny czekaliśmy od pekińskich igrzysk w 2008 roku. W Paryżu Polki w grupie wygrały z Japonią i Kanią oraz przegrały z Brazylią. W ćwierćfinale nie miały większych szans z reprezentacją Stanów Zjednoczonych.

Brązowe medale w ostatnich dwóch edycjach Ligi Narodów, porywająca gra w kwalifikacjach olimpijskich, zwycięstwa nad wielkimi zespołami sprawiły, że oczekiwania były duże, może nawet nieco za duże, każda z naszych siatkarek w stolicy Francji debiutowała bowiem w igrzyskach. Stefano Lavarini zbudował jednak silną drużynę, która jeszcze wiele może pokazać i w którą, mimo niepowodzenia w Paryżu, wypada wierzyć.

Daleko w tabeli

Dziesięć medali – jeden złoty, cztery srebrne i pięć brązowych to zdobycz naszych sportowców w Paryżu. Polska zajęła w tabeli medalowej dopiero 42. miejsce. Na szczycie znalazła się reprezentacja Stanów Zjednoczonych (40 złotych medali, 44 srebrne, 42 brązowe) przed Chinami (40 złotych, 27 srebrnych, 24 brązowe) i Japonią (20 złotych, 12 srebrnych, 13 brązowych).

Nasza sytuacja nieco lepiej wygląda w klasyfikacji punktowej, którą opublikował „Przegląd Sportowy”. Znaleźliśmy się w niej na 18. miejscu z dorobkiem 146,5 punktu. Na pierwszej pozycji również byli Amerykanie (1175 punktów), zaraz za nimi uplasowali się Chińczycy (838), a najlepszą trójkę uzupełnili Francuzi (686).

Ani jednego medalu w Paryżu nie zdobyła Finlandia. Kraj ten ma ogromne tradycje sportowe, a przed laty stanowił prawdziwą potęgę. Sto lat temu, gdy igrzyska również odbywały się w stolicy Francji, Finowie wywalczyli aż 37 krążków, w tym 14 złotych, co dało im drugie miejsce w tabeli medalowej za Stanami Zjednoczonymi.

Wówczas wielką gwiazdą światowego sportu był legendarny biegacz Paavo Nurmi, prawdopodobnie najwybitniejszy sportowiec w dziejach swojej ojczyzny. Zerowy dorobek kraju, który mógł w przeszłości poszczycić się wielkimi sportowymi osiągnięciami, jest wielkim rozczarowaniem.

Tym żył świat

W naszej olimpijskiej opowieści szeroko napisaliśmy o polskich akcentach. Na igrzyskach wiele działo się jednak nie tylko z naszego punktu widzenia. Dla mnie obrazkiem paryskiej imprezy były emocje Novaka Djokovicia po ostatniej piłce turnieju tenisowego. Słynny Serb jest jednym z najwybitniejszych zawodników w historii dyscypliny. Ma na koncie między innymi 24 triumfy w turniejach wielkoszlemowych. Nigdy jednak niedane mu było posmakować olimpijskiej wiktorii.

Po medal igrzysk Djoković sięgnął szesnaście lat temu w Pekinie, ale jego zdobyczą był wówczas brąz. Brakowało upragnionego złota. Marzenie spełniło się teraz, na kortach Rolanda Garrosa, kiedy 4 sierpnia serbski gwiazdor pokonał Hiszpana Carlosa Alcaraza. Kilka tygodni wcześniej obaj panowie spotkali się w finale Wimbledonu i wówczas górą był gracz z Półwyspu Iberyjskiego.

Tenisista z Bałkanów wziął rewanż, a po ostatniej akcji wyrzucił z siebie wszystkie emocje. Kibice na długo zapamiętają jego łzy wzruszenia i drżące dłonie. W tej scenie było wszystko, co jest esencją sportu. Tamte momenty już stały się klasyką światowego olimpizmu.

Na arenach lekkoatletycznych szalał przede wszystkim Armand Duplantis. Reprezentant Szwecji pobił kolejny rekord świata w skoku o tyczce – 6.25. Obronił tym samym tytuł z Tokio. Sport potrzebuje takich postaci. Lekkoatletyka kilkanaście lat temu miała Usaina Bolta, genialnego sprintera, teraz machinę popularności nakręca szwedzki tyczkarz, który absolutnie zdominował swoją konkurencję.

