Zanim Szczakowianka spadła z ligi z wielkim hukiem, w podobny sposób do niej weszła. Huk towarzyszył wówczas degradacji RKS Radomsko, który nie mógł się pogodzić z faktem, że na boisku okazał się słabszy od jaworznian i chciał utrzymać się przy zielonym stoliku. Zresztą, miał do tego prawo. Sprawa Rasicia, taką nazwę przybrało całe to zamieszanie, choć winy zawodnika było tu najmniej.
Śmieszna ekstraklasa
To był sezon 2001/02. Liga była wówczas niezwykle skomplikowana, bo ktoś wpadł na genialny pomysł by rozdzielić ją na dwie połowy, a następnie podzielić górną i dolną część tabeli na grupę mistrzowską i spadkową. Radomszczanie zajęli szóste miejsce w pierwszej fazie, co było wynikiem poniżej oczekiwań. Musieli więc walczyć o utrzymanie. Zaczęli nawet całkiem udanie, ale potem nastąpiła plaga remisów przeplatana porażkami. W efekcie sezon zakończyli na 13. miejscu. To oznaczało baraż. Trochę kiepsko jak na klub, w którym grali: Sławomir Wojciechowski (znany z GKS Katowice i epizodu w Bayernie Monachium), Olgierd Moskalewicz (Pogoń Szczecin, Wisła Kraków), Zdzisław Leszczyński (ŁKS Łódź, ponad 350 ligowych gier) oraz Adam Matysek (Bayer Leverkusen, reprezentacja Polski).
Szczakowianka w tym czasie nie imponowała nadzwyczaj silną kadrą, nawet jak na warunki II ligi, ale udało jej się wywalczyć 3. miejsce i zapewnić sobie udział w barażach. Atutem jaworznian była skuteczność. Najlepszym strzelcem został grający trener, Andrzej Sermak, ale do siatki przeciwnika trafiała niemal cała drużyna. To właśnie był atut Szczakowianki – gra zespołowa.
Nieszczęsny baraż i trzeci mecz, którego… nie było
Baraże zaczęły się fatalnie dla RKS-u. Na Śląsku Szczakowianka zwyciężyła 2:0. W rewanżu trener radomszczan, Piotr Mandrysz, był tak zdesperowany, że sam wszedł na boisko na ostatnie pół godziny. Nie pomogło, choć jego zespół zwyciężył 1:0. Szczakowianka awansowała do ekstraklasy, Radomsko spadło, ale to był dopiero początek kolejnej afery w polskiej piłce, znanej pod kryptonimem sprawy Rasicia.
Kilka dni po zakończeniu spotkania prezes radomszczan, Tadeusz Dąbrowski, zaczął domagać się walkoweru ze względu na występ nieuprawnionego zawodnika, którym miał być właśnie Rasić. Sytuacja była trudna, ponieważ PZPN nie kwapił się do przyznania walkoweru, a przecież lada chwila miały się odbyć mistrzostwa świata w Korei i Japonii, gdzie jechała liczna delegacja związku, więc czas gonił. Podano rozwiązanie na tacy – dodatkowy mecz, który miał odbyć się w Płocku. Radomszczanie się na to nie zgodzili, tłumacząc się faktem, że z klubu odeszło już sześciu piłkarzy i RKS nie ma argumentów, żeby rywalizować na boisku. – Nie zagramy, bo podważylibyśmy wszystko, co zrobiliśmy w tej sprawie – odmawiał Dąbrowski gry RKS-u w barażu (podał portal lodz.naszemiasto.pl). Władze futbolowej centrali nie zmieniły zdania. Mecz miał zostać rozegrany w Płocku. Radomsko zrezygnowało, Szczakowianka wygrała walkowerem.
Dlaczego sprawa Rasicia?
Branko Rasić zjawił się w Jaworznie w marcu 2002 roku. Oficjalnie został on sprowadzony przez Victorię Jaworzno dokładnie 28 marca. Okres transferowy w Polsce kończył się z początkiem kwietnia, ale kluby miały jeszcze jedną furtkę. Mogły sprowadzać zawodników z niższych klas rozgrywkowych w Polsce. Zgodnie z tym przepisem, Szczakowianka miała wszelkie prawo wystawiać piłkarza w meczu o punkty. Tyle, że Pan Dąbrowski miał dowody na to, że Rasić jeszcze w kwietniu zagrał w Zejeznicaru Lajkovac. Nie mógł więc być piłkarzem Victorii Jaworzno. Zresztą kilka lat później sam zainteresowany powie, że nic nie wie o rzekomym pobycie w tym klubie.
