Szemrani prezesi Ekstraklasy

Czas czytania: 6 m.
0
(0)

W latach 90. transformacja ustrojowa dotknęła również piłkę nożną. Biedne jak mysz kościelna kluby mogły trafić w dowolne ręce według panującej wtedy zasady: „Nieważne kto, aby miał kasę”. Prowadziło to do różnych patologii. Drużyny stawały się drogimi zabawkami w rękach ekscentryków lub pralniami brudnych pieniędzy. Choć mowa o wydarzeniach sprzed kilkunastu lat, to wielu ówczesnych właścicieli głęboko zapadło w pamięć kibicom polskiej ligi.

W tamtych latach kibic polskiego klubu mógł się czuć jak na losowaniu totolotka. Mogłeś trafić „szóstkę”, czyli Bogusława Cupiała, który za pstryknięciem palców czynił z twojej ukochanej drużyny lokalnego potentata. Ale jak to w grach losowych bywa, częściej się przegrywało. Wtedy klub wpadał w ręce człowieka niekompetentnego, szalonego lub mającego sporo za uszami. Czym to się kończyło, wszyscy wiemy. Klubowych działaczy z tamtych lat można podzielić na trzy podstawowe rodzaje.

Zagraniczni „dobroczyńcy”

Pogoń Szczecin nigdy nie miała większego szczęścia do właścicieli. A wszystko, co złe, zaczęło się od przejęcia klubu przez Sabriego Bekdasa. Umowa była prosta – Turek miał wspierać finansowo drużynę w zamian za atrakcyjne tereny wokół stadionu. I robił to naprawdę z pompą. Transfery na miarę mistrzostwa? Jak najbardziej. W końcu do Szczecina zawitali Kazimierz Węgrzyn, Jacek Bednarz, Grzegorz Mielcarski, Siergiej Szypowski czy Oleg Salenko. Trenerem został ceniony wtedy w kraju Janusz Wójcik, jednak jego przygoda z „Portowcami” trwała jedynie 20 dni. Później zastąpił go Edward Lorens, a całość jawiła się jako piękny sen, którego zwieńczeniem będzie mistrzowski tytuł. Zabrakło niewiele, bo drużyna skończyła na drugim miejscu w lidze. W międzyczasie miasto miesiącami negocjowało z Turkiem warunki umowy. Kiedy odmówiono mu dzierżawy gruntów na jego warunkach, spakował manatki i pozostawił klub na pastwę losu.

Proszę pamiętać, że blisko trzy lata temu proszono mnie bym zainteresował się Pogonią. Uwierzyłem zapewnieniom władz i wykładałem pieniądze na Pogoń nawet nie mając jeszcze podpisanych umów. Zainwestowałem własne środki i nie dostałem w zamian nic – Bekdas o powodach odejścia z klubu.

A jakim był prezesem? W stylu tureckim krótko mówiąc. Żywiołowy, trochę jarmarczny, z ostrym językiem: „Kocham Pogoń i uczynię ją wielką. To nie jest klub Bekdasa, a wszystkich. Lepiej, żeby miała polską nazwę, a nie np. Deawoo Szczecin” – rzucił na jednej z konferencji prasowych, uderzając w sponsorujący Legię koncern. Piłkarzom nie brakowało niczego, a Wójcikowi opłacał samolot na linii Warszawa – Szczecin. Kilka miesięcy później mówił, że dla niego klub może grać w III lidze.

Na te same grunty co Bekdas, połasił się szwedzki biznesmen polskiego pochodzenia Les Gondor vel. Leszek Gondorkiewicz. Wtedy było o nim wiadomo niewiele. Przed laty pracował jako taksówkarz i miał na swoim koncie wyrok za nielegalny przemyt … Romów do Szwecji. Nie jawił się jako bezinteresowny dobroczyńca. Zależało mu jedynie na terenach wokół stadionu, na których miało powstać centrum handlowe. Wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej kilkanaście hektarów w takim położeniu było gwarantem nawet milionowych zysków.

W sezonie 2002/2003 Pogoń zakończyła z dziewięcioma punktami na koncie i z hukiem spadła z ligi. W tym czasie Les Gondor sądził się już z władzami miastem. Żądał zadośćuczynienia w wysokości ponad 40 milionów złotych. Ostatecznie przegrał w 2009 roku. Tamtych problemów by nie było, gdyby radni umieli czytać między wierszami. Biznesmen, a może raczej hochsztapler, głośno mówił, że fanem futbolu nigdy nie był i klub przejmuje po to, by zarobić.