Warto także poświęcić kilka słów Sydney McLaughlin-Levrone. Amerykanka pobiegła w finale na 400 metrów przez płotki w czasie 50,37, co stanowiło fenomenalny rekord świata. Nie był to jej jedyny złoty medal w Paryżu, gdyż wspólnie z koleżankami triumfowała również w sztafecie 4×400 metrów.

Wielką gwiazdą igrzysk był francuski pływak Leon Marchand, który przed własną publicznością zdobył aż pięć medali, w tym cztery złote. Kiedy dopływał do mety, na niektórych arenach trzeba było na chwilę przerywać zawody. Obecni tam francuscy kibice oglądali bowiem na telefonach wyczyny swego rodaka i gdy toczyła się inna rywalizacja, ich aplauz na jego cześć niósł się po trybunach.

Miejscowych fanów nie zawiódł również Teddy Riner. Legendarny judoka miał już na koncie trzy olimpijskie złota – indywidualne w Londynie i Rio oraz drużynowe w Tokio, ale najważniejszy był start przed rodakami. Podczas ceremonii otwarcia to właśnie Riner, wespół ze sprinterką Marie-Jose Perec, zapalał znicz olimpijski. Później zaś przystąpił do sportowej rywalizacji i sięgnął po dwa medale z najcenniejszego kruszcu – najpierw indywidualnie w kategorii +100 kilogramów, a następnie w drużynie.

Amerykańska gimnastyczka Simona Biles trzy lata temu, z powodu problemów psychicznych, wycofała się z rywalizacji podczas igrzysk w Tokio. Teraz wróciła w pięknym stylu, zdobywając cztery medale, w tym trzy złote. Jej wyczyny oklaskiwali ludzie ze świata popkultury. Na trybunach podczas zawodów gimnastycznych pojawili się między innymi Lady Gaga, Natalie Portman, John Travolta, czy Tom Cruise.

Duże zainteresowanie podczas igrzysk wzbudzili, jak zwykle, amerykańscy koszykarze. W tym roku drużyna Stanów Zjednoczonych była szczególnie mocno nafaszerowana gwiazdami. Określano ją mianem Avengersów, nawiązując do słynnej serii komiksów i filmów o superbohaterach i porównywano do zespołu z 1992 roku. Ponad trzy dekady temu do Barcelony przyjechała ekipa znana jako Dream Team i uważana za najmocniejszą drużynę w historii nie tylko koszykówki, ale całego sportu.

Grali w niej Michael Jordan, Earvin „Magic” Johnson, czy Larry Bird. Amerykanie nie mieli wówczas sobie równych. Teraz udział w olimpijskich zmaganiach wzięły takie sławy NBA, jak LeBron James, Kevin Durant i Stephen Curry. Łatwej przeprawy nie mieli. Serbowie w półfinale i Francuzi w meczu finałowym wysoko zawiesili im poprzeczkę, ale złoty medal piąty raz z rzędu powędrował w ręce Amerykanów.

W Paryżu skończyła się pewna era w piłce ręcznej, gdyż piękne kariery zakończyli wybitni szczypiorniści Mikkel Hansen i Nikola Karabatić. Pierwszy pożegnał się z uprawianiem sportu najlepiej, jak mógł, zdobywając z reprezentacją Danii złoty medal. Drugi odpadł wraz z francuską drużyną już w ćwierćfinale, co dla miejscowych kibiców było ogromnym rozczarowaniem. Niezależnie od wyników, tych dwóch zawodników będzie się wspominało przez lata, bo napisali kawał historii szczypiorniaka i można powiedzieć, że byli dla tej dyscypliny takimi postaciami, jak Leo Messi i Cristiano Ronaldo dla piłki nożnej.

Skoro jesteśmy przy futbolu, to warto wspomnieć o wielkim finale turnieju piłkarskiego, w którym zmierzyły się olimpijskie reprezentacje Hiszpanii i Francji. Piłka nożna, najpopularniejsza dyscyplina na świecie, podczas igrzysk nie cieszy się tak dużym splendorem, jak na co dzień, olimpijski turniej piłkarzy jest de facto turniejem młodzieżowym, ale zmagania na murawie i tak przyciągają uwagę futbolowych fanów. Mecz o złoto był pięknym widowiskiem, w którym Hiszpania wygrała 5:3 po dogrywce, a najszczęśliwsi byli zapewne Alex Baena i Ferim Lopez, którzy kilka tygodni wcześniej z dorosłą reprezentacją zdobyli mistrzostwo Europy.

