FA Cup 1953, czyli Matthews Final

Czas czytania: 7 m.
0
(0)

Stanley Matthews to jeden z najlepszych piłkarzy w historii angielskiego futbolu. Gdyby urodził się we współczesnych czasach, zapewne grałby w którymś z czołowych klubów Europy, a gablota z wywalczonymi przez niego  trofeami uginałaby się pod naporem ich ciężaru. Brutalna prawda jest jednak taka, że ten wspaniały piłkarz nigdy nie sięgnął po mistrzostwo Anglii i zaledwie raz wywalczył FA Cup. Jednakże gdy już to zrobił, to w takim stylu, że Zjednoczone Królestwo zapamiętało tamten mecz na zawsze.

Opis bohatera

Młodszym czytelnikom przypomnę może pokrótce, kim był piłkarz, który będzie pełnił rolę głównej postaci w dzisiejszym tekście. Staney Matthews urodził się w 1915 roku w Stoke-On-Trent. Anglik był swoistym pomostem łączącym futbol przedwojenny z tym, który zaczął się kształtować po 1945 roku. Zawdzięczamy to jego piłkarskiej długowieczności. Dość powiedzieć, że swój pierwszy profesjonalny kontrakt Matthews podpisał w 1932 roku, stając się piłkarzem Stoke City, a zawodową karierę kończył 33 lata później. W międzyczasie zgarnął premierową nagrodę dla Piłkarza Roku w Anglii i jako pierwszy gracz w historii został uhonorowany Złotą Piłką France Football.   

W pierwszej fazie kariery słynął ze swojej niesamowitej szybkości i wspaniałej koordynacji ruchowej. Dzięki tym zaletom dorobił się przydomka Czarodziej dryblingu. W czasie II Wojny Światowej służył w Królewskich Siłach Powietrznych. Był to oczywiście okres sześciu lat, które można uznać za stracony, jeśli chodzi o karierę piłkarską Matthewsa. Mimo to zawodnik Stoke rozegrał w tamtym czasie ponad sto spotkań towarzyskich. Być może głód futbolu, powodowany wojenną wyrwą w piłkarskim CV reprezentanta Anglii, skłonił go do kontynuowania profesjonalnej kariery jeszcze przez dwie dekady, chociaż z końcem światowego konfliktu miał już na karku 30 lat. W kadrze Trzech Lwów rozegrał oficjalnie 54 mecze, w których zdobył 11 goli. Ostatni raz w narodowych barwach wystąpił 15 maja 1957 roku w spotkaniu, w którym przeciwnikiem Synów Albionu była Danii. Miał wówczas 42 lata i 103 dni. Do dziś pozostaje najstarszym piłkarzem, który zagrał w reprezentacji Anglii.

Karierę piłkarską zakończył w 1965 roku. Jego odejście na futbolową emeryturę uświetnił mecz pomiędzy Anglią i Europą, wygrany przez reprezentantów Starego Kontynentu 6-4. Po spotkaniu został zniesiony z murawy na ramionach Lwa Jaszyna i Ferenca Puskasa. Zresztą wiele ówczesnych gwiazd futbolu przyznawało otwarcie, że Matthews był ich pierwszym piłkarskim idolem. Sam wielki Pele powiedział o nim:

Ten facet jako pierwszy uczył nas, jak się powinno grać w piłkę.

W tym samy roku został mu nadany tytuł szlachecki.

Zaopiekuj się matką i wygraj FA Cup

Tak podobno brzmiała ostatnia prośba, leżącego na łożu śmierci ojca Stanleya. Matthews mocno wziął sobie te słowa do serca. Opieka nad rodzicielką była wiadomym obowiązkiem, o którym umierający Matthews senior nie musiał nawet przypominać synowi, który przez całe życie uchodził za dżentelmena zarówno w życiu codziennym, jak i na piłkarskiej murawie. Zdecydowanie większym wyzwaniem było podniesienie prestiżowego trofeum, które dla ortodoksyjnych wyznawców futbolu rodem z Wysp Brytyjskich stanowiło istne sacrum. Zwłaszcza kilkadziesiąt lat temu rozgrywki o krajowy puchar cieszyły się w Anglii olbrzymią estymą.

Puzzle przedstawiające podobiznę Stanleya Matthewsa

Czarodziej dryblingu szybko zrozumiał, że jeśli chce sięgnąć po obiecane ojcu trofeum, to prawdopodobnie musi się zdecydować na zaskakujący ruch i opuścić macierzyste Stoke. W zespole z miasta nad rzeką Trent spędził dziewięć sezonów, poszatkowanych wojenną zawieruchą. Ćwierćfinał FA Cup to maksimum, które osiągnęli w tym czasie The Potters. W dodatku na linii zarząd klubu-Stanley Matthews-trener Bob McGrory coraz częściej dochodziło do napięć. Przywdzianie nowej koszulki klubowej, wydawało się w tamtym momencie najodpowiedniejszym ruchem dla reprezentanta Anglii. Wkrótce Matthews sam poprosił włodarzy Stoke, aby umożliwili mu opuszczenie drużyny, której był wierny przez 15 lat.

Ten moment wykorzystał Joe Smith, który w tamtym czasie był menadżerem zespołu Blackpool. Stanley Matthews w czasie II Wojny Światowej stacjonował w pobliżu  tego turystycznego miasta, położonego nad Morzem Irlandzkim, a po jej zakończeniu osiadł na stałe w jego okolicy. Ten fakt stanowił mocną kartę przetargową w czasie negocjacji. W dodatku Smith budował w Blackpool ciekawy zespół, w skład którego wchodzili m.in. Stan Mortensen, Jimmy McIntosh i Alex Munro. Przed Czarodziejem dryblingu rysowała się ciekawa perspektywa.

Nieudane podejścia

Transfer Matthewsa do ekipy znad Morza Irlandzkiego  z miejsca dał ekipie Mandarynek niezłego kopa.  Co prawda w lidze Blackpool nie zachwyciło, zajmując dopiero dziewiątą lokatę, ale przecież nie mistrzostwo Anglii Stanley obiecał papie Matthewsowi. W FA Cup Seasiders dotarli do wielkiego finału. Tam jednak Mandarynki musiały uznać wyższość Manchesteru United.

Na kolejny finał podopieczni Joe Smitha musieli poczekać  trzy lata. Jednakże gdy srebrzyste trofeum znów było na wyciągnięcie ręki Czarodzieja dryblingu, na drodze Blackpool stanęło Newcastle United i zabrało puchar nad rzekę Tyne. Kolejna kampania to szybka odpadka Seasiders w trzeciej rundzie FA Cup. Zbliżający się do czterdziestki gwiazdor, mógł mieć w tym momencie spore wątpliwości, czy zdoła kiedykolwiek spełnić marzenie zmarłego ojca. Wtedy jednak przyszedł rok 1953 i wszystko się zmieniło…

Stanley i Elżbieta, czyli niekoronowani władcy

Właśnie w tamtym roku Mandarynki po raz trzeci w ciągu pięciu lat awansowały do finału Pucharu Anglii. Tym razem ich przeciwnikiem na ostatnim etapie walki o FA Cup zostało Bolton Wanderers. Nie wiem, czy w Anglii również używa się powiedzenia: Do trzech razy sztuka, ale Stanley Matthews z pewnością zdawał sobie sprawę, że jeśli nie wykorzysta kolejnej okazji, którą zsyła mu los, to na zawsze pozostanie w świadomości angielskich kibiców królem futbolu, który nigdy nie zdołał przywdziać korony.

Skoro przy sprawach monarchii już jesteśmy, to 2 maja 1953 roku na Wembley znajdowało się dwóch niekoronowanych władców. Ten umowny, czyli Matthews i oficjalny, czyli królowa Elżbieta II, która po śmierci Jerzego VI w lutym 1952 roku wciąż jeszcze nie doczekała się ceremonii koronacji. Ta miała odbyć się dokładnie miesiąc po finale FA Cup. Podobno tamto wydarzenie przyczyniło się do znacznego wzrostu popytu na telewizory, masowo kupowane w owym czasie przez obywateli Zjednoczonego Królestwa, którzy chcieli zobaczyć na własne oczy, owiane do tej pory tajemnicą, obrzędy namaszczenia nowej władczyni. Przy okazji otrzymali również szansę, na obejrzenie na szklanym ekranie majowej potyczki na Wembley. Prawa do transmisji telewizyjnej z meczu wykupiło BBC, a kosztowały one… 1000 funtów.

Przed meczem obydwa zespoły zostały przywitane przez Filipa, zmarłego przed kilkoma dniami księcia Edynburga i męża królowej Elżbiety II.  Znany ze specyficznego poczucia humoru królewski małżonek, miał podobno w czasie tego zdarzenia komplementować satynowe spodenki piłkarzy Boltonu i powiedzieć, że wyglądają w nich niczym bukiet bratków.

Złe miłego początki

Pojedynek reklamowano jako starcie dwóch wielkich gwiazd angielskiej piłki, Stanleya Matthewsa i o dziesięć lat młodszego Nata Lofthouse’a, lidera The Trotters. Lofthouse wyprowadził zresztą swój zespół na prowadzenie już w drugiej minucie spotkania. Duża w tym zasługa bramkarza Blackpool George Farma, któremu strzał z dystansu napastnika Boltonu prześlizgnął się przez rękawice. W 35 minucie rezultat wyrównał Stan Mortensen, ale kolejne dwa ciosy znów należały do The Trotters. Cztery minuty po golu Mortensena znów nie popisał się Farm, który rozminął się z szybującym w jego kierunku dośrodkowaniem. Szkockiego golkipera rozproszył przebiegający przed nim Willie Moir. Dziesięć minut po gwizdku oznajmiającym start drugiej połowy, trzeciego gola dla Boltonu  zdobył Eric Bell, który zdołał umieścić futbolówkę w siatce rywala, pomimo odniesionej wcześniej kontuzji. Publiczność zgromadzona na Wembley, zapewne zaczęła się w tamtym momencie zastanawiać, dlaczego piłkarscy bogowie tak bardzo nie lubią Matthewsa. Facet był uosobieniem wszystkich najważniejszych cnót, jakimi mógł być obdarzony zawodowy piłkarz. Nie kłócił się z arbitrami, stronił od ostrej gry, poza boiskiem dobrze się prowadził, a prywatnie był zwyczajnie miłym gościem. Skąd ta niechęć losu?

Nad takimi sprawami z pewnością nie zastanawiał się sam Matthews. Wiedział, że do końcowego gwizdka arbitra Sandy Griffithsa pozostało jeszcze sporo czasu. Żadne lamenty nie wchodziły w grę. Stanley miał już na karku 38 lat. Wiele osób twierdziło, że najlepsze lata gry ma już za sobą. On jednak postanowił udowodnić niedowiarkom, że stać go na taki występ, który Anglia zapamięta na zawsze.

Finał Dwóch Stanów

Nadany przeze mnie podtytuł, może w tym wypadku być odbierany w dwojaki sposób. Kibice Blackpool po golu zdobytym przez Bella, byli zapewne w stanie głębokiego żalu. Mieli poczucie, że oto ich drużynie prześlizguje się przez palce, kolejna szansa na zdobycie trofeum. Jednakże po końcowym gwizdku sędziego był to już stan euforii. Drugie znaczenie? Za bohaterów tamtego finału zostało uznanych dwóch graczy o imieniu Stanley, czyli zdrobniale „Stan”. Byli nimi oczywiście Matthews i Mortensen. Ale po kolei…

W pierwszej połowie strzelec bramki na 3-1 Eric Bell naderwał mięsień uda. Z racji tego, że w tamtym czasie nie było jeszcze możliwości dokonywania zmian, Bell musiał pozostać na boisku. W praktyce Blackpool uzyskało dzięki temu przewagę jednego gracza, a Matthews zyskał sporo przestrzeni na placu gry.

Finał  z 1953 roku z pewnością nie był wielkim spektaklem bramkarzy. W 68 minucie gry Stan Hanson wypuścił z rąk dośrodkowanie Czarodzieja dryblingu, a do zgubionej piłki najszybciej dopadł Mortensen. Przewaga Boltonu stopniała do jednego gola.

Osłabieni urazem Bella The Trotters, słabli z minuty na minutę. Gdy 100 tysięcy widzów zgromadzonych tego dnia na Wembley uwierzyło, że Bolton dowiezie prowadzenie do końca, nadeszły dwie minuty, które wywróciły wszystko do góry nogami. W 89 minucie Matthews został sfaulowany przed polem karnym Boltonu, a chwilę później Mortensen posłał soczystą bombę z rzutu wolnego i tym samym wyrównał wynik meczu. Przy okazji napastnik Blackpool skompletował hat-tricka. 120 sekund później Matthews znów wjechał w obronę rywala jak w masło i podał do niepilnowanego Williama Perry. Urodzony w Republice Południowej Afryki piłkarz dopełnił formalności i dał Mandarynkom upragnione trofeum. Tego dnia chyba tylko kibice Boltonu byli smutni. Większość neutralnych fanów trzymała kciuki za Blackpool i dopingowała pierwszego wielkiego idola, zbzikowanych na punkcie piłki Anglików. Ten natomiast ich nie zawiódł.

Drogocenny finał

Chociaż to Mortensen popisał się w tym spotkaniu ustrzeleniem trzech goli, kibice i prasa wspólnie zgodzili się, że to Matthews był największą gwiazdą tego kapitalnego widowiska. 38-letni reprezentant Anglii stanowił uosobienie duszy zespołu z Blackpool, która przywróciła mu wiarę w możliwość odwrócenia losów, wydawałoby się, straconego meczu. Finał FA Cup 1953 przeszedł do historii jako „Matthews Final”. Swoisty ostatni taniec tego genialnego angielskiego piłkarza, który wzniósł się tamtego dnia na wyżyny swoich umiejętności i spełnił obietnicę daną ojcu przed laty.

Sam Matthews nie godził się na tę nazwę. Uważał, że sukces Seasiders był w największym stopniu dziełem Stana Mortensena.  Trudno mu zresztą nie przyznać racji. Trzy gole zdobyte przez Mortensena na Wembley, do dziś pozostają jedynym hat-trickiem zdobytym w finale Pucharu Anglii, rozgrywanym w angielskiej świątyni futbolu.

Pojedynek pomiędzy Blackpool i Boltonem przeszedł do kanonu finałowych spotkań o angielski krajowy puchar i dziś traktowany jest jako jeden z największych klasyków. Dość powiedzieć, że w 2010 roku buty Stanleya Matthewsa z tamtego meczu zostały sprzedane na aukcji za 38,400 funtów. Cztery lata później jego medal uzyskał cenę 220 tysięcy funtów. Przy tych kwotach „marne” 5,250 funtów, uzyskane trzy lata temu ze sprzedaży piłki, którą rozegrano mecz z 2 maja 1953 roku, wydają się być ceną okazyjną.

RAFAŁ GAŁĄZKA

Źródła:

Źródła

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Rafał Gałązka
Rafał Gałązka
Futbolowy konserwatysta. Przeciwnik komercjalizacji piłki, fan świateł rac na trybunach. Sympatyk Arsenalu i lokalnego LKS "Dąb" Barcin. Beznadziejnie zakochany w Reprezentacji Polski. Głównie piłka polska oraz angielska.

Więcej tego autora

Najnowsze

“Nie poddawaj się! Lukas Podolski. Dlaczego talent to zaledwie początek” – recenzja

Autobiografie piłkarzy, którzy jeszcze nie zakończyli jeszcze kariery, budzą kontrowersje. Nie można bowiem w takiej książce stworzyć pełnego obrazu danej osoby. Jednym z takich...

Resovia vs. Stal – reminiscencje po derbach Rzeszowa

12 kwietnia 2024 roku Retro Futbol gościło na wyjątkowym wydarzeniu. Były nim 92. derby Rzeszowa rozegrane w ramach 27. kolejki Fortuna 1. Ligi. Całe...

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.