W poprzednim odcinku zaprezentowaliśmy początki chińskiego futbolu w XX wieku, a także długą drogę, jaką azjatyckie państwo musiało przejść w budowie solidnej drużyny piłkarskiej. Pamiętamy, że część wydarzeń w pewnym stopniu uwarunkowała polityka międzynarodowa, przez którą Chiny nie mogły w pełni uczestniczyć w kształtującym się środowisku piłkarskim na całym świecie. Wraz z początkiem lat 70. nastąpił stopniowy zwrot, umożliwiający podjęcie nowych kroków w rozwoju chińskiej kadry narodowej. Dziś spróbujemy skupić się w dalszym ciągu na dziejach reprezentacji, zaczynając od lat 90., a kończąc na pamiętnym mundialu w Brazylii.
Na przełomie lat 80. i 90. kilka rzeczy symbolicznie odzwierciedliło wciąż zmieniające się podejście Chin do światowego futbolu, a przede wszystkim ich coraz większe otwarcie na świat.
Chiny po raz pierwszy wysłały w świat swoich piłkarzy, próbujących podbić Europę. Pierwszym graczem, który znalazł zatrudnienie na Starym Kontynencie był Xie Yuxin. W bardzo młodym wieku, mając zaledwie 19 lat, podpisał kontrakt z holenderskim Zwolle. W zespole tym grał od 1987 do 1989 roku. Kłamstwem byłoby stwierdzić, że pełnił tam pierwszoplanową funkcję. Yuxin praktycznie nie miał wkładu w grę swojego zespołu, dlatego też jego przygoda z Europą zakończyła się tak szybko. Jedyne co mógł wynieść z tej podróży, to cenne doświadczenie, zetknięcie się z zupełnie innym futbolowym środowiskiem. Mówiąc uczciwie, zdecydowanie bardziej profesjonalnym.
Przeczytaj także: „Futbol w kraju Wielkiego Smoka – część 1”
Jego śladami podążyli następni. Gu Guangming dołączył do Darmstadt, w którym spędził aż pięć lat, kończąc swoją przygodą z trzycyfrową liczbą występów na koncie. Z kolei prawdziwym ewenementem w skali europejskiej pod względem otwartości na nowy kierunek pozyskiwania zawodników był Partizan Belgrad, pozyskujący aż dwóch chińskich zawodników: Jia Xiuqana oraz Liu Haiguanga. Wyprawa ta zaowocowała nawet osiągnięciem prawdopodobnie największego sukcesu w ich karierach, Pucharem Serbii.
Pierwsi przodownicy odkrywania realiów europejskiego futbolu jednak, mówiąc eufemistycznie, nie zawojowali Europy.
Drugim, jeszcze bardziej znaczącym sygnałem nowego otwarcia było zatrudnienie do pracy z reprezentacją pierwszego zagranicznego szkoleniowca.
* * *
Niemiec Klaus Schlappner podjął się tego wyzwania w roku 1992, tym samym wyznaczając kierunek tzw. „Westernizacji” Chin w futbolu. Wybór tego szkoleniowca nie był jednak wielkim zaskoczeniem spośród innych kandydatów. Do momentu podjęcia pracy w Azji, jego CV opierało się w głównej mierze na pracy w zespołami Bundesligi. Prawdopodobnie jednak wpływ na zatrudnienie w Azji miała przede wszystkim znajomość realiów chińskiego futbolu. Schlappner pracował w Darsmtatd, tam też ściągnął Gu Guangminga, będącego później jednym z mocniejszych ogniw jego drużyny. Prawdopodobnie dość udana współpraca między obydwoma panami dała do myślenia chińskiej federacji.
Mimo szczerych chęci Schlappnerowi nie udało się zdziałać czegoś wielkiego z reprezentacją Chin, poza brązowym medalem w Pucharze Azji. Jakieś techniczne nowinki? A może filozofia gry? Nic z tego. Zasłynął głównie z jednej rzeczy, tzw. „leopard spirit”, niezwykle „ciekawej” idei. Zgodnie z jej zaleceniami piłkarze chińscy powinni oddawać piłkę swoim kolegom, na wszelki wypadek, gdyby nie wiedzieli co z nią zrobić.
