M iłośnicy niemieckiego futbolu w naszym kraju nie mogą narzekać na brak ciekawych lektur. W miarę regularnie pojawiają się na rynku biografie byłych i aktualnych jeszcze zawodników. Dostaliśmy do rąk też książkę opisującą dzieje Bundesligi, a dzięki Uliemu Hesse mogliśmy odbyć podróż przez historię całego niemieckiego futbolu (Tor!). Ten sam autor w kolejnej swojej książce opowiedział o Bayernie Monachium, a teraz za sprawą wydawnictwa Sine Qua Non dostajemy do rąk spisaną przez niego historię innego wielkiego niemieckiego klubu – Borussii Dortmund.
Myślę, że sympatykom niemieckiej piłki autora nie trzeba bliżej przedstawiać. Hesse regularnie pisze dla magazynu 11 Freunde, który jest największym w Niemczech miesięcznikiem, który traktuje o futbolu. Napisał ponad 300 artykułów dla ESPN, a jego teksy ukazuję się również w „FourFourTwo” i w „Blizzardzie”. W krótkiej notce na okładce książki możemy przeczytać, że prywatnie jest fanem Borussii Dortmund. Podczas lektury jednak trudno to zauważyć. Hesse stara się być obiektywny i wychodzi mu to całkiem dobrze. Kiedy trzeba chwalić, to chwali, a kiedy trzeba krytykować, to nie sili się na niepotrzebne eufemizmy, tylko wprost wytyka błędy i zaniedbania. Przedstawiona przez niego historia nie jest laurką, ale solidną i rzetelną opowieścią o dobrych i złych czasach Borussii.
Swoją opowieść Hesse zaczyna od prologu, w którym przybliża czytelnikom jedno z najważniejszych spotkań w historii dortmundzkiego klubu. Nie jest to jednak finał Ligi Mistrzów z 1997 r. z Juventusem ani bój z Bayernem sprzed sześciu lat. Według autora ważniejsze od tych meczów był pojedynek z Fortuną Köln z 1986 r. Wtedy właśnie zmagająca się z problemami finansowymi Borussia była o krok od drugiego w historii spadku z Bundesligi. W rozgrywkach zajęła dopiero 16. miejsce, co oznaczało, że o jej ligowym być albo nie być zadecyduje barażowe starcie z Fortuną Köln. Pierwsze spotkanie w Kolonii zakończyło się niespodziewaną wygraną gospodarzy 2:0. W rewanżu Borussia przegrywała już 0:1 i widmo spadku stawało się coraz bardziej realne. Wreszcie cztery minuty po przerwie udało się odczarować bramkę rywali. Po nieco wątpliwym faulu na Ingo Anderbrügge sędzia podyktował rzut karny, którego na bramkę zamienił Michael Zorc. W 68. minucie rumuński rozgrywający Marcel Rǎducanu strzelił swoją pierwszą bramkę głową w karierze i wyprowadził Borussię na prowadzenie. Ciągle jednak brakowało jeszcze jednego trafienia, żeby wyrównać stan rywalizacji. Czas płynął nieubłaganie, gospodarze ostrzeliwali bramkę gości z Kolonii, ale bezskutecznie. Kiedy komentator witał już Fortunę w ekstraklasie, bramkarz Eike Immel rozpoczął ostatnią, rozpaczliwą akcję Borussii. Futbolówkę tuż przed linią końcową boiska przejął Ingo Anderbrųgge i dośrodkował po ziemi w pole karne. Bramkarz Fortuny Jacek Jarecki nieudolnie wybił piłkę przed bramkę i trafiła ona do Jürgena Wegmanna, który lewą nogą wepchnął ją do siatki. Wtoczyła się leniwie za linię na kilka sekund przed końcem meczu. Arbiter zakończył spotkanie natychmiast po wznowieniu gry. Po kilku minutach tłumy kibiców ruszyły na murawę świętować razem z piłkarzami. W głębi duszy nikt już nie dopuszczał myśli, że po takim spotkaniu Borussia może przegrać trzeci, decydujący mecz. I faktycznie – Dortmund rozbił Fortunę aż 8:0 i utrzymał się w elicie. Całą tę historia Hesse ukazał z perspektywy siedzącego wówczas na trybunach dziewięciolatka. Tym młodym chłopakiem był Lars Ricken.
Oczywiście, gdy wygrywaliśmy Ligę Mistrzów 11 lat później, byłem na boisku, a nie na trybunach. Nie do końca wiem, jak bardzo cieszyli się fani, gdy strzeliłem zwycięskiego gola z Juventusem. Ale nie mogli być bardziej szczęśliwi, niż byliśmy tamtego dnia w 1986 roku – wspominał piłkarz (s. 9).
W pierwszym rozdziale Hesse opisuje kulisy sesji fotograficznej dla magazynu FourFourTwo, która odbyła się w hiszpańskiej La Madze w styczniu 2013 r. Borussia miała być pierwszym niemieckim zespołem na okładce największego magazynu piłkarskiego na świecie. Później autor krótko przedstawia drogę zespołu przez kolejne etapy Ligi Mistrzów, aż do samego meczu z Bayernem na Wembley. Mimo porażki Borussia zostawiła po sobie znakomite wrażenie i zdobyła serca neutralnych kibiców.
