Kiedy stało się jasne, że najbliższym rywalem poznańskiego Lecha będzie belgijski Koninklijke Racing Club Genk (w skrócie Racing Genk lub KRC Genk) wiedziałem, że muszę przedstawić go kibicom. Postanowiłem jednak porównać obecną drużynę trenera Thorstena Finka z tą prowadzoną przez Philippe’a Clementa, z którą mierzył się Lech w 2018 roku. Myślę, że dzięki temu czytelnikom będzie łatwiej ocenić szanse mistrza Polski w rywalizacji z klubem z Limburgii.
Gdy Lech po raz pierwszy mierzył się z KRC Genk, to belgijski klub — mimo że grał wówczas w nim Jakub Piotrowski — był dla większości polskich kibiców kompletnie nieznany. Oczywistym było, że rywal z Belgii jest faworytem (czego pośrednim dowodem był ranking UEFA, w którym zajmował 60 pozycję wobec 139 pozycji Lecha Poznań), ale jednak marka Genk nie działała na wyobraźnie tak, jak robią to inne belgijskie kluby. Po zakończeniu dwumeczu wszyscy już wiedzieli, że Lech odpadł z bardzo silnym zespołem, w którym grało wielu świetnych piłkarzy. Kilku z piłkarzy ówczesnej drużyny Genkies zrobiło kariery w ligach Top 5. Czy to samo czeka piłkarzy z obecnej kadry klubu z Cegeka Arena?
Trenerzy – różnica w doświadczeniu
W pierwszej kolejności wypada porównać trenerów. Thorsten Fink, obecny trener Racingu Genk, jest dużo bardziej doświadczony i utytułowany, niż był w 2018 roku Philippe Clement. Dotyczy to zarówno rozgrywek ligowych, jak i europejskich pucharów. Dość powiedzieć, że pierwszy mecz z Lechem był dla Clementa dopiero trzecim w europejskich pucharach, a Fink w meczu rewanżowym będzie świętował mecz nr 50 w tych rozgrywkach.
Różnica jest w doświadczeniu, ale jeżeli spojrzeć na taktykę i styl gry, to widać wiele podobieństw. Obydwaj trenerzy, prowadząc zespół z Lombardii, ustawiali drużynę w systemie 1-4-2-3-1 i preferowali kombinacyjny, ofensywny futbol, wykorzystujący wysoko grających bocznych obrońców i umiejętności techniczne ofensywnych piłkarzy. Najważniejszym jednak pytaniem jest to, który z nich miał lepszych piłkarzy?
Bramkarz – austriackie podobieństwo
Numerem jeden w bramce Genku jest obecnie reprezentant Austrii Tobias Lawal. Jest on jednym z niewielu nowych piłkarzy w pierwszym zespole popularnych Smerfów (przydomek De Smurfen wziął się od niebieskich koszulek piłkarzy Genku i umiłowania Belgów do komiksów). 25-letni Lawal wszedł do bramki w miejsce kontuzjowanego Hendrika Van Crombrugge i spisuje się bardzo dobrze. Wygląda na to, że Genk, który słynie ze szkolenia bramkarzy (Courtois, Casteels, a ostatnio Mike Penders sprzedany za 20 mln euro do Chelsea), tym razem będzie na dłużej miał zagranicznego golkipera.
To podobna sytuacja do tej z 2018 roku, kiedy numerem jeden był doświadczony reprezentant Australii Danny Vukovic, a na swoją szansę czekali wychowankowie Nordin Jackers (obecnie Club Brugge) i Maarten Vandevoordt (obecnie RB Lipsk). Moim zdaniem na tej pozycji obydwie drużyny Genku są podobnym poziomie.
Obrona – regres z gwiazdą na boku
Jeżeli zaś chodzi o defensywę, to zdecydowanie silniejszą miała ekipa z 2018 roku. Na środku mogli wybierać z takich piłkarzy jak Jhon Lucumí (teraz Bologna), Joseph Aidoo (Celta Vigo) czy też bardzo solidny Sébastien Dewaest. Po lewej stronie grał Fin Jere Uronen (później gracz m.in. Brestu i Schalke) a po prawej Duńczyk Joakim Mæhle (obecnie Wolfsburg, a wcześniej Atalanta). Zwłaszcza Lucumi i Mæhle to gracze znani fanom europejskiej piłki klubowej. Z rywalizacji z Lechem kibice z pewnością najlepiej zapamiętali Duńczyka, który był bardzo aktywny w akcjach ofensywnych.
W tym sezonie w środku linii defensywnej Smerfów występują Mujaid Sadick i Matte Smets. Obydwaj niezbyt wysocy, co powoduje problemy Genku przy stałych fragmentach gry, ale dobrze czujący się z piłką przy nodze, a Sadick dodatkowo imponuje siłą fizyczną. 21-letni Smets to wielka nadzieja belgijskiej piłki i ma już za sobą debiut w reprezentacji prowadzonej wtedy przez Domenico Tedesco. Na lewej obronie gra jeden z najbardziej doświadczonych graczy zespołu 31-letni Joris Kayembe, reprezentant Demokratycznej Republiki Konga. Po prawej zaś występuje gracz, o którym muszę napisać więcej, ponieważ Zakaria El Ouahdi to obecnie nie tylko gwiazda tego zespołu, ale również całej Jupiler Pro League. Pozyskany 2 lata temu za 2,5 mln euro z RWD Molenbeek Marokańczyk jest kapitalnie wyszkolony technicznie, szybki i świetnie dryblujący. Większą część meczu spędza na połowie rywala i jest bardziej prawoskrzydłowym niż prawym obrońcą. W 4 meczach obecnego sezonu zdobył już 3 gole i interesują się nim kluby z Ligue A i Bundesligi.
Jeżeli trener Fink będzie chciał trochę porotować składem to, na środku obrony może zagrać 21-letni Kolumbijczyk Adrián Palacios, na lewej obronie 20-letni Ekwadorczyk Yaimar Medina, a Ken Nkuba może pozwolić odpocząć El Ouahdiemu.
Pomoc – utalentowana młodzież
Linia pomocy ekipy Genku sprzed 7 lat była pełna gwiazd ligi belgijskiej. Trójka Sander Berge, Rusłan Malinowski i Alejandro Pozuelo potrafiła zdominować każdego rywala w Belgii i wielu w Europie. Sander Berge potrafił być wszędzie i brał udział praktycznie w każdej akcji zespołu. Jego wielką klasę docenili na wyspach, bo Genk zarobił na nim 25 mln euro, a Berge reprezentuje obecnie barwy Fulham. Rusłan Malinowski szachował swoim atomowym uderzeniem z lewej nogi, o czym wielokrotnie mogli się później przekonać zwłaszcza kibice Serie A. Trzeci z tej trójki to czarodziej futbolu Alejandro Pozuelo. Hiszpan wprawdzie nie grzeszył dynamiką, ale z piłką przy nodze robił cuda, co w późniejszych latach oglądali kibice MLS. Na zmiany wchodzili wówczas: potężny Senegalczyk Ibrahima Seck, nasz Jakub Piotrowski i 22-letni wówczas wychowanek Bryan Heynen.
Belg wprawdzie nie zagrał w meczu z Lechem, ale występował w innych meczach. Jest bardzo ważny, ponieważ obecnie jest kapitanem zespołu i już wręcz kultowym piłkarzem dla kibiców Genku. Obok niego gra zazwyczaj 22-letni wychowanek Rapidu Wiedeń Nikolas Sattlberger lub 21-letni piłkarz z Gwinei Ibrahima Sory Bangoura. Zmiennikiem Heynena jest najstarszy piłkarz obecnej kadry Genku 33-letni Patrik Hrosovsky. Reprezentant Słowacji może też występować jako ofensywny pomocnik i zastępować największy talent akademii Genku 17-letniego Konstantinosa Karetsasa. Grek jest pokoleniowym talentem i debiutował w drugoligowych rezerwach Genku już w wieku 15-lat. Jako 16-latek był w ubiegłym sezonie wielokrotnie graczem pierwszego składu Genku. Teraz już na stałe dostał kierownicę i ma decydować o tym, jak gra zespół. Karatsas jest znakomicie wyszkolony technicznie, ma wspaniałą wizję gry i zazwyczaj myśli dużo szybciej niż rywale. Brakuje mu jeszcze stabilizacji formy, ale jest bardzo młody i na to przyjdzie czas. By odciążyć trochę Greka, pozyskano latem gwiazdę Charleroi Daana Heymansa, ale Belg doznał urazu i w dwumeczu z Lechem nie zagra.
