„M am, mam, mam, nie mam !” Taką wyliczankę można często usłyszeć na szkolnych korytarzach, gdy zbliżają się wielkie imprezy piłkarskie, a dzieciaki ogarnia szał zbierania naklejek do albumów z piłkarzami. Ale czy tylko dzieciaki? Dorośli faceci również kochają to hobby, chociaż czasem wstydzą się do tego przyznać. A wy? Zdarzało wam się przed Mundialem we Francji wymieniać Petera Rufaia na Zoubeira Beye lub Deona Burtona, by uzupełnić album Panini? Jak powstała ta firma i skąd pomysł na biznes, który zaraził pasją do kolekcjonowania naklejek miliony osób na świecie? Zapraszam do lektury.
Gazeciarze z Modeny
Życie we Włoszech, krótko po zakończeniu II Wojny Światowej, z pewnością nie było łatwe. Kraj był wyniszczony przez działania militarne, do czego doprowadziły autorytarne rządy Mussoliniego i sojusz z nazistowskimi Niemcami. W takiej powojennej, szarej rzeczywistości przyszło żyć czterem braciom Panini z Modeny. Pochodzący z robotniczej rodziny: Giuseppe, Franco, Umberto i Benito codziennie starali się wiązać koniec z końcem. Czasy, w jakich przyszło im żyć, sprawiły, że nie mogli liczyć na solidną edukację. Giuseppe zakończył naukę w wieku jedenastu lat. Na szczęście w chłopcach wykształciła się żyłka przedsiębiorcy. Od 1945 roku prowadzili stoisko z prasą na Corso Duomo, w pobliżu katedry. Interes musiał iść całkiem dobrze, gdyż w 1954 roku otworzyli: „Biuro dystrybucji prasy braci Panini”. Pewnego razu Giuseppe zauważył, że niektóre wydawnictwa dołączają do swoich czasopism kolekcjonerskie obrazki. W tamtym momencie w jego głowie zakiełkował pewien pomysł. Szansa na jego realizację nadarzyła się jakiś czas później. Firma z Mediolanu posiadała kolekcję naklejek przedstawiających kwiaty i inną roślinność, której nie mogła sprzedać. Bracia postanowili wykupić od nich cały zapas. Podzielili naklejki po dwie, zapakowali je w woreczki i zaczęli sprzedawać po 10 lirów za pakiet (obecnie 0,5 euro). Udało im się sprzedać trzy miliony takich zestawów ! Ten oszałamiający sukces utwierdził Giuseppe w przekonaniu, że warto założyć własną firmę, która zajmie się produkcją i sprzedażą naklejek. Tak w 1961 roku powstała firma Panini.
Rodzinny interes
Wkrótce w interes wszedł drugi z braci – Benito. Wzorem wielu włoskich biznesmenów, postanowili oni uderzyć w sentymentalną naturę swoich rodaków. Wielkość nalepek miała kojarzyć się z obrazkami przedstawiającymi postaci świętych, które religijni Włosi namiętnie zbierali, jako rodzaj talizmanu. Drugą rzeczą była tematyka naklejek. Co mieszkańcy Italii kochają najbardziej oprócz pizzy, dobrego wina i pięknych kobiet? Piłkę nożną. A raczej calcio. Dość powiedzieć, że Giuseppe kolekcjonował wszystkie numery „La gazetta dello sport” od 1929 roku. Tak więc w 1961 roku powstał pierwszy album, do którego można było wklejać obrazki. Został on nazwany Calciatori (piłkarze). Był to jednak prototyp, który nie trafił do ogólnej sprzedaży. Na to bracia musieli poczekać jeszcze rok. Na okładce albumu na sezon 1961/62 pojawił się główkujący Nils Liedholm z AC Milan.
Ilość wyprzedanych klaserów liczona była w milionach. Pomysł Paninich okazał się genialny i sprzedawał się jak świeże bułeczki. W 1963 roku do firmy dołączyli Franco i Umberto. Ten drugi został ściągnięty przez braci z Wenezueli. Wyjechał tam po tym, gdy został zwolniony z fabryki Maserati. Podobno szef przyłapał go na „rozmowie” ze swoją kochanką. Umberto postanowił więc salwować się ucieczką do Ameryki Południowej. Zamieszkał w kraju, który przeżywał okres prosperity dzięki ropie naftowej. Wiodło mu się tam całkiem dobrze, był szanowany i często bywał na przyjęciach wydawanych przez lokalnych magnatów naftowych. Treść listu, który dostał od Giuseppe, była krótka:
Wracaj do kraju. Potrzebujemy Cię. Ameryka jest teraz tutaj.
