Pucharowa środa: Ostatni raz Cupiała. Wisła Kraków w sezonie 2011/12

Czas czytania: 17 m.
5
(1)

Latem 2011 roku piłkarska Polska zaczynała żyć zbliżającymi się wielkimi krokami mistrzostwami Europy współorganizowanymi przez nasz kraj. Kibice Wisły Kraków cieszyli się z 13. tytułu mistrza Polski w historii klubu, a Internet obiegły zdjęcia trenera Roberta Maaskanta wiozącego Patryka Małeckiego na rowerze. Biała Gwiazda szykowała się do wyścigu po upragnioną Ligę Mistrzów.

Holenderski eksperyment

Wiosną 2010 roku Wiślacy wywalczyli wicemistrzostwo Polski, przegrywając tytuł z Lechem Poznań tuż przed zakończeniem rozgrywek. Latem Biała Gwiazda wystąpiła w eliminacjach do Ligi Europy. Piłkarzy i kibiców Wisły spotkała jednak bardzo przykra niespodzianka. Krakowska drużyna odpadła w III rundzie eliminacyjnej, przegrywając dwumecz z azerskim Karabachem Agdam.

W wyniku tej wstydliwej porażki trener Henryk Kasperczak podał się do dymisji. Szkoleniowiec, który na początku XXI wieku święcił z Wisłą jedne z największych sukcesów w jej historii objął klub po raz drugi w marcu 2010r.

Właściciel Białej Gwiazdy Bogusław Cupiał i prezes Bogdan Basałaj postawili na trenera z zagranicy. Stanowisko pierwszego szkoleniowca objął zupełnie nieznany w Polsce Robert Maaskant, który wcześniej prowadził takie kluby, jak NAC Breda, Willem II Tilburg czy RBC Roosendal. Dyrektorem sportowym został rodak Maaskanta, Stan Valckx, były wieloletni piłkarz PSV Eindhoven.

Nawet najbardziej zagorzali kibice podchodzili sceptycznie to tego ruchu. Największym sukcesem trenerskim Maaskanta było doprowadzenie NAC Breda do Ligi Europy w sezonie 2008/09. Zatrudnienie Holendra nie zwiastowało sukcesów Wisły w nadchodzących miesiącach.

Szkoleniowiec wywodzący się z Kraju Tulipanów zamknął usta krytykom w najlepszy możliwy sposób. Dziewięć miesięcy po przejęciu drużyny świętował z nią mistrzostwo Polski, zapewniając sobie tytuł po pokonaniu Cracovii. Przed Maaskantem i jego piłkarzami stanęło zadanie, które dla wielu znakomitych trenerów i piłkarzy okazywało się być mission impossible – awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

Stan Valckx od początku swojego pobytu w Krakowie prowadził dość ofensywną politykę transferową. Z trafnością jego decyzji było różnie. Z jednej strony doskonale trafił z pozyskaniem Maora Meliksona, Sergeia Pareiki, Ivicy Ilieva czy wypożyczeniem Dudu Bitona. Z drugiej zaś zaoferował kontrakty takim graczom jak Nourdin Boukhari, Kew Jaliens, Dragan Paljic czy Michael Lamey – ich pensje były bardzo nieadekwatne do jakości piłkarskiej, którą prezentowali.

Wśród nowych nabytków Białej Gwiazdy próżno było szukać Polaków.

– To nieudacznicy. Tyle razy nie potrafili awansować do Ligi Mistrzów – wyjaśniał Bogusław Cupiał.

W Wiśle Maaskanta w podstawowym składzie wybiegało zwykle tylko trzech Polaków – Cezary Wilk, Radosław Sobolewski oraz Patryk Małecki. Holender liczył zwłaszcza na tego ostatniego. Wydawało się, że trener Wisły zdołał okiełznać krnąbrnego pomocnika i Mały w końcu pokaże futbol na miarę swojego talentu.

Zapomnieć o Tallinie

Pierwszym rywalem Wisły w walce o Ligę Mistrzów było łotewskie Skonto Ryga. Choć był to przeciwnik pozornie słabszy, kibice Białej Gwiazdy wciąż mieli w pamięci potężne wpadki piłkarzy zanotowane w dwumeczach z Valerengą Oslo (Puchar UEFA, sezon 2003/04), Dinamem Tbilisi (Puchar UEFA, sezon 2004/05), wspomnianym już Karabachem Agdam i przede wszystkim Levadią Tallin (el. Do Ligi Mistrzów, sezon 2009/10).

Trener Maaskant również przestrzegał przed lekceważeniem przeciwnika. Skonto stało się absolutnym hegemonem na Łotwie, aż 14-krotnie zgarniając tytuł mistrza tego kraju w latach 1991-2010. Vis a vis Holendra był Marians Pahars, jeden z najsłynniejszych łotewskich piłkarzy w historii, były zawodnik m.in. angielskiego Southampton i uczestnik Euro 2004.

Pierwsze spotkanie rozegrano w stolicy Łotwy. Mecz toczył się pod dyktando piłkarzy Wisły, choć mistrzowie Polski nie mieli pomysłu na sforsowanie obrony gospodarzy. Wiślaków wyręczył obrońca Skonto Renars Rode, który w 40. minucie skierował piłkę do własnej bramki. Gospodarze kończyli mecz w osłabieniu po czerwonej kartce dla Jurisa Laizansa w 83. minucie.

Pomocnik, którego gol przesądził o wygranej Łotwy nad Polską w eliminacjach do Euro 2004, musiał opuścić boisko po otrzymaniu dwóch żółtych kartek. Wisła wyjechała z Emiļa Melngaiļa iela z bardzo skromną zaliczką i nie mogła pozwolić sobie na rozluźnienie w rewanżu.