Po finale Brytyjczycy znaleźli się pod takim urokiem niemieckiego zespołu, że Ben McFadyean, wychowany w Niemczech fan Aston Villi, założył w Londynie fanklub Borussii, który liczy sobie obecnie ponad 400 członków. Sam doświadczyłem nieco tej fascynacji kilka godzin po ostatnim gwizdku, gdy siedziałem nad piwem w pubie niedaleko stacji metra East Finchley. Usłyszałem nagle głośne okrzyki. Kilku klientów podniosło się i zbierało do wyjścia. Ich szaliki zdradzały, że są kibicami z Dortmundu, i kiedy obsługa to zauważyła, stanęła w rzędzie, by wyrazić swój szacunek. A to sprawiło, że i zwykli klienci dołączali do aplauzu. Wszyscy Anglicy wokół wstali z miejsc, by wyrazić uznanie dla kilku kibiców Borussii, którzy w równej mierze czuli się skrępowani, co dumni (s. 37).
Później opowieści o historii dortmundzkiego klubu jest już prowadzona chronologicznie. Hesse zabiera nas do Dortmundu sprzed ponad stu lat, gdzie w czwartą niedzielę adwentu w 1909 r. Franz Jacobi i Heinrich Unger wraz z kilkunastoma innymi młodymi mężczyznami opuścili kościelne stowarzyszenie i wbrew kapelanowi Hubertowi Dewaldowi założyli własny klub.
Dla nas, młodych chłopaków, założenie Borussii w czwartą niedzielę adwentu roku 1909 było aktem niemal rewolucyjnym i doprowadzenie tego do końca wymagało od nas wiele hartu ducha i moralnej odwagi. Ponadto święty Kościół katolicki był dla nas obok rządu najważniejszą instytucją – mówił później Jacobi (s. 48).
Hesse oprócz przedstawienia ważnych wydarzeń klubu z Dortmundu, znakomicie kreśli obraz życia społeczno-politycznego tamtych czasów. Pozwala to lepiej zrozumieć wpływ kibiców na klub i rolę, jaką odegrali oni w jego rozwoju. Kiedy na przełomie lat 50. i 60. spadło wydobycie węgla w Zagłębiu Ruhry, znalazło to przełożenie na sytuację materialną fanów, a co za tym idzie na kondycję finansową całego klubu. To wtedy też zaostrzeniu uległa derbowa rywalizacja z Schalke. 6 września 1969 r. na stadionie Rote Erde, który mógł pomieścić 40 tys. widzów, znalazło się dodatkowo 10 tys. fanów. Jedni zasłaniali innym, więc nie trudno było o przepychanki. Niemal doszło do bijatyki, ale w porę zainterweniowały służby porządkowe z owczarkami niemieckimi. Stadion był jednak tak przepełniony, że szkoleniowcy nie widzieli boiska z ławek trenerskich. Kiedy Schalke wyszło na prowadzenie, dziesiątki fanów wbiegło na murawę. Psy porządkowych nie miały kagańców i dwóch graczy z Gelsenkirchen zostało pogryzionych. Ostatecznie mecz zakończył się remisem i, choć Schalke protestowało, to uznało wynik spotkania.
Podobnych historii w książce jest oczywiście więcej. Hesse co trochę rzuca mniej lub bardziej zabawnymi anegdotami, ale nie brakuje też poważniejszych tematów. Poznamy losy klubu na zapleczu Bundesligi i kulisy bardzo ważnego wówczas porozumienia z coraz bardziej rozrabiającymi kibicami. Kibice zresztą przewijają się przez całą książkę, co tylko utwierdza czytelnika w przekonaniu, jak ważnym elementem klubu oni są.
Jednym z istotniejszych wydarzeń w historii klubu było przyznanie RFN organizacji mistrzostw świata w 1974 r. Początkowo Dortmundu próżno było szukać na liście miast gospodarzy, ale po rezygnacji innych miast, dostał on swoją szansę. Wkrótce zapadła decyzja o budowie nowego stadionu, a w trakcie prac budowlanych znaleziono 34 brytyjskie niewybuchy. Nowy, większy Westfalenstadion pozwolił klubowi zwiększyć dochody z biletów, dzięki czemu większe środki można było przeznaczyć na transfery. 2 kwietnia 1974 r. odbyła się inauguracja, a grające w wyższej lidze Schalke wygrało z gospodarzami 3:0. Wtedy też zaczęła się pisać historia słynnej trybuny południowej, bo to właśnie na Südtribüne zgromadzili się najwierniejsi fani zespołu.
Od początku lat 90. Borussia zaczęła coraz więcej znaczyć na krajowym podwórku i wkrótce zaistniała też na europejskie salonach. To właśnie ostatnim 30 latom Hesse poświęca ponad połowę książki. Dość szczegółowo przedstawia drogę do dwóch tytułów mistrza Niemiec w 1995 i 1996 i triumfu w Lidze Mistrzów w 1997 r. Rzetelnie i jasno wyjaśnia też przyczyny wielkiego kryzysu finansowego, który niemal zakończył się upadkiem klubu. Przedstawia też okoliczności, jakie musiały zaistnieć, żeby Borussia mogła odzyskać płynność finansową. Naturalnie sporo miejsca jest też poświęcone Jürgenowi Kloppowi i jego drużynie.
Po okropnym laniu 1:5 od Bayernu Monachium w Dortmundzie Klopp uznał, że pora wyjechać z miasta. Dosłownie. Wraz z drużyną zaszył się na dwa dni w hotelu tuż obok 800-letniego klasztoru położonego sto kilometrów na północny zachód od Dortmundu. Było to dobre miejsce, by coś ślubować, i to właśnie uczynili gracze Borussii. W trakcie różnych zebrań drużyny wymyślili coś, co nazwali Przysięgą. Przyrzekli sobie nawzajem „bezwarunkowy wysiłek”, „żarliwą obsesję” i „determinację bez względu na wynik”. Następnie dorzucili do tego cztery motta: „Pomagać wszystkim”, „Pozwolić sobie dopomóc”, „Odpowiedzialność spoczywa na barakach wszystkich”, „Wszyscy poświęcają się całkowicie dla dobra drużyny”. Potem to spisali i podpisali. Do dziś piłkarze Borussii widzą Przysięgę każdego ranka, gdy stawiają się na trening, ponieważ jej słowa i podpisy zdobią teraz wejście do budynku pierwszej drużyny w centrum treningowym. Każdy nowy gracz składa przysięgę, gdy trafia do Borussii (s. 273).
W tamtym sezonie drużyna Kloppa zajęła piąte miejsce i dzięki temu mogła ponownie zaprezentować w europejskich pucharach. Resztę wszyscy chyba dobrze znamy. Na koniec książki dostajemy specjalny rozdział dla polskich fanów, w którym Hesse krótko przedstawia niektórych zawodników polskiego pochodzenia, którzy na przestrzeni lat grali w Dortmundzie. Szerzej opisuje też rolę, jaką w klubie odgrywali Smolarek, Błaszczykowski, Lewandowski i Piszczek i ich wpływ na postawę zespołu.
Kibicom Borussii książki nie trzeba chyba polecać. Dla nich jest to pozycja obowiązkowa. Ci, którzy dortmundzkiej drużynie zaczęli kibicować za czasów naszego polskiego trio, znacząco poszerzą swoją wiedzę o klubie. Natomiast ci, którzy z klubem czują związani się dłużej, będą mogli przypomnieć sobie piękne triumfy lat 90. Sam Borussii zacząłem kibicować właśnie w trakcie ich marszu po triumf w Lidze Mistrzów. Książkę pochłonąłem bardzo szybko. Sporo się dowiedziałem o początkach, ale jednak odczuwam pewien niedosyt. Może to dlatego, że mam bzika na punkcie historii futbolu, ale brakowało mi szerszego przedstawienia pierwszego złotego okresu zespołu w połowie lat 50. jeszcze przed powstaniem Bundesligi. Liczyłem też na bardziej szczegółowe opisanie losów klubu przed wojną i tuż po niej. Więcej miejsca można było poświęcić klubowym legendom. Historia trzech Alfredów jest ledwie wspomniana, niewiele więcej dowiemy się też o takich graczach jak Aki Schmidt, Lothar Emmerich, Manfred Burgsmüller, czy nawet Michael Zorc. Zgodzę się, że to przecież książka opisująca historię klubu, ale bez wspomnianych wyżej zawodników Borussia nie byłaby tym samym klubem, którym jest dzisiaj, więc uważam, że należy się im więcej miejsca.
Jeśli chodzi o minusy, to nie można też nie wspomnieć o dość ubogiej szacie graficznej. Okładka jest ładna, a pomysł z umieszczeniem na niej nazwisk kibiców, choć nie nowy, to godny pochwały. Szkoda tylko, że użyta do tego biała czcionka na żółtym tle znacząco utrudnia odnalezienie swoich danych. Zdjęcia w książce zajmują jedną kolorową wkładkę. Dominują wśród nich fotografie z ostatnich kilkunastu lat i szkoda, że nie zdecydowano się pokazać więcej zdjęć z „czarno-białej” ery klubu.
Wspomniane przeze mnie mankamenty nie mogą jednak przesłonić obrazu całości. Hesse po raz kolejny udowodnił, że potrafi zaczarować czytelnika i zabrać go w podróż w czasie. Książka napisana jest lekkim, swobodnym językiem, dzięki czemu praktycznie „sama się czyta”. Przedstawiona historia jest spójna i interesująca. Autor nie skacze po różnych datach, ale w miarę liniowo przedstawia dzieje klubu, zatrzymując się na dłużej przy ważniejszych postaciach i wydarzeniach. Nie jest to pozycja przeznaczona tylko dla miłośników klubu, ale każdy fan futbolu z pewnością miło spędzi z nią czas. Historia Borussii jest tak ciekawa i na każdym kroku przesiąknięta kibicami, że nie można przejść obok niej obojętnie.
BARTOSZ DWERNICKI