Długo można byłoby wymieniać bohaterów igrzysk. Kubański zapaśnik Mijain Lopez zdobył w Paryżu piąte olimpijskie złoto z rzędu w kategorii do 130 kilogramów w stylu klasycznym, dzięki czemu nie schodzi z najwyższego stopnia podium igrzysk od zawodów w Pekinie. Belgijski kolarz, w przeszłości obiecujący piłkarz, Remco Evenepoel zdobył złote krążki zarówno w jeździe indywidualnej na czas, jak i w wyścigu ze startu wspólnego. Po drugim z tych triumfów stanął dumnie z rowerem na tle wieży Eiffla, pozując do zdjęć, które pojawiły się na okładkach gazet i stały się jednym ze sztandarowych obrazków paryskiej imprezy.

Zawieszenie Przemysława Babiarza

Na koniec naszego olimpijskiego podsumowania warto poruszyć kilka wątków okołosportowych. A było ich sporo. W Polsce największym echem odbiło się zawieszenie, a później odwieszenie przez władze Telewizji Polskiej Przemysława Babiarza, jednego z najpopularniejszych w naszym kraju komentatorów sportowych.

„Świat bez nieba, narodów, religii, to jest wizja tego pokoju, który wszystkich ma ogarnąć. To jest wizja komunizmu, niestety” – te słowa padły z ust komentującego ceremonię otwarcia Przemysława Babiarza chwilę po tym, jak odśpiewany został legendarny utwór „Imagine”.

Fragment tego komentarza od razu zaczął krążyć w mediach społecznościowych. Nazajutrz podana została sensacyjna informacja, która przyćmiła sportowe wydarzenia  – Przemysław Babiarz został odsunięty od relacjonowania igrzysk olimpijskich w Paryżu.

Sytuacja ta wywołała ogromne emocje w całym społeczeństwie. Zdecydowanie przeważało oburzenie. Jak bowiem można zawiesić dziennikarza, ukarać go w taki sposób za wyrażenie swojego zdania? Chyba nie będzie przesadą, że tego dnia dokonano zamachu na wolność słowa.

Można się ze słowami Babiarza zgadzać lub nie, ale niezależnie od poglądu na tę sprawę, trudno jest przyklasnąć decyzji telewizyjnych władz. W obronie komentatora został wystosowany list, pod którym podpisała się duża grupa sportowców, a także ponad stu dziennikarzy redakcji sportowej TVP. Po kilku dniach Babiarz został odwieszony i kibice mogli słuchać jego komentarza podczas zawodów lekkoatletycznych.

Utwór „Imagine” został napisany przez Johna Lennona w 1971 roku. Od wielu lat wykonywany jest na ceremoniach otwarcia igrzysk olimpijskich. Stał się swego rodzaju nieoficjalnym hymnem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Czy jest wizją komunizmu? Każde dzieło artystyczne można interpretować po swojemu. Ja na przykład w piosence jednego z Beatlesów dostrzegam utopijne marzenia o świecie bez wojen. Jerzy Jarniewicz tak natomiast pisał niedawno o Lennonie na łamach „Tygodnika Powszechnego”:

Polityczność Lennona zawsze miała w sobie twórczy element gry, performansu, klaunady. Od zawsze cieszył się on reputacją najbardziej zrewoltowanego Beatlesa. Jego wypowiedzi były jednak podszyte kpiną, nie występował przeciw systemowi z programem politycznym, interesowało go rozsadzanie systemu błazeństwem. Na koncercie Beatlesów, na którym  stawiła się brytyjska arystokracja, wyrzucił z siebie słynny komentarz: „Wy, którzy siedzicie w tanich rzędach, klaskajcie, reszta niech grzechocze biżuterią”. 

Oddajmy głos także samemu Babiarzowi, który już po odwieszeniu przez władze TVP udzielił wywiadu „Gościowi Niedzielnemu”:

Ponieważ ten utwór jest wykonywany na inauguracji od kilku igrzysk, mnie skłoniło to do bardzo krótkiego, nieagresywnego komentarza. Ja po prostu stwierdziłem fakt. Chodziło mi o to, dlaczego MKOl bierze utwór, którego autor mówił, że jest inspirowany poglądami komunistycznymi, że sam ma takie poglądy, chociaż komunistą nie jest, że manifest komunistyczny niewątpliwie jest dla niego źródłem inspiracji.

