Gai Assulin – izraelski Messi z Sabadell zamiast Barcelony

Czas czytania: 7 m.
0
(0)

Sukcesy Barcelony pod wodzą Josepa Guardioli wywindowały La Masię do miana najlepszej piłkarskiej akademii na świecie, a przynajmniej takiej, o której mówi się najwięcej. Trzon zespołu stanowili zawodnicy stąd, wychowani/ukształtowani piłkarsko w katalońskiej canterze, wspierani przez klasowych graczy z zewnątrz. Za charakterystyczny styl gry odpowiadał nie tylko sam szkoleniowiec, ale i doskonali wykonawcy w osobach: Victora Valdesa, Carlesa Puyola, Xaviego, Andresa Iniesty czy Leo Messiego. Oprócz nich Guardiola „odkrył” dla futbolu Sergio Busquetsa, Pedro czy (w nieco mniejszym stopniu) Gerarda Pique. Kadrę uzupełniali wówczas absolwenci La Masii, m.in. Bojan Krkic, Marc Bartra, Thiago Alcantara, Martin Montoya, Isaac Cuenca, Cristian Tello czy Jeffren. Jednak nie wszyscy utalentowani piłkarze z tamtego okresu zrobili karierę na miarę swoich możliwości. Co więcej, nie każdemu dane było zaistnieć dłużej w pierwszej drużynie. Chyba najjaskrawszy przykład stanowi Gai Assulin.

Artykuł ten jest częściąc cyklu pt. „Zmarnowane talenty”

Barcelońskie reminiscencje 

Niespełna rok temu, 22 października 2016 roku. Na Mini Estadi (stadion Barcelony B) w ramach trzeciej kolejki Segunda Division B (trzeci poziom rozgrywkowy w Hiszpanii) przyjeżdża ekipa CE Sabadell. W kadrze gości pojawili się dobrze znani lokalnym kibicom Jokin Ezkieta i Enric Franquesa, wypożyczeni tam z rezerw Barcelony. Jednak najciekawszym wydarzeniem tamtego wieczoru jest z pewnością powrót innego ex-barcelonisty, Gaia Assulina. Nie pierwszy zresztą. Dwa lata po odejściu z klubu zawitał do stolicy Katalonii w barwach Racingu Santander, otrzymując gromkie brawa w momencie, gdy wchodził na boisko z ławki rezerwowych. W rewanżowym meczu z kolei udało mu się nawet wpisać na listę strzelców, choć Racing przegrał i tak 1:2.

Izraelczyk jest tutaj doskonale pamiętany. W końcu wiązano z nim ogromne nadzieje, co przejawiało się choćby w jego przydomku: „nowy Messi”. Ewidentnie podekscytowany komentator spotkania przypomina, z kim jeszcze kilka lat temu po murawie Mini Estadi biegał 25-letni (teraz już 26-letni) piłkarz. Padają nazwiska Marca Bartry, Martina Montoyi, Thiago Alcantary czy Sergiego Roberto…

 Z Izraela przez Andorę do Barcelony

Gai rozpoczął karierę w Hapoelu Haifa, skąd szybko przeniósł się do klubu Beitar Nes Tubruk Netanya, uchodzącego za jeden z najlepszych pod względem szkolenia w Izraelu. Tam wypatrzył go były trener i menadżer, Shlomo Scharf. Skontaktował się z rodzicami 12-letniego wtedy gracza i zasugerował im, by wysłali swojego niezwykle utalentowanego syna na okres próbny do jednej z akademii Barcelony w Andorze. Szybko spodobał się trenerom, a odpowiedzialni wtedy za futbol młodzieżowy w Barcelonie Josep Colomer oraz Joan Martinez Vilaseca, skwitowali jego postawę i potencjał krótkim, acz jasnym i jednoznacznym komunikatem: chłopak jest bardzo dobry.