(Nie)groźni szaleńcy

Antoni Ptak do polskiego futbolu wszedł w 1995 roku, przejmując Łódzki KS. Nikomu nieznany, nie wiadomo było na czym dorobił się milionów i po co zainwestował w futbol. Na pierwszy mecz nie chcieli go wpuścić na trybunę VIP, nie wiedząc, że jest nowym właścicielem klubu. Na milionera ani biznesmena nie wyglądał. W Łodzi traktowano go jako człowieka z zewnątrz, ale przez lata wydawało się, że to kibice ŁKS-u są tymi, którzy wygrali los na loterii. W 1998 roku klub dzięki jego pieniądzom zdobył mistrzostwo kraju, ale wraz z nowym wiekiem spadł do II ligi. Łódzki klub był jedynie nudnym prologiem do dalszej przygody Ptaka w polskim futbolu.

Potem prawdopodobnie oszalał i przejął Pogoń Szczecin, tworząc z klubu ośrodek dla imigrantów z Brazylii. Bo zawodowymi piłkarzami nazwać ich nie można było. Zimą 2005 roku wraz z synem ściągnął tabuny Latynosów, którzy dotychczas futbolem trudnili się amatorsko. Koszarował ich w Gutowie pod Łodzią, więc na każdy domowy mecz ekipa musiała jechać kilkaset kilometrów. Ostatecznym upadkiem tamtejszej Pogoni było wystawienie ekipy złożonej z dziesięciu Brazylijczyków i Słowaka Borisa Peskovicia.

Musi się udać, jest to tylko kwestia czasu. Jeśli nie wypali, to w następnym sezonie, wówczas przebudujemy zespół i spróbujemy jeszcze raz. Zapewniam, że nie brakuje mi cierpliwości i będę próbował do skutku – Antoni Ptak na temat ewentualnego niepowodzenia planu brazylijskiej Pogoni.

Zawodnicy rodem z amazońskich dżungli i plaż Copacabany nie odnaleźli się w polskich realiach. Z zaciągu w kraju pozostali jedynie Edi Adradina i Sergio Batata, klub spadł z ligi, a Ptak wycofał się ze sponsorowania Pogoni, doprowadzając do jej upadku. Bo trzeba pamiętać, że oprócz tego, że właściciel miewał różne pomysły, to był przy tym bezwzględnym biznesmenem i grubość jego portfela zawsze była na pierwszy miejscu.

Związki z Ptakiem miał Tadeusz „Ted” Pawłowski, który na początku XXI wieku rządził w RKS-ie Radomsko. Był zbawicielem, ale i grabarzem niewielkiego klubu. Jawił się jako porządny człowiek, który zamarzył o wielkiej piłce w prowincjonalnym mieście i uparcie dążył do realizacji tego celu. W RKS-ie grał w końcu Igor Sypniewski, Jacek Trzeciak i kilku innych. „Ted” sam marzył, by zagrać w barwach klubu w jednym z ekstraklasowych meczów i głośno o tym mówił. Potem wyszły na jaw jego liczne krętactwa i fakt, że w Radomsku jest ważniejszy od Pana Boga.

Hochsztaplerzy(?) i „Magnat” polskiej piłki

Ostatnia grupa. Najbardziej szkodliwa i siejąca największa zniszczenia. Często działali niezgodnie z prawem, maczali ręce w korupcji i współpracowali z grupami przestępczymi. Sztandarowym przykładem jest Bolesław Krzyżostaniak, który dokonał zacnej sztuki, doprowadzając w rok do upadku dwóch klubów – Lechii Gdański i Olimpii Poznań. Poznański klub sponsorowany przez Krzyżostaniaka słynął przede wszystkim ze skandali. Olimpia brała udział w niedzieli cudów, przegrywając z ŁKS-em 7-1, a przy sprzedawaniu Mirosława Szymkowiaka i Grzegorza Mielcarskiego złamano chyba wszystkie obowiązujące przepisy. Podobnie jak przy fuzji z Lechią Gdańsk. PZPN, z którym oczywiście skonfliktowany był działacz, nie przystał na taki „nowo-twór” i po kilku walkowerach klub zleciał do II ligi. Sam Krzyżostaniak mógł skończyć gorzej. W 2000 roku miał zostać zastrzelony przez gangsterów na zlecenie Jeremiasza Barańskiego, ps.”Baranina”. Zamach na jego życie nie udał się, ale to mówi wiele o tym, jakiego kalibru człowiekiem był działacz sportowy. Jak się okazało, Krzyżostaniak zainwestował ponad 700 tys. dolarów w produkcję amfetaminy i ekstazy.

Najważniejszą postacią wśród właścicieli był być może Janusz Romanowski, który rządził w latach 90. oboma warszawskimi klubami. I z oboma zdobył mistrzostwo kraju. Do futbolu wszedł w 1992 roku jako prezes firmy POL-KAUFRING. Nikt zbyt wiele o nim nie wiedział poza tym, że jest prężnie działającym biznesmenem mającym komunistyczną przeszłość. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, bo z poprzednim systemem uwikłana była większość majętnych ludzi w kraju. A i w Legii z wiadomych powodów na komunistów nie patrzyło się spode łba.

Niby dzięki jego pieniądzom „Wojskowi” zdobyli mistrzowski tytuł po wieloletniej przerwie, ale Romanowski zostawił klub z długami w przededniu końcówki sezonu 1995/1996. Wiele osób zarzuca mu, że notorycznie kręcił przy robieniu transferów. Proceder był prosty. Działacz stworzył fikcyjny klub Pogoń Konstancin, w którym „grali” ówcześni zawodnicy Legii. Kiedy więc zagraniczny klub kupował któregoś z graczy, pieniądze sprytnie omijały konto stołecznej drużyny i bezpośrednio trafiały w ręce Romanowskiego. A wielomilionowych transferów za jego czasu zostało przeprowadzonych całkiem sporo. Podobnie było z Polonią. Najpierw życie jak w Madrycie, sukcesy, a potem najważniejszą sprawą stało się sprzedanie Emmanuela Olisadebe i pozbycie się klubu. Po odejściu z Polonii podobno zabrał ze sobą trofea. Oddał je dopiero po dwóch miesiącach…

Piecze nad tym wszystkim sprawował ówczesny prezes PZPN Marian Dziurowicz, który swego czasu zarządzał w GKS-ie Katowice. Zdarzały się więc lata, kiedy dobro śląskiego klubu stało ponad interesami reszty ligi. Zresztą dlatego też w tamtych latach GKS wielokrotnie lądował na ligowym podium. Hochsztaplerem go jednak nazwać nie można, mimo że chciał z niego zrobić kryminalistę minister sportu Jacek Dębski. Dziurowicz był oryginałem, zamordystą i człowiekiem umiejącym zrobić wiele w imię dobra ukochanego klubu. Kiedyś z jego decyzji PZPN relegował sędziego Andrzeja Czyżniewskiego do IV ligi po tym, jak w sędziowanym przez niego meczów GKS przegrał z Sokołem Tychy. Krystalicznie czystą postacią Dziurowicza więc nazwać nie można było.

Wiecznie żywy relikt minionych lat

Zamierzeniem tego tekstu było przypomnienie czasów „Dzikiego Zachodu” w polskim futbolu. Korupcja, kluby-efemerydy pokroju RKS-u Radomsko, czy Lechii-Olimpii Gdańsk itd. Wszystko to stemplowane było przez klubowych działaczy, którym zależało przede wszystkim na jak najszybszym zbiciu fortuny. Ale czy rzeczywiście się tak wiele się zmieniło? Casus Jakuba Meresińskiego w Wiśle Kraków, Józef Wojciechowski jako „sugar daddy” w Polonii Warszawa czy oszust Ireneusz Król. Byli też przecież czescy komedianci właściciele Odry Wodzisław Śląski, którzy ostatecznie pogrzebali klub. Ciężko nie odnieść wrażenia, że choć czasy się zmieniły i ekstraklasowe spotkania rozgrywane są na nowoczesnych stadionach, a na prowizorkę nie ma już miejsca, to klubowi właściciele wciąż pozostają niezmienni. Ot, całkiem przyjemny relikt lat 90.

JAKUB MIEŻEJWSKI

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Piłkarskie losy Radosława Majewskiego – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów ze Zniczem Pruszków

W rozegranym 10 listopada 2024 roku meczu 16. kolejki Betclic 1. Ligi Stal Rzeszów podejmowała Znicz Pruszków. Dla obu drużyn było to starcie o...

Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka – recenzja

Książka „Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka” to zapis z kilkunastomiesięcznej podróży Anity Werner i Michała Kołodziejczyka do Tanzanii, Turcji, Rwandy i Brazylii. Futbol jest...

Remanent 5. Pole karne z bliska.

Jerzy Chromik powraca z piątą częścią Remanentu, w którym przenosi czytelników na stadiony z lat 80. i 90. Wówczas autor obserwował zmagania drużyn eksportowych,...