Legenda głosi, że bramkarz i lewoskrzydłowy powinni być nieco szaleni. Gianluigi Buffon idealnie dopasowuje się do tego stereotypu. Może czasami sprawia on wrażenie spokojnego i ułożonego, jak przystało na tak doświadczonego piłkarza, ale książka „Numer 1”, która ukazała się nakładem wydawnictwa SQN, pokazuje coś zupełnie innego.
Bramkarz musi być szalony – to prawda, którą łatwo uzasadnić. Otóż ciąży na nim ogromny ciężar. To on odpowiada za dostęp do bramki i każdy jego błąd będzie stawiany na świeczniku, podczas gdy napastnik może zmarnować kilka okazji, by w końcu wykorzystać tę jedyną, rozstrzygającą o losach meczu i dzięki temu będzie wielki. W związku z tym szaleństwo bramkarza jest uzasadnione i Buffona można rozgrzeszyć za wszystkie jego grzeszki, a trochę ich było. A co z lewoskrzydłowym? Przyjmijmy, że jeden wariat w drużynie czułby się jak odmieniec.
Ogólnie Buffon był w młodości bardzo rozrywkowym chłopakiem. W swojej książce opowiadał o tym jak regularnie chodził na mecze swojej ukochanej drużyny. Raz nawet oskarżono go o to, że brał udział w kibicowskiej ustawce. Innym razem wykorzystał pewne motto, które miało bardzo kontrowersyjne pochodzenie, a kiedy indziej postanowił wysikać się na samochód. Pech chciał, że działo się to na oczach policji. Jak na ich widok zareagował Buffon?
− Co się tutaj wyrabia? − spytali policjanci, wysiadając z radiowozu.
− Sikamy sobie − odpowiedziałem bezczelnie.
Biografię Buffona można uznać za jedną z lepszych na rynku z kilku powodów. Przede wszystkim nie ma w niej dość popularnego w takich pozycjach „lania wody”. I słusznie, bowiem czytelnika nie ciekawi z kim i kiedy grał dany klub, bo to jest wiedza ogólnie dostępna, lecz ciekawostki z szatni, czy z młodości. I takie ciekawostki zapewnia właśnie książka „Numer 1”. Przykład? Oto jak Gianluigi Buffon został bramkarzem. Okazuje się, że nakłonił go do tego ojciec.
−… któregoś dnia powiedział mi: „Gigi, a może spróbowałbyś pograć przez rok na bramce?”. W tym czasie byłem już zakręcony na punkcie Kamerunu z mundialu ’90 i przede wszystkim na punkcie N’Kono. „No dobra”, odpowiedziałem. Tata musiał mieć jakiś dar przewidywania, już wtedy widząc we mnie golkipera. Miałem trzynaście lat, kiedy postanowiłem zmienić pozycję. Niestety w Particacie byli zainteresowani mną tylko na pozycji pomocnika, musiałem więc żeby grać na pozycji bramkarza. W klubie zgodzili się na to, choć już po kilku meczach zaczęli podpytywać mnie, czy nie chciałbym wrócić do gry w środku pola. Ja jednak byłem uparty.
Biografię Gianluigiego Buffona można polecić z czystym sumieniem, choć ma ona też wiele wad. Po pierwsze, mistrz świata z 2006 roku ukończył ją dwa lata później, więc pewne rzeczy straciły nieco na aktualności. Jednak, choć daleko jej do takich rodzynków jak „Ja, Ibra” czy „Myślę, więc gram”, to można spokojnie poświęcić jej trochę czasu, bo czyta się ją bardzo szybko. Rozdziały są krótkie, a Buffon nie przedłużał zbytnio swojej opowieści, a przy okazji można się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy. Wiedzieliście na przykład, że Gigi zwyczajnie kupił sobie świadectwo maturalne? Ale to jeszcze nic strasznego. Najstraszniejsze jest to jak zareagował na to Giovanni Trapattoni: − Nie przejmuj się, przynajmniej dotarłeś do przedostatniej klasy. Są tacy, którzy w ten sposób zaliczyli aż pięć lat w jeden rok. Osiemdziesiąt procent matur piłkarzy to fałszywki.
GRZEGORZ IGNATOWSKI
Obserwuj @retro_magazynObserwuj @ElGreguito