Zamknięte niedawno okienko transferowe przebiegło pod znakiem szalonych zakupów ze strony chińskich klubów, które stały się, przynajmniej pod względem finansowym, konkurentami dla europejskich potentatów. Wydawane na potęgę miliony zatrzęsły w posadach piłkarskim światem i dla wielu było szokiem. Nie wszyscy jednak pamiętają, że podobne działania przedsięwzięli kiedyś Amerykanie, tworząc w Nowym Jorku zespół Cosmos.
American dream
O Nowym Jorku mówi się, że jeżeli tam ci się powiedzie, to uda ci się w każdym innym miejscu na świecie. Historia klubu Cosmos pokazuje, że nawet jak resztę świata miałeś u stóp, to pod Statuą Wolności wcale nie musi być tak samo. Przez chwilę zespół miał apetyt, żeby stworzyć pierwszych Galacticos, ale ostatecznie skończyli niemal jak Apollo 13. Zanim jednak do tego doszło, w drużynie zdążyli zagrać między innymi Pele, Johan Neeskens czy Franz Beckenbauer, a na trybunach zasiadało kilkadziesiąt tysięcy Nowojorczyków, spragnionych futbolu na najwyższym poziomie.
Przeczytaj także: „Hollywood United, czyli jak piłka nożna opętała gwiazdy „
W 1963 roku Martin Luther King w swoim słynnym przemówieniu opowiadał o swoim śnie. Niestety nie dożył jego realizacji, przynajmniej nie w takim stopniu, o jakim marzył. Osiem lat później swój sen zaczęli realizować bracia Nesuhi i Ahmet Erdogan, właściciele wytwórni płytowej Atlantic Records, mająca w swojej stajni takie gwiazdy, jak Sonny Bono czy Cher. Żeby sen stał się realny potrzeba było kogoś, kto potrafi wprowadzić marzenia w życie. Po pomoc zwrócono się zatem do przedstawicieli Hollywodu, czyli Krainy Snów. Steve Ross, jeden z właścicieli Warner Brother postanowił wraz z braćmi Erdogan zainwestować w klub piłkarski w Nowym Jorku, który praktycznie od początku swojego istnienia stał się najbogatszym zespołem futbolowym na świecie.
Cosmos rozpoczął rozgrywki w North American Soccer League, gdzie od samego początku należał do ścisłej czołówki. Swój pierwszy sezon zakończył na drugiej pozycji w dywizji północnej, co dało im awans do play-offów, z którymi pożegnali się w fazie półfinałów. Największą gwiazdą drużyny był pochodzący z Bermudów potężny napastnik Randy Horton. Dzięki zdobyciu 16 bramek został wybrany najlepszym debiutantem ligi, a warto dodać, że poza piłką nożną reprezentował swój kraj również w krykiecie.
Krok w stronę gwiazd
Zespół, który jak dotąd występował na Yankee Stadium, przeniósł się Hofsra Stadium, gdzie piłkarze Cosmosu spisywali się świetnie i pewnie awansowali do finału rozgrywek, wygrali z San Luis Stars i sięgnęli po pierwsze w bardzo krótkiej historii klubu mistrzostwo USA. Mecz finałowy rozgrywany był na Yankee Stadium, co było pewną przewagę dla ekipy z Nowego Jorku. Swoją klasę potwierdził Randy Horton, który został królem strzelców oraz MVP rozgrywek. Niestety później Cosmos nie zdołał obronić mistrzowskiego tytułu, najpierw w roku 1973 odpadając w półfinałach paly-off, a w kolejnym sezonie odpadając już w fazie zasadniczej.
Taki scenariusz nie podobał się Rossowi, przyzwyczajonemu raczej do hollywoodzkich happy endów. Z klubem pożegnał się Horton, a w jego miejsce postanowiono sprowadzić wielką gwiazdę. Mająca olbrzymie środki finansowe drużyna nie musiała inwestować w skauting i wyszukiwać utalentowanych zawodników w amerykańskich wioskach, tylko sięgnęła po kogoś z najwyższej półki. W Nowym Jorku pojawił się więc najlepszy piłkarz w historii – Pele, mający jednak już 35 lat i będący raczej u schyłku swojej kariery. Otrzymał niebotyczną jak na tamte czasy gażę miliona czterystu tysięcy dolarów, a także podpisał kontrakty reklamowe na łączną wartość czterech milionów rocznie, co uczyniło go jednym z najlepiej zarabiających sportowców tamtych czasów. Jego pojawienie się w Nowym Jorku wywołało istne szaleństwo. Pierwszy mecz transmitowano do 22 krajów, co w latach 70-tych było osiągnięciem wręcz epokowym. Niestety Brazylijczyk sam nie był w stanie w pojedynkę wygrywać meczów i Cosmos ponownie nie zakwalifikował się do fazy play-off.