1
Stadion Skonto Ryga. Fot. Przemysław Płatkowski

Przy Reymonta Wiślacy również byli stroną dominującą. Pomimo wypracowania sobie kilku dogodnych okazji bramkowych do przerwy tablica wyników pokazywała bezbramkowy remis. Podopiecznym Roberta Maaskanta udało się przełamać strzelecki impas po przerwie. W 51. minucie po indywidualnej akcji na listę strzelców wpisał się Patryk Małecki, a 13 minut później bliźniaczo podobną akcję przeprowadził Ivica Iliev. Wisła wygrała dwumecz 3:0 i mogła szykować się do kolejnej rundy.

Skonto Ryga – Wisła Kraków 0:1. Bramka: Rode 40’ (sam.)

Wisła Kraków – Skonto Ryga 2:0. Bramki: Małecki 51’, Iliev 64’

Skoro już się topisz…

Kolejnym przystankiem Wisły na autostradzie do Champions League był mistrz Bułgarii Liteks Łowecz. Był to najlepszy okres w historii tego klubu, sponsorowanego przez Griszę Ganczewa, biznesmena i byłego zapaśnika. W tym czasie Liteks czterokrotnie zostawał najlepszą drużyną w Bułgarii.

Pierwsze spotkanie rozegrano w Łoweczu. Trener Maaskant podchodził do niego dość zachowawczo. – Nie obrażę się, jeśli wyjedziemy stąd z remisem 1:1 – mówił Holender. Wisła przyjechała do Bułgarii bez kontuzjowanego Patryka Małeckiego, który znajdował się wówczas w wysokiej formie.

I choć gra Wisły nie porywała, Biała Gwiazda zdołała odnieść bardzo cenne zwycięstwo. Mistrzowie Polski grali dość chaotycznie, zachowawczo i z nastawieniem na kontrataki, a linia defensywna nie radziła sobie z Brazylijczykiem Tomem.

W 19. minucie to Wisła wyszła na prowadzenie. Radosław Sobolewski posłał piłkę z głębi pola w stronę Michaela Lameya, a Holender otworzył wynik meczu. Obrońcy Liteksu protestowali sugerując, że Lamey był na pozycji spalonej, lecz powtórki potwierdziły prawidłowość decyzji sędziego o uznaniu bramki. Jeszcze przed przerwą wyrównał Tom. Pomocnik otrzymał podanie z prawej strony, oddał strzał na bramkę Milana Jovanicia, futbolówka jeszcze odbiła się od Kew Jaliensa i wpadła do siatki.

Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie. Nadal to Liteks był stroną przeważającą, a komentujący to spotkanie Mateusz Borek raz po raz powtarzał „Ale mamy szczęście!”. Trener gospodarzy Ljubosław Penew ponaglał nawet chłopców do podawania piłek, aby ci reagowali szybciej. Bułgar wiedział, że szybką akcją można było zaskoczyć niemrawych tamtego dnia Wiślaków.

W 76. minucie piłkarze z Krakowa zdołali przeprowadzić jedną z nielicznych akcji ofensywnych w drugiej połowie. Maor Melikson otrzymał dobre podanie od Radosława Sobolewskiego i w sytuacji sam na sam pokonał strzegącego bramki Liteksu Viniciusa. Biała Gwiazda wyjeżdżała z Bułgarii w bardzo dobrych nastrojach.

– 2:1 to bardzo, bardzo dobry rezultat w meczu w Łoweczu, ponieważ mam duży szacunek dla Liteksu, dla stylu, który prezentują. Mimo że nie graliśmy bardzo dobrego meczu, jestem zadowolony z wyniku – powiedział po spotkaniu Robert Maaskant.

W rewanżu nie było wątpliwości, który zespół był lepszy. Wiślacy atakowali od początku, chcąc jak najszybciej postawić kropkę nad i. Dopięli swego tuż przed przerwą. W 42. minucie Maor Melikson podał piłkę do Patryka Małeckiego, ten natychmiast odegrał ją z powrotem, a Izraelczyk strzałem lewą nową pokonał bramkarza Liteksu.

11 minut po zmianie stron dwumecz był praktycznie rozstrzygnięty. Rozgrywający doskonały mecz Melikson odebrał piłkę jeszcze na własnej połowie i popędził z nią na bramkę Liteksu. Strzegący bramki mistrzów Bułgarii Vinicius wybił futbolówkę spod nóg Wiślaka, lecz sędzia, który nie nadążył za akcją, podyktował rzut karny. Powtórki telewizyjne pokazały, że interwencja Brazylijczyka była jak najbardziej prawidłowa. Do piłki podszedł Melikson i zrobiło się 2:0.

Kilkanaście minut później goście złapali kontakt z Wisłą. Piłka uderzona z rzutu wolnego odbiła się najpierw od Juniora Diaza, potem od Osmana Chaveza i spadła pod nogi Nikołaja Bodurowa. Bułgar uderzył bez większego namysłu i mógł cieszyć się z gola. Na 6 minut przed końcem wynik na 3:1 ustalił Cezary Wilk.

Jedno z bułgarskich przysłów mówi: skoro już się topisz, nie męcz się w płytkiej wodzie. Dwumecz z Wisłą był dla Liteksu starciem z dość dużą głębiną, której Bułgarzy nie sprostali. Mistrzowie Polski z niecierpliwością czekali na losowanie, po którym mieli poznać rywala w ostatniej rundzie eliminacyjnej.

Liteks Łowecz – Wisła Kraków 1:2. Bramki: Tom 45’ – Lamey 19’, Melikson 76’

Wisła Kraków – Liteks Łowecz 3:1. Bramki: Melikson 42’, 56’ (k.), Wilk 84’ – Bodurow 68’.

Reforma Platiniego

Poprzedni awans polskiego klubu do fazy grupowej Ligi Mistrzów miał miejsce w 1996 roku. Widzew Łódź Franciszka Smudy dostał się do piłkarskiego raju po wyeliminowaniu Broendby Kopenhaga w ostatniej rundzie eliminacji. Ten dramatyczny mecz przeszedł do historii głównie za sprawą pamiętnego komentarza Tomasza Zimocha.

Ta ostatnia przeszkoda na drodze do Champions League była przez kolejne lata nie do przejścia dla polskich drużyn. Trafiali się rywale z najwyższej półki, jak Real Madryt, Barcelona, Manchester United czy Parma, jak również ci nieco słabsi – Anderlecht, Panathinaikos oraz Steaua Bukareszt.

Wydawało się, że droga mistrzów Polski do europejskiej elity zostanie uproszczona wraz z reformą systemu kwalifikacji przeprowadzoną przez Michela Platiniego. Słynny Francuz chciał utorować drogę do wielkiej piłki przedstawicielom słabszych lig. Tym sposobem w eliminacjach do Ligi Mistrzów powstały dwie ścieżki – mistrzowska i niemistrzowska. Dzięki temu polskie drużyny mogły rozegrać decydujące o awansie mecze z mistrzami Szkocji czy Chorwacji zamiast z wicemistrzem Anglii lub Włoch.

W IV rundzie eliminacyjnej Wisła Kraków nie była rozstawiona. Jej potencjalnymi rywalami były następujące drużyny: Maccabi Hajfa, BATE Borysów, Apoel Nikozja, Dinamo Zagrzeb oraz FC Kopenhaga. Los skojarzył Wisłę z Cypryjczykami, uchodzącymi za teoretycznie najłatwiejszego przeciwnika z tej grupy.

– Te drużyny prezentujące zbliżony poziom. Krakowianie są w stanie przejść Cypryjczyków. Muszą być przygotowani na wysoką temperaturę i żywiołowy doping. Mistrz Cypru, podobnie jak Wisła, ma dwóch, trzech zawodników, którzy robią różnicę i potrafią przesądzić o losach pojedynku. Apoel różni się od Wisły, jeśli chodzi o sposób gry. Cypryjczycy nie narzucają rywalom swojego stylu i nie potrafią całkowicie zdominować przeciwnika. W tym wiślacy mogliby upatrywać szansy na awans – mówił po losowaniu Marcin Żewłakow, były napastnik Apoelu.

Cypryjski dramat Pareiki

Pierwsze spotkanie dwumeczu rozegrano w Krakowie. Mistrzowie Cypru pokazali Żewłakowowi, jak bardzo mylił się, mówiąc o braku umiejętności zdominowania przeciwnika. W pierwszej połowie to Apoel był stroną przeważającą, nierzadko zamykał Krakowian na ich połowie, lecz nie przekładało się to na dogodne okazje strzeleckie.

Wiśle brakowało zrywów Maora Meliksona. Izraelczyk będący motorem napędowym drużyny został skutecznie wyłączony z gry. Piłkarze zeszli na przerwę przy bezbramkowym remisie ze wskazaniem na gości.

Po zmianie stron obraz gry stopniowo się odwracał. To goście z Wyspy Afrodyty częściej się bronili, a Biała Gwiazda szukała swojej szansy. W 71. minucie 22 tysiące widzów zgromadzonych na stadionie przy Reymonta oszalało z radości. Gervasio Nunez znalazł podaniem Patryka Małeckiego, który wbiegł z piłką w pole, przełożył ją na lewą nogę i huknął nie do obrony. Wszystko to działo się na oczach selekcjonera Franciszka Smudy, wyraźnie niechętnego do powołania będącego w bardzo dobrej formie pomocnika.

Jednobramkowe zwycięstwo w Krakowie przybliżało Wisłę do fazy grupowej Champions League, lecz wszyscy w klubie mieli świadomość, że minęła dopiero pierwsza połowa starcia. Trener Maaskant chwalił swoich piłkarzy, ponieważ ci po pokonaniu Apoelu nie świętowali sukcesu w szatni, lecz rozmawiali już o zadaniu, które mieli do wykonania w Nikozji.

Jeżeli człowiek mógłby na życzenie wyrzucić z pamięci najgorsze chwile w życiu, to Sergei Pareiko z pewnością chciałby zapomnieć o 23 sierpnia 2011 roku. Tego dnia na Stadio Gymnastikos Syllogos w Nikozji odbył się mecz rewanżowy Apoelu z Wisłą. Osiem lat wcześniej Biała Gwiazda zremisowała na tym obiekcie 2:2 z lokalnym rywalem Apoelu, Omonią.

Chyba każdy fan Wisły brał pod uwagę tylko jeden scenariusz – zwycięstwo lub remis w Nikozji i historyczny awans drużyny do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Do stolicy Cypry udało się ponad 130 kibiców mistrza Polski. W Krakowie został za to Bogusław Cupiał. Właściciel Wisły był na stadionie, gdy Wisła przegrywała awans do Ligi Mistrzów w 2005r. w Atenach i w 2009r. w Tallinie. Szef Tele-Foniki uznał, że najwyraźniej przynosi pecha i lepiej będzie, jeżeli obejrzy spotkanie w telewizji.