Zachodnia Europa odżywała po piekle wojny, notując wzrost gospodarczy, dzięki pieniądzom z „Planu Marshalla”. Firma rosła z dnia na dzień. Jak to we Włoszech bywa, mieliśmy do czynienia z rodzinnym interesem. Etaty w firmie było kim obsadzać. Dyrektorem Generalnym był Giuseppe, Franco zajmował się administracją, a Benito dystrybucją. Bracia mieli jeszcze cztery siostry. Było też sporo wujów i cioć. Wszyscy oni znaleźli zatrudnienie w Panini Produzione. Giuseppe wiedział, co robi, sprowadzając Umberto. Najmłodszy z braci był najlepiej wykształcony. Miał tytuł inżyniera. Jego doświadczenie, zebrane m.in. w fabryce Maserati pozwoliło na stworzenie maszyny, która cięła, dzieliła i pakowała naklejki do saszetek, a następnie układała je w pudełkach. Został głównym inżynierem w koncernie. Saszetki z kilkoma sztukami nalepek to do dziś znak rozpoznawczy firmy. Otwieranie woreczka miało stanowić niespodziankę. Nigdy nie było wiadomo, na jakie podobizny piłkarzy się natrafi. Dzięki temu można było też wymieniać z kolegami podwójne obrazki na brakujące sztuki.
Nieśmiertelni piłkarze i mundialowa ofensywa
Każdy chłopiec, czy to z Rzymu, Neapolu czy Mediolanu marzył o uzbieraniu całej kolekcji. Potrafił też wymienić jednym tchem piłkarzy nie tylko Romy czy Milanu. Ulice i szkolne sale zapełniły się chłopcami targującymi się o karty z podobiznami Barisona czy Dino Zoffa.
To był czas, żeby nauczyć się imion rezerwowych z Pizy. Tej egzotycznej drużyny, noszącej wspaniałe barwy.
Beppe Severgnini, dziennikarz „Coriere dello Sport”
Wielu piłkarzy przeszło do legendy, właśnie dzięki serii naklejek. Bruno Bolchi, kapitan Interu znalazł się na pierwszym obrazku wyprodukowanym przez braci. Największym „białym krukiem” w historii był jednak Pierluigi Pizzaballa. Z powodu kontuzji zabrakło go na sesji zdjęciowej do sezonu 1963/64. Przez jakiś czas karta z jego podobizną w ogóle nie trafiła do sprzedaży, chociaż miejsce na nią znajdowało się w albumie. Golkipera Atalanty sfotografowano dopiero kilka miesięcy później. Carlo Parola, zdobywca dwóch scudetto w barwach Juventusu, największą sławę zyskał dzięki temu, że jego fotografia posłużyła jako wzór do stworzenia logotypu firmy. Zrobiono ją w czasie meczu Juve z Fiorentiną w 1950 roku. Parola, idealnie uchwycony w momencie wykonywania „nożyc”, nieodłącznie kojarzył się z produktem braci Paninich, niczym kozłujący Jerry West ze znaczkiem NBA.
Kolejny przełom w historii firmy nastąpił w 1970 roku. Panini postanowiło wyruszyć poza granice Półwyspu Apenińskiego. Ukazał się album poświęcony Mistrzostwom Świata w Meksyku. Po raz pierwszy wyprodukowano go w angielskiej wersji językowej. Zupełną nowość stanowiły samoprzylepne obrazki. Do tej pory kolekcjonerzy sami musieli smarować tył karty klejem, by umieścić ją w „klaserze”. Do siedziby firmy w Modenie zaczęły przychodzić listy z podziękowaniami z całego świata. Naklejkomania opanowała całą planetę. Przed Euro 1980 powstał pierwszy album stworzony z myślą o mistrzostwach Starego Kontynentu. Postanowiono zdobyć też rynek amerykański. W Stanach Zjednoczonych można było zbierać nalepki z podobiznami graczy NHL, MLB czy NBA. Czterej bracia, którzy zaczynali jako gazeciarze, podbili serca kolekcjonerów sportowych.
