Gdy cofamy się do lat 50., przywołujemy „Maracanazo”, węgierską „Złotą Jedenastkę”, Brazylię Pelego, zaś z drużyn klubowych przychodzi większości z nas do głowy bodaj jedynie Real Madryt z Kopą, Di Stefano i Puskasem. Tymczasem jeszcze przed wielką serią Królewskich w Pucharze Europy swą klasę zademonstrowała ekipa wielkiego rywala Madrytczyków – Barcelony. Ów zespół ochrzczono „Barcą Pięciu Pucharów”. Legenda, która dziś została przyćmiona przez Dream Team Cruyffa czy erę Guardioli. Obecnie pamiętają o niej jedynie zagorzali „cules”.
Historia ma swój początek latem 1950. Wtedy to bowiem na Półwysep Iberyjski zawitała Hungaria, drużyna złożona z emigrantów ze wschodu kontynentu. Zagrali oni kilka meczów w Hiszpanii, podczas których ówczesny już skaut Barcelony, wcześniej będący piłkarzem katalońskiego klubu, Josep Samitier (historię jego występów w Barcelonie przeczytasz tutaj) zwrócił uwagę na lidera gości Laszlo Kubalę. Problem polegał na tym, że jak to ma miejsce także w dzisiejszych czasach, na tego samego zawodnika sidła zasadzili ludzie związani z Realem Madryt. Ostatecznie jednak Samitier wywiódł ich w pole wsadzając pijanego Kubalę do samochodu i zawożąc go do Barcelony, gdzie Laszlo parafował umowę z „Blaugraną”. Laszlo został oszukany, gdyż podczas jazdy spytał Samitiera: „Jedziemy do Madrytu?”, a w odpowiedzi otrzymał potwierdzenie.
Dzięki temu Kubala niejako w pakiecie z trenerem Hungarii Ferdinandem Daucikiem i kolegą klubowym Nicolae Simatociem, znanym pod węgierskim nazwiskiem Miklos Szegedi, podpisał kontrakt z Dumą Katalonii. Co ciekawe, przyszły idol Les Corts był prywatnie szwagrem szkoleniowca.
Interesująca jest również sprawa pochodzenia zawodnika. W jego żyłach płynęła krew słowacka, ale też polska. Na przestrzeni piłkarskiej kariery występował dla reprezentacji Czechosłowacji, Węgier i Hiszpanii. Życie Kubali jest jednak materiałem na odrębną historię, skupmy się na ówczesnej Barcelonie.
Rywalizacja o wspaniałych piłkarzy między wielkimi rywalami rozgorzała później wokół Alfredo Di Stefano, co można poczytywać jako swego rodzaju zemstę „Królewskich” za sprzątnięcie im Kubali sprzed nosa przez „Blaugranę”. Gdy Argentyńczyk porozumiał się już z Barceloną, a zarząd klubu dogadał szczegóły transferu z klubami roszczącymi sobie prawa do Alfredo – Milionarios Bogota( o tym klubie przeczytasz tutaj) i River Plate, plany pokrzyżował im prezydent Realu Santiago Bernabeu. Przekonał napastnika do gry w Madrycie. Rozstrzygnięcia sporu podjęła się federacja, która wydała wyrok orzekający o tym, że cztery lata kontraktu mają zostać podzielone po równo kolejno między Real i Barcę. „Blaugrana” oprotestowała tę decyzję, lecz apelację odrzucono, po czym władze katalońskiej ekipy zrezygnowały ze starań o pozyskanie piłkarza.
Trudne początki
Z pierwszej połowy sezonu 1950/51, a zwłaszcza jego pierwszej połowy, „cules” nie mogli się cieszyć. Podstawową przyczyną porażek Katalończyków było zawieszenie na rundę wiosenną Laszlo Kubali. Jako powód kary nałożonej na Węgra wskazano nieuprawnione opuszczenie ojczyzny i uchylanie się od służby wojskowej.
W Primera Division FC Barcelona nie zdołała się przebić nawet na podium. Jej wyniki z tamtych rozgrywek ligowych w dzisiejszych czasach wyglądają jak zły sen. Aż 11 porażek w 30 spotkaniach, co dało czwartą pozycję, a Barcelona zdążyła już wcześniej wypracować sobie miano czołowej ekipy w kraju i na kontynencie. Aby zrozumieć jednak ówczesną sytuację w klubie wypada nadmienić, że rok wcześniej Barca zakończyła ligę na piątym miejscu, przegrywając przy tym 10 spotkań ligowych.
Pasmo sukcesów
Duet Daucik-Kubala wyprowadził „Blaugranę” ponownie na salony. Pierwszy sukces bordowo-granatowych miał miejsce wiosną 1950. Ekipa z Les Corts triumfowała w Pucharze Generała. Pod ową nazwą krył się, za rządów Francisco Franco, dzisiejszy Copa Del Rey. Turniej nie trwał tak jak dziś prawie cały sezon, a zamknął się na przestrzeni niecałego miesiąca już po wyłonieniu mistrza kraju.
Przeciwnikami graczy z Miasta Gaudiego w pierwszej rundzie została Sevilla. „Blaugrana” nie napotkała na swojej drodze do awansu problemów. W spotkaniu na Estadio de Nervion rozpoczynającym pucharowy marsz triumfalny wygrała 1:2. Rewanż tylko pogrążył Andaluzyjczyków, gdyż zakończył się pewnym zwycięstwem Barcy 3:0. W ćwierćfinałowym dwumeczu „Duma Katalonii” zmasakrowała wręcz Atletico Tetuan (dziś siedziba mieści się w granicach Maroka, a sam klub nie został zlikwidowany). Dwie wygrane, bilans bramek 7:2 mówią same za siebie. O awans do finału Katalończycy zmierzyli się z sztandarowym klubem Baskonii – Athletikiem Bilbao. Publiczność zgromadzona na Les Corts nie miała okazji do obejrzenia choćby jednej bramki, a w Kraju Basków przyjezdni zdołali triumfować 2:1. W batalii o trofeum los skojarzył „Blaugranę” z kolejnym baskijskim klubem – Realem Sociedad San Sebastian.
