Piłka nożna, wojna, cukierki i iracki Ronaldo

Czas czytania: 7 m.
5
(1)

W mieście Ad-Diwanijja – stolicy irackiej prowincji Al-Kadisijja, dzieciaki w koszulkach Manchesteru i Barcelony odbijają piłkę o ścianę lepianki. Chcą zostać gwiazdami, być jak Ronaldinho. Albo przynajmniej jak Ali Adnan, iracki piłkarz, który gra dla Udinese. Iraccy chłopcy chcą zwiedzać świat. Świat futbolu. Nie chcą słyszeć odgłosu bomb a przyśpiewki kibiców. Chcą strzelić bramkę w ostatniej minucie na wagę zwycięstwa, zdjąć koszulkę i rzucić ją w szalejące trybuny. Z biegiem lat coraz mocniej pragną się wyrwać, lecz coraz mocniej nie mogą. Jedyne co mają to sny. Pielęgnują je przez lata, trzymają je pod poduszką, biorą je za rękę, nikomu nie pozwalając im sobie odebrać. Sny. Bo niby co mogą mieć więcej? Chłopcy z Ad-Diwanijja w koszulkach zagranicznych klubów. Palcem na piasku rysują herby ulubionych drużyn. Gdy dookoła świstają kule i eksplodują bomby, im pozostaje tylko piłka. Grając mecz, wyobrażają sobie, że właśnie przenoszą się w inne miejsce. Przenoszą się na któryś z tych najsłynniejszych stadionów.

Irak, Ad-Diwanijja, 2006 rok. Pojechaliśmy do miasta przekazać miejscowym paczki z żywnością. Odchodziłem już w drugą stronę, gdy nagle jeden z chłopców pociągnął mnie za ramię. Miał z 13 lat, 140 centymetrów wzrostu i nie miał butów. Trzymając mnie za rękę, mówił do mnie po arabsku. Oczywiście nie rozumiałem. Mówił szybko, zupełnie jakby miał na to tylko kilka sekund. W tej samej chwili zawołał swego kolegę i bardzo sugestywnie wskazał na jego koszulkę – t-shirt reprezentacji Francji z nazwiskiem Zidane na plecach. Nie wiedziałem, co chce mi przez to powiedzieć. Wtedy ten, z całych sił trzymając mnie za mundur i nie pozwalając odejść, krzyknął kilka razy „Ronaldo, Ronaldo”. Wtedy już zrozumiałem. Kilka dni później udałem się na bazar zlokalizowany w pobliżu bazy i za 10 dolarów kupiłem od miejscowego Irakijczyka koszulkę reprezentacji Brazylii z cyfrą 9 i nazwiskiem Ronaldo. Na następny wyjazd do miasta zabrałem ją ze sobą. Spotkałem chłopca, który kilka dni wcześniej ciągnął mnie za mundur. Rozpoznałem go bez trudu, on mnie zresztą też – ucieszył się na mój widok. Dałem mu prezent. Uśmiechnąłem się, on – zrobił wielkie oczy. Nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Stał jak wryty. Już nie mówił tak szybko jak ostatnim razem. Widziałem, jak trzęsą mu się ręce. Odszedłem, kątem oka widząc, że szczęśliwy jak nigdy trzyma w dłoniach koszulkę, o której marzył.

Tydzień później dowiedziałem się o samobójczym ataku na obrzeżach miasta. Dwóch terrorystów zwróciło się do jednego z chłopców, by zaniósł amerykańskim żołnierzom patrolującym miasto pewną przesyłkę. W pakunku znajdowało się kilka kilogramów trotylu i gwoździ. Chłopiec nie miał pojęcia o zawartości plecaka. Terroryści w taki właśnie sposób wyręczali się dziećmi. Bomby chowali także w ciałach zabitych kotów czy wielbłądów leżących przy drogach. Miało to na celu zmylenie żołnierzy NATO, uśpienie ich czujności, a także stworzenie wrażenia, że śmierć czyha na nich z każdej strony. Młodzieniec zaniósł paczkę tam, gdzie go poproszono i wtedy terroryści zdetonowali ładunek. Zginął amerykański żołnierz, a kolejnych kilku odniosło rany. Razem z grupą kolegów pojechałem na miejsce akcji. Wśród gruzów budynku natknąłem się na ciało dziecka, a raczej jego skąpe fragmenty. W rogu natknąłem się także na głowę. Rozpoznałem swego małego przyjaciela sprzed kilku dni. Chyba głównie dzięki bliźnie na prawym policzku – przy naszym pierwszym spotkaniu mocno rzuciła mi się w oczy. Kilkanaście metrów dalej leżała koszulka Ronaldo, którą chłopcu podarowałem. Wybuch osmolił ją i poszarpał. Z tyłu, na plecach, w miejscu dziewiątki, widniała kilkudziesięciocentymetrowa dziura.