Ofensywa – znaki zapytania
Przejdźmy teraz do polowania graczy ofensywnych. O sile Genku w 2018 roku stanowili Leandro Trossard, Ally Samatta, Dieumerci Ndongala. Obrońcy Lecha z pewnością ich mile nie wspominają, a kibice pamiętają najbardziej reprezentanta Belgii, który w późniejszych latach zrobił karierę w Premier League. O tym, jak silna była ofensywa ówczesnego zespołu Smerfów, niech świadczy fakt, że rezerwowymi byli Edon Zhegrova (obecnie gwiazda Lille), Joseph Paintsil (obecnie gwiazda LA Galaxy) czy Marcus Ingvartsen, który później przez kilka lat grał na poziomie Bundesligi. O takim graczu jak Zinho Gano już nie wspomnę, bo dla polskich kibiców nadal jest anonimowy, mimo że na poziomie JPL zdobył ponad 70 goli.
Jak prezentuje się na tym tle obecna drużyna. Największą gwiazdą ataku jest oczywiście blisko dwumetrowy Nigeryjczyk Tolu Arokodare, który w ubiegłym sezonie zdobył dla Genku w lidze 21 goli. Jednak ma on zgodę klubu na transfer i pełni w tym momencie rolę rezerwowego. Pierwszym napastnikiem jest Koreańczyk Hyeon-gyu Oh, którego niedawno za 10 mln chciał pozyskać Feyenoord. Oh ofertę odrzucił, ale tylko dlatego, że dostał zapewnienie, że będzie podstawowym napastnikiem w tym sezonie, a nie rezerwowym jak w ubiegłym. Na lewym skrzydle grają wymiennie 20-letni Noah Adedeji-Sternberg lub Nigeryjczyk Yira Sor. Obaj bardzo szybcy i dobrze dryblujący. Po prawej występuje jeden z kluczowych piłkarzy drużny Jarne Steuckers, który wraz z Karetsasem odpowiada z kreowanie sytuacji. Steuckers ma świetne ostatnie podanie i znakomity strzał z dystansu.
Wielkim wzmocnieniem powinien być pozyskany przed kilkoma dniami Japończyk Junya Ito. To były gwiazdor Genku, który ostanie lata spędził w Ligue 1. Znakomity zawodnik, świetny drybler, który potrafi decydować o losach meczów. Prawdopodobnie w meczach z Lechem będzie wchodził jako rezerwowy, ale docelowo może być kluczowym piłkarzem zespołu.
Czy Genk jest do ogrania?
Obecny zespół jest moim zdaniem słabszy praktycznie w każdej formacji od tego z 2018 roku. Jego największymi wadami są nieskuteczność i dziurawa obrona. Zaletami zaś umiejętności techniczne, gra kombinacyjna i łatwość kreowania sytuacji bramkowych. Piłkarzom Genku bardzo trudno odebrać piłkę, ale jak już się to zrobi, to mają oni problem z organizacją gry obronnej po stracie.
Uważam, że nie powinno się ich oceniać na podstawie wyników w lidze, ponieważ paradoksalnie najgorszy mecz zagrali z OH Leuven, a jest to ich jak dotąd jedyne zwycięstwo w tym sezonie. W meczach z Club Brugge, Royal Antwerp FC czy Standardem Liege grali bardzo dobrze, ale byli nieskuteczni i stąd straty punktów.
Sposobem na Genk jest solidna defensywa i błyskawiczne kontry. Tak zagrały zespoły z Antwerpii i Liege i mimo że miały mniej niż 30% posiadania piłki, potrafiły wygrać (Standard) lub zremisować (Antwerp). Podsumowując, z samej gry Genk jest moim zdaniem lepszy niż Crvena Zvezda, ale ze względu na jego nieskuteczność i błędy w defensywie jest łatwiejszy do pokonania niż drużyna z Serbii.