W latach 90. transformacja ustrojowa dotknęła również piłkę nożną. Biedne jak mysz kościelna kluby mogły trafić w dowolne ręce według panującej wtedy zasady: „Nieważne kto, aby miał kasę”. Prowadziło to do różnych patologii. Drużyny stawały się drogimi zabawkami w rękach ekscentryków lub pralniami brudnych pieniędzy. Choć mowa o wydarzeniach sprzed kilkunastu lat, to wielu ówczesnych właścicieli głęboko zapadło w pamięć kibicom polskiej ligi.
W tamtych latach kibic polskiego klubu mógł się czuć jak na losowaniu totolotka. Mogłeś trafić „szóstkę”, czyli Bogusława Cupiała, który za pstryknięciem palców czynił z twojej ukochanej drużyny lokalnego potentata. Ale jak to w grach losowych bywa, częściej się przegrywało. Wtedy klub wpadał w ręce człowieka niekompetentnego, szalonego lub mającego sporo za uszami. Czym to się kończyło, wszyscy wiemy. Klubowych działaczy z tamtych lat można podzielić na trzy podstawowe rodzaje.
Zagraniczni „dobroczyńcy”
Pogoń Szczecin nigdy nie miała większego szczęścia do właścicieli. A wszystko, co złe, zaczęło się od przejęcia klubu przez Sabriego Bekdasa. Umowa była prosta – Turek miał wspierać finansowo drużynę w zamian za atrakcyjne tereny wokół stadionu. I robił to naprawdę z pompą. Transfery na miarę mistrzostwa? Jak najbardziej. W końcu do Szczecina zawitali Kazimierz Węgrzyn, Jacek Bednarz, Grzegorz Mielcarski, Siergiej Szypowski czy Oleg Salenko. Trenerem został ceniony wtedy w kraju Janusz Wójcik, jednak jego przygoda z „Portowcami” trwała jedynie 20 dni. Później zastąpił go Edward Lorens, a całość jawiła się jako piękny sen, którego zwieńczeniem będzie mistrzowski tytuł. Zabrakło niewiele, bo drużyna skończyła na drugim miejscu w lidze. W międzyczasie miasto miesiącami negocjowało z Turkiem warunki umowy. Kiedy odmówiono mu dzierżawy gruntów na jego warunkach, spakował manatki i pozostawił klub na pastwę losu.
Proszę pamiętać, że blisko trzy lata temu proszono mnie bym zainteresował się Pogonią. Uwierzyłem zapewnieniom władz i wykładałem pieniądze na Pogoń nawet nie mając jeszcze podpisanych umów. Zainwestowałem własne środki i nie dostałem w zamian nic – Bekdas o powodach odejścia z klubu.
A jakim był prezesem? W stylu tureckim krótko mówiąc. Żywiołowy, trochę jarmarczny, z ostrym językiem: „Kocham Pogoń i uczynię ją wielką. To nie jest klub Bekdasa, a wszystkich. Lepiej, żeby miała polską nazwę, a nie np. Deawoo Szczecin” – rzucił na jednej z konferencji prasowych, uderzając w sponsorujący Legię koncern. Piłkarzom nie brakowało niczego, a Wójcikowi opłacał samolot na linii Warszawa – Szczecin. Kilka miesięcy później mówił, że dla niego klub może grać w III lidze.
Na te same grunty co Bekdas, połasił się szwedzki biznesmen polskiego pochodzenia Les Gondor vel. Leszek Gondorkiewicz. Wtedy było o nim wiadomo niewiele. Przed laty pracował jako taksówkarz i miał na swoim koncie wyrok za nielegalny przemyt … Romów do Szwecji. Nie jawił się jako bezinteresowny dobroczyńca. Zależało mu jedynie na terenach wokół stadionu, na których miało powstać centrum handlowe. Wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej kilkanaście hektarów w takim położeniu było gwarantem nawet milionowych zysków.
W sezonie 2002/2003 Pogoń zakończyła z dziewięcioma punktami na koncie i z hukiem spadła z ligi. W tym czasie Les Gondor sądził się już z władzami miastem. Żądał zadośćuczynienia w wysokości ponad 40 milionów złotych. Ostatecznie przegrał w 2009 roku. Tamtych problemów by nie było, gdyby radni umieli czytać między wierszami. Biznesmen, a może raczej hochsztapler, głośno mówił, że fanem futbolu nigdy nie był i klub przejmuje po to, by zarobić.