Wiem, że tym jednym meczem możemy zrobić coś wielkiego nie tylko dla Wisły, ale też dla całej polskiej piłki. Nie rozmawiam jednak o tym z piłkarzami, bo już wystarczająca presja na nich ciąży – mówił przed meczem Robert Maaskant. Polskie media określały nadchodzące spotkanie mianem najważniejszego meczu w polskiej piłce klubowej w XXI wieku.

Problem polegał na tym, że Apoel nie zamierzał biernie się przyglądać, jak piłkarze Wisły zapewniają sobie miejsce wśród 32 najlepszych drużyn Starego Kontynentu. Trener Maaskant wybrał dość zachowawcze ustawienie 4-5-1 z Cwetanem Genkowem na szpicy, najwyraźniej licząc na pokaz siły Meliksona i Małeckiego na skrzydłach.

Boisko brutalnie zweryfikowało przedmeczowe założenia holenderskiego szkoleniowca. Apoel był lepszy od Wisły o co najmniej klasę. Najwięcej zamieszania w szeregach obronnych polskiej drużyny robili Brazylijczyk Ailton oraz Macedończyk Trickovski.

Mistrzowie Cypru potrzebowali 29 minut na odrobienie strat z Krakowa. Właśnie wtedy rozegrał się pierwszy akt nieszczęścia Pareiki. Wykonujący rzut rożny Brazylijczyk Gustavo Manduca posłał piłkę na bliższy słupek, który asekurował Patryk Małecki. Pomocnik próbował oddalić zagrożenie, sprawił jednak, że piłka odbiła się od poprzeczki i spadła tuż przed linię bramkową. Estoński bramkarz chciał oddalić futbolówkę od swojej bramki, lecz zrobił to w taki sposób, że…wepchnął ją do bramki.

Wynik 1:0 dla Apoelu utrzymał się do przerwy. Po zmianie stron nadal przeważali gospodarze, a Wiślacy – jak przyznał po meczu Cezary Wilk – tracili mnóstwo sił podczas prób odebrania piłki szybkim i ruchliwym zawodnikom z Nikozji.

W 54. minucie w Lidze Mistrzów był Apoel. Ailton wykorzystał dośrodkowanie jednego ze swoich kolegów i przy biernej postawie obrony Wisły skierował piłkę do bramki. Zespół z Wyspy Afrodydy szukał swoich szans na całkowite pogrążenie rywala, lecz wtedy właśnie nastąpił zryw Wisły.

Na 20 minut przed końcem regulaminowego czasu gry podopieczni Maaskanta przeprowadzili jedną z nielicznych akcji ofensywnych w całym meczu. Ivica Iliev, który po przerwie pojawił się na boisku, doskonale wypatrzył Cezarego Wilka.

Serb obsłużył go doskonałym podaniem, a wychowanek Polonii Warszawa zaskoczył Dionyssisa Chiotisa. Na ławce trenerskiej Wisły oraz w sektorze opanowanym przez jej fanów zapanowała prawdziwa euforia. Liga Mistrzów ponownie była na wyciągnięcie ręki. Tym bardziej że po strzeleniu gola to Krakowianie przejęli inicjatywę na boisku.

Niestety taki stan rzeczy nie potrwał długo. Po kilku minutach gospodarze otrząsnęli się z szoku jakim była dla nich utrata gola i ponownie zaczęli przeważać. W 87. minucie nastąpił drugi i ostatni akt koszmaru Pareiki.

Apoel przeprowadził akcję ofensywną lewą stroną boiska. Piłka trafiła do Ailtona, który jej przyjęciem wypracował sobie pozycję do strzału. Futbolówka uderzona z 9 metrów wpadła do bramki po rękach estońskiego golkipera.

Trener Maaskant natychmiast poderwał się z ławki próbując zmobilizować swoich graczy do podjęcia wysiłku, lecz wystarczyło spojrzeć na zawodników Wisły żeby zobaczyć, że kompletnie zeszło z nich powietrze i nie zdołają już niczego ugrać na Cyprze. Apoel znalazł się w fazie grupowej Ligi Mistrzów, Wiśle pozostała gra tylko w Lidze Europy.

– Zabrakło czterech minut do Ligi Mistrzów, ale z drugiej strony trzeba otwarcie powiedzieć, że byliśmy gorszym zespołem Zespół APOEL-u w każdej formacji, w każdym fragmencie gry był od nas lepszy. Mimo to cztery minuty przed końcem byliśmy tak blisko, jednak się nie udało i trzeba odczekać kolejny rok. Jeszcze przed chwilą miałem łzy w oczach. Na razie jest złość, smutek, wszystko naraz, więc teraz trudno mi na gorąco wyciągać wnioski. Ciężko teraz myśleć o Lidze Europejskiej. To Liga Mistrzów była celem, którego nie udało się osiągnąć. Na dziś jesteśmy przegrani. Ale trzeba będzie się podnieść i grać dalej – powiedział po spotkaniu rozczarowany Cezary Wilk.

Wisła Kraków – Apoel Nikozja 1:0. Bramka: Małecki 71’

Apoel Nikozja – Wisła Kraków 3:1. Bramki: Pareiko 29’ (sam.), Ailton 54’, 87’ – Wilk 71’

Uratować honor

Konieczność gry w mniej prestiżowych rozgrywkach europejskich był dla całej Wisły niczym okruchy pozostałe po wyśmienitym deserze. Trzeba było jednak podjąć walkę o dobry wynik i uratowanie honoru klubu w Europie.

W fazie grupowej Ligi Europy Wisła trafiła na holenderskie Twente Enschede, angielskie Fulham oraz duńskie Odense.