Dziedzictwo braci
Jeśli chodzi o Europę, to troszeczkę pokrzywdzeni mogli czuć się kolekcjonerzy z Wielkiej Brytanii. Prawo handlowe sprawiło, że pierwszy album można było tam kupić dopiero w 1978 roku. Dziś Wielka Brytania, obok Włoch, Brazylii i USA stanowi jeden z największych rynków zbytu produktów Panini Group. A trzeba przyznać, że z czasem stało się ono dość kosztownym hobby. Aby wypełnić album z Mistrzostw Świata w Rosji, trzeba było wydać około 374 funtów. Fanatycy zbierania obrazków gotowi są jednak na jeszcze większe wydatki. Uzupełniony album z mistrzostw świata w Meksyku w 1970 roku osiągnął na aukcji internetowej cenę 5050 funtów. To jednak nic w porównaniu z szalonymi kolekcjonerami z USA. Pewnie nie raz słyszeliście o kartach baseballowych, które osiągały wartość, mogącą przyprawić o ból głowy. Karta z Honusem Wagnerem, wyprodukowana przez Panini Group jest wyceniana na trzy miliony dolarów! W porównaniu z tym 2500 euro, które trzeba wydać za pierwszy album Calciatori z sezonu 1961/62 wydaje się drobnymi na waciki.
Koncern handluje swoimi gadżetami w 125 krajach na świecie. Szacuje się, że rocznie powstaje… sześć miliardów naklejek! Roczny dochód firmy to około 655 milionów funtów. Ciekawe ile bracia zarabiali w 1945 roku na sprzedaży gazet? Giuseppe zapewne nie śnił nawet o tym, jakiego giganta uda mu się stworzyć. Najstarszy z braci zmarł w 1996 roku. Wspominałem wcześniej, że przez wiele lat symbolem koncernu był Carlo Parola w ekwilibrystycznej pozycji. Wielu czytelników może jednak kojarzyć znaczek Panini, jako rycerza z kopią na żółtym tle. „Rycerz” to pseudonim założyciela firmy. Giuseppe, wielki fan puzzli oraz krzyżówek, tworzył własne łamigłówki, ukrywając się pod takim właśnie przydomkiem. Wydawał też czasopisma skierowane do kolekcjonerów, podpisując się jako „Rycerz Pipino”. Jak na lokalnego patriotę przystało, wspierał również przez 20 lat drużynę siatkarską z Modeny, która występowała pod nazwą Panini Modena.
Jako ostatni z braci zmarł Umberto. Miało to miejsce w 2013 roku. Technologia dzielenia, rozcinania i sortowania naklejek, którą wymyślił i nazwał „Fifmatic”, służy do dziś wielu fabrykom. Umberto od zawsze był również fanem motoryzacji. Pomimo romansu z kochanką prezesa, był szanowany na tyle, że miasto Bolonia postanowiło mu przekazać kolekcję samochodów Maserati w celu zachowania dla potomnych. Dziś można ją oglądać w specjalnym muzeum, stworzonym na trzydziestohektarowym ranczu „Hombre”, które Umberto wybudował po powrocie z Wenezueli do Włoch. Kupił wówczas też 30 krów i zajął się produkcją ekologicznego sera parmezan.
Bo najważniejsze są korzenie
Historia Panini to nie tylko same sukcesy. Gdy w 1988 roku firma została sprzedana grupie Maxwell, nastąpiło tąpnięcie i koncern popadł w problemy finansowe. Decyzje o zmianach w zarządzie i zatrudnienie zagranicznych menadżerów okazały się błędnymi decyzjami. Na domiar złego w 1990 roku koncern stracił prawa do ligi angielskiej na rzecz firmy Merlin, która została założona przez dwóch, byłych pracowników Panini. Dopiero kolejna zmiana właściciela w 1992 roku poprawiła sytuację finansową firmy. Ponowny rozkwit zaczęła przeżywać, gdy w 1999 roku została wykupiona przez włoski konglomerat Fineldo. Obecnie znów są światowym liderem, jeśli chodzi o produkcję naklejek i czwartą siłą, biorąc pod uwagę wydawnictwa europejskie dla dzieci. Zajmują się obecnie także dystrybucją komiksów, a albumy nie dotyczą tylko wydarzeń sportowych. Dzieciaki na całym świecie mogą kolekcjonować, chociażby naklejki związane z zespołem One Direction, rozmaitymi filmami i serialami, czy nawet ślubem księcia Williama z księżną Kate. Nie zapominajmy jednak o tym, że flagowym produktem Panini na zawsze pozostaną naklejki z piłkarzami. Pomimo ciągłego rozrastania się potęgi firmy jej siedziba nadal znajduje się w Modenie. Pamięć o korzeniach to ważne ogniwo spajające spółkę. W końcu włoski rodowód do czegoś zobowiązuje.
A jeśli już o korzeniach mowa, zbieranie naklejek to w niektórych krajach wielopokoleniowa tradycja. Rynek w Stanach Zjednoczonych jest tak rozrośnięty głównie dzięki latynoskim imigrantom. Kultura, w której na pierwszym miejscu jest rodzina, plus naród zbzikowany na punkcie futbolu? Zsumujcie to sobie. Każdy kolejny album przechodzi z ojca na syna, to dziedzictwo jak sukienka ślubna mamy czy przedwojenna biżuteria babci dla dziewczynek. Dziadek uzupełniał album z Meksyku, ojciec z Francji a syn ostatni z Rosji. Kolejne pokolenia dorastają wraz z odbywającymi się mistrzostwami. Dlatego olbrzymim rynkiem zbytu jest także Brazylia. Przed mistrzostwami w 2014 roku mania zbierania naklejek ogarnęła cały „Kraj Kawy”. W wyznaczonych miejscach zbierały się dziesiątki osób z kartkami, na których były zapisane brakujące numery nalepek. Pojawiali się uliczni handlarze, którzy „dealowali” pojedynczymi sztukami. Za Neymara trzeba było dać 8 dolarów.
Kolekcjoner z największą ilością nalepek mieszka we Włoszech. Gianni Bellini posiada dwa miliony obrazków w swoich zbiorach. Zresztą zobaczcie sami:
Znamienna była odpowiedź na pytanie: „Kogo ratowałbyś pierwszego z pożaru? Naklejki czy rodzinę?”
Rodzina ma nogi i potrafi uciekać.
Szacuje się, że we Włoszech mieszka około miliona kolekcjonerów. Pasją zaraził się nawet Kobe Bryant, która dzieciństwo spędził w Italii. W wywiadzie dla „Sport Illustrated” mówił:
Chłopie! Kocham Panini. Kolekcjonowałem naklejki jako dzieciak.
Obecnie oprócz naklejek można zbierać również plastikowe karty, a także za pomocą specjalnych kodów kreskowych tworzyć swoją wirtualną kolekcję. Tak było w przypadku zeszłorocznego Mundialu. Czy bezduszny, wirtualny świat wyprze radość z otwierania kolejnych paczek z pakietem naklejek? Dane statystyczne temu przeczą. Każda kolejna impreza mistrzowska skutkuje coraz większą ilością sprzedanych woreczków z nalepkami. Nic nie odbierze kolekcjonerom frajdy z kupowania kolejnych, fizycznych wydań albumów. To tradycja.
Nie pamiętam zasad algebry ani kto był stroną w Hiszpańskiej Wojnie Domowej, ale jestem w 100% pewny, że potrzebuję naklejki z Peterem Ndlovu i mam kilka z Markiem Crossleys’em.
Ash Rose, kolekcjoner
Przyznajcie sami, że z chęcią znów cofnęlibyście się do czasów, gdy wielkie piłkarskie imprezy nabierały dodatkowego uroku przez frajdę wklejenia całej reprezentacji Arabii Saudyjskiej do albumu? Za rok mamy Euro, a w każdym z nas siedzi wieczny chłopiec. Miłego zbierania! A gdyby wasze drugie połówki powiedziały, że jesteście dziecinni? Powiedzcie im, że najgorsze będzie pierwsze czterdzieści lat dzieciństwa.
RAFAŁ GAŁĄZKA