Czasem słońce, czasem deszcz – o meczowej pogodzie

Czas czytania: 6 m.
0
(0)

„Mamy dziś idealne warunki do gry” – niestety nie zawsze komentatorzy mogą zacząć transmisję właśnie takimi słowami. Wiele razy warunki pogodowe miały wpływ na przebieg spotkań, także tych najważniejszych. W większości przypadków sędziowie podejmowali słuszną decyzję. Są jednak wyjątki…  W tym artykule chciałbym przedstawić sześć spotkań, na które wpływ miały śnieg, deszcz czy też mgła.

Stolica kwitnącej wiśni pod pokrywą śnieżną

Jeśli ktoś gra na co dzień w Portugalii i Urugwaju, to duży śnieg musi być dla niego szokiem. Tak też było 13 grudnia 1987, kiedy w finale Pucharu Interkontynentalnego zmierzyły się ze sobą FC Porto i Penarol. Pierwsi byli triumfatorami Pucharu Europy, a drudzy Copa Libertadores. Do spotkania doszło na Stadionie Narodowym w Tokio. W bramce Smoków stał Józef Młynarczyk. Obie drużyny musiały walczyć nie tylko ze sobą, ale również z obfitymi opadami śniegu, których wynikiem była zabłocona murawa. Nie było jednak innego wyjścia, ponieważ sponsor tytularny Toyota Cup pod żadnym względem nie chciał zgodzić się na przełożenie tego meczu.

Niemożliwym było podążanie za wskazówkami trenera. Musieliśmy więc grać instynktownie i z pasją. W miarę, jak było coraz chłodniej, mi robiło się coraz cieplej. Przejąłem się tym wszystkim tak mocno, że zrobiło mi się wręcz gorąco. W tamtym zespole wszyscy byliśmy braćmi, którzy trzymali się razem i mieli gorące serca – wspominał napastnik Porto i bohater tamtego spotkania Rabah Madjer

Młynarczyk relacjonował, że boisko było pokryte przez dziesięciocentymetrową warstwą śniegu (odsyłamy do artykułu, w którym przeczytacie więcej na temat sukcesów Porto, a także konkretnej wypowiedzi Młynarczyka na temat tego spotkania). Piłkarze niemal cały czas się ślizgali. Widoczność była mocno ograniczona, a piłka odbijała się od murawy w bardzo nienaturalny sposób. Co może mocno zaskakiwać, z trybun to śnieżne widowisko oglądało (lub przynajmniej próbowało oglądać) ponad 45 tysięcy osób. Chociaż obie jedenastki mocno pragnęły, żeby mecz zakończył się po 90 minutach, to utrzymywał się wynik 1:1 i potrzebna była dogrywka.

Byłem zmuszony dość często interweniować, często kłaść się w błoto. Było mi potwornie zimno. (…) Zwykle w takich sytuacjach nikt nie schodzi do szatni, ale tym razem sędzia – sam zresztą zmarznięty – pozwolił na zmianę strojów i ogrzanie się w szatni– powiedział Młynarczyk w odniesieniu do pierwszej połowy i momentu kiedy arbiter zarządził dogrywkę.

Decydujący moment meczu miał miejsce w 109. minucie. Na strzał z ponad 30 metrów zdecydował się Madjer. W śnieżnej zamieci piłka przeleciała nad bramkarzem Eduardo Pereirą Martinezem. Potem zatrzymała się na śniegu i długo toczyła, zanim ostatecznie przekroczyła linię bramkową. Strzelec stwierdził, że w tym momencie czas się dla niego zatrzymał. Podobne zdanie miał Młynarczyk, który przyznał, że mało im serca nie stanęły, bo zatrzymała się na śniegu, tuż za linią. Drużyna Smoków wraz z polskim bramkarzem sięgnęła po tytuł klubowych mistrzów świata.

Stara Dama zakopana w tureckim błocie

Inna „śnieżna zamieć” miała miejsce w Stambule. Ostatnia kolejka fazy grupowej Ligi Mistrzów sezonu 2013/2014 – do Turcji na mecz z Galatasaray przyleciał Juventus. Włochom do awansu wystarczał remis. Turcy musieli koniecznie wygrać. Mecz został przerwany po 30 minutach przez gwałtowne opady śniegu. Arbiter główny szybko zorientował się, że warunki atmosferyczne będą nie do pokonania. Podjęto decyzję, że drużyny pojawią się na murawie kolejnego dnia. Boisko było jednak nadal w opłakanym stanie i nie nadawało się do gry. UEFA nie mogła jednak pozwolić na inny termin, ponieważ wtedy konieczne byłoby przesunięcie losowania par kolejnej fazy rozgrywek.

Oczywiście staraliśmy się, aby spotkanie zostało przełożone, więc próbowaliśmy się spotkać wcześniej z delegatem UEFA. Nikt nie chciał nas jednak słuchać. Roberto Mancini powiedział, że warunki do gry były niebezpiecznie i również tak uważałem – powiedział po meczu ówczesny trener mistrza Włoch, Antonio Conte.

Błoto zatrzymywało piłkę, która odbijała się w nienaturalny sposób. Juventus skupił się więc na defensywie. Tak, żeby dowieźć do końca remis dający awans. Jednak w końcówce spotkania o wszystkim zadecydował Wesley Sneijder. Holender pokonał Buffona i wywalczył tym samym awans do 1/8 finału Ligi Mistrzów.

Oczywiście nie powinniśmy dopuścić do sytuacji, w której o wszystkim decyduje ostatnia seria spotkań. Jestem pewien, że gdyby boisko było w przyzwoitym stanie, to zagralibyśmy naszą piłkę. Nie mogliśmy przewidzieć takich okoliczności, więc uważam, że nasze odpadnięcie jest niesprawiedliwe. Trzeba też jednak przyznać, że sami utrudniliśmy sobie życie – kontynuował Conte.

W przerwie było już za późno. Juventus zgodził się na grę lub przynajmniej nie mówili nic innego. Zgadzam się z Conte, że gra była niemożliwa dla obydwu drużyn. Zaczęła się więc loteria. Potem gra była otwarta i byliśmy bardziej agresywni. Zasłużyliśmy więc na zwycięstwo. Nasza postawa na pewno wynikała z tego, że po prostu musieliśmy to wygrać – podsumował coach Galatasaray, czyli Roberto Mancini.

Utopione polskie marzenia

Pora na najpopularniejsze spotkanie w fatalnych warunkach. Przynajmniej dla Polaków. Jeśli deszcz, to skojarzenie jest jedno – „mecz na wodzie” z mundialu 1974. Tę historię znają niemal wszyscy kibice polskiej piłki. 3 lipca na Waldstadion we Frankfurcie nad Menem Polacy zmierzyli się z gospodarzami turnieju RFN. Było to ostatnie spotkanie drugiej rundy fazy grupowej, które decydowało o tym, kto zagra w finale turnieju. Podopieczni Kazimierza Górskiego musieli koniecznie wygrać, natomiast rywalom do gry o złoto wystarczał remis. Przed samym spotkaniem rozpętała się ogromna ulewa. Chociaż służby porządkowe robiły, co mogły, to nie były w stanie doprowadzić murawy do normalnego stanu. Gra Polaków na tamtym mundialu opierała się głównie na szybkości. Ani Grzegorz Lato, ani Robert Gadocha nie byli w stanie rozpędzić się w tak trudnych warunkach. Piłka co chwilę stawała w miejscu, co oznaczało, że było dużo łatwiej się bronić niż atakować. Polska musiała jednak wygrać…

W normalnych warunkach atmosferycznych prawdopodobnie nie mielibyśmy szans – powiedział lider niemieckiej obrony, Franz Beckenbauer.

Ostatecznie za sprawą Gerda Mullera gospodarze zwyciężyli 1:0 i zameldowali się w finale, gdzie pokonali później Holendrów. Orły Górskiego zdobyły z kolei srebrne medale, pokonując w meczu o trzecie miejsce Brazylię.

Ciężko czasem było przesunąć piłkę o pół metra, bo stawała na wodzie. Musiała być podawana górą, nie można było grać dołem, a jednocześnie ciężko było ją z tej wody wydobyć – wspominał Andrzej Strejlau.

Jeden poślizg od pucharu

W mocnym deszczu odbył się także finał Ligi Mistrzów w 2008 roku. Na rosyjskich Łużnikach zmierzyły się ze sobą Chelsea i Manchester United. Po 90 minutach gry było 1:1. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia i potrzebne były rzuty karne. Chociaż piłkarze byli już mocno przemoknięci, to do tamtego momentu deszcz nie odgrywał decydującej roli. Wszystko zmieniło się jednak przed ostatnia serią jedenastek. Nani doprowadził do wyniku 4:4, ale decydujący o wszystkim strzał należał do Johna Terry’ego. Anglik poślizgnął się i trafił w słupek. Śliska murawa przedłużyła więc szansę podopiecznych Fergusona. Później spudłował też Anelka, a Manchester United sięgnął po swój trzeci tytuł najlepszej drużyny Europy. Terry długo nie mógł dojść do siebie po całym wydarzeniu.

Zdecydowanie to się nigdy nie skończy. Wciąż budzę się w nocy i mam to przed oczami. Gówniane uczucie. Na pewno z biegiem czasu to złagodniało, ale wciąż jest kilka takich dni w roku, kiedy się budzę i słyszę huk. To cały czas siedzi w mojej głowie i nigdy nie odejdzie, czuję się wtedy wypatroszony – wspominał John Terry.

Kiedy mecz dobiegł końca, wśród wielu emocji pamiętam deszcz. Był on ciężki i nieubłagany. Czekaliśmy pięć lub dziesięć minut, zanim poszliśmy po nasze medale. Cała gra była dużo trudniejsza. Wspomnieniem, które zostanie ze mną na całe życie było wchodzenie po schodach. Było ich 91 lub 94, a po drodze ludzie mówili nam „brawo” – mówi inny uczestnik moskiewskiego finału, Michael Essien.

Piętnastu na jedenastu

Skoro były już śnieg i deszcz, to została nam tylko mgła. Co prawda spotkanie pomiędzy Arsenalem i Dynamo Moskwa z 1945 miało jedynie charakter towarzyski, ale warunki atmosferyczne sprawiły, że zostało zapamiętane na bardzo długo. Zapraszając rosyjski zespół do Londynu, Anglicy mieli nadzieję na ocieplenie relacji panujących pomiędzy tymi krajami. Chociaż na trybunach White Hart Line stawiło się ponad 50 tysięcy kibiców, to nie mogli oni prawie niczego zobaczyć przez panującą mgłę.

Piłkarze wielokrotnie namawiali sędziego, żeby zawiesił mecz, ale ten pozostawał nieugięty. To, co się działo na boisku spokojnie można wrzucić do kategorii „piłkarskich jaj”. Zespoły postanowiły nie przestrzegać absolutnie żadnych reguł. Dynamo Moskwa chciało przeprowadzić zmiany, ale piłkarze, którzy mieli opuścić murawę – ostatecznie na niej pozostali. Według niektórych świadków rosyjska drużyna miała w pewnym momencie na boisku 15 zawodników. Dopiero po 20 minutach sędziowie zdecydowali się przerwać mecz i przeliczyć liczbę piłkarzy. Jeden z Kanonierów został ukarany czerwoną kartka, ale dzięki panującej pogodzie wrócił na boisko i zagrał resztę spotkania. Skutki mgły odczuł bardzo boleśnie bramkarz Arsenalu, który wpadł na słupek swojej bramki. Źródła podają, że jego miejsce zajął jeden z kibiców, który wytrwał do końca meczu.

Jak bramkarz we mgle

Podobna mgła panowała w spotkaniu pomiędzy Chelsea a Charltonem, które zostało rozegrane w 1937 roku. Z powodu tragicznej widoczności sędzia przerwał i następnie wznowił spotkanie. Kiedy piłkarze oraz kibice nie mogli już dojrzeć absolutnie niczego, arbiter przerwał ostatecznie mecz po 61 minutach gry przy wyniku 1:1. Prawie wszyscy udali się do szatni. Dlaczego prawie? Z powodu gęstej mgły na murawie pozostał… bramkarz Charltonu, Sam Bartram. Golkiper zakładał, że spotkanie może trwać nadal. W swoich wspomnieniach przyznał nawet, że skoro nie widział żadnych rywali blisko siebie, to prawdopodobnie jego koledzy musieli osiągnąć zdecydowaną przewagę i po prostu nie dopuszczają przeciwnika do własnej bramki.

Po dłuższej chwili z zasłony mgły wyłoniła się przede mną postać policjanta. Spojrzał on na mnie z niedowierzaniem i zapytał co tutaj do licha jeszcze robię? Powiedział mi, że gra zatrzymała się 15 minut temu, a boisko jest kompletnie puste. Kiedy po omacku dotarłem do szatni, to reszta ekipy kończyła już prysznic. Wywołałem u kolegów lawinę śmiechu – wspominał Bartram. Określenie „dziecko we mgle” pasowało więc do bramkarza Charltonu dosłownie i w przenośni.

Sytuacji, w których warunki pogodowe miały wpływ na przebieg ważnych meczów jest oczywiście dużo więcej, ale nie jest możliwe opisanie ich wszystkich w jednym artykule. Pogoda czyni mecze dużo ciekawszymi. Cieszyć się tym mogą jednak jedynie kibice siedzący przed telewizorami. Piłkarze są wtedy bardziej narażeni na kontuzje, a gra zamienia się w loterię. Z powodu warunków atmosferycznych cierpią również widzowie zgromadzeni na stadionie. Miejmy nadzieję, że sędziowie będą podejmować w przyszłości same słuszne decyzje i nie dojdzie do takich kuriozalnych spotkań, chociaż z drugiej strony… wtedy ten artykuł by nie powstał.

MATEUSZ SZTUKOWSKI

Źródła, z których korzystałem:

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Mateusz Sztukowski
Mateusz Sztukowski
Fanatyk Juventusu i wielki pasjonat włoskiego futbolu. Na gruncie polskim wierny kibic Jagielloni Białystok. W wolnych chwilach lubi oddawać się bieganiu, nauce języków obcych i słuchaniu muzyki. Z wykształcenia historyk, który od zawsze stawiał na pierwszym miejscu wszystko, co wiązało się z historią piłki nożnej.

Więcej tego autora

Najnowsze

“Nie poddawaj się! Lukas Podolski. Dlaczego talent to zaledwie początek” – recenzja

Autobiografie piłkarzy, którzy jeszcze nie zakończyli jeszcze kariery, budzą kontrowersje. Nie można bowiem w takiej książce stworzyć pełnego obrazu danej osoby. Jednym z takich...

Resovia vs. Stal – reminiscencje po derbach Rzeszowa

12 kwietnia 2024 roku Retro Futbol gościło na wyjątkowym wydarzeniu. Były nim 92. derby Rzeszowa rozegrane w ramach 27. kolejki Fortuna 1. Ligi. Całe...

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.