Twente było mistrzem Holandii z 2010 roku. Jedyny raz w historii rywalizowało z polską drużyną w europejskich pucharach w sezonie 2001/2002. Wówczas w pierwszej rundzie Pucharu UEFA Holendrzy wyeliminowali Polonię Warszawa.

Fulham nie walczyło o podium Premier League, natomiast w maju 2010 roku londyński zespół zagrał w finale Ligi Europy przegrywając dopiero po dogrywce z Atletico Madryt. Nigdy wcześniej nie grało przeciwko polskiemu zespołowi. Podobnie jak Odense, wicemistrz Danii z 2011 roku. W latach 2004-2009 bramki tego zespołu strzegł Arkadiusz Onyszko, który wystąpił w barwach drużyny z trzeciego co do wielkości miasta Danii blisko 200 razy.

Fatalny początek

Zmagania w Lidze Europy zaczęły się Wisły fatalnie. W pierwszej kolejce mistrzowie Polski przegrali u siebie 1:3 z Odense, a w drugiej ulegli na wyjeździe Twente 1:4. Duńczycy prezentowali się dość przeciętnie, to jednak wystarczyło na strzelenie słabej tamtego dnia Wiśle trzech goli. Kibice Wisły mieli nadzieję na korzystny wynik w momencie, gdy Andraż Kirm wyrównał wynik spotkania, jednak w ostatnich 10 minutach gry goście zdobyli dwie bramki i wywieźli z Krakowa komplet punktów.

2
Wisła zaczęła fazę grupową LE od porażki z teoretycznie najsłabszym przeciwnikiem. Fot. Commons.wikipedia.org.

Spotkanie w Enschede rozpoczęło się dla Wisły doskonale. Już w 9. minucie Dudu Biton wyprowadził Białą Gwiazdę na prowadzenie po mocnym uderzeniu z linii pola karnego. Jak się okazało, były to miłe złego początki. Twente prowadzone przez Co Adriaanse grało bardzo ofensywnie, nie pozwalając Wiślakom praktycznie na nic. Do przerwy gospodarze prowadzili 2:1, a po zmianie stron dołożyli jeszcze dwa trafienia.

Wisła znalazła się zatem w bardzo trudnej sytuacji. Zerowy dorobek punktowy, bilans bramkowy 2-7 oraz dwumecz z Fulham w najbliższej perspektywie nie mogły napawać optymizmem. W trzeciej kolejce mistrzowie Polski podejmowali drużynę z Londynu.

Był to przełomowy mecz dla Wisły. Co prawda trener gości Martin Jol posłał do boju częściowo rezerwowy skład, nie zmieniało to faktu, że Anglicy byli groźnym i wymagającym przeciwnikiem. W pierwszych 30 minutach gry Wiślacy stworzyli sobie trzy okazje do oddania strzału. Po pół godziny gry sędzia Martin Hansson wyrzucił z boiska Moussę Dembele.

W 60. minucie Dudu Biton strzelił jedynego gola w meczu. Izraelczyk oddał mocny strzał z odległości 18 metrów i zdołał zaskoczyć Marka Schwarzera. Na trzy minuty przed końcem siły na boisku wyrównały się – Osman Chavez otrzymał drugą żółtą kartkę.

Zwycięstwo Wisły było skromne, lecz liczyły się przede wszystkim 3 punkty. Oznaczało to, że strata polskiego zespołu do drugiego Fulham zmniejszyła się do jednego punktu, a dzięki zwycięstwu Twente nad Odense 4:1 Wiślacy zdołali zrównać się punktami z wicemistrzami Danii.

– Zrobiliśmy dzisiaj to, co do nas należało. Wciąż liczymy się w walce o awans. Skoro Odense przegrało 1-4 z Twente, to tym bardziej następny mecz będzie miał duże znaczenie. Niemniej jednak mamy jeszcze trzy spotkania do zgrania i wszystkie je możemy wygrać. Nie będzie to łatwe zadanie, ale nie jest ono niemożliwe – powiedział po meczu Robert Maaskant.

Rewanż Wisły z Fulham pokazał, że słowa szkoleniowca mogą nie znaleźć odzwierciedlenia w rzeczywistości. Podopieczni Martina Jola zagrali o klasę lepiej niż w Krakowie i rozbili Wiślaków aż 4:1. I choć gra nie wskazywała na tak dużą dysproporcję między drużynami, to piłkarze Fulham byli dodatkowo niesieni chęcią zamknięcia ust…polskim kibicom, którzy opanowali trybuny na stadionie Craven Cottage i od samego początku wygwizdywali gospodarzy.

Po czterech kolejkach Twente prowadziło w grupie z dorobkiem 10 punktów, Fulham zgromadziło siedem oczek, a Odense i Wisła – po trzy. Po porażce w Londynie polskie media obwieściły spadek szans na awans Wisły praktycznie do zera. Drużyna z Krakowa musiała bezwzględnie wygrać dwa pozostałe spotkania i liczyć na korzystny układ wyników w innych meczach grupowych.

Jeszcze nie wszystko stracone

Cztery dni po meczu w Londynie stało się coś, o czym na krakowskich Rynku plotkowano od pewnego czasu – Robert Maaskant został zwolniony. Według krążących pogłosek Bogusław Cupiał przymierzał się do takiego ruchu już od czasu porażki z Apoelem, lecz wcielił swój pomysł w życie dopiero po porażce z Fulham i przede wszystkim z Cracovią w derbach miasta trzy dni później. Nowym szkoleniowcem Wisły – już po raz drugi w karierze – został Kazimierz Moskal.

Blisko miesiąc po spotkaniu z Fulham Wiślacy przystąpili do meczu z Odense. Piłkarze mieli świadomość, że wynik inny niż zwycięstwo oznaczać będzie koniec marzeń o grze w europejskich pucharach wiosną.