Po rozegraniu ponad 20 spotkań w roli trenera kadry, Niemiec został zwolniony z tej funkcji. Dziś z jednej strony jest uznawany za najgorszego obcokrajowca piastującego tę funkcję, ale z drugiej człowieka, który po prostu na tamte czasu był właściwą osobą na tym stanowisku. Schlappner do dziś udziela się w chińskim futbolu, lobbuje za większym rozwojem piłki w państwie. Nie tak dawno wygłosił ciekawe przemówienie, w którym krytykował rodziców chińskim dzieci za błędy wychowawcze i odsuwanie swoich pociech od sportu.
* * *
Nie zniechęcono się jednak do sięgania po zagranicznych szkoleniowców. W następnych latach powtarzano ten numer w nadziei na sukces, jakiś wstrząs. W latach 90. misji tej podjął się Anglik Bobby Houghton, bezskutecznie. Najważniejszy cel, a więc awans do mistrzostw świata wciąż pozostawał poza zasięgiem. Na kontynentalnym podwórku zaś, po trzecim miejscu Schlappnera w mistrzostwach Azji, drużyna jedynie zdołała otrzeć się o podium w 2000 roku, zajmując w nich 4. lokatę.
* * *
Serbski trener Bora Milutinović przyleciał do Pekinu, gdzie wkrótce miał podpisać kontrakt chińską federacją. Lecąc wiedział już o swoim głównym zadaniu, jakie go czeka. Mundial, upragniony turniej, zwieńczenie kilkudziesięciu lat ciągłych prac wszystkich ludzi związanych z piłką nożną w Chinach.
I jeśli kogoś działacze szukali do wykonania zadania, Serb był chyba właściwą ścieżką. Nieprzypadkowo przypięto mu łatkę fachowca o międzynarodowej sławie, specjalisty od awansów.
Jako trener w 2000 roku miał już na swoim nie tylko czterokrotne uczestnictwo w kolejnych edycjach najważniejszego turnieju na świecie, ale i wyjście z grupy na każdym z nich. A trzeba przyznać, że wcale nie miał do czynienia z wielkimi potentatami. Wszystkie obejmowanym przez niego drużynom bliżej było raczej do średniej półki. Kostaryka? Awans. Meksyk? To samo. USA, gospodarze turnieju 1994? Również wyjście z grupy. A może Nigeria we Francji? Zgadliście, nie tylko awans, ale i wyeliminowanie z grupy samej Hiszpanii. Powiedzielibyśmy idealny kandydat dla Polski, w końcu potrafi przejść tą przeklętą dla nas fazę grupową.
Niestety, w Polsce Serb nigdy pracował, ale w 2000 roku został pozytywnie przyjęty przez chińską federację, z którą podpisał kontrakt, obejmujący jedno, główne zadanie, występ na mistrzostwach świata w Korei i Japonii.
* * *
Trafił tam na ciekawą ekipę, złożoną z kilku doświadczonych zawodników, obecnie bardzo szanowanych za długoletnią gotowość do gry w zespole narodowym.
Na czele tej grupy stał prawdziwy weteran kadry, Hao Haidong. Koszulkę przywdziewał w momencie przyjścia nowego szkoleniowca już od ośmiu lat. Znał doskonale realia chińskiej piłki, jej potencjał, a także zawodników, mogących wejść w skład nowego projektu.
W 2000 roku Haidong miał na swoim koncie 26. bramek strzelonych dla kadry. W eliminacjach do mundialu 2002 dołożył dwa trafienia, zaś w całej karierze jego licznik stanął 41 golach. Do dziś jest najlepszym strzelcem reprezentacji Chin w historii, a także drugim w klasyfikacji zawodnikiem z liczbą występów w niej.
Haidong nie był jedyny. Drużynę chińską tworzyli wówczas jeszcze inni zawodnicy o długim stażu. Fan Zihiy w trakcie kadencji Milutovicia dzielił grę dla kadry z występami dla angielskiego Crystal Palace, szczelnie dowodząc defensywą. W Anglii był nie tylko pierwszym chińskim zawodnikiem w historii, ale też niezwykle popularną postacią wśród kibiców. Crystal Palace nie było zresztą jednorazowym epizodem Chińczyka w Europie. Reprezentował on pózniej m.in. Cardiff City i Dundee.
W pomocy świetnie poczynał sobie Ma Mingyu, który w nagrodę zyskał dzięki temu od serbskiego selekcjonera opaskę kapitańską. Przed mundialem w 2002 roku, „The Guardian” napisał:
Bez niego w składzie, linia pomocy Chin jest w rozsypce.
Czy taki piłkarz nie próbował swoich sił w Europie? Ależ, owszem, próbował, lecz brutalnie zderzył się ze ścianą. Włoska Perugia okazała się dla niego zbyt wysokim progiem. Na tyle nie do przeskoczenia, że uniemożliwiła mu nawet jakikolwiek debiut w drużynie.
Jego partnerem w drugiej linii był Li Ming, piłkarz – legenda chińskiego zespołu Dalian Wanda, który rozegrał w nim blisko 250 spotkań przez całą karierę. Nigdy nie odszedł do Europy, nie zamienił też klubu w kraju, zawsze wierny jednym barwom dziś uznawany jest za jeden z prawdziwych autorytetów.
Każdy z wymienionych piłkarzy stanowił solidny fundament złożony doświadczenia. Wszyscy znajdują się wciąż na liście 10 piłkarzy z największą liczbą gier dla reprezentacji. Wreszcie, wszyscy oni mieli walny udział w osiągniętym sukcesie, jakim był wywalczony awans na mistrzostwa świata.
* * *
Milutinović po raz kolejny to zrobił. Doprowadził następny zespół do elitarnej imprezy. Przez eliminacje przeszli bez problemów, pokonując takie zespoły w grupie jak Katar, Uzbekistan, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Oman. Czyli ogólnie rzecz biorąc, raczej wygrywając z przeciętnymi zespołami.
Serb świetnie sprawdził się na stanowisku selekcjonera. Potrafił dopasować taktykę do zespołu. Nie były to może rewolucyjne zmiany, ale co najważniejsze, osiągnęły swój efekt. Milutović po latach chwalony był również przez swoich zawodników za świetne podejście do piłkarzy, umiejętność rozwiązywania konfliktów w szatni.
Dzięki tym atutom, wraz z zespołem mógł szykować się na turniej w Korei i Japonii. Cieszyli się również niezwykle gorąco kibice, którzy wreszcie mogli pojechać na tak ważny turniej, wspierając swoją reprezentacją. I to w dodatku, blisko, na samym azjatyckim kontynencie.
* * *
Ich szanse bukmacherzy oceniali 1000-1, im bliżej turnieju, tym szanse Chińczyków jeszcze bardziej trudno było oszacować. Tym bardziej, że ich rywale z grupy, a więc Brazylia, Turcja i Kostaryka nie radziły sobie najlepiej w meczach przedsezonowych. Widząc dyspozycję rywali Li Ming oceniał:
Wygląda na to, że nasi rywale nie są tak mocni, jak sądziliśmy
Milutinović z kolei zapowiadał ambitną walkę o drugie miejsce, gdyż w jego opinii pierwsze miejsce było poza zasięgiem. I rzeczywiście, w tym względzie miał rację. Zdecydowanie jednak pomylił się z kolei co do kwestii drugiego miejsca.
Trzy mecze, trzy porażki, zero strzelonych goli. Z takim bilansem Chińczycy zakończyli turniej. Zaczęło się od porażki z Kostaryką, która szybko odsłoniła główne problemy Chińczyków, wygrywając bez większych problemów 2-0. A potem przyszły kolejne porażki z Brazylią (0-4) oraz Turcją (0-3).
Czy wynik ten świadczył o klęsce Milutinovicia? Niekoniecznie. Serb starał się poukładać swój zespół jak mógł. Przede wszystkim, osiągnął cel podstawowy, awansując na mistrzostwa świata, czyli coś, na czym powinęła się noga kolejnym selekcjonerom Chin aż do dziś.
Krawiec kraje, jak mu materii staje. I to wydaje się najlepszym podsumowaniem pracy serbskiego trenera. Walcząc jak mógł, próbował zaszczepić chociaż odrobinę doświadczenia zawodnikom chińskim. Oczywiście, swoje błędy popełnił, przede wszystkim nie zaangażował się w tworzenie piłki chińskiej od nowa. Nie wprowadzał czegoś nowego, raczej operował doświadczonymi nazwiskami, grał na wynik.
Tak więc Chiny po raz pierwszy w historii awansowały do najlepszej „32” świata. Czy jednak wykorzystali ten sukces? O tym w następnym odcinku.
WOJCIECH KOWALSKI