Zginął przez przypadek. Później od jednego z miejscowych dowiedziałem się, że chłopak miał na imię Hamid i w lokalnej społeczności znany był jako wielki piłkarski talent. Marzył, by zostać zawodowym piłkarzem i wyjechać do Europy robić karierę.

***

Słowem wyjaśnienia: mój informator jest żołnierzem zawodowym Wojska Polskiego. W 2006 roku poleciał do Iraku w ramach VII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego. W 2011 roku uczestniczył także w IX zmianie w Afganistanie.

***

– W Afganistanie graliśmy co najwyżej w siatkówkę, w piłkę się nie dało – większość kraju leży bardzo wysoko, połowa ponad 2000 m n.p.m. Chwilę pograsz i masz dosyć. Zabiegalibyśmy się na śmierć. Zrozumiałem, jak czuli się piłkarze podczas mistrzostw w Meksyku w 86’. Ale przynajmniej krajobrazy piękne. Zewsząd góry. Coś wspaniałego. Zwłaszcza z pokładu helikoptera robiło to wrażenie. – wspomina mój informator – W Iraku jednak piłka była z nami przez cały czas.

Dlatego skupię na Iraku.

W mieście Ad-Diwanijja – stolicy irackiej prowincji Al-Kadisijja, dzieciaki w koszulkach Manchesteru i Barcelony odbijają piłkę o ścianę lepianki. Chcą zostać gwiazdami piłki, być jak Ronaldinho. Albo przynajmniej jak Ali Adnan, iracki piłkarz, który gra dla Udinese. Iraccy chłopcy chcą zwiedzać świat. Świat futbolu. Nie chcą słyszeć odgłosu bomb a przyśpiewki kibiców. Chcą strzelić bramkę w ostatniej minucie na wagę zwycięstwa, zdjąć koszulkę i rzucić ją w szalejące trybuny. Z biegiem lat coraz mocniej pragną się wyrwać, lecz coraz mocniej nie mogą. Jedyne co mają to sny. Pielęgnują je przez lata, trzymają je pod poduszką, biorą je za rękę, nikomu nie pozwalając ich sobie odebrać. Sny. Bo niby co mogą mieć więcej? Iraccy chłopcy w koszulkach zagranicznych klubów. Palcem na piasku rysują herby ulubionych drużyn. Gdy dookoła świstają kule i eksplodują bomby, im pozostaje tylko piłka. Grając mecz wyobrażają sobie, że właśnie przenoszą się w inne miejsce. Przenoszą się na któryś z tych najsłynniejszych stadionów.

***

Dzieciaki machają do nas. Podjeżdżamy bliżej. Chłopcy i dziewczynki biegną w naszym kierunku. Mają brudne twarze i ubrania. Skaczą nam w ramiona. Rzucamy im cukierki. Śmieją się i od razu zjadają. Wyciągają w naszą stronę ręce – chcą więcej. Dostają od nas kolejne garście słodyczy – jakieś chrupki, batony. Upychają je gdzie się da: po kieszeniach i butach, z koszulek robią swoiste sakiewki. Przywozimy im także ubrania, buty, kredki, zeszyty, tornistry szkolne, piłki, owoce, napoje. To dzięki nam wiedzą, jak smakuje Coca Cola, Pepsi, Sprite. Najbardziej jednak cieszą się z cukierków. Z cukierków i wody. W Iraku jest jej jak na lekarstwo. Wystarczy wspomnieć, że w większości państw na Bliskim Wschodzie litr wody kosztuje więcej niż litr benzyny.

***

W Iraku ludzie utrzymują się głównie z handlu chińszczyzną. Sprzedają wszystko, co się da: ubrania, buty, dywany, owoce, radia samochodowe, telewizory, podrabiane zegarki, telefony komórkowe. Jest też sporo wyrobów ręcznych z drewna i metalu. Miejscowi próbują wcisnąć ci byle badziew.

– Hello, my friend – wołali łamaną angielszczyzną ze swych budek z dykty i świecąc zębami, prezentowali mi swój bujny asortyment.

