Uprowadzenie, trzy nakazy aresztowania, krwawiące głowy i nosy, niezliczone siniaki oraz interwencja głowy państwa. Nie, to nie wynik kolejnych ulicznych demonstracji. Takie żniwo zebrał finał Pucharu Interkontynentalnego w 1969 roku. Nie są to jednak konsekwencje zamieszek, wywołanych przez kibiców, lecz plon tego, co zasiali na boisku piłkarze.
Źli chłopcy z La Platy sięgają gwiazd
Nieco ponad rok temu, pisałem na łamach Retro Futbol o drużynie Estudiantes La Plata z lat 60. Dla tych, którym treść tego tekstu nieco już zwietrzała, lub nie mieli okazji go przeczytać (lecz z pewnością to nadrobią), streszczę pokrótce, czym charakteryzowała się drużyna, nazywana pieszczotliwie Łowcami Szczurów.
Osvaldo Zubeldia, to człowiek, który z przeciętnej ekipy, jaką było w połowie lat 60. Estudiantes, stworzył kapitanie naoliwiony mechanizm, zdolny sięgać po najwyższe trofea. Prowadzeni przez niego El Leon sięgnęli po mistrzostwo Argentyny, jako pierwsza drużyna spoza tzw. Wielkiej Piątki. Furora zrobiona na krajowym podwórku to było jednak za mało dla ekipy z La Platy. W latach 1968-1971 Estudiantes czterokrotnie meldowało się w finale Copa Libertadores, z czego trzy z nich padły łupem El Leon. To pozwalało ekipie Zubeldii kwalifikować się do finału Pucharu Interkontynentalnego i mierzyć się z poważnymi europejskimi markami.
Jeżeli jednak w tym momencie wyobrażacie sobie historyczną argentyńską drużynę, grającą romantyczny futbol i upokarzającą przeciwników mnogością dryblingów, rabon i przewrotek, to jesteście w grubym błędzie. Owszem, Estudiantes lubiło upokarzać rywali, ale robili to głównie za sprawą fauli, brudnych gierek i trash-talku. Ciężka praca na treningach, żelazna dyscyplina taktyczna i wyprowadzanie z równowagi przeciwników. To trzy fundamenty położone pod sukces ówczesnej ekipy z La Platy.
Liderami El Leon w tamtym czasie byli m.in. Juan Ramon Veron, ojciec Juana Sebastiana oraz Carlos Bilardo, najlepszy uczeń Zubeldii, który dwadzieścia lat później poprowadził reprezentację Argentyny do mundialowego triumfu. Szczególnie ten drugi potrafił być na boisku niezwykle perfidny. W jego repertuarze nieczystych zagrań znajdowały się takie triki, jak wbijanie pinezki w ciało przeciwnika, czy wojenki psychologiczne, których był mistrzem. Bilardo był z zawodu ginekologiem, a pozyskiwane ze środowiska medycznego informacje o stanie zdrowia członków rodziny przeciwnika, z zimną krwią wykorzystywał w czasie boiskowych pyskówek.
Triumf nad Manchesterem i preludium do dramatu
Zwycięstwo w Copa Libertadores w 1968 roku pozwoliło El Leon na reprezentowanie kontynentu południowoamerykańskiego w finale Pucharu Interkontynentalnego. Tam przeciwnikiem Estudiantes okazał się być Manchester United. Piłkarze z La Platy niespodziewanie zatriumfowali nad angielskim przeciwnikiem, wygrywając w dwumeczu 2-1. Mało kto jednak miał zamiar rozpływać się nad sukcesem osiągniętym przez drużynę, która jeszcze kilka sezonów wcześniej nawet we własnym kraju uchodziła za średniaków.
Nudna, kunktatorska gra i lawina nieczystych zagrań, nie pozwalała cieszyć się tym triumfem nawet sporej rzeszy fanów z Kraju Tanga. W meczu rozgrywanym na słynnej La Bombonerze popełniono 53 faule, z czego 36 było dziełem podopiecznych Zubeldii. Wątpliwą ozdobą tego spotkania były pojedynki pomiędzy Carlosem Bilardo, a Nobbym Stilesem. Argentyńczyk został przez rywala potraktowany kopem w cztery litery, natomiast Stiles po zapoznaniu się z łokciem przyszłego selekcjonera kadry Albicelestes zgubił soczewkę kontaktową, by ostatecznie wylecieć z boiska po czerwonej kartce, którą zobaczył za pokazanie nieprzyzwoitego gestu arbitrowi tego spotkania.
