„Shot heard round the world”. 40 lat cierpienia

Czas czytania: 10 m.
0
(0)

19 listopada minęło dokładnie 31 lat od pamiętnego zwycięstwa Stanów Zjednoczonych nad Trynidadem i Tobago w eliminacjach do Mistrzostw Świata 1990. Ten triumf miał szczególne znaczenie, gdyż dał Amerykanom powrót na mundial po 40 latach przerwy.

Amerykanie, o czym mało kto pamięta, mają całkiem spore tradycje futbolowe (i nie mówimy tu o futbolu amerykańskim). Do czasu wybuchu II wojny światowej czterokrotnie zagrali na Igrzyskach Olimpijskich i dwa razy na mistrzostwach świata. A w pierwszym mundialu, którego gospodarzem był Urugwaj, dotarli nawet do półfinału, zaś ich najlepszy zawodnik, Bert Patenaude, zajął trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców turnieju.

Jankesom w następnych latach na piłkarskiej scenie nie szło już tak dobrze. Udział w turnieju o mistrzostwo globu, rozgrywanym w 1934 roku we Włoszech, zakończyli już po jednym, wysoko przegranym meczu z gospodarzami. Do kolejnego światowego czempionatu, który odbył się cztery lata później we Francji, nie awansowali, bo wycofali się z udziału w eliminacjach. Do elity wrócili po wojnie. W Brazylii, gdzie w 1950 roku zorganizowano następny mundial, nie zdołali jednak wyjść grupy, choć wygrali sensacyjnie z Anglią mającą w składzie np. Stanleya Matthewsa czy Stana Mortensona.

Któż pomyślałby wtedy, że Jankesi następny raz w elitarnym gronie finalistów MŚ znajdą się dopiero lat 40 lat później?

Meksykańska klątwa…

Droga do mistrzostw świata w Kraju Kawy nie była dla reprezentantów USA przesadnie trudna. FIFA przewidziała bowiem dwa miejsca dla drużyn zrzeszonych w NAFC (North America Football Confederation). Wystarczyło więc zająć pierwszą lub drugą lokatę w Mistrzostwach NAFC 1949, w których wzięły udział zaledwie 3 zespoły: Stany Zjednoczone, Meksyk oraz Kuba. Jankesom ta niezbyt wymagająca sztuka się udała (uplasowali się na 2. miejscu za El Tri) i dlatego mogli cieszyć z awansu.

Schody zaczęły się przed kolejnym mundialem. Włodarze FIFA uznali, że ekipy z NAFC będą musiały bić się o awans do mistrzostw z reprezentacjami z innej federacji, CCCF (Confederación Centroamericana y del Caribe de Fútbol), którą tworzyły drużyny z Ameryki Środkowej i Karaibów. W dodatku liczbę miejsc w finałach dla zespołów z tej części świata zredukowano do jednego. Jankesi walkę o upragnione bilety do Szwajcarii przegrali z Meksykiem.

…trwa…

Po mistrzostwach w kraju Helwetów system eliminacji do mistrzostw uległ kolejnej zmianie. Tym razem wyglądało to tak, że jedną grupę kwalifikacyjną tworzyły 3 drużyny z NAFC, zaś drugą trzy drużyny z CCCF. Zwycięzcy obu grup mieli się ze sobą zmierzyć w dwumeczu decydującym o awansie na mundial. Z ekip NAFC najlepiej spisali się Meksykanie, którzy daleko w tyle zostawili Kanadę i USA. Z kolei wśród ekip CCCF pewnie triumfowała Kostaryka. W decydującej rywalizacji zwyciężyli ci pierwsi, co dało im trzeci z rzędu udział w światowym czempionacie.

…i trwa

System eliminacyjny dalej ewoluował, ale nie na korzyść Amerykanów. Przed kwalifikacjami do MŚ 1962 ekipy zrzeszone w NAFC i CCCF podzielono na trzy grupy. Pierwszą tworzyły zespoły z NAFC, a dwie pozostałe z CCCF, z czego w jednej znalazły się reprezentacje z Ameryki Środkowej, a w drugiej z Karaibów. Grę w kolejnej, decydującej rundzie zapewniało tylko zwycięstwo w swojej grupie.

Jankesi nie mieli wtedy okazji zagrać bezpośrednio o miejsce na mundialu, ponieważ już w pierwszej rundzie wyraźnie ulegli Meksykowi. Zresztą El Tri po raz kolejny wygrali całe eliminacje i dzięki temu mogli zagrać na zbliżających się wielkimi krokami mistrzostwach w Chile.

Trzeba przyznać, że taki podział, ustanowiony kluczem geograficznym, nie był zbyt szczęśliwy dla USA, ponieważ już na wstępie musieli walczyć z bardzo silnymi Meksykanami. Tymczasem w pozostałych grupach, a zwłaszcza w karaibskiej, rywale mieli o wiele niższe notowania. Jednak z drugiej strony, patrząc na siłę tamtejszych reprezentacji, nie można mieć wątpliwości, że najlepszą drużynę w tej części globu tworzyli właśnie El Tri.

Początki CONCACAF

Niedługo po zakończeniu eliminacji do chilijskiego mundialu, 18 września 1961 roku w Mexico City, zapadła decyzja o połączeniu NAFC, zrzeszającej Kanadę, Meksyk i Stany Zjednoczone, oraz Confederación Centroamericana y del Caribe de Fútbol (CCCF), obejmującą Kostarykę, Kubę (wcześniej była w NAFC), Curaçao, Salwador, Gwatemalę, Haiti, Honduras, Nikaraguę, Panamę oraz Surinam. Nowy twór otrzymał nazwę CONCACAF (skrót od: Confederation of North, Central American and Caribbean Association Football).

W stolicy ustalono też zasady eliminacji do kolejnych mistrzostw świata. Ekipy z CONCACAF znów rozdzielono na trzy grupy, choć już nie trzymano się tak ściśle klucza geograficznego. Amerykanie jednak ponownie musieli na starcie zmierzyć się z Meksykiem. Skończyło się tak jak zwykle – El Tri przeszli do decydującej fazy kosztem USA i Hondurasu, a tam bez większych kłopotów poradzili sobie z Kostaryką i Jamajką. Mundial 1966 stanął przed nimi otworem.

Haitańska lekcja futbolu

Od października 1964 roku było wiadomo, że organizatorem mistrzostw świata w 1970 roku będzie Meksyk. Z tego tytułu El Tri uzyskali automatyczną kwalifikację do turnieju. Oznaczało to jednocześnie, że w stawce finalistów będzie jeszcze jedno miejsce dla drużyn ze strefy CONCACAF.

W pierwszej rundzie eliminacji na przeszkodzie Amerykanów stanęli reprezentanci Kanady i Bermudów. Mimo początkowych trudności (porażka z Kanadą), Jankesi wygrali swoją grupę.

W kolejnym etapie, będącym jednocześnie kwalifikacją do mistrzostw CONCACAF, na Amerykanów czekali już Haitańczycy. Dwumecz z Les Grenadiers był koszmarem dla graczy z kraju Wuja Sama. Piłkarze z Karaibów wygrali dwukrotnie. USA znów musiało obejść się smakiem.

Mistrzostwa w Meksyku ominęły też graczy z Haiti. A wszystko dlatego, że po pokonaniu Amerykanów trzeba było również ograć Salwador. Ta sztuka im się nie udała. Na turniej pojechali więc Salwadorczycy.

Kolejne porażki z sąsiadami

Następna szansa awansu na mundial pojawiła się na przełomie sierpnia i września 1972 roku. Wtedy rozpoczęły się eliminacje do mistrzostw CONCACAF 1973. Ale żeby zagrać w RFN, nie dość, że trzeba było przejść kwalifikacje do tego turnieju, to jeszcze należało go wygrać.

Amerykanie w eliminacjach do mistrzostw CONCACAF nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Znów obowiązywał ścisły klucz geograficzny, więc ich przeciwnikami w pierwszej fazie rywalizacji byli sąsiedzi z Meksyku i Kanady. W 4 meczach zdobyli tylko jeden punkt i zajęli ostatnie miejsce w grupie.

A przepustki do gry w RFN zdobyli ostatecznie Haitańczycy, którzy zwyciężyli w Mistrzostwach CONCACAF.  

Te same zasady eliminacji obowiązywały przed Mistrzostwami Świata 1978 i 1982. Reprezentanci USA w obu przypadkach już na pierwszym etapie okazywali się gorsi od swoich sąsiadów.  

Gwiazdy w NASL

Impulsem do rozwoju soccera w Stanach Zjednoczonych było duże zainteresowanie Amerykanów mundialem w Anglii. Stało się to przyczynkiem do utworzenia w 1966 roku United Soccer Association, profesjonalnej ligi piłkarskiej działającej na terenie USA i Kanady.

W grudniu 1967 roku United Soccer Association połączono z NPSL, inną profesjonalną ligą utworzoną zaledwie kilka miesięcy wcześniej. W wyniku fuzji powstała NASL, która przetrwała aż do 1984 roku.

NASL, mimo trudności finansowych prowadzących do spektakularnego upadku, osiągnęła umiarkowany sukces. Zainwestowano w nią spore pieniądze, co pozwoliło na ściągnięcie takich graczy jak: Pelé, Franz Beckenbauer, Johan Cruyff, Johan Neeskens, Gerd Müller czy George Best. Przyjazd gwiazd i inne zabiegi marketingowe (np. koncerty Beach Boys towarzyszące meczom) spowodowały spory, aczkolwiek dość krótkotrwały, wzrost zainteresowania soccerem wśród Amerykanów.

1977 rok. Pelé i Franz Beckenbauer w koszulkach New York Cosmos

Ograli Polskę

W latach 50-tych reprezentacja USA grała rzadko. W tym czasie wystąpiła zaledwie 24-krotnie (ani razu nie wybiegła na boisko w 1951 i 1958). A trzeba sobie jasno powiedzieć, że wynik ten byłby jeszcze gorszy, gdyby nie uczestnictwo w Igrzyskach Panamerykańskich 1959, podczas których Amerykanie musieli wyjść na boisko 6 razy.

Jeszcze gorzej było w latach 1961-1970 – zaledwie 22 spotkania (bez meczu w 1966 i 1970 roku).

Dopiero w kolejnej dekadzie Amerykanie zaczęli grać częściej. Przez 10 lat rozegrali 80 spotkań (najwięcej w 1972 – 13, najmniej 1974 – 2). Inna sprawa, że częstotliwość nie szła w parze z wynikami, np. w 1975 w 9 spotkaniach tylko raz nie przegrali.

Większość spotkań, jakie Amerykanie rozegrali w latach 70-tych, nie miało stawki. Wyjątkami były wspomniane mecze kwalifikacyjne do Mistrzostw CONCACAF,  Mistrzostw Świata oraz spotkania w ramach Igrzysk Panamerykańskich (Pan American Games). Jankesi opierali się więc na pojedynkach towarzyskich, w których jednak wygrywali dość rzadko. Chyba najcenniejszy rezultat w tamtej dekadzie osiągnęli 12 sierpnia 1973 roku, kiedy pokonali u siebie Polskę 1:0 po golu Ala Trosta. Niespełna dwa lata później Biało-Czerwoni wzięli na Jankesach dwa srogie rewanże. Najpierw w Poznaniu wygrali 7:0, a później w Seattle 4:0.

Niestety, lata 1981-1983 to okres kolejnej stagnacji – w tym czasie Jankesi wystąpili tylko dwukrotnie.

Sprawa Cramera

Nie tylko brak meczów o stawkę pogrążał amerykański futbol reprezentacyjny. Postępowi nie sprzyjały z pewnością ciągłe zmiany selekcjonerów. Dość powiedzieć, że pierwszym człowiekiem, który poprowadził amerykańską drużynę narodową w więcej niż 10 meczach był pochodzący z okolic Lwowa Walt Chyzowych, który posadę objął w 1976 roku i utrzymał ją przez 4 lata.

O wcześniejszej niestabilności niech świadczy chociażby historia z zatrudnieniem na stanowisku selekcjonera Niemca Dettmara Cramera. Cramer w lipcu 1974 roku podpisał 4-letnią umowę z amerykańską federacją. Drużynę poprowadził jednak tylko w dwóch spotkaniach. W grudniu tego samego roku, gdy był z reprezentacją na zgrupowaniu w Izraelu, otrzymał bowiem propozycję objęcia posady trenera Bayernu. Niedługo potem przyjął ofertę i zrezygnował z pracy w USA. Na pewno nie żałował tego ruchu, bo z Bawarczykami dwukrotnie wygrał Puchar Europy.

System nie kochał soccera

Piłka nożna, mimo całej otoczki związanej z NASL, przez wiele lat traktowana była w Stanach raczej jako ciekawostka. System zdecydowanie mocniej wspierał futbol amerykański, baseball, koszykówkę, hokej na lodzie, ewentualnie sporty indywidualne – lekkoatletykę, pływanie czy tenis. To właśnie, ćwicząc te dyscypliny, młodzi sportowcy mieli największe szanse na sławę i pieniądze. Nic dziwnego, że soccer przez długie lata nie mógł się przebić.

Systemu nie skruszyli nawet imigranci tak licznie przybywający do Stanów Zjednoczonych z krajów znacznie silniejszych piłkarsko. Ich drużyny, często skupiające w sobie przybyszów z tego samego państwa, interesowały jedynie niewielką garstkę fanów. Jednak dzięki takim zespołom jak Philadelphia Ukrainians, New York Hungaria, Maccabi Los Angeles, San Francisco Italian Athletic, New York Pancyprian-Freedoms czy New York Greek American Atlas soccer w pewnych okresach w ogóle był obecny pod niektórymi szerokościami geograficznymi.

Team America

W maju 1978 roku Amerykanie dowiedzieli się, że ich kraj, a konkretnie miasto Los Angeles, za 6 lat będzie gospodarzem igrzysk olimpijskich. W kraju oczekiwano ogromnego sukcesu organizacyjnego i sportowego. Sprawa była tym bardziej prestiżowa, że cztery lata wcześniej impreza gościła po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny, w Związku Radzieckim.

Amerykanie mieli swoich faworytów do medali w większości dyscyplin, ale w rywalizacji piłkarskiej na olimpijski sukces za bardzo nie liczyli. Ale również na tym polu chcieli pokazać się z dobrej strony. Tymczasem powodów do optymizmu nie było. Jak wspomnieliśmy w latach 1981-83, reprezentacja praktycznie nie istniała. Dopiero na rok przed igrzyskami do kupy zaczął ją zbierać trener Alkis Panagoulias.

Trener Alkis Panagoulias

Jeszcze zanim Panagoulias przejął stery reprezentacji, szef NASL Howard Samuels wpadł na pomysł stworzenia drużyny składającej się tylko z Amerykanów, która mogłaby rywalizować w lidze, którą zarządzał.

W 1982 roku, gdy Samuels przedstawiał swój projekt, NASL znajdowało się w głębokim marazmie. Meczów ligi nie transmitowała żadna telewizja, liczba zespołów w niej występujących gwałtownie spadała, a frekwencja na trybunach była coraz gorsza.

Wszystko to składało się na kiepski wynik finansowy. Działacz miał nadzieję, że Team America stanie się panaceum na kryzys trapiący soccer. Po pierwsze ekipa – właśnie ze względu na to, że w składzie są sami Amerykanie – miała wzbudzić duże zainteresowanie fanów. Po drugie – rodzimi zawodnicy otrzymali możliwość regularnych występów, podczas gdy w innych zespołach często przegrywali rywalizację z obcokrajowcami. Po trzecie – była ona substytutem reprezentacji, która w tamtym czasie grała bardzo rzadko, a przecież zaistniała potrzeba przygotowania do Igrzysk.

Do udziału w Team America zaproszono 21 czołowych amerykańskich piłkarzy, m. in. Hernana „Chico” Borję, Grega Villę czy Borisa Bandova. Prowadzenie drużyny powierzono Panagouliasowi. Niestety, ani wynik sportowy, ani ekonomiczny nie był zadowalający, toteż zaledwie po roku ekipę wycofano z rozgrywek.

