Kosmos w Nowym Jorku

Czas czytania: 5 m.
0
(0)

Zamknięte niedawno okienko transferowe przebiegło pod znakiem szalonych zakupów ze strony chińskich klubów, które stały się, przynajmniej pod względem finansowym, konkurentami dla europejskich potentatów. Wydawane na potęgę miliony zatrzęsły w posadach piłkarskim światem i dla wielu było szokiem. Nie wszyscy jednak pamiętają, że podobne działania przedsięwzięli kiedyś Amerykanie, tworząc w Nowym Jorku zespół Cosmos.

American dream

O Nowym Jorku mówi się, że jeżeli tam ci się powiedzie, to uda ci się w każdym innym miejscu na świecie. Historia klubu Cosmos pokazuje, że nawet jak resztę świata miałeś u stóp, to pod Statuą Wolności wcale nie musi być tak samo. Przez chwilę zespół miał apetyt, żeby stworzyć pierwszych Galacticos, ale ostatecznie skończyli niemal jak Apollo 13. Zanim jednak do tego doszło, w drużynie zdążyli zagrać między innymi Pele, Johan Neeskens czy Franz Beckenbauer, a na trybunach zasiadało kilkadziesiąt tysięcy Nowojorczyków, spragnionych futbolu na najwyższym poziomie.

Przeczytaj także: „Hollywood United, czyli jak piłka nożna opętała gwiazdy „

W 1963 roku Martin Luther King w swoim słynnym przemówieniu opowiadał o swoim śnie. Niestety nie dożył jego realizacji, przynajmniej nie w takim stopniu, o jakim marzył. Osiem lat później swój sen zaczęli realizować bracia Nesuhi i Ahmet Erdogan, właściciele wytwórni płytowej Atlantic Records, mająca w swojej stajni takie gwiazdy, jak Sonny Bono czy Cher. Żeby sen stał się realny potrzeba było kogoś, kto potrafi wprowadzić marzenia w życie. Po pomoc zwrócono się zatem do przedstawicieli Hollywodu, czyli Krainy Snów. Steve Ross, jeden z właścicieli Warner Brother postanowił wraz z braćmi Erdogan zainwestować w klub piłkarski w Nowym Jorku, który praktycznie od początku swojego istnienia stał się najbogatszym zespołem futbolowym na świecie.

Cosmos rozpoczął rozgrywki w North American Soccer League, gdzie od samego początku należał do ścisłej czołówki. Swój pierwszy sezon zakończył na drugiej pozycji w dywizji północnej, co dało im awans do play-offów, z którymi pożegnali się w fazie półfinałów. Największą gwiazdą drużyny był pochodzący z Bermudów potężny napastnik Randy Horton. Dzięki zdobyciu 16 bramek został wybrany najlepszym debiutantem ligi, a warto dodać, że poza piłką nożną reprezentował swój kraj również w krykiecie.

Krok w stronę gwiazd

Zespół, który jak dotąd występował na Yankee Stadium, przeniósł się Hofsra Stadium, gdzie piłkarze Cosmosu spisywali się świetnie i pewnie awansowali do finału rozgrywek, wygrali z San Luis Stars i sięgnęli po pierwsze w bardzo krótkiej historii klubu mistrzostwo USA. Mecz finałowy rozgrywany był na Yankee Stadium, co było pewną przewagę dla ekipy z Nowego Jorku. Swoją klasę potwierdził Randy Horton, który został królem strzelców oraz MVP rozgrywek. Niestety później Cosmos nie zdołał obronić mistrzowskiego tytułu, najpierw w roku 1973 odpadając w półfinałach paly-off, a w kolejnym sezonie odpadając już w fazie zasadniczej.

Taki scenariusz nie podobał się Rossowi, przyzwyczajonemu raczej do hollywoodzkich happy endów. Z klubem pożegnał się Horton, a w jego miejsce postanowiono sprowadzić wielką gwiazdę. Mająca olbrzymie środki finansowe drużyna nie musiała inwestować w skauting i wyszukiwać utalentowanych zawodników w amerykańskich wioskach, tylko sięgnęła po kogoś z najwyższej półki. W Nowym Jorku pojawił się więc najlepszy piłkarz w historii – Pele, mający jednak już 35 lat i będący raczej u schyłku swojej kariery. Otrzymał niebotyczną jak na tamte czasy gażę miliona czterystu tysięcy dolarów, a także podpisał kontrakty reklamowe na łączną wartość czterech milionów rocznie, co uczyniło go jednym z najlepiej zarabiających sportowców tamtych czasów. Jego pojawienie się w Nowym Jorku wywołało istne szaleństwo. Pierwszy mecz transmitowano do 22 krajów, co w latach 70-tych było osiągnięciem wręcz epokowym. Niestety Brazylijczyk sam nie był w stanie w pojedynkę wygrywać meczów i Cosmos ponownie nie zakwalifikował się do fazy play-off.

Dla właścicieli klubu było to nie do pomyślenia i głową za brak sukcesów zapłacił dotychczasowy szkoleniowec, związany z drużyną od jej początków, Anglik Gordon Bradley. Jego miejsce zajął Ken Furphy, a do Pelego dołączył Włoch Giorgio Chinaglia, który w przeciwieństwie do swojego sławniejszego kolegi przyszedł do USA jeszcze przed 30-stką i był głodny sukcesów, zapowiadając pobicie wszystkich rekordów i grę w Cosmosie do końca swojej kariery. Z takim wsparciem zespół zaczął prezentować się lepiej i sezon 1976 przyniósł w końcu awans do play-off, z którymi Cosmos pożegnał się w półfinale. Zanotowano też duży wzrost frekwencji, w związku z czym drużyna wróciła na Yankee Stadium.