Wisła prezentowała zupełnie inny futbol w porównaniu do tego, co pokazała w pierwszym meczu z wicemistrzem Danii. Wystarczy powiedzieć, że Cezary Wilk grał z rozbitym nosem – po starciu z jednym z rywali został opatrzony i natychmiast wrócił do gry.

Po 30 minutach podopieczni Moskala prowadzili 2:0. W 20. minucie Dudu Biton otrzymał podanie od Garguły, wykonał ruch sygnalizujący chęć oddania piłki koledze, lecz w tym samym momencie czubkiem buta posłał piłkę do bramki. Osiem minut później Wisła wyprowadziła kontrę zakończoną golem Małeckiego. Odense odpowiedziało po przerwie tylko jednym trafieniem.

– Futbol polega na utrzymywaniu się przy piłce i na strzelaniu bramek, a nam się obydwa te elementy udawały. Ta wygrana jeszcze bardziej podbuduje morale zespołu – powiedział po meczu Trener Moskal. Trudno powiedzieć, żeby w tak krótkim okresie znacząco odmienił oblicze Wisły, ale z pewnością obudził na nowo w piłkarzach ducha walki.

Wobec porażki Fulham w Enschede sytuacja w tabeli przed ostatnią kolejką prezentowała się następująco: Twente z dorobkiem 13 punktów zapewniło sobie pierwsze miejsce. Fulham zajmowało drugą pozycję z siedmioma punktami na koncie. Wisła wywalczyła sześć oczek i była trzecia, a tabelę zamykało Odense, które zdołało ugrać trzy punkty.

W ostatniej serii gier Wisła podejmowała Twente, a Fulham grało u siebie z Odense. Aby awansować do 1/16 finału Ligi Europy Wisła musiała bezwzględnie wygrać z niepokonanym dotąd Twente i liczyć na to, że Fulham nie wygra z Odense.

Kraków nie położy się spać

Spotkanie Wisły z Twente rozgrywano w trudnych warunkach atmosferycznych. Była to już połowa grudnia i temperatura spadła do zera. W starym grodzie Kraka było jednak miejsce, w którym nikomu nie było zimno, wszystkich rozgrzały wielkie sportowe emocje – znajdowało się pod numerem 22 przy ul. Reymonta. Na trybunach zasiadło nieco ponad 15 tysięcy kibiców. Fani Białej Gwiazdy zapewne przybyli na stadion z zamiarem objerzenia zwycięstwa swojej drużyny na pożegnanie z europejskimi pucharami.

Szkoleniowiec Twente postanowił oszczędzić część zawodników z pierwszego składu i posłał w bój piłkarzy, którzy zwykle nie byli jego pierwszym wyborem. Wisła zagrała z Cwetanem Genkowem jako jedynym napastnikiem, a tuż za nim trener Moskal ustawił Maora Meliksona i Łukasza Gargułę, którzy mieli obsługiwać Bułgara dobrymi podaniami.

Już w 11. minucie Wisła objęła prowadzenie po golu Garguły. Były piłkarz GKS Bełchatów zdołał przejąć piłkę przed polem karnym, oddał strzał z dystansu, a futbolówka, która po drodze nabrała dość dziwnej rotacji, wpadła do siatki. Na kilka minut przed przerwą Twente zdołało wyrównać, lecz w 46. minucie było 2:1 dla Wisły. Asystę przy golu Genkowa zanotował…bramkarz Sergei Pareiko. Bułgarski napastnik doskonale wykorzystał daleki wykop Estończyka.

W drugiej połowie obie drużyny miały swoje szanse, lecz tamtego mroźnego wieczoru w Krakowie nie padł już żaden gol. Wisła wygrała 2:1.

Równolegle toczyło się spotkanie w Londynie, lecz próżno było szukać dobrych wieści napływających z Wysp. Do przerwy Fulham prowadziło z Odense 2:0 i wszystko wskazywało na to, że finaliści Ligi Europy z 2010 roku przypieczętują swój awans do fazy pucharowej. Oczywiście wszyscy w Krakowie śledzili rozwój wydarzeń na Craven Cottage. Piłkarze Wisły wychodzili na drugą połowę ze świadomością, że za 45 minut pożegnają się z pucharami.

Cień nadziei pojawił się w momencie, gdy Odense strzeliło gola kontaktowego. Wisła prowadziła już wtedy 2:1, lecz chyba nikt nie wierzył, że Fulham nie wygra swojego spotkania.

Komentując finał Ligi Mistrzów w 1999 roku, Dariusz Szpakowski wypowiedział słynne słowa: „kto by to wyreżyserował tak, jak ten spektakl się potoczył, sam Hitchcock by tego nie zrobił!” Chcąc odnieść to do końcówki meczów w Krakowie i Londynie, można powiedzieć, że takiego zakończenia nie wymyśliłby nawet Jussi Adler-Olsen, znany duński twórca powieści kryminalnych.

Spotkanie Wisły dobiegło końca, wszyscy jej piłkarze zostali na murawie czekając na cud w Londynie. Kibice również nie opuszczali jeszcze stadionu. Kilkadziesiąt sekund po końcowym gwizdku przez trybuny Stadionu Miejskiego przeszedł szmer, który chwilę później przerodził się w ogromną eksplozję radości. Piłkarze nerwowo dopytywali trenerów o wieści z Londynu. W tym samym czasie telewidzowie usłyszeli euforyczny komentarz Mateusza Borka informujący o golu na 2:2 dla Odense.