W Iraku wciąż widać skutki zbrojnych konfliktów sprzed lat ( pierwszej i drugiej – wówczas, w 2006, toczącej się wojny w Zatoce Perskiej). Miasteczka zrównane z ziemią. Pełno zniszczonych budynków, których nikomu nie chce się posprzątać i odbudować. W niektórych regionach gruzy niemal wylewają się na ulice. Dodatkowo kraj trapi olbrzymi głód. Opieka medyczna praktycznie nie istnieje, szkoły – wiele zniszczonych, warunki sanitarne – katastrofa. Szerzą się choroby, zwłaszcza te atakujące układ pokarmowy: ameboza, glistnica, węgorczyca. W jednym z sierocińców, który odwiedziliśmy, 90% procent dzieci jest zarażonych tasiemcem. Są wychudzone, mają po 10 czy 11 lat, a przez chorobę wyglądają jakby były o kilka lat młodsze. Irakijczykom brakuje najprostszych przedmiotów codziennego użytku, nie mają ubrań czy mydła. Na widok szczoteczki do zębów robią wielkie oczy – nigdy takowej nie używali.

Wszystko to jednak nie sprawia, że Irakijczycy zapominają o futbolu. Piłka nożna to w Iraku sport niezwykle popularny. Na każdym rogu zobaczysz biegających za futbolówką. Grają nawet dziewczynki. Kopie się, gdzie tylko można – trochę jak w Brazylii.

Boiska, jeśli już są, to daleko im do ideału – w przeciwieństwie do stadionów wybudowanych za gigantyczne pieniądze. Biorąc pod uwagę skalę biedy w Iraku, nie trudno zgadnąć, że w budowie stadionów jest jakieś drugie dno. A gdy nie wiadomo o co chodzi…

Duże znaczenie w popularyzacji futbolu w Iraku miało zwycięstwo reprezentacji w Pucharze Azji w 2007 r. W finale drużyna Lwów Mezopotamii pokonała zespół Arabii Saudyjskiej 1-0, a zwycięską bramkę strzelił Younis Mahmoud, którego wybrano najlepszym graczem turnieju.

Niestety w trakcie turnieju doszło w Iraku do kilku zamachów bombowych – zginęło 60 osób. Wskutek tego w uwadze o własne bezpieczeństwo część piłkarzy zwycięskiego zespołu postanowiła nie wracać do ogarniętego wojną kraju. W marcu 2015 roku w wybuchu samochodu pułapki zginął w Bagdadzie Mahdi Abdul Zahra – reprezentant Iraku w piłce nożnej do lat 23. Kilka miesięcy później terroryści z Państwa Islamskiego wysadzili w powietrze powstający stadion Al Anbar.

Triumf w Pucharze Azji umożliwił reprezentacji Iraku uczestnictwo w poprzedzającym mistrzostwa świata w RPA – Pucharze Konfederacji. Tam drużyna prowadzona przez Bora Milutinovića zajęła trzecie miejsce w swojej grupie. Wyprzedziły ją zespoły Republiki Południowej Afryki oraz Hiszpanii – późniejsi mistrzowie świata.

Zdobycie Pucharu Azji to nie jedyny turniej wygrany przez drużynę założoną w 1948 roku. Reprezentacja Iraku pięć razy triumfowała także w Arabskim Pucharze Narodów, trzy razy zwyciężyła w Pucharze Zatoki, a na igrzyskach olimpijskich w Atenach w 2004 zajęła czwarte miejsce, pokonując w turnieju Australię, a nawet Portugalię.

***

Przyleciałem do Iraku, gdy w Niemczech zaczynały się mistrzostwa świata. Razem z innymi Polakami przychodziliśmy do sali telewizyjnej, gdzie puszczano mecze. Czasem wpadali również Słowacy, zwłaszcza interesowały ich spotkania Polaków i Czechów. Reprezentacja tych drugich grała na mundialu, jednak odpadła już w fazie grupowej. Wyprzedziły ją drużyny Włoch i Ghany.

Piłka zupełnie nie interesowała Amerykanów. Jankesi nie potrafili zrozumieć fenomenu najpopularniejszej dyscypliny sportowej świata. Jak już oglądali w telewizji jakieś transmisje sportowe, to był to baseball, futbol amerykański albo rozgrywki NBA, nigdy piłka nożna.

– Soccer? Thanks, Cris, but I don’t like it – powiedział mi pewnego razu Tom, żołnierz amerykański, gdy zaproponowałem mu obejrzenie finału między Włochami a Francją.

W 2006 roku liga MLS nie była tak mocna, jak dzisiaj. Nie grały w niej takie gwiazdy jak Pirlo czy Drogba. Wydaje mi się jednak, że nazwiska nie są tu najważniejsze. Mógłby przylecieć do Stanów sam Messi, a i tak Amerykanie nie dostaliby na punkcie piłki bzika z dnia na dzień. Po prostu. Mają koszykówkę i baseball, w których znakomicie się odnajdują, nie potrzebuję do szczęścia piłki. Dziś może i faktycznie z popularnością futbolu w Ameryce jest lepiej (w końcu władowano w niego olbrzymią kasę), ale z drugiej strony bez przesady. Jeszcze wiele wody zdąży upłynąć w rzece Hudson, aż Jankesi pokochają piłkę nożną równie mocno co Europejczycy czy mieszkańcy Ameryki Południowej.

Nie trudno zgadnąć, że Amerykanie nie byli zainteresowani wzięciem udziału w turnieju piłkarskim o Puchar Dowódcy Dywizji, który zorganizowano w bazie. Niemniej, choć w Diwanijj Jankesi stanowili większość, zdołaliśmy zebrać kilka drużyn. Każdy z pododdziałów ( a było ich kilka: Wojska specjalne, Saperzy, Logistyka, Łączność, Sztab itd) zorganizował w swoich szeregach zespół. Grali młodsi i starsi: 25-, 30-, 40-latkowie, Polacy, Słowacy, Mongołowie, Rumuni, Australijczycy, Salwadorczycy ( potomkowie Majów, niscy i krępi, wszyscy do siebie podobni). Drużynę zgłosili także iraccy tłumacze. Mecze rozgrywaliśmy na kawałku wydzielonego, piaszczystego placu na terenie bazy. Postawiono jakieś bramki, z wojskowymi siatkami w kolorze moro robiącymi za siatkę piłkarską, ktoś rzucił piłkę i poszło. 40-stopni, słońce pali jak cholera, z nieba żar się leje (w ciągu całego pobytu w Iraku nie widziałem choćby chmurki!), ale co tam – gramy. W takich warunkach po kilku minutach biegania za piłką wszystkich nas oblewały hektolitry potu. Dodatkowo kondycja już nie ta – w Iraku ponownie zacząłem palić papierosy, wiadomo, stres, co chwilę strzelają i po bazie unosi się syrena (przerażające incoming, incoming!) informująca, że trzeba pędzić do schronu. Ciężko grać w piłkę, gdy w każdej chwili możesz dostać z moździerza, ale z drugiej strony nie można dać się zwariować. Poza tym wiadomo, futbol wymaga poświęceń.

W pamięci mocno utkwił mi mecz z irackimi tłumaczami. Spotkanie nie toczyło się po ich myśli, przegrywali 2 czy 3-0. W pewnym momencie na boisku wybuchła bójka. Któryś z tłumaczy podskoczył do jednego z naszych. Być może dostał wcześniej od niego kopniaka, nie pamiętam. Przepychaliśmy się tak dobrych kilku minut. Zadziorność Irakijczyków mocno mnie zdziwiła, bowiem na co dzień byli spokojni i nie sprawiali problemów.

Wyróżniającą się postacią w drużynie Sztabu był pewien Duńczyk. To, co ten gość wyprawiał na boisku…każdemu opadała szczęka. Jeździł wszystkich jak chciał, kiwka, strzał, podanie, gość miał wszystko. Silny, szybki, nie było piłki, do której by nie doszedł. Zdobył dla Sztabu większość bramek. Opowiadał, że przed wojskiem grał w piłkę w którejś z drużyn duńskiej ekstraklasy. Sądząc po tym, co pokazywał na boisku, nie mam podstawy, by twierdzić, że kłamał. Niestety nie pamiętam jego nazwiska.

Turniej wygrała drużyna Sztabu. W finale ograli nas 4:0. W nagrodę dostali puchar oraz kratę piwa…oczywiście bezalkoholowego.

***

Kilka tygodni przed powrotem do Polski widziałem na boisku nieopodal bazy chłopca w koszulce Rivaldo. Żonglował piłką na tle zniszczonych domów . Mój mały przyjaciel Ronaldo tworzyłby z nim świetny duet.

Historię żołnierza Wojska Polskiego wysłuchał i dla zwiększenia wartości tekstu przekazał w pierwszej osobie Tomasz Śliwiński.

TOMASZ ŚLIWIŃSKI

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Walka w Pucharze Polski, przyjazd finalisty, piłkarskie losy Rafała Kurzawy – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów z Pogonią Szczecin

Pierwsza runda Pucharu Polski przyniosła sporo emocji. Jednym z najciekawiej zapowiadających się meczów była rywalizacja pierwszoligowej Stali Rzeszów z występującą w rozgrywkach PKO BP...

„Igrzyska życia i śmierci. Sportowcy w powstaniu warszawskim” – recenzja

Powstanie Warszawskie to czas, gdy wielu Polaków zjednoczyło się w obronie stolicy Polski. O sportowych bohaterach walk zbrojnych przeczytacie poniżej. Autorka Agnieszka Cubała jest pasjonatką historii...

„Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”. Nowa książka Anity Werner i Michała Kołodziejczyka

Cztery lata po premierze niezwykle ciepło przyjętej książki „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka”, Anita Werner i Michał Kołodziejczyk powracają z nowymi reportażami, w...