Sprawę ponownie rozpatrzono dopiero rok po złożeniu odwołania przez radomszczan, a ostateczną decyzję podjęto 15 stycznia 2004 roku. PZPN w końcu znalazł winnego. Nie była to jednak Szczakowianka, lecz Victoria Jaworzono, działacze śląskiego OZPN i sam Rasić. „Ted” Dąbrowski nie godził się z takim wyrokiem, więc złożył pozew do sądu przeciwko PZPN, który zresztą szybko został wycofany, bo w innym przypadku klub mógłby zostać wykluczony ze struktur związku.
RKS nie otrzyma walkoweru w ubiegłorocznych meczach barażowych ze Szczakowianką Jaworzno. Dowody zebrane przez Tadeusza Dąbrowskiego, byłego wiceprezesa klubu, okazały się niewystarczające dla Wydziału Gier, a później Najwyższej Komisji Odwoławczej, pełniącej rolę sądu związkowego. Działacze RKS-u próbowali przekonać WG i NKO, że Branko Rasić został piłkarzem Szczakowianki z naruszeniem przepisów PZPN – głosił oficjalny komunikat PZPN.
Dąbrowski się nie poddawał, walczył dalej i starał się wykorzystać nawet media. Prezes RKS-u wystąpił nawet w programie „Sprawa dla reportera”, gdzie skonfrontował się m.in. z ówczesnym prezesem PZPN, Michałem Listkiewiczem. Udział w programie wzięli też Jan Tomaszewski i Janusz Zaorski. Prezes domagał się odszkodowania w wysokości 3,5 miliona złotych, co miało zresztą całkiem poważne uzasadnienie. Nie pomogło. PZPN uważał sprawę za zamkniętą i jasno dał do zrozumienia, że takiej kwoty nie wypłaci. Wszystkie komisje odwoławcze przyznały rację związkowi, a złożenie wniosku do sądu równało się z wykluczeniem ze struktur. Jednym zdaniem – walka z wiatrakami. Sprawa Rasicia nabrała olbrzymiej wagi.
Upadek drużyny z Radomska
Klub był w finansowej ruinie i po pewnym czasie utworzono komisję likwidacyjną. Po usunięciu „Teda” Dąbrowskiego władzę przejął Wojciech Lenk, który doszedł do porozumienia z PZPN-em. Radomszczanie odstąpili od ubiegania się o odszkodowanie. W zamian związek miał wyremontować stadion i przekazać koszulki reprezentacji Polski na rzecz klubu. Wszystko pięknie, tyle że miasto nie zgodziło się na modernizacje stadionu i RKS został na lodzie… albo raczej pod lodem. Klub z Radomska stał się ofiarą ponurego żniwiarza, którym był PZPN.
Po latach milczenie przerwał Eugeniusz Kolator, który w rozmowie z „Rzeczpospolitą” przyznał, że związek popełnił błąd. PZPN w końcu przyznał rację drużynie z Radomska:
Piłkarz Rasić nie powinien grać w drużynie Szczakowianki i to Radomsko powinno występować w pierwszej lidze. Zdaje Pan sobie sprawę, jak kosztowny był to błąd? Radomsko jest teraz w czwartej lidze. Do błędu w sprawie Rasicia przyznaliśmy się szybko i ludzie odpowiedzialni za tę decyzję, ale nie z centrali PZPN, zostali ukarani. Rozgrywki kiedyś się kończą, są spadki oraz awanse i trudno potem odkręcać wyniki sportowej rywalizacji. Taki jest urok sportu – błędy są wpisane w widowisko.
Cała sprawa toczyła się wokół jednego piłkarza, który był chyba najmniej winny. Rasić nie wiedział, że Szczakowianka sprowadziło go na nie do końca uczciwych zasadach, bo nie znał dokładnie przepisów transferowych w Polsce. Mimo tego serbski napastnik wciąż był w Polsce ceniony. Grał w Hetmanie Zamość, Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, Kujawiaku Włocławek, Unii Janikowo, próbował też swoich sił w Mieszku Gniezno, a później był grającym trenerem Spartakusa Szarowola.
Jestem trenerem, który gra czasami w piłkę dla przyjemności. Trenuję kluby, dzieci indywidualnie lub przygotowuję zawodników pod względem piłkarskim do wytransferowania. Ostatnio w Polsce pracowałem w Spartakusie Szarowola. Miałem tam pobyć kilka lat, ale klub opuścił sponsor i musiałem wrócić do domu. Jakoś mi się nie udaje zadomowić się gdzieś w Polsce na dłużej, mimo niezłych wyników, ale Bóg pewnie ma jakiś plan, skoro nie daje mi usiąść gdzieś na dłużej. W styczniu dowiem się, gdzie będę pracował. Kocham Polskę i zawsze tam chętnie wracam – mówił bohater słynnej afery w wywiadzie dla oficjalnej strony Unii Janikowo w grudniu 2010 roku.
GRZEGORZ IGNATOWSKI