Niemożliwe stało się faktem! Odense, pomimo braku szans na awans do kolejnej rundy postanowiło powalczyć o korzystny wynik do samego końca i godnie pożegnać się z Europą. Piłkarze Wisły nie dowierzali w to, co się właśnie stało. Jedynie kibice rozpoczęli wielką fetę. Wkrótce po stadionie poniosło się chóralne Moskal Kazimierz, nie rusz Kazika, bo zginiesz! Mateusz Borek powiedział, że Kraków nie położy się tej nocy spać i chyba trudno było z nim polemizować.

Zgodnie ze słowami piosenki Jana Kaczmarka z kabaretu Elita życiowy bilans szczęść i nieszczęść musi w efekcie wyjść na zero. W sierpniu Wisła przegrała awans do Ligi Mistrzów potykając się na ostatniej prostej. Blisko cztery miesiące później drużyna wywalczyła prawo gry w fazie pucharowej Ligi Europy w ostatnim możliwym momencie.

Wiślacy nie zapomnieli o podziękowaniach dla piłkarzy Odense. Wysłali do Danii dość nietypowy prezent – sześciolitrową butelkę wódki.

Gorzka belgijska czekolada

W 1/16 finału Ligi Europy Wisła trafiła na belgijski Standard Liege. Przed pierwszym spotkaniem zaplanowanym w Krakowie trener Kazimierz Moskal obawiał się jedynie o to, jak jego podopieczni poradzą sobie z brakiem rytmu meczowego. Polska liga rozpoczęła przerwę zimową w połowie grudnia, a start rundy wiosennej wyznaczono dopiero na weekend po meczu Wisły ze Standardem. Liga belgijska miała zaledwie dwutygodniową przerwę i wznowiła rozgrywki w połowie stycznia.

Trener Moskal nie brał pod uwagę innego wyniku niż zwycięstwo Wisły. Wszyscy jego zawodnicy byli zdrowi i gotowi do gry.

Od początku meczu widać było, że Wisła dobrze przepracowała okres przygotowawczy do rundy wiosennej. Wiślacy próbowali przejmować inicjatywę, wyłączać kluczowych piłkarzy Standardu z gry i szukać swoich szans bramkowych. Wszystko skomplikowała fatalna strata piłki Gervasio Nuneza tuż przed własnym polem karnym. Sytuację próbował ratować Michał Czekaj, ale skończyło się na rzucie karnym dla gości i czerwonej kartce dla Czekaja. Karny został zamieniony na bramkę.

Utrata zawodnika i gola nie zraziła Wiślaków, którzy wraz z upływem kolejnych minut coraz bardziej dominowali na boisku. Upragniony wyrównujący gol padł dopiero na dwie minuty przed końcem meczu. Jego autorem był Cwetan Genkow. Choć przed meczem remis zostałby uznany za dobry rezultat, ostatecznie przyjęto go z lekkim niedosytem.

W rewanżu w Liege Gervasio Nunez wyleciał z boiska po 63 minutach. Nie było innego piłkarza, który miałby taki wpływ na wynik dwumeczu. Spotkanie rozegrane w Belgii było bezbarwne. Standard szukał szczęścia po stałych fragmentach gry, a ofensywne akcje Wisły opierały się niemal wyłącznie na Maorze Meliksonie. Mecz zakończył się remisem 0:0. Dzięki większej liczbie goli strzelonych na wyjeździe do 1/8 finału awansowali Belgowie.

Gratuluję Standardowi awansu do następnej rundy, choć moim zdaniem w tym dwumeczu to my byliśmy lepsi. Ciężko nam jest pogodzić się z faktem, że odpadliśmy z Ligi Europy. Piłka nożna polega jednak na strzelaniu bramek, a nam nie udało się strzelić gola, który dałby awans. Dziękuję moim piłkarzom za postawę w obu meczach ze Standardem. Tutaj chcieliśmy od samego początku grać swój futbol. Wierzyliśmy, że to przyniesie nam sytuacje. Powiedziałem przed meczem do piłkarzy, że wcale nie musimy zdobyć gola w pierwszej połowie, bo możemy zagrozić bramce rywali później. Żałuję, że nie zdążyłem zdjąć z boiska Gervasio Nuñeza. Była już przygotowana zmiana, która miała pozwolić nam grać bardziej ofensywnie – powiedział po spotkaniu trener Moskal.

Wisła Kraków – Standard Liege 1:1. Bramki: Genkow 88’ – Gohi 27’ (k.)

Standard Liege – Wisła Kraków 0:0.

Jak niepasteryzowane piwo

Drodzy Czytelnicy, być może zwróciliście uwagę na pewną dysproporcję pomiędzy długością części poświęconej eliminacjom do Champions League a tą dotyczącą fazy grupowej Ligi Europy. Spieszę zatem z krótkim wyjaśnieniem. Dwumecz z Apoelem Nikozja był jedną z najważniejszych potyczek w kwalifikacjach do tych rozgrywek od 1996 roku i awansu Widzewa Łódź. Później polska drużyna była tak blisko tych elitarnych rozgrywek tylko dwa razy i w obu przypadkach była to Wisła Kraków – w 2005 i właśnie w 2011 roku.

Po przegranym dwumeczu ze Standardem wszyscy w Wiśle zapowiadali, że za rok spróbują powalczyć o co najmniej tak dobry wynik, a może nawet i lepszy. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te plany – to był ostatni jak dotąd występ Białej Gwiazdy w europejskich pucharach oraz – co oczywiste – ostatni w erze Bogusława Cupiała.

