Organizowane w obozach śmierci walki o przetrwanie były jedynym sposobem, by zdobyć nieco pożywienia. Przegrany w takim pojedynku niejednokrotnie zostawał zabijany, podejmowali ryzyko, żeby przeżyć. Choć na końcu drogi i tak czekała śmierć. Tadeusz Pietrzykowski, więzień o numerze 77 przeszedł piekło, a mimo to dalej pozostał człowiekiem.
Kiedy w czerwcu 1940 roku trafia do Auschwitz, jego dawne nazwisko przestaje mieć znaczenie. Jest więźniem numer 77. Obozem zarządza załoga SS, jednak prawdziwą władzę mają tam kapo – kryminaliści przywiezieni z KL Sachsenhause. Mając odgórne zezwolenie, znęcają się nad Polakami, bijąc i nakładając karne ćwiczenia. Wszystko po to, żeby przełamać ich opór i wyselekcjonować najsilniejszych, którzy będą pracować ku chwale Hitlera. Wszystko to, w połączeniu z brakiem jedzenia powoli, aczkolwiek sukcesywnie wyniszcza organizmy więźniów.
Tadeusz Pietrzykowski. Boks receptą na przeżycie
Kiedy Tadeusz Pietrzykowski – więzień numer 77, dowiaduje się o organizowanych walkach bokserskich, postanawia zaryzykować. Nie ma żadnego fachu, który pozwoliłby mu utrzymywać się wysoko w hierarchii więźniów, więc boks to jedyny sposób, żeby przynajmniej na razie nie zostać zagazowanym.
Jego pierwszym rywalem jest kapo Walter Dünning – przedwojenny niemiecki bokser wagi średniej. Obu zawodników dzieli niemal dwadzieścia kilogramów wagi, jednak nie zniechęca to Pietrzykowskiego. Treningi, które odbywał pod okiem Feliksa Stamma, nauczyły go jak niwelować przewagi konkurentów i eksponować swoją świetną technikę. Cięższy bokser to wolniejszy bokser. Walka nie trwa jednak zbyt długo. Rozemocjonowany tłum naraża się strażnikom obraźliwymi okrzykami. „Teddy” ma jednak szczęście. Od samosądu wymierzonego w kierunku kibiców ratuje go Dünning zabierając do bloku, gdzie mieszkają kapo. W nagrodę za świetny występ otrzymuje pół bochenka chleba i kawałek mięsa. Pozwalają mu też wybrać nową, lżejszą pracę. Od tej chwili jego zajęciem jest pilnowanie krów. Dzięki temu ma stały dostęp do mleka i może częściej trenować. Niewiele ponad pół roku później, jego waga z 40 kilogramów zmienia się w 66.
W tym czasie ciągle walczy, dając rozrywkę wrogowi, a sobie dodatkowe jedzenie, które rozdaje współwięźniom. W Boże Narodzenie 1942 pisze list do swojej matki:
Jestem dziś mistrzem wszech wag KL Auschwitz po zwycięstwach nad Janowczykiem, Dexponko itd. Tak, Mateńko, dostałem za to 10 bochenków chleba i 10 kostek margaryny – rozdałem na gwiazdkę biednym, niech i oni mają. Widzisz przydał mi się boks – prawda – widzisz i pamiętasz, co ci wszyscy mówili – Sylwina, co będzie z niego? On sobie w życiu nie da rady (…). Dam sobie radę i w piekle przy Bozi pomocy, a oni jak wychowali swoje dzieci, co? Na muchy – aż strach patrzeć, jak giną biedaki.
Z powodu braku odpowiednich rywali wśród Polaków, walczy z Niemcami z wagi ciężkiej. Jednego z nich, który był znany ze swojego sadyzmu, wręcz masakruje w ringu. Celowo nie nokautuje przeciwników. Przedłuża walki tylko po to, żeby zadawać im więcej bólu. Z każdą wygraną walką racje żywnościowe rosną, więc coraz więcej jego towarzyszy w biedzie ma co jeść. Dzięki rosnącej pozycji w obozowej hierarchii staje się też ważnym ogniwem konspiracyjnej organizacji założonej przez rotmistrza Witolda Pileckiego. Ze wszystkich swoich pojedynków (naliczono ich około pięćdziesięciu) przegrywa tylko raz. Jego rywal – holenderski mistrz wagi średniej Leendert Sanders dzięki zwycięstwu nie trafia do gazu. Pietrzykowski wśród pokonanych zostawia chociażby byłego wicemistrza Europy Wilhelma Maiera i eksmistrza Niemiec Harry’ego Steina.
Na podbój Niemiec
W Auschwitz „Teddy” ociera się o śmierć za sprawą jednego z rywali, który namówił lekarza SS do wstrzyknięcia Polakowi zarazków tyfusu. Przekonany o tym, że dostaje zastrzyk wzmacniający, nie protestuje. Z opresji ratują go przyjaciele pracujący w szpitalu. Ukrywają przed strażnikami dokonującymi selekcji i później dają pracę. Od tej chwili ma świadomość, że w każdej chwili może paść ofiarą zawiści.
Za sprawą Hansa Lütkemeyera, który pełni funkcję komendanta w obozie KL Neuengamme niedaleko Hamburga, wyjeżdża na teren III Rzeszy. Niemiec, który przed wojną był sędzią bokserskim, rozpoznaje Pietrzykowskiego i zabiera ze sobą do pracy w fabryce. Opuszczając Auschwitz, otrzymuje prezent od pierwszego rywala którym są dwie pary bokserskich rękawic. Tam jednak musi przebijać się od początku. Kiedy wieść o przybyciu bokserskiego mistrza z Auschwitz rozchodzi się, na przeciw Pietrzykowskiego staje ponad stukilowy kapo Kuchta.
Przed wojną występował pod przybranym nazwiskiem Hodemach. Nazywano go łamignatem. Był to zawodowy bokser wagi ciężkiej. Ja sięgałem mu zaledwie do ramienia. Przed walką poczęstował mnie chlebem i powiedział: »Najedz się po raz ostatni« – opisywał go potem Pietrzykowski. – Sędziował osobiście komendant Lütkemeyer. Przed rozpoczęciem walki podałem na powitanie rękę Kuchcie, którego ten gest rozśmieszył. Wyraźnie mnie lekceważył. Walkę rozpocząłem w bardzo niskiej postawie. Przeciwnik był znacznie wyższy ode mnie, więc musiał się schylać. Kuchta zaczął atakować, lecz zdążyłem zrobić blokadę. W pewnym momencie zrobiłem zwrot, którego uczył mnie Stamm, i jednocześnie strzeliłem przeciwnika prawą ręką w podbródek. Pod Kuchtą ugięły się nogi i padł na podłogę tak nieszczęśliwie, że głową uderzył o deski. Lütkemeyer doliczył do ośmiu, kiedy oszołomiony Kuchta zaczął się dopiero podnosić. (…) Walkę kontynuowałem. Po raz drugi wyszedł mi ten sam zwrot i podobne uderzenie w podbródek. Kuchta runął na deski i cucono go przez 15 minut. Trudno opisać, co się działo po walce. Dość powiedzieć, że błyskawicznie rozerwano ogrodzenie z drutu kolczastego, za którym stał barak, w którym walczyliśmy, i do środka wpadli moi koledzy. Uznanie manifestowali nawet Niemcy.
Kolejna, najtrudniejsza walka w całej obozowej karierze Polaka ma miejsce w roku 1943. Jego rywalem jest zawodowy wicemistrz świata w wadze półśredniej – Schally Hottenbach o dość osobliwym pseudonimie „Hammerschlag” (Uderzenie młota). Ich pierwsze starcie kończy się remisem. Niemiec zapowiada, że w rewanżu za tydzień zmiażdży Polaka.
Zakłady na to spotkanie przybierają astronomicznych kwoty. Więźniowie, którzy są zatrudniani do odgruzowywania zbombardowanego Hamburga, wśród ruin znajdują kosztowności, o których wcześniej nie mogli nawet marzyć. I mają nadzieję, że uda im się pomnożyć fortunę podczas obstawiania wyników walki. Starcie planowane jest na trzy rundy, jednak Tadeusz Pietrzykowski prosi o zmianę zasad. Od tej chwili bokserzy walczą do nokautu. Pierwsza runda nie przynosi rozstrzygnięcia, jednak w drugiej staje się coś niezwykłego.
Hottenbach gonił mnie po ringu, a w końcu uderzył lewą. Zbił moją rękawicę, a ja ułatwiłem to, uciekając rękawicą w dół i przygotowując uderzenie prawym. Uderzyłem w podbródek. Czysto, bezbłędnie. Hammerschlag zachwiał się i upadł na deski. Uderzył głową, aż zadudniło – opowiadał po latach „Teddy”. – Istniał zwyczaj, że przeciwnik był bezpieczny podczas liczenia tak długo, jak długo opierał się rękawicami o matę. Hammerschlag przy ośmiu oderwał ręce, próbował się podnieść, ale ja już byłem przy nim. Trafiłem po raz drugi w szczękę. Potężny Hottenbach zwalił się na deski jak kłoda. Cucono go przez kwadrans.
Porażkę swojego mistrza oglądało kierownictwo SS z Hamburga, specjalnie zaproszone na walkę przez Hansa Lütkemeyera. A plotka głosi, że sam komendant w zakładach pomiędzy gestapo stawiał na Polaka.
Po wojnie Tadeusz Pietrzykowski nie osiągnął żadnego sukcesu. Pracował jako nauczyciel WF-u by w 1991 odejść z tego świata.
DAMIAN BEDNARZ
Cytaty pochodzą z tekstu Andrzeja Fedorowicza, który ukazał się w Focus Historia.