(Nie)groźni szaleńcy
Antoni Ptak do polskiego futbolu wszedł w 1995 roku, przejmując Łódzki KS. Nikomu nieznany, nie wiadomo było na czym dorobił się milionów i po co zainwestował w futbol. Na pierwszy mecz nie chcieli go wpuścić na trybunę VIP, nie wiedząc, że jest nowym właścicielem klubu. Na milionera ani biznesmena nie wyglądał. W Łodzi traktowano go jako człowieka z zewnątrz, ale przez lata wydawało się, że to kibice ŁKS-u są tymi, którzy wygrali los na loterii. W 1998 roku klub dzięki jego pieniądzom zdobył mistrzostwo kraju, ale wraz z nowym wiekiem spadł do II ligi. Łódzki klub był jedynie nudnym prologiem do dalszej przygody Ptaka w polskim futbolu.
Potem prawdopodobnie oszalał i przejął Pogoń Szczecin, tworząc z klubu ośrodek dla imigrantów z Brazylii. Bo zawodowymi piłkarzami nazwać ich nie można było. Zimą 2005 roku wraz z synem ściągnął tabuny Latynosów, którzy dotychczas futbolem trudnili się amatorsko. Koszarował ich w Gutowie pod Łodzią, więc na każdy domowy mecz ekipa musiała jechać kilkaset kilometrów. Ostatecznym upadkiem tamtejszej Pogoni było wystawienie ekipy złożonej z dziesięciu Brazylijczyków i Słowaka Borisa Peskovicia.
Musi się udać, jest to tylko kwestia czasu. Jeśli nie wypali, to w następnym sezonie, wówczas przebudujemy zespół i spróbujemy jeszcze raz. Zapewniam, że nie brakuje mi cierpliwości i będę próbował do skutku – Antoni Ptak na temat ewentualnego niepowodzenia planu brazylijskiej Pogoni.
Zawodnicy rodem z amazońskich dżungli i plaż Copacabany nie odnaleźli się w polskich realiach. Z zaciągu w kraju pozostali jedynie Edi Adradina i Sergio Batata, klub spadł z ligi, a Ptak wycofał się ze sponsorowania Pogoni, doprowadzając do jej upadku. Bo trzeba pamiętać, że oprócz tego, że właściciel miewał różne pomysły, to był przy tym bezwzględnym biznesmenem i grubość jego portfela zawsze była na pierwszy miejscu.
Związki z Ptakiem miał Tadeusz „Ted” Pawłowski, który na początku XXI wieku rządził w RKS-ie Radomsko. Był zbawicielem, ale i grabarzem niewielkiego klubu. Jawił się jako porządny człowiek, który zamarzył o wielkiej piłce w prowincjonalnym mieście i uparcie dążył do realizacji tego celu. W RKS-ie grał w końcu Igor Sypniewski, Jacek Trzeciak i kilku innych. „Ted” sam marzył, by zagrać w barwach klubu w jednym z ekstraklasowych meczów i głośno o tym mówił. Potem wyszły na jaw jego liczne krętactwa i fakt, że w Radomsku jest ważniejszy od Pana Boga.
Hochsztaplerzy(?) i „Magnat” polskiej piłki
Ostatnia grupa. Najbardziej szkodliwa i siejąca największa zniszczenia. Często działali niezgodnie z prawem, maczali ręce w korupcji i współpracowali z grupami przestępczymi. Sztandarowym przykładem jest Bolesław Krzyżostaniak, który dokonał zacnej sztuki, doprowadzając w rok do upadku dwóch klubów – Lechii Gdański i Olimpii Poznań. Poznański klub sponsorowany przez Krzyżostaniaka słynął przede wszystkim ze skandali. Olimpia brała udział w niedzieli cudów, przegrywając z ŁKS-em 7-1, a przy sprzedawaniu Mirosława Szymkowiaka i Grzegorza Mielcarskiego złamano chyba wszystkie obowiązujące przepisy. Podobnie jak przy fuzji z Lechią Gdańsk. PZPN, z którym oczywiście skonfliktowany był działacz, nie przystał na taki „nowo-twór” i po kilku walkowerach klub zleciał do II ligi. Sam Krzyżostaniak mógł skończyć gorzej. W 2000 roku miał zostać zastrzelony przez gangsterów na zlecenie Jeremiasza Barańskiego, ps.”Baranina”. Zamach na jego życie nie udał się, ale to mówi wiele o tym, jakiego kalibru człowiekiem był działacz sportowy. Jak się okazało, Krzyżostaniak zainwestował ponad 700 tys. dolarów w produkcję amfetaminy i ekstazy.