Kontrakt z Blaugraną Assulin podpisał w lipcu 2004 roku. Odtąd jego kariera zdecydowanie nabrała rozpędu. Błyskawicznie pokonywał kolejne szczeble w piłce juniorskiej, zewsząd zbierając pochwały i komplementy. Koordynator pionu młodzieżowego, Albert Benaiges, mówił, że jest znakomity technicznie i ma poukładane w głowie, zaś Guardiola określił go epitetem „wspaniały”. Notabene z tym szkoleniowcem spotkał się w sezonie 2007/08 w drużynie B, gdzie w wieku niespełna 17 lat został jednym z kluczowych graczy, a już w marcu był trzecim strzelcem zespołu z ośmioma golami na koncie (sezon skończył z dziesięcioma).

Systematyczny rozwój (co podkreślały wszystkie osoby związane z klubem), umiejętności i potencjał przyciągały uwagę możnych z Wysp Brytyjskich. Parol na Assulina zagięły m.in. Chelsea, Manchester United i Arsenal, jednak sam zawodnik zdecydował się zostać i w 2007 roku podpisał nowy, trzyletni kontrakt z klauzulą odejścia w wysokości 20 mln euro. Kilka miesięcy później zadebiutował w pierwszym zespole Franka Rijkarda przeciwko Gironie w półfinale Pucharu Katalonii, występując m.in. u boku Rafy Marqueza czy Thiago Alcantary.

Pierwsze trudności

Początek 2008 roku mógł zaliczyć do udanych. Błyszczał i strzelał bramki dla Barcy B, a w marcu zadebiutował w dorosłej reprezentacji Izraela w towarzyskim spotkaniu z Chile. Miał wtedy niespełna 17 lat… bez żadnego rozegranego meczu w młodzieżówce, gdyż do samego końca wahał się, który kraj reprezentować – Izrael, czy Hiszpanię. W piętnastominutowym występie pokazał wszystkie atuty, dzięki którym przylgnęła do niego łatka „nowego Messiego”: przebojowość, szybkość, przyspieszenie, skłonność do gry 1 na 1 i świetny balans ciałem. Na dokładkę wraz z Barcą B awansował z Tercera Division do Segunda B. Wydawało się, że świat stoi przed nim otworem. Niestety, od sezonu 2008/09 rozpoczęły się kłopoty naszego bohatera.

Guardiola po pierwszym i jedynym sezonie z rezerwami przejął pierwszy zespół Blaugrany. W drugiej drużynie na stanowisku szkoleniowca zastąpił go Luis Enrique. O specyficznym charakterze byłego skrzydłowego Barcelony Assulin opowiadał długo i, delikatnie mówiąc, w niezbyt ciepłych słowach:

Nie ufał mi i nie dawał mi wielu szans na zaprezentowanie swoich umiejętności. To zaburzyło moją pewność siebie, wiarę we własne umiejętności. Kiedy już dostawałem okazję do zaprezentowania się, były to na ogół mało ważne mecze. Nie wiem, czym to było spowodowane. W tych kilku występach trudno było mi pokazać, ile jestem wart. Jeśli nie wykorzystałem swoich szans, po prostu ściągał mnie z boiska. Brakowało mu cierpliwości i bardzo mało ze mną rozmawiał. W klubie czułem się doceniany przez każdego z wyjątkiem Enrique. Ale on tam był szefem i miał decydujący głos. Po odstawieniu mnie na bok nie mogłem nic zrobić. Nie czułem, że jest osobą, przed którą mogę się otworzyć, zwierzyć. Miałem z nim kilka nieprzyjemnych przeżyć zarówno na treningach, jak i w trakcie spotkań. Nie łączyły nas żadne relacje, ignorował mnie.

Do kłopotów na linii zawodnik – trener doszły również problemy zdrowotne. Na początku 2009 roku Assulina dotknęły problemy z łąkotką w kolanie, przez które stracił cały miesiąc. Kolejny sezon nie przyniósł przełomu. Jedynym pozytywnym akcentem był formalny debiut w pierwszym zespole pod wodzą Guardioli. W październiku 2009 rozegrał 57 minut w pucharowym meczu wyjazdowym z Cultural Leonesą, a miesiąc później z ławki rezerwowych oglądał, jak starsi koledzy po golach Messiego i Pedro ogrywają w Lidze Mistrzów Dynamo 2:0.