Złota era Cosmosu

Na krótko, bo w 1977 roku postanowiono o kolejnej przeprowadzce, tym razem opuszczając na jakiś czas Nowy Jork i przenosząc drużynę do East Rutheford w New Jersey, gdzie powstał Giants Stadium. W nazwie pozostał sam Cosmos, rezygnując z geograficznego przypisania drużyny do konkretnego miasta, tworząc niejako markę globalną. Na chwilę jako trener powrócił Bradley, ale w połowie sezonu głównym szkoleniowcem został Eddie Firmani, znany z gry w Serie A. Do drużyny dołączyli Carlos Alberto Torres i Franz Beckenbauer i taka konstelacja gwiazd przyniosła w końcu serię sukcesów. Cosmos pewnie sięgnął po mistrzostwo w roku 1977, bijąc jednocześnie rekord frekwencji całej ligi. W meczu z zespołem Tampa Bay na trybunach pojawiło się prawie 78 tysięcy kibiców, a średnie frekwencja wynosiła ponad 40 tysięcy, co było wynikiem nieosiągalny dla pozostałych drużyn, a i w Europie musiała budzić podziw.

Po zdobyciu mistrzowskiego tytułu Pele postanowił zawiesić buty na kołku. Ostatnim meczem, jaki zagrał było spotkanie Cosmosu z jego ukochanym Santosem, który odbył się na stadionie Giants. W tym pokazywanym na całym meczu Pele zagrał po 45 minut w każdej z drużyn. Po jego odejściu drużyna Cosmosu ponownie sięgnęła po mistrzostwo, najpierw w 1978, a następnie dwa lata później. Był to jednak zmierzch epoki sukcesów zespołu. Najpierw pojawiły się kłopoty właścicielskie i Warner Communications wyzbyło się udziałów w klubie, który w swoje władanie przejął Giorgio Chinaglia, jednak nie miał już takiego zaplecza finansowego i nie mógł pozwolić sobie na zatrudnienie takich gwiazd jak wcześniej.

Spadające gwiazdy

Problemy drużyny zbiegły się z kłopotami całej ligi NASL, tracącej sponsorów i zainteresowanie kibiców. Nawet finały nie były pokazywane na żywo, tylko z opóźnieniem, w gorszym czasie antenowym. To wszystko doprowadziło do upadku ligi i Cosmos podjął próbę dołączenia do mniej prestiżowej Major Indoor Soccer League. Jednak zainteresowanie fanów było znikome i drużyna nawet nie dokończyła rozgrywek, wycofując się po 33 spotkaniach. Tak oto zakończył się amerykański sen o futbolu, który przez chwilę wydawał się spełnieniem najpiękniejszych marzeń w iście hollywoodzki stylu, a zakończył się koszmarnie, upadkiem na samo dno.

Oczywiście rozpad Cosmosu jest ściśle powiązany z kryzysem, w jaki wpadł amerykański futbol. Spadek popularności, niewielkie zainteresowanie młodzieży, brak rodzimych talentów to także powody, dla których zespół z Nowego Jorku przestać funkcjonować. W pewnym momencie nie zadbano odpowiednio o zaplecze i upadła cała liga, a żaden klub nie może funkcjonować jako wolny elektron. Dopóki Pele czy Beckenbauer czarowali na boiskach, dopóty trybuny były pełne. Gdy ich zabrakło, a nie pojawili się godni następcy ani lokalni bohaterowie, to piłka nożna odeszła do lamusa, ustępując miejsca tradycyjnym sportom w USA, koszykówce, baseballowi czy futbolowi amerykańskiemu.

Lekcję, jaką odebrał Cosmos i liga NASL powinni mieć głęboko w sercu włodarze MLS, którzy obecnie ze sporymi sukcesami odbudowują popularność soccera w Stanach. Zdaje się jednak, że nie wszyscy właściciele klubów o tym pamiętają, bo nadal, mimo wprowadzenia tzw. salary cap, zdarza się, że w zespole jest kilka wielkich gwiazd, wokół których biega ośmiu bardzo przeciętnych zawodników. Takie ekipy początkowo budzą spore zainteresowanie, ale po kilku porażkach kibice czują się lekko nabici w butelkę, widząc że podstarzałe gwiazdy nie świeca już jak dawniej i trybuny pustoszeją. I tak Andrea Pirlo nadal potrafi zagrać piękne podanie na kilkadziesiąt metrów, ale jeżeli jego partner nie potrafi go porządnie przyjąć, nie ma z tego pożytku. A już taki Kei Kamara nie ma problemu z opanowaniem piłki zagranej przez Justina Merama.

KUBA KĘDZIOR

 

OBSERWUJ NAS NA INSTAGRAMIE!
POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Więcej tego autora

Najnowsze

Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka – recenzja

Książka „Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka” to zapis z kilkunastomiesięcznej podróży Anity Werner i Michała Kołodziejczyka do Tanzanii, Turcji, Rwandy i Brazylii. Futbol jest...

Remanent 5. Pole karne z bliska.

Jerzy Chromik powraca z piątą częścią Remanentu, w którym przenosi czytelników na stadiony z lat 80. i 90. Wówczas autor obserwował zmagania drużyn eksportowych,...

Jakie witaminy i minerały są ważne dla biegaczy?

Bieganie to nie tylko pasjonująca forma aktywności, ale także sposób na zadbanie o zdrowie i kondycję. Odpowiednia dieta, bogata w witaminy i minerały, może...