Najważniejszą postacią wśród właścicieli był być może Janusz Romanowski, który rządził w latach 90. oboma warszawskimi klubami. I z oboma zdobył mistrzostwo kraju. Do futbolu wszedł w 1992 roku jako prezes firmy POL-KAUFRING. Nikt zbyt wiele o nim nie wiedział poza tym, że jest prężnie działającym biznesmenem mającym komunistyczną przeszłość. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, bo z poprzednim systemem uwikłana była większość majętnych ludzi w kraju. A i w Legii z wiadomych powodów na komunistów nie patrzyło się spode łba.
Niby dzięki jego pieniądzom „Wojskowi” zdobyli mistrzowski tytuł po wieloletniej przerwie, ale Romanowski zostawił klub z długami w przededniu końcówki sezonu 1995/1996. Wiele osób zarzuca mu, że notorycznie kręcił przy robieniu transferów. Proceder był prosty. Działacz stworzył fikcyjny klub Pogoń Konstancin, w którym „grali” ówcześni zawodnicy Legii. Kiedy więc zagraniczny klub kupował któregoś z graczy, pieniądze sprytnie omijały konto stołecznej drużyny i bezpośrednio trafiały w ręce Romanowskiego. A wielomilionowych transferów za jego czasu zostało przeprowadzonych całkiem sporo. Podobnie było z Polonią. Najpierw życie jak w Madrycie, sukcesy, a potem najważniejszą sprawą stało się sprzedanie Emmanuela Olisadebe i pozbycie się klubu. Po odejściu z Polonii podobno zabrał ze sobą trofea. Oddał je dopiero po dwóch miesiącach…
Piecze nad tym wszystkim sprawował ówczesny prezes PZPN Marian Dziurowicz, który swego czasu zarządzał w GKS-ie Katowice. Zdarzały się więc lata, kiedy dobro śląskiego klubu stało ponad interesami reszty ligi. Zresztą dlatego też w tamtych latach GKS wielokrotnie lądował na ligowym podium. Hochsztaplerem go jednak nazwać nie można, mimo że chciał z niego zrobić kryminalistę minister sportu Jacek Dębski. Dziurowicz był oryginałem, zamordystą i człowiekiem umiejącym zrobić wiele w imię dobra ukochanego klubu. Kiedyś z jego decyzji PZPN relegował sędziego Andrzeja Czyżniewskiego do IV ligi po tym, jak w sędziowanym przez niego meczów GKS przegrał z Sokołem Tychy. Krystalicznie czystą postacią Dziurowicza więc nazwać nie można było.
Wiecznie żywy relikt minionych lat
Zamierzeniem tego tekstu było przypomnienie czasów „Dzikiego Zachodu” w polskim futbolu. Korupcja, kluby-efemerydy pokroju RKS-u Radomsko, czy Lechii-Olimpii Gdańsk itd. Wszystko to stemplowane było przez klubowych działaczy, którym zależało przede wszystkim na jak najszybszym zbiciu fortuny. Ale czy rzeczywiście się tak wiele się zmieniło? Casus Jakuba Meresińskiego w Wiśle Kraków, Józef Wojciechowski jako „sugar daddy” w Polonii Warszawa czy oszust Ireneusz Król. Byli też przecież czescy komedianci właściciele Odry Wodzisław Śląski, którzy ostatecznie pogrzebali klub. Ciężko nie odnieść wrażenia, że choć czasy się zmieniły i ekstraklasowe spotkania rozgrywane są na nowoczesnych stadionach, a na prowizorkę nie ma już miejsca, to klubowi właściciele wciąż pozostają niezmienni. Ot, całkiem przyjemny relikt lat 90.
JAKUB MIEŻEJWSKI
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE