Potęga Serie A w latach 90. była ogromna. Nowoczesne (wtedy) stadiony, horrendalnie wielkie sumy wydawane na największe gwiazdy futbolu i najlepsze kluby świata w jednej lidze. Coś jak Premier League pomnożona razy… pięć. Juventus, Roma, Lazio, Milan, Inter rokrocznie walczyły między sobą o Scudetto, lejąc w Europie każdego, kogo popadnie. Do tego elitarnego grona należy dołączyć jeszcze Parmę. Prowincjonalny przez lata klub zapadł wyjątkowo mocno w pamięci kibiców nie tylko ze względu na sukcesy, ale i ofensywną, „niewłoską” grę.
W marcu 2015 roku w mediach pojawiła się informacja o bankructwie Parmy. Klub był tak zadłużony, że nie opłacano rachunków za elektryczność, nie mówiąc o regularnym płaceniu piłkarzom. Ligę dograł jedynie dzięki dobrej woli włoskiej federacji, ale pewnym było, że nowy sezon Parma zacznie na marginesie futbolu w Serie D. „Zasłużony klub upada. Co dalej z niegdysiejszym potentatem?” – biły po oczach tytuły w polskich portalach internetowych przez kolejne tygodnie po ukazaniu się tej informacji. Jednym słowem, fakt, że akurat Parma zbankrutowała i zniknie z futbolowej mapy Italii zrobił na wszystkich całkiem spore wrażenie.
Czy gdyby podobny los spotkał, dajmy na to, Genoę lub Palermo, też byłoby tak szeroko komentowane? Pewnie nie. A wszystko dlatego, że klub z regionu Emilia-Romania stał się w latach 90. potentatem godnym obecnego Atletico czy Sevilli. Miał na koncie triumfy w europejskich pucharach, grał w Lidze Mistrzów i bił się o Scudetto. Jak doszło do tego, że zespół, który do 1990 roku o grze w Serie A mógł jedynie marzyć, nagle rzucił rękawicę najmożniejszym? Odpowiedź jest o tyle prosta, co ciekawa i przepełniona niejasnościami. Tak jak wszystko we włoskim futbolu w tamtych latach.
Bo do sukcesu trzeba trojga
Do sukcesu w futbolu potrzeba kilku rzeczy. Przede wszystkim pieniędzy i dobrego trenera. W dalszym rzędzie mądrego zarządzania. Jeśli te determinanty zgrają się w odpowiednim miejscu i czasie – triumfy gwarantowane. Za rok, może za pięć, ale pewne. I tak właśnie stało się w Parmie na początku lat 90. We wcześniejszych latach klub tułał się gdzieś w odmętach włoskiego futbolu. Przedstawmy więc klucze do sukcesu.
Pieniądze dawał Parmalat – firma spożywcza specjalizująca się w produkcji nabiałów. Jak sugeruje nazwa, silnie związana z miastem. Jej właścicielem jest Calisto Tanzi, człowiek zakochany w sporcie. Przez wiele lat nazwa przedsiębiorstwa pojawiała się na bolidach F1. W całym regionie czekano jednak, kiedy filantropia Tanziego ozłoci lokalny klub. Doszło do tego w 1987 roku. Dla kibiców Parmy człowiek wielki, dla włoskiego prawa – kryminalista skazany za defraudacje finansowe na kilkanaście lat więzienia.
Dobrych trenerów w dziejach Parmy było kilku. Pierwsze triumfy dał wówczas nieodkryty jeszcze trenerski diament, jakim był Arrigo Sacchi. „Gialloblu” urzekali ofensywną, szybko grą, niespotykaną na przesiąkniętych filozofią catenanccio włoskich boiskach. To on zaszczepił drużynie gen pięknego grania, który był kultywowany przez innych trenerów przez następne lata. Jednak po Sacchiego sięgnął Milan i wtedy zaczęto szukać odpowiedniego kontynuatora jego dzieła. Nie wyszło z Zemanem ani Vitalim. Dopiero trzeci szkoleniowiec był strzałem w dziesiątkiem. Kimś, kto uczynił Parmę wielką.
Nevio Scala. Jako piłkarz można było scharakteryzować mianem „solidny ligowiec”. Karierę trenerską zaczął w 1988 roku od sukcesu, wprowadzając Regginę do Serie A. Już wtedy udowodnił, że ofensywny futbol może we Włoszech przynieść sukces. Jednak Regginy w najwyższej lidze nie udało mu się poprowadzić, bo dostał ofertę z Parmy. Chwilowy krok w tył miał być przyczynkiem do późniejszego skoku w przód. W nowym klubie było wszystko. Pieniądze, dobrzy zawodnicy i mocarstwowe zapędy. Wystarczyło jedynie te klocki poukładać.
Za budowanie drużyny odpowiadał dyrektor sportowy Giambattista Pastorello. Ekspert co się zowie. Zbudował w Parmie najlepszy i pierwszy profesjonalny skauting w całej Italii. Co rusz wynajdywał do drużyny perełki z Ameryki Południowej. Na bliskiej przyjaźni z Tanzim stracił, bo dał się wciągnąć w machlojki finansowe i teraz odsiaduje wyrok w więzieniu.
Na początek podbić Europę…
Jako dyrektor sportowy Pastorello spisywał się jednak znakomicie. Ściągnięcie Tomasa Brolina, który nie był wtedy jeszcze otyły i nie miał problemów z samym sobą, okazało się strzałem w dziesiątkę. Idealnie spisywał się w roli playmakera. Do klubu trafił również Claudio Taffarel i kilku Włochów, którzy potem pojechali z kadrą na mundial w Stanach Zjednoczonych w 1994 roku. Te wzmocnienia pozwoliły ukończyć drużynie premierowy sezon (1990-1991) w Serie A na 6 miejscu. „Oho, kolejni próbują się dopchać do walki o tytuł” – pomyśleli w Rzymie, Mediolanie czy Turynie. Parma wyprzedziła wtedy w lidze Juventus, Romę i Lazio.
Rok później pokonali „Bianconerich” w finale Pucharu Włoch i awansowali do Pucharu Zdobywców Pucharów. Tam chłopcy Scaliego po raz pierwszy pokazali się na europejskich salonach. Ujpest, Boavista, Sparta Praga, Atletico Madryt, a na koniec Royal Antwerp w finale na Wembley i pierwsze europejskie trofeum trafiło do gabloty Tanziego. Nie była to zbyt trudna ścieżka na drodze do zwycięstwa, ale taki był PZP. Klasowe mecze trafiały się rzadko i zazwyczaj dopiero od ćwierćfinałów. Parma udowodniła swoją klasę, dodatkowo ogrywając w Superpucharze Europy AC Milan Fabio Capello.
W 1994 roku do silnej już ekipy dołączył Faustino Asprilla, Gianfranco Zola i Nestor Sensini. „Gialloblu” jawili się jako główni faworyci do mistrzowskiego tytułu, ale im najwyraźniej w głowie były jedynie europejskie puchary. Kolejną kampanię zakończyli na finale PZP, przegrywając pechowo z Arsenalem. Parma prezentowała się w tamtym meczu świetnie. Zawodnicy byli idealnie poustawiani i mieli ogromny potencjał, ale wygrali Anglicy po golu Smitha.
Odbili to sobie w kolejnym sezonie, wygrywając Puchar UEFA po ograniu Juventusu w finale. W pokonanym boju zostawili między innymi Athletic Bilbao i Bayer Leverkusen. Tanzi mógł zakreślić kolejne zdobyte trofeum. „Gialloblu” brakowało jedynie wygrania w Serie A i gry w Lidze Mistrzów. Właściciel wiedział, że nie uda mu się osiągnąć tego ze Scalą. Za jego czasów w lidze zespół nie zachwycał, więc zwolnił go w 1996 roku po zajęciu przez drużynę przeklętego 6. miejsca. Nadeszła krótka i pechowa era Carlo Ancelottiego…
…A potem (nieudanie) Serie A
Thuram, Buffon, Cannavaro, Dino Baggio, Crespo, Chiesa i Veron. No i kilku doświadczonych zawodników. Odmłodzona Parma ze zdolnym trenerem z regionu miała sięgnąć po Scudetto. „Walić europejskie puchary, Carlo. Cel jest jeden. Mistrzostwo” – rzucił na początku sezonu Tanzi do Ancelottiego i niewiele zabrakło, by Crociatim udało się to osiągnąć. Zespół szybko odpadł z PZP i Coppa d’Italia, ale przez długi czas zawodził. Strata do Juventusu sięgała już nawet 9 punktów. Wtedy jednak drużyna odpaliła i zaczęła odrabiać straty w zastraszającym tempie. -6,-5,-3,-2… Kojarzycie te sceny z aren pływackich. Lider na półmetku dostaje zadyszki po nawrocie, a reszta rusza w pogoń za nimi. Decydują centymetry. Zatrzymało się jednak na dwóch punktach straty do „Bianconerich”. Kluczowa była dyspozycja zespołu na wyjazdach. Sześć porażek to jednak za dużo.
Kolejny sezon drużyna zakończyła na szóstym miejscu w lidze i odpadnięciu z fazy grupowej Ligi Mistrzów (w eliminacjach Parma ograła Widzew 7-1). Los Ancelottiego był już znany – zwolnienie. Ocena kadencji szkoleniowca musi być jednoznacznie negatywna. Włoch jednak dopiero uczył się zawodu. Gdyby dostał w Parmię taką pakę pięć lat później, wygrałby z nią Ligę Mistrzów i Serie A. Tak, choć zespół grał pięknie, skończyło się bez sukcesu. Niecierpliwy Calisto Tanzi tracił powoli serce do „Gialloblu”.
Ostatnie tchnienie i powolna śmierć
– Veron charakterystycznie podcina piłkę w pole karne, Crespo przepuszcza ją. Chiesa, Chiesa, jest w polu karny i goooool!!! – krzyczy włoski komentator – Co za akcja! Co za bramka! To nokaut. Parma prowadzi 3-0 w 55 minucie w finale Pucharu UEFA. Marsylia nie ma szans, by to odrobić.
I rzeczywiście tej wygranej nie dało się już wyrwać z rąk. Parma pod wodzą nikomu nieznanemu Alberto Malesaniego zdobyła kolejne wielkie trofeum. Tyle tylko, że znowu zawiodła w lidze. Czwarte miejsce dało przepustkę do Ligi Mistrzów, ale tam klub odpadł w eliminacjach z Glasgow Rangers. To był chyba ten moment, w którym właściciel klubu zrozumiał, że nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Znowu wygrać Puchar UEFA? Po co? W Serie A i tak znajdzie się ktoś lepszy. Byłoby to błędne koło. Przykręcono kurek z pieniędzmi i sprzedano największe gwiazdy, zarabiając w dwa lata prawie 200 mln euro. Crespo za 55 mln do Lazio, Buffon za 53 do Juventusu, Thuram również itd.
Dalsze lata były powolnym dogorywaniem. Klub wciąż był w czołówce ligi, ale nie śmiał się nawet otrzeć o walkę o tytuł. Piękny sen „Gialloblu” przerwała prokuratura, która zapukała do siedziby Parmalatu – głównego sponsora klubu. Z szafy koncernu wypadły „trupy”. Okazało się, że rodzina Tanzich zdefraudowała takie pieniądze (prawie 4 mld euro), że całą sprawę zainteresował się premier Silvio Berlusconi. Tajemnicą poliszynela jest to, że Berlusconi i Tanzi konkurowali na rynku medialnym, więc wyłączenie głównego rywala było na rękę premierowi Italii.
***
Jedną z ofiar tąpnięcia w Parmalacie była AC Parma, która pozostała bez głównego dostarczyciela funduszy. Klub udało się uratować, ale sukcesy z lat 90. pozostały jedynie krótkim i mglistym wspomnieniem. Gwiazdy na Stadio Ennio Tardini i pojedynki z największymi tuzami futbolu zostały w chwilę zamienione w problemy codziennego funkcjonowania. Kibice Parmy musieli się oswoić z myślą, że teraz cieszyć będzie istnienie klubu w następnym sezonie. I oswoili się z nią bardzo boleśnie, przeżywając spadek klubu do Serie D.
Obecnie „Gialloblu” znajdują się w Serie C. Na dniach będą zaczynać rozgrywki od meczu z Piacenzą. Jeszcze nie tak źle. Całkiem markowy klub jak na trzeci poziom rozgrywkowy. Potem dopiero przyjdą mecze z Forli i Bassano, które przyprawią kibiców o depresję. A awans do kolejnej ligi wcale nie jest taki pewny.
Losy głównych bohaterów są więc straszne. Tanzi i Pastorello w więzieniu. Scala po odejściu z Parmy notował same klęski, aż zakończył karierę w 2004 roku, a sam klub znalazł się w trzeciej lidze. Taka była specyfika włoskiego futbolu lat 90. Wejść na piedestał było trudno, ale żeby z niego spaść wystarczyło jedno potknięcie.
JAKUB MIEŻEJWSKI
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE