29 października 2023 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie rozegrano mecz 13. kolejki Fortuna 1. Ligi, w którym Resovia grała z Arką Gdynia. To spotkanie stanowiło dla nas okazję do przypomnienia rywalizacji klubu z Trójmiasta z FC Midtjylland w europejskich pucharach.
Przed meczem
Spotkanie rozgrywane było w iście jesiennej aurze, do czego trzeba już się przyzwyczaić. Przed pierwszym gwizdkiem Resovia zajmowała piętnaste miejsce w pierwszoligowej tabeli, zaś Arka była siódma.
Rzeszowianie w poprzedniej kolejce przegrali w Krakowie z Wisłą 1:4, natomiast Arka wygrała u siebie ze Zniczem Pruszków 2:0. To zespół gości był faworytem tej rywalizacji. O tym, jak się ona zakończyła, opowiemy później. Najpierw zanurzymy się w nieodległej historii, by przypomnieć, jak wyglądała emocjonująca pucharowa walka gdyńskiego klubu z czołowym przedstawicielem ligi duńskiej.
Przepustka do Europy
W sezonie 2016/2017 Arka sięgnęła po Puchar Polski. Dzięki temu, mimo zajęcia w lidze trzynastego miejsca, otrzymała prawo gry w europejskich pucharach. Warto dodać, że zespół z Gdyni był wówczas ekstraklasowym beniaminkiem.
W rozgrywanym na Stadionie Narodowym finale krajowego pucharu drużyna z Trójmiasta pokonała Lecha Poznań 2:1, a wszystkie bramki padły w dogrywce. Do zwycięstwa w decydującym meczu rozgrywek poprowadził Arkę Leszek Ojrzyński, jednak awansował tam z nią Grzegorz Niciński, który został zwolniony ze stanowiska trenera przed finałem.
Był to dla Arki drugi Puchar Polski w historii. Wcześniej gdyński klub dokonał tej sztuki w roku 1979, pokonując w finale Wisłę Kraków. Po tamtej wiktorii Arka miała okazję zadebiutować w europejskich pucharach, jednak przygoda w Pucharze Zdobywców Pucharów trwała krótko, gdyż lepszy okazał się bułgarski zespół PFK Beroe Stara Zagora (Arka wygrała 3:2 i przegrała 0:2).
Mecze z Duńczykami
Drugi triumf w Pucharze Tysiąca Drużyn sprawił, że Arka przystąpiła w sezonie 2017/2018 do eliminacji Ligi Europy, rozpoczynając je od trzeciej rundy. Trafiła na solidnego rywala – duński FC Midtjylland.
Pierwszy mecz rozegrano 27 lipca w Gdyni. Kibice Arki złaknieni byli europejskich emocji. Dla wielu z nich była to pierwsza okazja do kibicowania ukochanej drużynie w walce na międzynarodowej arenie.
Rekordowe zainteresowanie meczem sprawiło, że nie wszyscy kibice zdążyli na pierwszy gwizdek sędziego. Część kibiców wchodziła na trybuny jeszcze długo po rozpoczęciu spotkania. Stracili jedynie pokaz fajerwerków na trybunach. To, co najlepsze było dopiero przed nimi – pisał na łamach „Przeglądu Sportowego” Piotr Wiśniewski.
Najwięcej działo się w ciągu ośmiu minut, po upływie pół godziny od pierwszego gwizdka. W 31. minucie padł bowiem pierwszy gol, a strzelił go Marcus da Silva. Radość gospodarzy trwała zaledwie dwie minuty, bowiem po tak krótkim czasie wyrównał Rilwan Hassan.
Chwilę później było już 2:1 dla Duńczyków, gdyż Pavelsa Steinborsa pokonał Marc Dal Hende. Na sześć minut przed końcem pierwszej części da Silva trafił po raz drugi i znów był remis.
W drugiej połowie kibice długo czekali na gole. Padł tylko jeden, za to zwycięski dla Arki. A cieszył szczególnie, ponieważ został strzelony w doliczonym czasie. Drogę do bramki znalazł Rafał Siemaszko, który wszedł z ławki rezerwowych. Wygrana polskiego zespołu 3:2 była dużą niespodzianką.
Chłopakom należą się wielkie brawa. Oni walczyli do upadłego i do samego końca wierzyli w to, że mogą wygrać to spotkanie. FC Midtjylland to klasowa drużyna, a mimo wszystko udało nam się ją pokonać. Zawsze powtarzam, że nie wygrywa ten, który lepiej gra w piłkę, tylko ten, który wie, do czego zmierza. Idziemy tropem starszych kolegów, którzy 38 lat temu wygrali 3:2 z Beroe Stara Zagora. Ale to koniec tropu, w rewanżu zamierzamy wygrać. Jednak spokojnie do tego podchodzimy – powiedział na pomeczowej konferencji prasowej Leszek Ojrzyński.
3 sierpnia rozegrany został rewanż na MCH Arena w Herning. Tym razem bogatsza w gole była druga połowa. Pierwsza nie przyniosła ani jednego trafienia. W 59. minucie wynik otworzył Dawid Sołdecki. Duńczycy potrzebowali do awansu dwóch bramek, a na ich zdobycie mieli nieco ponad pół godziny. Wydawało się, że wielka niespodzianka jest realna.
W 77. minucie samobójczego gola strzelił Tadeusz Socha i zrobiło się 1:1, ale ten rezultat wciąż dawał przepustkę do kolejnej rundy drużynie z Gdyni. W końcówce gospodarze coraz mocniej atakowali, zawodnicy Leszka Ojrzyńskiego zaś głęboko się cofnęli. W doliczonym czasie marzenia zdobywców Pucharu Polski prysły, do siatki trafił bowiem Alexander Sorloth i zapewnił FC Midtjylland zwycięstwo 2:1.
Wówczas obowiązywała zasada bramek na wyjeździe, a duński zespół zdobył ich więcej, dzięki czemu awansował. Jednak piłkarze Arki zakończyli europejską przygodę z podniesionymi głowami. Byli równorzędnymi przeciwnikami dla znacznie bardziej doświadczonej ekipy.
Sensacja wisiała w powietrzu. Arka jeszcze nigdy nie grała w IV rundzie eliminacji Ligi Europy. Do rywalizacji z Midtjylland przystępowała przecież jako absolutny kopciuszek. A tu stawiała się ogranemu w europejskich pucharach przeciwnikowi. Co więcej, zawodnicy z Gdyni wyglądali jak rutyniarze. Spokojnie kontrolowali spotkanie, oddalali niebezpieczeństwo od własnej bramki i wychodzili z groźnymi kontratakami – pisał w „Przeglądzie Sportowym” po spotkaniu rewanżowym Piotr Wiśniewski.
Na pomeczowej konferencji prasowej Leszek Ojrzyński żałował niewykorzystanej szansy:
Pierwsza bramka dała gospodarzom nadzieję, bo wcześniej było im ciężko. Wychodziliśmy z dobrymi akcjami, mieliśmy sytuacje na podwyższenie wyniku, a nasz bramkarz dobrze bronił. Tak to się jednak układa i trzeba się z tym pogodzić. Wiele już w życiu widziałem, ale po raz pierwszy moja drużyna była tak blisko sukcesu w debiucie w Lidze Europy. Okazało się jednak, że to było za mało.
W kolejnej, ostatniej rundzie eliminacji Ligi Europy piłkarze FC Midtjylland niespodziewanie przegrali rywalizację z cypryjskim Apollonem Limassol (porażka 2:3 i remis 1:1) i nie weszli do fazy grupowej. Nie zmienia to jednak faktu, że po pucharowym występie Arki Gdynia kibice polskiego futbolu, oprócz niedosytu wynikającego z odpadnięcia, mogli czuć także małą dumę.
Tamtą kampanię zespół z Trójmiasta zakończył w ligowej tabeli na dwunastym miejscu, okrasił ją zdobyciem Superpucharu Polski i – przede wszystkim – drugi raz z rzędu awansował do finału krajowego pucharu, gdzie przegrał z Legią Warszawa.
Arka spędziła w najwyższej klasie rozgrywkowej jeszcze dwa kolejne sezony, po czym spadła na jej zaplecze, gdzie występuje obecnie. W sezonie 2020/2021, a więc pierwszym po spadku, znów dotarła do finału pucharu Polski, ale musiała tam uznać wyższość Rakowa Częstochowa.
Mecz w Rzeszowie
Przypomnieliśmy zacięte mecze Arki w Europie. A jak klub z Gdyni poradził sobie nieco ponad sześć lat później w walce o pierwszoligowe punkty z Resovią? Już po kilkunastu minutach nadeszła zła wiadomość dla gospodarzy, z powodu kontuzji bowiem boisko musiał opuścić ich kapitan, Radosław Adamski.
Niedługo później Arka stworzyła pierwszą groźną sytuację i w podatku ją wykorzystała. Piłkę z lewej strony wrzucał Dawid Gojny, a Sebastian Milewski pokonał Michała Gliwę. Piłkarze Mirosława Hajdy natychmiast ruszyli do odrabiania strat.
Najpierw po dośrodkowaniu z rzutu wolnego groźnie strzelał Karol Chuchro, ale piłka nie wpadła do bramki. Nie trzeba było jednak długo czekać na wyrównanie, bo już po chwili z rzutu rożnego dośrodkował Adrian Łyszczarz, a do siatki trafił Bartłomiej Ciepiela.
Więcej goli w pierwszej połowie nie padło. Nie działo się też zbyt wiele. Zdecydowanie więcej wydarzyło się w drugiej części, a właściwie na samym jej początku, który okazał się dla kibiców prawdziwą huśtawką nastrojów.
Już dwie minuty po przerwie piłka, w wyniku strzału Karola Czubaka, znalazła się w bramce gospodarzy, ale z wozu VAR napłynęły do sędziego informacje o tym, że był spalony, więc arbiter nie uznał gola.
Fani Resovii mogli odetchnąć, ale tylko na chwilę, gdyż w 50. minucie Gliwa znów został pokonany, tym razem zgodnie z przepisami, więc goście prowadzili 2:1. Z trafienia po efektownej indywidualnej akcji cieszył się Olaf Kobacki.
Arka była lepszą drużyną, miała przewagę i częściej gościła pod bramką rywala. W dodatku Resovia popełniała błędy w defensywie i tylko dzięki nieskuteczności przyjezdnych nie przegrała wyżej. Zwycięstwo 2:1 było czwartą z rzędu wygraną Arki, więc tym bardziej cieszyło trenera Wojciecha Łobodzińskiego, który tak podsumował ten mecz na konferencji prasowej:
Muszę przyznać, że źle weszliśmy w ten mecz. Nie czuliśmy się zbyt dobrze, ale z upływem czasu nasza gra wyglądała coraz lepiej. Jeśli chodzi o całość, Resovia stworzyła zagrożenie tylko po stałych fragmentach gry i właśnie tak straciliśmy bramkę, trochę kuriozalną. W drugiej połowie była już pełna kontrola i mnóstwo sytuacji. To było nasze zasłużone zwycięstwo.
Mirosław Hajdo, szkoleniowiec Resovii był w zupełnie innym nastroju:
Na pewno przystępowaliśmy do dzisiejszego spotkania z mocną wiarą, że przerwiemy tę passę Arki. Po golu wyrównującym jeszcze była bardzo dobra sytuacja – Karol Chuchro uderzył głową, ale nie trafił. Liczyliśmy na to, że stworzymy sobie sytuację, która nam da w drugiej połowie zwycięstwo, ale od razu dostaliśmy bramkę i ostrzeżenie, gdzie była pozycja spalona zawodnika Arki, ale kilka minut później tą samą stroną złe zagranie piłki przechwycił zawodnik Arki i praktycznie sam pojechał i zdobył bramkę.
Piłkarze i siatkarze w tym samym czasie
Tym razem naszą wizytę w Rzeszowie zakończymy inaczej niż tradycyjną opowieścią o meczu. Na konferencji prasowej został bowiem poruszony ciekawy temat, któremu my również poświęcimy kilka zdań.
Spotkanie piłkarzy Resovii z Arką rozpoczęło się o 15. W tym samym czasie niedaleko stadionu, w hali na Podpromiu, mecz Plusligi rozgrywali siatkarze Asseco Resovii, którzy rywalizowali z Aluron CMC Wartą Zawiercie.
Nie pierwszy raz dwie drużyny Resovii – piłkarska i siatkarska – rozgrywały mecz w tym samym czasie. Taka sytuacja z pewnością miała negatywny wpływ na frekwencję na obu wydarzeniach. Siedząc na trybunach podczas meczu futbolowego, co chwilę słyszałem, jak kibice podają sobie informację o aktualnym wyniku spotkania siatkarzy i podejrzewam, że podobna sytuacja, tyle że w drugą stronę, miała miejsce także w hali na Podpromiu.
Popularność siatkówki w Rzeszowie jest bardzo duża. Stolica Podkarpacia słynie w naszym kraju z sukcesów w tej dyscyplinie. Dlatego też frekwencja na wyżej opisywanym meczu nie była zadowalająca i pewnie byłaby dużo wyższa, gdyby w tym samym czasie nie grali siatkarze Asseco Resovii.
Gdy w zeszłym sezonie odbywały się piłkarskie derby Rzeszowa, którymi przecież miasto mocno żyje, również o tej samej porze grała siatkarska drużyna Resovii. Wydaje się, że można temu zapobiec, zwłaszcza że prawa do transmisji piłkarskiej Fortuna 1. Ligi, jak i siatkarskiej Plusligi posiada ten sam nadawca, czyli telewizja Polsat.
O problem został zapytany na konferencji rzecznik prasowy Resovii, Paweł Bukała, który tak przedstawił sprawę:
Znam temat, ta sytuacja z pewnością nie jest nam na rękę, jako klubowi piłkarskiemu, natomiast godziny spotkań ustala telewizja Polsat oraz organ prowadzący rozgrywki. My przekazujemy jedynie informacje dotyczące dostępności obiektu. Nie wiem, jak działa to w przypadku siatkówki. Wiem, jakie mechanizmy działają w przypadku rozgrywek piłkarskich.
Czy jest szansa, że w przyszłości nie będzie dochodziło do takich sytuacji? Rzecznik prasowy kontynuuje:
Na pewno w tygodniu postaramy się ten temat jakoś zbadać, bo taka sytuacja nie jest nam na rękę, doskonale wiemy, że mecze siatkarskie odbierają widzów przy okazji spotkań piłki nożnej i odwrotnie, więc na pewno nie jest to rzecz, nad którą można przejść obojętnie.
Pozostaje mieć nadzieję, że uda się rozwiązać problem i mecze piłkarzy Resovii nie będą rozgrywane w tym samym czasie, co spotkania siatkarzy tego klubu. Wyjdzie to z korzyścią zarówno dla kibiców, jak i dla obu wspomnianych sekcji.
Źródła, z których korzystałem:
„Przegląd Sportowy”
„Piłka Nożna”
90 minut.pl
Biblioteka PZPN