Areną finału wybrano Nuevo Chamartin w Madrycie. Śpieszę z wyjaśnieniem dla nieświadomych – dziś tenże stadion funkcjonuje pod nazwą Estadio Santiago Bernabeu ku pamięci byłego prezydenta Realu. Ostateczna konfrontacja okazała się łatwizną dla FC Barcelony. „Blaugrana” pokonała przeciwników 3:1 i zdobyła pierwsze trofeum po dwuletniej poszusze.
Copa del Generalisimo jedynie było początkiem prawdziwej zwycięskiej serii, jakiej barcelonismo doświadczyło w roku 1952. Pięć pucharów w 12 miesięcy. Osiągnięcie to w roli rekordu funkcjonowało aż do ery Guardioli. Pierwszy z pięciu kroków postawiony został poprzez wygranie ligi. Walka o prymat toczyła się praktycznie do końca. „Blaugrana” z 43 punktami na koncie o ledwie trzy „oczka” wyprzedziła „Lwy” z Bilbao, wtedy grające pod nazwą Atletico ze względu na represje. Wtedy hierarchia wyglądała trochę inaczej, gdyż ekipy Primera Division prezentowały bardziej wyrównany poziom. Barca wygrała dziewiętnaście spotkań, pięć zremisowała, a sześciokrotnie zmuszona była uznać wyższość rywali.
Później w krajowym pucharze podopieczni Daucika niszczyli wszystkich, których napotkali na swej drodze. Zdemolowane zostały ekipy „Los Colchoneros” i Malagi, a także Realu Valladolid w pierwszym meczu. Rewanż przeciwko Kastylijczykom, poprzedzony manitą na Les Corts, Barceloniści przegrali 3:1, lecz ogromna zaliczka z pierwszego meczu pozwoliła im bez trudu awansować. 25 maja Blaugrana stanęła przed szansą obrony wywalczonego rok wcześniej tytułu, a utrudnić jej tę sztukę miała Valencia.
Mimo starań Nietoperzy, Barca udowodniła swoją przewagę w stosunku do pozostałych klubów hiszpańskich i po zwycięstwie 4:2 mogła cieszyć się z potwierdzenia panowania na krajowym podwórku wznosząc ku niebu Puchar Generała.
Niemal miesiąc później, 15 czerwca, bordowo-granatowi dołożyli piękne, acz mające symboliczne znaczenie trofeum za wygranie Copa Martini&Rossi. W corocznym, kończącym sezon na Les Corts spotkaniu o charakterze towarzyskim pokonali zaproszoną ekipę z francuskiej Nicei.
W czerwcu Barca wzięła udział też w Pucharze Łacińskim na paryskim Parc des Princes. Na przełomie lat 40. i 50. rywalizowali w nim mistrzowie Francji, Portugalii, Włoch i Hiszpanii. W Paryżu najlepsza hiszpańska ekipa sezonu zostawiła w pokonanym polu mistrzów Włoch – Juventus (4:2) i, ponownie w ciągu dwóch tygodni, Francji – OGC Nice (1:0).
Do wyżej wymienionych trofeów automatycznie doliczono dzięki dubletowi w kraju Copa Eva Duarte (Superpuchar Hiszpanii).
Ten wielki team błyszczał niemniej krótko, bo do roku 1953. Bezpośrednio po mitycznym sezonie z trudem wywalczył „tylko” dublet a następnie całkowicie spuścił z tonu, co poskutkowało zwolnieniem Ferdinanda Daucika jesienią 1954.
Życie w świetle reflektorów
Lecz „Barca de las Cinco Copas” to nie tylko tytuły. Zespół ten był również jak jedna wielka rodzina, z mnóstwem smaczków i anegdot.
Naiwni ci, którzy myślą, że dzisiejsi piłkarze są bardziej rozrywkowi od tych, którzy dawniej zachwycali fanów. Gustau Biosca, obrońca w talii Daucika, wdał się w płomienny romans z wszechstronnie utalentowaną i, ciemnowłosą Lolą Flores, obiektem westchnień wielu Hiszpanów. Lola zajmowała się tańcem, śpiewem, a także grała w filmach. Mimo tych atutów Lola dla Gustaua okazała się wyłącznie zabawką i piłkarz rzucił ją, by zostać przy swej żonie.
Bohaterem szklanego ekranu przez chwilę miał okazję być portero Antonio Ramallets. Wystąpił on w filmie Francisco Roviry-Velety „11 par butów” i „Asy szukają spokoju” wraz z Andresem Boschem, Estanislau Basorą i Kubalą. Antonio bardzo dbał o swój wygląd. Żartowano nawet, że ma lustro przymocowane do prawego słupka, by po każdej interwencji patrzeć, czy jego fryzura pozostała nienaruszona. Zawsze przed pierwszym gwizdkiem wykonywał również swego rodzaju rytuał: podchodził do bramki, witał kibiców i rzucał do siatki rękawiczki wraz z czapką.
Obecnie wszyscy gracze „Barcy Pięciu Pucharów” niestety już nie żyją (ostatnim żyjącym był Biosca, który odszedł w dzień wszystkich świętych zeszłego roku), więc tym bardziej cenne jest utrzymywanie pamięci o nich. Szczególnie w umysłach miłośników nie tylko Barcelony, ale całego hiszpańskiego futbolu.