Dla właścicieli klubu było to nie do pomyślenia i głową za brak sukcesów zapłacił dotychczasowy szkoleniowec, związany z drużyną od jej początków, Anglik Gordon Bradley. Jego miejsce zajął Ken Furphy, a do Pelego dołączył Włoch Giorgio Chinaglia, który w przeciwieństwie do swojego sławniejszego kolegi przyszedł do USA jeszcze przed 30-stką i był głodny sukcesów, zapowiadając pobicie wszystkich rekordów i grę w Cosmosie do końca swojej kariery. Z takim wsparciem zespół zaczął prezentować się lepiej i sezon 1976 przyniósł w końcu awans do play-off, z którymi Cosmos pożegnał się w półfinale. Zanotowano też duży wzrost frekwencji, w związku z czym drużyna wróciła na Yankee Stadium.
Złota era Cosmosu
Na krótko, bo w 1977 roku postanowiono o kolejnej przeprowadzce, tym razem opuszczając na jakiś czas Nowy Jork i przenosząc drużynę do East Rutheford w New Jersey, gdzie powstał Giants Stadium. W nazwie pozostał sam Cosmos, rezygnując z geograficznego przypisania drużyny do konkretnego miasta, tworząc niejako markę globalną. Na chwilę jako trener powrócił Bradley, ale w połowie sezonu głównym szkoleniowcem został Eddie Firmani, znany z gry w Serie A. Do drużyny dołączyli Carlos Alberto Torres i Franz Beckenbauer i taka konstelacja gwiazd przyniosła w końcu serię sukcesów. Cosmos pewnie sięgnął po mistrzostwo w roku 1977, bijąc jednocześnie rekord frekwencji całej ligi. W meczu z zespołem Tampa Bay na trybunach pojawiło się prawie 78 tysięcy kibiców, a średnie frekwencja wynosiła ponad 40 tysięcy, co było wynikiem nieosiągalny dla pozostałych drużyn, a i w Europie musiała budzić podziw.
Po zdobyciu mistrzowskiego tytułu Pele postanowił zawiesić buty na kołku. Ostatnim meczem, jaki zagrał było spotkanie Cosmosu z jego ukochanym Santosem, który odbył się na stadionie Giants. W tym pokazywanym na całym meczu Pele zagrał po 45 minut w każdej z drużyn. Po jego odejściu drużyna Cosmosu ponownie sięgnęła po mistrzostwo, najpierw w 1978, a następnie dwa lata później. Był to jednak zmierzch epoki sukcesów zespołu. Najpierw pojawiły się kłopoty właścicielskie i Warner Communications wyzbyło się udziałów w klubie, który w swoje władanie przejął Giorgio Chinaglia, jednak nie miał już takiego zaplecza finansowego i nie mógł pozwolić sobie na zatrudnienie takich gwiazd jak wcześniej.
Spadające gwiazdy
Problemy drużyny zbiegły się z kłopotami całej ligi NASL, tracącej sponsorów i zainteresowanie kibiców. Nawet finały nie były pokazywane na żywo, tylko z opóźnieniem, w gorszym czasie antenowym. To wszystko doprowadziło do upadku ligi i Cosmos podjął próbę dołączenia do mniej prestiżowej Major Indoor Soccer League. Jednak zainteresowanie fanów było znikome i drużyna nawet nie dokończyła rozgrywek, wycofując się po 33 spotkaniach. Tak oto zakończył się amerykański sen o futbolu, który przez chwilę wydawał się spełnieniem najpiękniejszych marzeń w iście hollywoodzki stylu, a zakończył się koszmarnie, upadkiem na samo dno.
Oczywiście rozpad Cosmosu jest ściśle powiązany z kryzysem, w jaki wpadł amerykański futbol. Spadek popularności, niewielkie zainteresowanie młodzieży, brak rodzimych talentów to także powody, dla których zespół z Nowego Jorku przestać funkcjonować. W pewnym momencie nie zadbano odpowiednio o zaplecze i upadła cała liga, a żaden klub nie może funkcjonować jako wolny elektron. Dopóki Pele czy Beckenbauer czarowali na boiskach, dopóty trybuny były pełne. Gdy ich zabrakło, a nie pojawili się godni następcy ani lokalni bohaterowie, to piłka nożna odeszła do lamusa, ustępując miejsca tradycyjnym sportom w USA, koszykówce, baseballowi czy futbolowi amerykańskiemu.
Lekcję, jaką odebrał Cosmos i liga NASL powinni mieć głęboko w sercu włodarze MLS, którzy obecnie ze sporymi sukcesami odbudowują popularność soccera w Stanach. Zdaje się jednak, że nie wszyscy właściciele klubów o tym pamiętają, bo nadal, mimo wprowadzenia tzw. salary cap, zdarza się, że w zespole jest kilka wielkich gwiazd, wokół których biega ośmiu bardzo przeciętnych zawodników. Takie ekipy początkowo budzą spore zainteresowanie, ale po kilku porażkach kibice czują się lekko nabici w butelkę, widząc że podstarzałe gwiazdy nie świeca już jak dawniej i trybuny pustoszeją. I tak Andrea Pirlo nadal potrafi zagrać piękne podanie na kilkadziesiąt metrów, ale jeżeli jego partner nie potrafi go porządnie przyjąć, nie ma z tego pożytku. A już taki Kei Kamara nie ma problemu z opanowaniem piłki zagranej przez Justina Merama.
KUBA KĘDZIOR