Po meczu rewanżowym rozegranym na Old Trafford Sunday Mirror pisał o dniu, w którym napluto na ducha sportu. Anglicy mieli zresztą na pieńku z Argentyńczykami od czasu ćwierćfinału mundialu w 1966 roku, kiedy to selekcjoner Synów Albionu Alf Ramsey był tak zdegustowany brutalną grą Latynosów, że najpierw zabronił swoim podopiecznym tradycyjnej pomeczowej wymiany koszulek, a następnie nazwał rywali przed kamerami telewizyjnymi zwierzętami.
Wyrachowana gra Estudiantes denerwowała także ich rodaków. W Kraju Tanga z utęsknieniem wypatrywano zespołu, który będzie czarował publikę pięknem swojej gry, a nie wyznawał makiawelistyczną zasadę: po trupach do celu. Zubeldia i spółka nie mieli jednak zamiaru porzucać sposobu gry, który pozwolił im zdobywać trofea. Odnajdowali się w roli piłkarskich banitów, jakby hołdując maksymie stadionowych chuliganów: Wszyscy nas nienawidzicie? Jesteśmy z tego dumni!
Zresztą trenerzy i piłkarze El Leon uważali, że dotykająca ich zła prasa to wynik bólu czterech liter środowiska związanego z Wielką Piątką, którą rozsierdziło, że na ucztę najbogatszych wprosił się jakiś ubogi krewny.
Aż nadszedł dwumecz z AC Milanem, który pokazał, że pojedynek z Manchesterem United był tylko preludium do potopu złych emocji, a wyprany z duszy, brutalny futbol Estudiantes nie ma prawa bytu na dłuższą metę.
Pierwszy mecz
Gdy brazylijski trener Joao Saldanha wybrał się pewnego razu na tournee po Europie, był zniesmaczony poziomem agresji, który prezentowali piłkarze ze Starego Kontynentu.
Karate jest pięknym sportem. Lubię karate, sam je kiedyś uprawiałem. Ale to nie jest sport, który trenujesz w piłkarskich korkach. Obejrzałem mecze Rumunii z Portugalią i Jugosławii z Belgią. Piłkarze kopali się od pępka wzwyż. Po co grać, skoro to już nie jest futbol? Reguły gry zostały wyrzucone do śmieci, a na boisku panuje prawo dżungli.
Cóż, Saldanha nie przewidział, że najwięksi brutale mieszkają nieopodal brazylijskiej granicy.
Po zwycięstwie nad urugwajskim Nacionalem w finale Copa Libertadores 1969 Estudiantes znów wywalczyło prawo gry w Pucharze Interkontynentalnym. Tym razem ich rywalem w walce o to trofeum zostali gracze AC Milanu. Argentyńczycy ostrzyli sobie zęby na powtórzenie swojego sukcesu sprzed roku, ale ich rozrośnięte ambicje, zostały brutalnie stłamszone już w pierwszym meczu, rozegranym na San Siro.
Z Mediolanu podopieczni Zubeldii wracali z trzybramkowym bagażem, po ciosach zadanych dwukrotnie przez Angelo Sormaniego i raz przez Nestora Combina. Trzy gole straty wydawały się być nie do odrobienia.
Myślę, że mamy 20% szans na odrobienie strat. Ale jeśli stracimy chłodną głowę, to będzie trudniej. Ważne jest, abyśmy zachowali spokój i dobrze grali. Spróbujemy wygrać mecz, nawet jeśli nie uda nam się odrobić wyniku dwumeczu. Ważne jest też, by nikt nie wyleciał z boiska. Grajmy dobrze, wygrajmy, ale nie straćmy kontroli.
To słowa wypowiedziane przez Osvaldo Zubeldię przed meczem rewanżowym. Cóż, jak się miało wkrótce okazać, jego piłkarze uznali je chyba za coś w rodzaju odwróconej psychologii i poszli kompletnie inną ścieżką…
Drugi mecz
W utworze American Pie Don McLean uznaje dzień śmierci Buddy’ego Holly’ego, Ritchiego Valensa i The Big Boppera, za dzień, w którym umarła muzyka. Wielu kibiców na całym świecie mogło uznać 22 października 1969 roku, za dzień śmierci piłki nożnej.
Rossoneri wiedzieli, że ten wieczór nie będzie należał do najłatwiejszych, już w momencie, w którym zdecydowali się przerwać rozgrzewkę i zejść do szatni na skutek gorącego przywitania, jakie zgotowała im La Bombonera. Zmusiła ich do tego mnogość przedmiotów szybujących z trybun w ich kierunku i gorąca kawa, która lała się na nich, gdy przechodzili przez tunel prowadzący na murawę.