Jego stosunki z Luisem Enrique nie uległy poprawie. Sam piłkarz wciąż nie grał tyle, ile by oczekiwał. Kontrakt Izraelczyka wygasał po zakończeniu sezonu 2009/10. Działacze oczywiście podjęli próby zatrzymania Assulina w klubie, proponując mu nowy, trzyletni kontrakt. Po jego podpisaniu skrzydłowy miał trafić na wypożyczenie do któregoś z hiszpańskich zespołów, a po powrocie grać dla rezerw. Brak klauzuli gwarantującej Gaiowi promocję do szerokiej kadry pierwszego zespołu okazał się decydującym czynnikiem. Jak stwierdził sam zainteresowany, wobec tego wspólnie z ojcem podjęli decyzję o poszukiwaniu nowego klubu na własną rękę.

Nie chodziło nam o pieniądze i nawet o nich nie dyskutowaliśmy. Czułem się wystarczająco dojrzały piłkarsko, by spróbować swoich sił w dorosłym futbolu. Marzyłem o tym, by stało się to w Barcelonie, ale nic nie dzieje się bez przyczyny.

Gai Assulin rusza na podbój (?) Anglii

Koniec końców, trudno powiedzieć, czy pieniądze faktycznie nie grały żadnej roli, bo Assulin wybrał ofertę rodzącej się nowej potęgi (także finansowej), Manchesteru City, już wtedy pełnego wielu znakomitych graczy, takich jak: David Silva, Carlos Tevez, Mario Balotelli, Vincent Kompany czy znany mu z Barcelony Yaya Toure. Wędrówkę ku pierwszemu zespołowi The Citizens musiał więc zaczynać podobnie jak w Katalonii od rezerw.

W debiucie, podobnie jak w reprezentacji, dostał kwadrans i podobnie jak tam, to wystarczyło do zaprezentowania swoich umiejętności. Po jego akcji podyktowany został rzut karny, którego na gola zamienił John Guidetti, kompletując przy okazji hat-tricka. I… na tym jego kariera w City się w zasadzie skończyła. Do końca sezonu 2010/11 rozegrał jedynie dwa pełne spotkania w rezerwach z Boltonem i Wigan. Winą za nieudaną przygodę z Manchesterem (który swoją drogą jako miasto i klub bardzo chwali) obarczył ówczesnego szkoleniowca, Roberto Manciniego. Zdaniem Assulina, całkowicie ignorował on najzdolniejszych piłkarzy młodego pokolenia. Nie tyle nie pomagał w ich rozwoju, co wręcz go hamował. Za sprawą Włocha do klubu trafili jego niezbyt utalentowani synowie, Andrea i Filippo, którzy zabierali cenne minuty lepszym graczom (m.in. naszemu bohaterowi) tylko dzięki nazwisku. Tak komentuje on tamtą sytuację:

Mancini nie dawał nikomu (z młodych graczy) szans, nie obchodzili go młodzi piłkarze, szczególnie ja. Nie miałem nawet okazji odbyć przygotowań do sezonu z pierwszą drużyną, gdzie mógłbym pokazać swoje umiejętności. Nie dostałem szansy, co było frustrujące. Czułem się dobrze trenując z pierwszą drużyną, ale kiedy on stawiał na swoich synów kosztem innych graczy, miałem wrażenie, że to niesprawiedliwe. (…) Brian Marwood i Gary Cook (dyrektorzy wykonawczy City) uwielbiali mnie i naprawdę chcieli, abym został, ale Mancini nie i to był główny problem.

W lutym 2012 roku został wypożyczony do Brighton & Hove. Nie potrafił się jednak odnaleźć w siłowej, fizycznej Championship. Brakowało mu również przyjaciół, których pozostawił w Manchesterze. Co prawda klub przedłużył pierwotne miesięczne wypożyczenie do końca sezonu 2011/12, ale w żadnym wypadku nie znalazło to odzwierciedlenia w postawie Assulina. Skończyło się na siedmiu występach spośród osiemnastu możliwych, z czego ani razu nie przebywał na boisku dłużej niż godzinę.

Powrót do Hiszpanii z podkulonym ogonem i bicie głową w mur

Przygoda z Anglią dobiegła końca. Po dwóch latach od odejścia z Barcelony, Gai znów musiał szukać klubu. Zrezygnował na dobre z deszczowej, siłowej Anglii i wrócił do słonecznej, technicznej Hiszpanii. Z jego usług skorzystał Racing Santander, grający na zapleczu Primera Division. Tam początek i koniec miał obiecujący (m.in. zdobył gola w spotkaniu ze „swoją” Barceloną B), lecz od połowy grudnia do połowy marca był całkowicie pomijany przy ustalaniu składu. Zbiegło się to w czasie z zatrudnieniem (i zwolnieniem w marcu) Aurelio Gaya na stanowisku głównego menadżera. Ci zresztą w trakcie fatalnego dla Racingu sezonu zmieniali się aż czterokrotnie. Żaden z nich nie uratował ostatecznie ekipy z Santander przed drugim spadkiem z rzędu.

Skrzydłowego z Izraela przejęła Granada, szybko oddając go jednak na wypożyczenie do drugoligowego Herculesa Alicante, a historia zatoczyła koło. Assulin rozegrał niemal tyle samo minut co w Racingu, strzelił tyle samo goli (po trzy), ale nie uratował swojego zespołu przed spadkiem z Segunda Division. W Granadzie nie był potrzebny, więc klub z Andaluzji oddał go bez żalu do Mallorki. Tam wystąpił jedynie w sześciu meczach, bo Valeri Karpin zarzucał mu braki w dyscyplinie taktycznej i nikłe zaangażowanie w grę obronną. Po roku spędzonym na tej pięknej wyspie pozostał bez klubu.

Przebywał co prawda na testach w Glasgow Rangers, ale niczym nie zaimponował, wobec czego niemal pół roku posiadał status wolnego gracza, aż w styczniu 2016 zaliczył epizod w Hapoelu Tel-Awiw, skąd w sierpniu ponownie wrócił na Półwysep Iberyjski. Zatrzymał się w oddalonym o rzut beretem od „swojej” Barcelony Sabadell i jak zapewnia, jest tutaj szczęśliwy, cieszy się każdą minutą gry i liczy, że dzięki dobrym występom uda mu się wrócić na wyższy poziom. O przeszłości i tym „co by było, gdyby…” nie myśli, choć cieszy się, iż nie ciąży już na nim łatka „nowego Messiego”, która w pewnym sensie przeszkadzała mu w trakcie kariery. W chwili obecnej musi niestety zapomnieć o futbolu, gdyż „odezwało się” jego kolano i przechodzi rehabilitację. Na boisko powinien wrócić we wrześniu.

Tego październikowego wieczoru (który opisywałem w pierwszym akapicie) na Mini Estadi Assulin pokazał kilka ciekawych zagrań w swoim stylu: dynamiczne akcji skrzydłem, podania na jeden kontakt czy utrzymanie piłki pod presją ze strony rywala. Chętniej za to dzielił się piłką. Dorósł i wie, że piłka to sport drużynowy. W wieku 26 lat z pewnością jest w innym miejscu, niż przypuszczał, ale wygląda na to, że potrafi zaakceptować taką sytuację. Umiejętności wciąż ma, pewnych rzeczy po prostu się nie zapomina. Jeśli tylko będzie chciało mu się je pokazywać, to być może zobaczymy go jeszcze w lepszej lidze. Takimi akcjami daje nadzieję nie tylko sobie, ale i swoim kibicom, zobaczcie sami.

MATEUSZ OPIOŁA

Źródła:

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Walka w Pucharze Polski, przyjazd finalisty, piłkarskie losy Rafała Kurzawy – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów z Pogonią Szczecin

Pierwsza runda Pucharu Polski przyniosła sporo emocji. Jednym z najciekawiej zapowiadających się meczów była rywalizacja pierwszoligowej Stali Rzeszów z występującą w rozgrywkach PKO BP...

„Igrzyska życia i śmierci. Sportowcy w powstaniu warszawskim” – recenzja

Powstanie Warszawskie to czas, gdy wielu Polaków zjednoczyło się w obronie stolicy Polski. O sportowych bohaterach walk zbrojnych przeczytacie poniżej. Autorka Agnieszka Cubała jest pasjonatką historii...

„Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”. Nowa książka Anity Werner i Michała Kołodziejczyka

Cztery lata po premierze niezwykle ciepło przyjętej książki „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka”, Anita Werner i Michał Kołodziejczyk powracają z nowymi reportażami, w...