Tak jak już jednak wspomniałem, w całej sprawie mniej istotne jest to, co kto widzi w utworze „Imagine” i jak go interpretuje. Sprawa zawieszenia Przemysława Babiarza budziła niesmak przez to, że dziennikarz został ukarany za podzielenie się z widzami swoim spojrzeniem, a przecież praca komentatora polega, jak sama nazwa wskazuje, na komentowaniu. Babiarzowi zarzucano, że miesza politykę ze sportem (swoją drogą powtarzanie banałów o tym, że nie należy łączyć ze sobą tych dwóch dziedzin, jest jednym z największych populizmów ostatnich czasów), ale przecież ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich jest wydarzeniem nie tylko sportowym, ale też społecznym czy kulturalnym, więc trudno przy relacjonowaniu tej uroczystości skupiać się wyłącznie na sporcie. Raz jeszcze zacytujmy słowa urodzonego w Przemyślu komentatora:

Komentator – nie dziennikarz informacyjny, ale, podkreślam, komentator – tak czy inaczej w jakiś sposób prezentuje te poglądy, pośrednio lub bezpośrednio. Ktoś kiedyś powiedział, żeby nie mylić tolerancji, poglądów politycznych, ze zwykłą spostrzegawczością. W tym przypadku polegała ona na tym, że przypomniałem, co autor tego utworu mówił o nim wprost w swojej korespondencji. 

Kontrowersje wokół ceremonii otwarcia

Ceremonia otwarcia igrzysk w Paryżu bez wątpienia była wydarzeniem historycznym. Pierwszy raz inauguracja letnich igrzysk odbyła się poza stadionem. Na miejsce uroczystości wybrano Sekwanę i pobliskie tereny. Reprezentacje krajów biorących udział w olimpijskich zmaganiach tym razem nie maszerowały po bieżni, lecz płynęły łodziami po słynnej francuskiej rzece.

Pomysł był niesztampowy i efektowny. Francuzi zrobili coś, czego wcześniej nie zrobił nikt inny. W moim odczuciu ceremonia ta była jednak daleka od ideału. Ostatnia godzina widowiska była co prawda bardzo dobra, momentami nawet znakomita. Zapalenie znicza miało wyjątkowy charakter, a gdy na wieży Eiffla pojawiła się Celine Dion, która wykonała utwór „L’hymne a l’amour” Edith Piaf, zapewne wielu widzów na całym świecie ogarnęło wzruszenie.

Nie brakowało jednak w ceremonii momentów niepotrzebnych, na czele z kontrowersyjnym, a pisząc wprost, niesmacznym odtworzeniem obrazu „Ostatnia wieczerza” Leonarda da Vinci przez drag queens. Zawsze uważałem, że nie należy się śmiać z żadnej religii, niezależnie od tego, czy się ją wyznaje. 

Włodzimierz Szaranowicz, który kilka lat temu zakończył bogatą karierę komentatora, pojechał do Paryża jako honorowy attache prasowy reprezentacji Polski. Dziennikarz wziął dzięki temu udział w swoich dwudziestych igrzyskach olimpijskich. W wywiadzie udzielonym portalowi WP SportoweFakty skrytykował tę część ceremonii otwarcia:

Traktuję to jako jawną kpinę, która jest nie do przyjęcia i eskaluje napięcie. Nie wiem, dlaczego Francuzi wprowadzili do programu coś takiego. Ceremonia otwarcia igrzysk nie potrzebuje podobnych bodźców, by ludzie się nią interesowali.

Ceremonia zamknięcia była zupełnie inna. Odbyła się na Stade de France, arenie, na której nieco ponad ćwierć wieku temu piłkarska reprezentacja Francji po raz pierwszy zdobyła mistrzostwo świata. Uroczystość kończąca igrzyska była wolna od światopoglądowych akcentów, godnie zamknęła wielką sportową imprezę.

Wyjątkowe areny

Sporo wątków poruszyliśmy w naszym olimpijskim podsumowaniu, ale wypada także napisać  kilka zdań na temat aren, na których odbywała się olimpijska rywalizacja. Były to bowiem areny niezwykłe, prawdopodobnie najpiękniejsze w dziejach igrzysk.

Chyba największy zachwyt budziła hala Grand Palais, gdzie odbywały się zmagania w szermierce i taekwondo. Panował tam niemal baśniowy klimat. Za szczęściarzy uznano siatkarzy plażowych, którzy rozgrywali mecze na Polach Marsowych niemal u stóp wieży Eiffla.

Zapach historii czuli lekkoatleci i rugbiści, którzy rywalizowali na wspomnianym Stade de France (co prawda stadion ten jest stosunkowo młody, lecz ma ogromne znaczenie dla francuskiego sportu), a także przedstawiciele tenisa i boksu (chociaż ci drudzy dopiero w finałowych fazach turnieju), którzy walczyli o medale na kortach Rolanda Garrosa.

W wyjątkowym otoczeniu odbywały się zawody w jeździectwie i pięcioboju nowoczesnym. Miały one miejsce w ogrodach pałacu wersalskiego. Dla drugiej z wymienionych dyscyplin igrzyska były końcem pewnej ery, gdyż po paryskiej imprezie z rywalizacji pięcioboistów wypadła jazda konna, którą zastąpi tor przeszkód.

Niektóre olimpijskie wydarzenia odbywały się poza Paryżem. Żeglarze rywalizowali w pięknych okolicznościach przyrody na wodach w Marsylii, a strzelcy w Chateauroux.  Mecze piłkarskie rozgrywane były nie tylko na stołecznym Parc des Princes, ale również we wspomnianej Marsylii oraz w Nantes, Bordeaux, Saint-Etienne, Lyonie, Nicei i Lille. W ostatnim z tych miast grali też koszykarze i piłkarze ręczni.

Walka o medale w surfingu toczyła się aż 18 tysięcy kilometrów od stolicy Francji! Zawody w tej dyscyplinie odbywały się na Tahiti, największej wyspie Polinezji Francuskiej. Igrzyska olimpijskie 2024 nie były jednak pierwszymi przeprowadzonymi na dwóch kontynentach. Mało kto bowiem pamięta, że gdy w 1956 roku igrzyska gościły w Melbourne, konkurencje jeździeckie rozegrane zostały wcześniej w Sztokholmie. Stało się tak, gdyż w Australii obowiązywała półroczna kwarantanna dla koni, w związku z czym namiastkę olimpijskiej rywalizacji można było poczuć także w Szwecji.

Zakończenie

Właściwie nie wiem, co mógłbym napisać na zakończenie olimpijskiego podsumowania. Cokolwiek bowiem wystukam na klawiaturze, będzie to banalne.  Dla każdego, kto kocha sport, igrzyska są wszak wielką, ważną, wyjątkową imprezą, więc jeśli napiszę, że za nami dwa tygodnie niezwykłych emocji, popełnię truizm. Przez kilkanaście dni chłonąłem każdy moment igrzysk, tak jak robiły to miliony miłośników sportu na całym świecie. Nie brakowało wrażeń, wzruszeń, radości, smutków i wielkich historii. Z polskiego punktu widzenia nie były to udane igrzyska. Nadzieje na lepsze wyniki w przyszłości nie są zbyt duże, a polityczne wojenki, jak choćby ta toczona między ministrem sportu a prezesem PKOl na pewno ich nie zwiększają. Jak co cztery lata, dużo mówi się o poprawie polskiego sportu, ale te dyskusje pewnie wkrótce ucichną i wybuchną ponownie po kolejnych igrzyskach. Kibice w naszym kraju zdążyli się już do tego przyzwyczaić.

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 6

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Grzegorz Zimny
Grzegorz Zimny
Absolwent pedagogiki na Uniwersytecie Rzeszowskim. Fan historii sportu, ze szczególnym uwzględnieniem piłki nożnej. Pisał teksty dla portalu pubsport.pl. Od 2017 roku autor artykułów na portalu Retro Futbol, gdzie zajmuje się zarówno światową piłką nożną, jak i historiami z lokalnego, podkarpackiego podwórka, najbliższego sercu. Fan muzyki rockowej i książek.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Ultra. Podziemny świat włoskiego futbolu” – recenzja

Będzie w błędzie ten, kto myśli, że wydana przez SQN książka „Ultra. Podziemny świat włoskiego futbolu” jest tylko o kibicach. To historia o Włoszech...

AZ Alkmaar w sezonie 2024/25 – niezbędnik kibica

Ubiegły sezon nie był udany dla AZ. Drużyna z Alkmaar liczyła przynajmniej na zakwalifikowanie się do eliminacji Ligi Mistrzów oraz na wyjście z grupy...

Club Brugge w sezonie 2024/25 – niezbędnik kibica

Club Brugge zdominowało belgijska piłkę klubową w ostatnim dziesięcioleciu. Dość powiedzieć, że zdobyli w tym czasie 6 tytułów mistrzowskich, trzykrotnie byli wicemistrzami i tylko...