Zachowanie latynoskich kibiców zdawało się być tylko rozgrzewką. Prawdziwy popis chamstwa, zafundowali rywalom piłkarze El Leon. Już na początku spotkania kopniakiem w plecy został poczęstowany Pierino Prati. Autorem ciosu był golkiper gospodarzy Alberto Jose Poletti. Cała sprawa byłaby może mniej bulwersująca, gdyby całe zdarzenie miało miejsce w polu karnym Estudiantes. Sęk w tym, że Poletti wybrał się na łowy, gdy jego drużyna wykonywała rzut rożny, a Prati stał na linii środkowej boiska. Całe zdarzenie odbyło się oczywiście poza zasięgiem wzroku arbitra.
Chwilę później Gianni Rivera podwyższył wynik dwumeczu na 4-0. Mogło się wydawać, że to Nereo Rocco bardziej zadbał o to, aby jego zawodnicy zachowali chłodną głową, nawet w obliczu barbarzyńskich zagrywek stosowanych przez rywali.
Niestety za dominację nad pogubionymi rywalami, mediolańczycy musieli zapłacić kolejnymi uszczerbkami na zdrowiu. Pochodzący z Argentyny Nestor Combin, który w głównej mierze skupiał uwagę przeciwnika, kończył mecz ze złamanym nosem. Po spotkaniu wyjawił zresztą, że obrońca Estudiantes – Ramon Aguirre Suarez – któremu zawdzięczał swoją kontuzję, biegał za nim przez cały czas i groził, że połamie mu nogi. Wcześniej Suarez dopuścił się również oplucia Combina.
Samego siebie przechodził również stoper Eduardo Manera, który tego dnia zdawał się być bardziej zajęty polowaniem na nogi piłkarzy Milanu, niż skupieniem się na dobrej grze.
Ostatecznie Estudiantes zatriumfowało tego wieczora 2-1, ale po meczu kompletnie nikt nie mówił o ich pyrrusowym zwycięstwie. Opinia publiczna była oburzona zachowaniem podopiecznych Zubeldii, a czarę goryczy przelała argentyńska policja…
Uprowadzenie Combina
Wspominałem wcześniej, że nienawiść piłkarzy Estudiantes była skierowana w głównej mierze na Nestora Combina. Nagonka na pochodzącego z Argentyny piłkarza, zaczęła się już jednak przed meczem, kiedy to miejscowe gazety pisały o grającym dla reprezentacji Francji graczu Milanu, jako o zdrajcy narodu. Jednym z argumentów podsycających złe emocje mediów, był fakt, że Combin nie odbył w swojej ojczyźnie obowiązkowej służby wojskowej. W związku z tym spekulowano, że przybycie piłkarza do kraju urodzenia, może zakończyć się jego aresztowaniem. Jednakże mający również obywatelstwo francuskie Combin, odsłużył swoje w armii drugiej ojczyzny, co w świetle prawa miało załatwiać sprawę. Przezorny piłkarz Milanu zabrał nawet ze sobą do Argentyny stosowne dokumenty, mające oczyścić go w świetle ewentualnych zarzutów.
Niestety Combin nie za bardzo miał szansę przedstawić policji swój punkt widzenia. Wychodzącego po mecz na parking piłkarza, który po przeprawie z obrońcami Estudiantes wyglądał jak bokser po walce, otoczyło sześciu mężczyzn, którzy chwilę później zapakowali go do zielonej furgonetki.
Tym samym włoscy dziennikarze i działacze Milanu spędzili noc, włócząc się po komisariatach Buenos Aires i próbując uwolnić piłkarza Rossonerich. W końcu dowiedzieli się, że Combina zawieziono do więzienia wojskowego, gdzie usłyszał zarzut unikania odbycia służby wojskowej. Resztę nocy działacze Milanu spędzili na gromadzeniu dowodów, które miały pomóc w zwolnieniu ich gracza z aresztu. Pomogła jednak dopiero interwencja samego prezydenta Argentyny Juana Carlosa Onganii, który dzień wcześniej miał wątpliwą przyjemność obejrzeć starcie na La Bombonerze i czuł się zdegustowany festiwalem chamstwa zafundowanym przez piłkarzy z La Platy. Obity Nestor Combin mógł w końcu dołączyć do drużyny i wrócić do Włoch.
Dodatkowo Ongania, który uznał, że gracze Estudiantes zhańbili dobre imię narodu w meczu, który transmitowano w wielu zakątkach świata, wydał nakaz aresztowania Eduardo Manery, Alberto Jose Polettiego i Ramona Aguirre Suareza. Wszyscy zostali skazani na trzydziestodniowy areszt. Dodatkowo Poletti został ukarany dożywotnią dyskwalifikacją.
To wydarzenie oraz brak awansu na Mundial w 1970 roku, było zimnym prysznicem dla środowiska piłkarskiego z Kraju Tanga. Argentyńczycy zrozumieli, że kunktatorstwo oraz brutalna gra to na dłuższą metę droga donikąd, a rodzimemu futbolowi potrzebna jest głęboka reforma.
RAFAŁ GAŁĄZKA
Źródła: