Artur Wichniarek – król Bielefeld

Czas czytania: 4 m.
0
(0)

Zawsze butny, zawsze pewny siebie. Niektórzy powiedzą nawet, że ma w sobie chamski pierwiastek. Kiedy on grał w piłkę, polski napastnik szanowany w Niemczech był jeden. Na imię miał Artur, na nazwisko Wichniarek. Zaraz powiecie, że jego dokonania wobec wyczynów Roberta Lewandowskiego są niczym. Cóż. Starsi pamiętają, że świętem było, kiedy o polskim napastniku napisały poważne zachodnie media.

– Nie jestem typem piłkarza, który jak pies leci za trenerem po treningu, żeby iść na z nim na kawkę i się podlizać. Mnie szkoleniowcy nie lubili, bo zawsze mówiłem to, co myślę – śmiało stwierdza. Kiedyś za swój „jęzor” przepłacił miejsce w reprezentacji Polski został skreślony za publiczne skrytykowanie Emmanuela Olisadebe. Powiedział, że „Oli” nie wykorzystał trzech stuprocentowych sytuacji z Węgrami, ale zaraz wszyscy mu wybaczyli, bo Olisadebe płakał po meczu pod prysznicem.  – Mnie skrytykowano i wywalono po jednym „pudle” z Łotwą – wyrzuca z siebie były reprezentant.

W reprezentacji Polski zagrał raptem siedemnaście razy – w tym ostatni występ to „odkurzenie” po kilku latach całkowitej absencji. Mówi się, że powołanie przez Leo Beenhakkera w lutym 2008 roku to tylko tak, żeby uspokoić grupkę domagających się jego obecności dziennikarzy. Wichniarek po latach przyznaje, że był bardzo zdziwiony, bo przyjeżdża na zgrupowanie zawodnik, który wraca do niej po pięciu latach, a trener nie odbywa z nim żadnej indywidualnej rozmowy.

Ówczesny napastnik Arminii Bielefeld wyszedł w swoim ostatnim występie w reprezentacji na przegrany 0:2 mecz z Czechami i koniec. Beenhakker nie zważał na to, że Polska ofensywa jest w opłakanym stanie, bramek nie ma kto strzelać, a za kilka miesięcy rozpoczyna się EURO 2008.  – Zawsze było tak, że kiedy kadra zagrała gorszy mecz, wina spadała na mnie. To ja wzbudzałem emocje prasy i kibiców, bo lubiłem powiedzieć coś kontrowersyjnego. I tak Wichniarek jako ten „zły” był odpowiedzialny za porażki. Ktoś krzywo kopnął piłkę – winny Wichniarek. Bramkarz piłki nie złapał – winny Wichniarek. Wkurzało mnie to – żali się.

Na EURO 2008 z napastników pojechali – Saganowski – wtedy Southampton, Żurawski – Larissa i Tomasz Zahorski – Górnik Zabrze. Ktoś powie – nie było sensu upierać się przy jednym nazwisku, które prawdopodobnie nic by nie zmieniło. Argumentacja trafna – niemniej przyczyny rezygnacji z piłkarza strzelającego seryjnie bramki w Niemczech są niejasne do dzisiaj. Sytuację sam na sam z chorwackim bramkarzem, którą miał Zahorski, Wichniarek wykorzystałby z zamkniętymi oczami.

Polski napastnik wskazał dwie porażki w swojej sportowej karierze. Pierwsza to reprezentacja Polski – o czym mogliście przeczytać powyżej. Druga to Hertha Berlin – klub, w którym Artur miewał wzloty, ale ostatecznie mu nie wyszło. Hertha Berlin to nie był klub ponad moje możliwości – zarzeka się.

– Hertha Berlin to specyficzne miejsce. Jest duży budżet, ogromny stadion i ogromne oczekiwania, ale atmosfery nie ma. Za moich czasów drużyna powinna co roku walczyć o mistrzostwo Niemiec. Tymczasem wtedy i teraz balansuje pomiędzy pierwszą, a drugą Bundesligą. Panuje tam dziwny klimat, nie ma atmosfery, bez tego nie da się zbudować wyników – przestrzega.

Za wszystkie sznurki pociągał tam Dieter Hoeness. Dyrektor Herthy, który bardzo lubił ingerować w skład. Sztab szkoleniowy klubu ze stolicy Niemiec mu podlegał.  – Nie należałem nigdy do ulubieńców Hoenessa, dlatego miałem pod górkę. Od zawsze byłem napastnikiem, a tam chciano, żebym grał jako prawoskrzydłowy – przypomina.

O ile w Berlinie Wichniarka mało kto pamięta, w Bielefeld polskiego napastnika można śmiało nazwać ikoną, jeśli nie legendą. Jak sam przyznaje – ten klub na zawsze będzie nosił sercu. Został ochrzczony tam na „Króla Artura”, kiedy zdobył koronę króla strzelców 2.Bundesligi.

Gdy odchodził do Herthy, kibice płakali, a na transparentach widniały napisy: „Królu, kochamy Cię”, „Artur, wróć do nas”.  I wrócił. Po trzech latach. W 2006 roku mógł zostać piłkarzem Legii Warszawa, ale nie zgodzili się na to działacze i trener Dariusz Wdowczyk nazywany później Dariuszem W. „Wichniar” chciał zarabiać tyle samo co Edson i Roger Guerreiro, czyli najdrożej opłacani piłkarze.

Artur był rozżalony, bo nie chciano dać mu więcej niż, w jego opinii, przeciętnym obcokrajowcom, a nie jemu, czyli rozpoznawalnemu w Niemczech piłkarzowi, który może na chwilę znalazł się na zakręcie. W Polsce obcy paszport był przepustką do wielkich pieniędzy. W Niemczech od zawsze było na odwrót..

W 2008 roku wrócił jeszcze do Herhy i strzelał nawet bramki w Lidze Europy. Grał razem z Łukaszem Piszczkiem u trenera Favre’a.

Kto wie – jak potoczyłaby się kariera Artura Wichniarka, gdyby zamiast do Bundesligi trafił do Primera Division. Najpierw zainteresowanie wyrażała Malaga. Przyjechali na mecz Widzewa Łódź z Polonią Warszawa. W Ataku Widzewa – Wichniarek, a w bramce Polonii – Maciej Szczęsny. Artur przypomina, że pół roku wcześniej strzelił Szczęsnemu bramkę, przepuszczając mu piłkę między nogami.

W feralnym meczu na oczach skautów Malagi nie wykorzystał „dwustuprocentowej” sytuacji.  – Może obecność Hiszpanów na trybunach trochę mnie „związała”? Chciałem pokazać swoje umiejętności i znowu założyć mu „siate”, a że Szczęsny to był doświadczony bramkarz, szybko się we wszystkim połapał. W każdym razie od razu uznali, że jestem nieskuteczny i z transferu nici – wspomina. Obserwowali mnie też skauci Atletico Madryt. Rozegrałem  dwa znakomite mecze, strzeliłem w nich trzy bramki, ale że polska liga jest tylko polska – pewnie uznali na Vicente Calderon, że to za mało – kończy.

W starym Widzewie z lat 90. najchętniej wspomina szalone zabawy lat młodzieńczych. Najbardziej lubił się z Mirosławem Szymowiakiem.

– Nie raz i nie dwa było tak, że była impreza, na następny dzień szybko prysznic  i już na treningu. W Niemczech musiałem już zachować pełny profesjonalizm.Urodziła mi się córka, do której chodziłem na wywiadówki. Czy mogłem wyciągnąć więcej ze swojej kariery? Pewnie mogłem, ale z drugiej strony – popatrz. Ilu wyjeżdża na Zachód i zaraz wraca? Teraz menedżer załatwi Ci kontrakt, jedziesz do Niemec, Francji albo Włoch, podpisujesz dokumenty i siedzisz trzy lata na ławce rezerwowych. Zamiast zapytać się, ilu teraz jest Polaków w silnych europejskich ligach, powinieneś zapytać, ilu z nich zostanie tam zapamiętanych – odpowiada spokojnie.

Zerknijcie na poniższy film, zwróćcie szczególną uwagę na moment od 53. sekundy i uwierzcie, że to się naprawdę stało.

Król Bielefeld – Artur Wichniarek.

KAMIL ROGÓLSKI

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Więcej tego autora

Najnowsze

Wroniecki rodzynek – jak Amica starała się bronić honoru polskiej piłki w Pucharze UEFA

Dwie dekady temu, celem uatrakcyjnienia rozgrywek Pucharu UEFA, Unia Europejskich Związków Piłkarskich zdecydowała się, wzorem Ligi Mistrzów, wprowadzić fazę grupową. Po rundach kwalifikacyjnych oraz...

Piłkarskie losy Radosława Majewskiego – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów ze Zniczem Pruszków

W rozegranym 10 listopada 2024 roku meczu 16. kolejki Betclic 1. Ligi Stal Rzeszów podejmowała Znicz Pruszków. Dla obu drużyn było to starcie o...

Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka – recenzja

Książka „Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka” to zapis z kilkunastomiesięcznej podróży Anity Werner i Michała Kołodziejczyka do Tanzanii, Turcji, Rwandy i Brazylii. Futbol jest...