W sezonie 2011/12 Wisła zajęła zaledwie siódme miejsce w lidze. Od tego czasu wynik sportowy zaczął schodzić w klubie na dalszy plan. Kolejne niepowodzenie w walce o Ligę Mistrzów połączone z kryzysem ekonomicznym skutkującym znaczącym uszczupleniem zasobności konta Cupiała sprawiły, że przy Reymonta pojawił się nieznany dotąd stan – zaciskanie pasa. Władze klubu skupiały się przede wszystkim na utrzymaniu względnej wypłacalności klubu.

Czy tamta Wisła mogła osiągnąć lepszy wynik w Lidze Europy? Z pewnością tak. Standard Liege był klubem w zasięgu Białej Gwiazdy i tylko niefortunny splot okoliczności sprawił, że ta przygoda zakończyła się już na 1/16 finału.

Patrząc jednak na tę drużynę z perspektywy czasu, można dostrzec, że dotknęła ją choroba, którą śmiało możemy nazwać „cupiałozą” – charakteryzowała Wisłę w całym okresie rządów potentata z branży kablowej. Był nią brak cierpliwości i konsekwencji w budowaniu drużyny. Pan Cupiał zawsze zakładał, że największe pieniądze w lidze muszą dawać natychmiastowe rezultaty sportowe.

Dużo bliżej prawdy był trener Wojciech Łazarek. Popularny Baryła zawsze powtarzał, że z budowaniem drużyny jest jak z robieniem słonia – dużo szumu i kurzu, a efekt widoczny za dwa lata. Bogusław Cupiał dał dwa lata tylko jednemu z 20 trenerów, których zatrudniał – Henrykowi Kasperczakowi. Rezultaty wszyscy doskonale pamiętamy. Równie dobrze ujął to dziennikarz Mateusz Miga, który w swojej książce Wisła Kraków. Sen o potędze napisał, że budowanie drużyny na szybko jest jak piwo niepasteryzowane – smakuje dobrze, ale ma krótki termin przydatności.

Przejęcie klubu przez trio Błaszczykowski-Królewski-Jażdzyński wydaje się być zapowiedzią nadchodzącej stabilizacji w klubie. Wszyscy trzej właściciele mają Wisłę w sercu i pomogli uratować klub w momencie, gdy obiecane miliony Vanny Ly jednak się nie pojawiły. Kibice Wisły, do których zalicza się również niżej podpisany, mają nadzieję na nowy rozdział w historii klubu i stopniowy powrót do czołówki ligowej tabeli oraz do rozgrywek europejskich.

TU PRZECZYTASZ POZOSTAŁE TEKSTY W RAMACH CYKLU PUCHAROWA ŚRODA: KLIK

PRZEMYSŁAW PŁATKOWSKI

Źródła
  • Mateusz Miga, Wisła Kraków. Sen o potędze, Kraków 2015
  • https://www.przegladsportowy.pl/pilka-nozna/europuchary/liga-mistrzow/el-lm-liteks-lowecz-wisla-krakow-12/nxmv1vb
  • https://www.wislaportal.pl/News,20604,Robert_Maaskant_po_meczu_w_Loweczu
  • https://sport.interia.pl/pilka-nozna/news-wisla-krakow-pokonala-litex-lowecz-3-1,nId,580939
  • http://www.krakow.sport.pl/sport-krakow/1,115698,10067920,Wisla_o_Lige_Mistrzow_zagra_z_Apoelem_Nikozja.html
  • https://sport.tvp.pl/5112844/malecki-apoel-10-skromna-zaliczka-wisly http://www.krakow.sport.pl/sport-krakow/1,115698,10156772,Liga_Mistrzow__Wisla_Krakow___przerwac_15_letni_koszmar.html
  • https://www.sport.pl/pilka/1,65041,10163826,Wisla_Krakow__Wilk__bylismy_gorszym_zespolem.html
  • https://www.wislaportal.pl/News,21341,Robert_Maaskant_po_wygranej_nad_Fulham
  • http://www.krakow.sport.pl/sport-krakow/1,118653,10509434,Liga_Europejska__Pierwsze_zwyciestwo_Wisly__Awans.html
  • https://sport.interia.pl/klub-wisla-krakow/news-trener-moskal-i-patryk-malecki-po-wygranej-z-odense,nId,587374
  • https://sport.interia.pl/aktualnosci-sportowe/news-1-16-finalu-le-wisla-krakow-standard-liege-1-1,nId,591161
  • https://krakow.naszemiasto.pl/standard-liege-wisla-krakow-moskal-kapitan-standardu/ar/c2-1293749

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Przemysław Płatkowski
Przemysław Płatkowski
Absolwent europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim, na co dzień pracuję w finansach. Wielki fan niższych lig i piłki amatorskiej. Wychowany na meczach Zidane'a, Ronaldinho i brazylijskiego Ronaldo. Interesuję się piłką polską i europejską z przełomu wieków. Kibic Wisły Kraków.

Więcej tego autora

Najnowsze

Europejski triumf siatkarskiej Resovii – wizyta na finale Pucharu CEV

19 marca 2024 roku Retro Futbol było obecne na wyjątkowym wydarzeniu. Siatkarze Asseco Resovii podejmowali w hali na Podpromiu niemiecki SVG Luneburg w rewanżowym...

Jerzy Dudek – bohater stambulskiej nocy

Historia kariery jednego z najlepszych polskich bramkarzy ostatnich dziesięcioleci

Magazyn RetroFutbol #1 – Historia Mistrzostw Europy – Zapowiedź

Wybitni piłkarze, emocjonujące mecze, niezapomniane bramki, kolorowe miasta, monumentalne stadiony i radość kibiców na trybunach. Mistrzostwa Europy tworzą jedne z najlepszych piłkarskich historii. Postanowiliśmy...