L osowanie trwającego obecnie sezonu Ligi Mistrzów przyniosło nam w 75% przypadków bardzo emocjonujące spotkania, które śmiało należy określić hitami. Szczególnie na to miano zasługuje spotkanie Barcelony z Manchesterem United. No ale czemu tylko w 75% przypadków, a nie w 100%? Stało się tak, ponieważ jedna para znacząco odbiega poziomem od reszty. Mowa tu o meczu Liverpoolu z FC Porto. Starcie Dawida z Goliatem, w którym faworyt może być tylko jeden. Liverpool, który chce powtórzyć wyczyn sprzed roku, zrobi wszystko w tym celu, włącznie ze zmiażdżeniem portugalskiej drużyny. Nadszedł czas, by przedstawić historię rywalizacji między tymi zespołami. Historię, która dla jednego z zespołu jest niezwykle bolesna.
Spotkań między tymi zespołami nie było może zbyt wiele, ale wpływały one na futbolową historię. Ćwierćfinałowe mecze w sezonie 2018/2019 są dopiero szóstym i siódmym w całej erze piłkarskiej. Wszystkie te mecze miały miejsce już w XXI wieku, co pokazuje, że los niechętnie kojarzył w poprzednim stuleciu takie ekipy Liverpoolu, jak z Ianem Rushem i Porto z Józefem Młynarczykiem, czy Rabahem Madjerem.
Pierwsze śliwki robaczywki
Rywalizacja Porto z Liverpoolem miała swoje preludium na przełomie stuleci, ale same mecze zostały rozegrane już w XXI wieku. Konkretnie stało się to w marcu, kiedy to los skojarzył zespoły z Anglii i Portugalii w ćwierćfinale Pucharu UEFA. Porto, które wówczas miało na rozkładzie choćby Wisłę Kraków, czy Espanyol, miało się mierzyć z kroczącym od rundy do rundy Liverpoolem. Walka z późniejszym zwycięzcą tamtej edycji Pucharu UEFA nie mogła być łatwa, zwłaszcza, że potęga Portugalczyków dopiero miała stać się faktem.
Liverpool mający wówczas w składzie takich piłkarzy, jak Owen, Hyypia, Carragher, czy młodziutki wtedy Steven Gerrard miał z kolei pełne prawo uważać się za faworyta, co potwierdził ich późniejszy finał z Deportivo Alaves. Zanim jednak do tego doszło, to musieli stanąć w szranki z defensywnym futbolem, który serwował aktualny selekcjoner Portugalii, Fernando Santos.
Pierwszy mecz na Das Antas zakończył się remisem 0:0, co stawiało Porto w niezłej sytuacji przed rewanżem na Anfield Road. Wystarczał im bowiem bramkowy remis, by awansować do półfinału Pucharu UEFA. Pierwszy akord tytułowej męki Porto w starciach przeciwko Liverpoolowi przypadł właśnie na rewanż tamtych rozgrywek. Liverpool zdominował swojego rywala, który nie miał nic do powiedzenia. Szybkie dwa gole w pierwszej połowie załatwiły sprawę. Kluczową postacią, która była bezcenna dla tego zwycięstwa, okazał się być młody pomocnik, grający z numerem 8. Tym ważnym ogniwem był Steven Gerrard, czyli piłkarz, który wówczas objawił po raz pierwszy swój geniusz.
Liverpool – FC Porto; sezon 2000/2001 Puchar UEFA: 2:0 w dwumeczu
Trudna walka o wyjście z grupy
Sezon 2007/2008 był kolejną okazją do tego, by Liverpool i Porto zmierzyły się ze sobą. Ekipa z Anfield Road była świeżo po sezonie, w którym przegrała w finale, rywalizując po raz drugi w ciągu trzech sezonów z Milanem. Porto z kolei było w nieco słabszym okresie swojego istnienia jeśli chodzi o europejskie puchary. Mimo to emocji w tej rywalizacji nie brakowało. Narodziła je bowiem sytuacja, jaka zapadła w grupie, w której Liverpool i Porto walczyły.
Szczególnie trudny los dopadł Liverpool. Dwie niespodziewane porażki z Marsylią i Besikstasem postawiły zespół z Anfield Road pod ścianą. Nie mogli bowiem przegrać żadnego meczu w grupie, by mieć pewny awans. Zanim jednak doszło do tej walki Liverpoolu, musieli zmierzyć się na otwarcie fazy grupowej z FC Porto. Podobnie, jak w sezonie 2000/2001 pierwszy mecz tych drużyn został rozegrany w Portugalii. Różnica polegała na tym, że zmieniły się dwa elementy w porównaniu do dwumeczu z 2001 roku. Pojawił się nowy stadion – Estadio do Dragao, zbudowany z okazji EURO 2004 i remis, który w tym meczu grupowym był bramkowy – 1:1.
Tak, jak w 2001 roku, tak i w 2007 ważniejszy okazał się jednak drugi mecz. On bowiem bardzo mocno pomógł Liverpoolowi w awansie z grupy. Po rekordowym zwycięstwie nad Besiktasem (8:0) drużynę Rafaela Beniteza czekał rewanż z FC Porto. Po trudnym pierwszym meczu, w którym Liverpool musiał gonić wynik, rewanż na Anfield zapowiadał się bardzo ciekawie. Liverpool nie mógł przegrać, a Porto nie chciało sobie odpuścić okazji do rewanżu za wspomniany Puchar UEFA.
Naprawdę nie wiem, dlaczego tak źle zaczęliśmy. Zbyt łatwo oddawaliśmy piłkę, popełnialiśmy dużo błędów, jednak pokazaliśmy charakter grając w dziesięciu, a nie jest to łatwe przeciwko szybkiej i utalentowanej drużynie Porto – Rafael Benitez
Rzeczywiście byli blisko przez pewien moment meczu. Po tym, jak Fernando Torres dał gospodarzom prowadzenie, głos zabrał w tym meczu Lisandro Lopez. Serca fanów The Reds zabiły wtedy mocniej, ponieważ ten gol mocno utrudnił walkę o wyjście z grupy. Piłkarze z Anfield potrzebowali wygranej i nic innego ich nie radowało. Finaliści Ligi Mistrzów z sezonu 2006/2007 podeszli jednak do sprawy bojowo i gole Torresa, Gerrarda i Croucha zapewniły Liverpoolowi pewne i wysokie zwycięstwo. Później wygrali jeszcze w takim samym stosunku z Marsylią i wyszli z grupy.
Nokaut w krainie Smoków
Najnowsza historia rywalizacji Liverpoolu i Porto to sezon 2017/2018. Zespół Juergena Kloppa wzmocniony Virgilem Van Dijkiem coraz pewniejszym krokiem szedł w kierunku jakiegoś dużego sukcesu. Co prawda nie była to rywalizacja o mistrzostwo Anglii, ale niemniej coś się święciło. Zanim jednak doszło do wielkich chwil Liverpoolu Kloppa w tamtej edycji Ligi Mistrzów, nadszedł czas na kolejny dwumecz z ekipą z Portugalii.
Mało kto stawiał Porto w roli faworyta, ale nikt nie mógł przypuszczać, że zespół, w którego bramce stoi Iker Casillas, który akurat w pierwszym meczu nie grał, nie postawi się ani trochę ekipie The Reds. Czynników potwierdzających Liverpool jako faworyta tej rywalizacji było wiele. Niezwykły tercet Salah, Mane i Firmino siał spustoszenie w defensywach swoich rywali.
Są świetnym zespołem, regularnie goszczącym w Lidze Mistrzów. To będzie ciężki mecz, musimy dać z siebie wszystko. – Roberto Firmino
Pierwszy mecz pokazał jednak, że słowa Firmino nie miały racji bytu. Porto nie postawiło się ani trochę zespołowi Kloppa i porażka 0:5 była najniższym wymiarem kary. Liverpool bawił się na Estadio do Dragao w rytmach afrykańsko – brazylijskiej fantazji genialnego tercetu napastników. Porto nie miało jakichkolwiek argumentów, które mogłyby im pomóc w rywalizacji z The Reds. O rewanżu można z kolei rzec, że się odbył i to będzie najlepsze jego podsumowanie. 0:0 po spokojnym meczu przypieczętowało awans Liverpoolu. Co było dalej? Wszyscy doskonale pamiętamy.
Pierwszy mecz obecnie trwającej rywalizacji Liverpoolu i Porto był dość podobny do tego pamiętnego 5:0 w Portugalii. Portugalczycy niestety nie mieli zbyt wiele do powiedzenia przeciwko finaliście poprzedniej edycji. Liverpool wygrał skromnie, bo 2:0, ale przewaga była wyraźna. Bilans starć tych zespołów w całej historii to cztery zwycięstwa Liverpoolu i dwa remisy. Ta statystyka wiele mówi o różnicy, jaka dzieli oba zespoły.
WOJCIECH ANYSZEK