Drużyna Team America

Pierwszy raz

Mimo problemów na igrzyskach Amerykanie spisali się lepiej niż przyzwoicie. Co prawda nie udało im się wyjść z grupy, ale zwycięstwo z Kostaryką, minimalna porażka z Włochami i remis z Egiptem wstydu nie przyniosły.

Głównie dzięki igrzyskom i dobrej postawie zawodników soccer – przynajmniej na poziomie reprezentacyjnym – w Stanach Zjednoczonych odżył. Drużyna znów zaczęła grać regularnie. Jeszcze w tym samym roku Jankesom udało się awansować, po raz pierwszy w historii, do mistrzostw CONCACAF. Z obowiązku dziennikarskiego trzeba jednak podkreślić, że tym razem jedyną przeszkodą na ich drodze do turnieju były Antyle Holenderskie.

Na mistrzostwach CONCACAF, które były jednocześnie eliminacjami do mundialu 1986, Amerykanie nie pokazali się ze swojej najlepszej strony. Nie wyszli nawet z grupy. Turniej wygrali zaś Kanadyjczycy i znaleźli się w gronie finalistów światowego czempionatu.

Rok 1985, Torrance, California. Stany Zjednoczone walczą z Trynidadem i Tobago o awans do Mistrzostw Świata w Meksyku.

Dyplomacja Kissingera

Co ciekawe, Amerykanie ubiegali się o prawa do organizacji Mistrzostw Świata 1986. Pierwotnie turniej miał gościć w Kolumbii, ale w 1982 roku władze tego państwa uznały, że nie podołają finansowo zadaniu. W takiej sytuacji o rolę gospodarza zaczęły starać się trzy północnoamerykańskie kraje: Meksyk, Stany Zjednoczone oraz Kanada. Bezkonkurencyjni w tej rywalizacji okazali się Meksykanie, których oferta uzyskała jednogłośne poparcie.

Bardzo zawiedziony takim rozstrzygnięciem był słynny dyplomata Henry Kissinger, który w 1983 roku, gdy decydowano o tym, kto zastąpi Kolumbię, kierował NASL i lobbował za kandydaturą amerykańską.

Żałujemy, że komitet nie odwiedził nas, gdy o to prosiliśmy. Mamy poparcie prezydenta i jednomyślny kongres. To więcej niż może osiągnąć sam prezydent – mówił na łamach „New York Timesa”.

Swoją pierwszą próbę piłkarskiej dyplomacji Kissinger nazwał „zdecydowania nieudaną”.

Człowiek o tak szerokich horyzontach jak Kissinger zdawał sobie sprawę, że kluczem do rozwoju soccera w Stanach jest organizacja w kraju dużej piłkarskiej imprezy. Dlatego nie zrezygnował ze starań o mundial w USA. Efekt przyszedł wkrótce. W 1988 roku delegaci FIFA zdecydowali, że Mistrzostwa Świata 1994 odbędą się w kraju Wuja Sama.  

Shot heard round the world

Kres boiskowych rozczarowań nastąpił w 1989 roku. Reprezentacja USA, dowodzona przez Boba Ganslera, po raz kolejny stanęła wtedy do walki w Mistrzostwach CONCACAF, dzięki którym można było dostać się do mistrzostw świata. Amerykanie w turnieju grali nieźle, choć nie olśniewająco.

W efekcie przed ostatnią kolejką zajmowali trzecie miejsce w tabeli z taką samą ilością punktów co drugi Trynidad i Tobago. Wicemistrzem opłacało się jednak zostać, ponieważ dwie najlepsze drużyny otrzymywały przepustki do Włoch, gdzie w czerwcu i lipcu 1990 roku miał się odbyć mundial. A że zwycięstwo w rywalizacji wcześniej zapewniła sobie Kostaryka, było jasne, że drugim finalistą będzie albo Trynidad i Tobago albo USA. Los chciał, że o tym, kto zajmie drugie miejsce, miał zdecydować bezpośredni mecz między tymi dwiema drużynami. Zawodnikom z Karaibów wystarczał remis. Na ich korzyść przemawiał też fakt, że spotkanie odbywało się na ich śmieciach, w Port of Spain. Amerykanie, żeby pojechać do Włoch, musieli zwyciężyć.

Spotkanie rozstrzygnęło się w 30. minucie. Strzał zza pola karnego oddał Paul Caligiuri. Nie było to ani mocne, ani wybitnie precyzyjne uderzenie, ale wystarczyło na trynidadzkiego bramkarza, Michaela Maurice’a. Golkiper potem argumentował, że nie widział piłki, bo oślepiło go słońce. Był to jedyny gol w meczu. – Złamałem wytyczne trenera Ganslera, który chciał, żebym pilnował tyłów w obawie przed kontratakiem. Poszedłem jednak do przodu, by rozpocząć atak, a niekoniecznie go dokończyć. To był czysty instynkt – wspominał swojego gola Paul Caligiuri.

Legendarne trafienie Paula Caligiuriego.

Trafienie Caligiuriego przerwało wieloletnią serię klęsk reprezentacji USA i na zawsze zapisało się w historii soccera. Doczekało się nawet swojej specjalnej nazwy – „Shot heard round the world” (strzał słyszany na całym świecie). Słowa te są nawiązaniem do wiersza Ralpha Waldo Emersona „Concord hymn”, upamiętniającego Bitwę pod Concord, pierwszą potyczkę wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych.

„To niesamowite, co osiągnęliśmy”

„Shot heard round the world” uratował finanse będącej blisko bankructwa amerykańskiej federacji soccera. Organizacja za awans piłkarzy na mundial otrzymała od FIFA 2 miliony dolarów.

Coraz lepiej było też pod względem piłkarskim. Amerykanie, począwszy od 1990 roku, zagrali na 7 mundialach, raz docierając nawet do najlepszej ósemki. Udało im się również zagrać w finale Pucharu Konfederacji i 6 razy zwyciężyć w Złotym Pucharze CONCACAF (kontynuator Mistrzostw CONCACAF).

W 2015 legendarny amerykański bramkarz Tony Meola tak podsumował awans na MŚ 1990: – To nie było tak jak dzisiaj. Nie mieliśmy profesjonalnej ligi, pieniędzy, a nasza organizacja była bardzo mała. Patrząc wstecz, to niesamowite, co osiągnęliśmy. Mieliśmy chłopaków, którzy grali w półprofesjonalnych i niedzielnych ligach, którzy po prostu starali się utrzymać w formie. Ostatecznie udało się. Wszystko, co USA osiągnęło od tamtej pory, opiera się na tym zwycięstwie.

DOMINIK GÓRECKI

  • Książka „Soccer for Dummies – 2nd edition” autorstwa Toma Dunmore’a i Scotta Murraya, Indianapolis, 2013
  • Książka „Once in a liftetime. The Incerdible Story of The New York Cosmos” autorstwa Gavina Newshama, Londyn 2006
  • Wywiad z Paulem Caligiurim „The Shot Heard 'Round the World: 25 years later, Paul Caligiuri recalls goal that changed US soccer forever” z 19 listopada 2014 roku
[/su_spoiler]

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Dominik Górecki
Dominik Górecki

Samorządowiec, dziennikarz, sadownik, miłośnik podróży i fan futbolu. Entuzjasta Serie A, Bundesligi i piłki afrykańskiej. Od dzieciństwa zakochany w Juventusie.

Więcej tego autora

Najnowsze

Walka w Pucharze Polski, przyjazd finalisty, piłkarskie losy Rafała Kurzawy – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów z Pogonią Szczecin

Pierwsza runda Pucharu Polski przyniosła sporo emocji. Jednym z najciekawiej zapowiadających się meczów była rywalizacja pierwszoligowej Stali Rzeszów z występującą w rozgrywkach PKO BP...

„Igrzyska życia i śmierci. Sportowcy w powstaniu warszawskim” – recenzja

Powstanie Warszawskie to czas, gdy wielu Polaków zjednoczyło się w obronie stolicy Polski. O sportowych bohaterach walk zbrojnych przeczytacie poniżej. Autorka Agnieszka Cubała jest pasjonatką historii...

„Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”. Nowa książka Anity Werner i Michała Kołodziejczyka

Cztery lata po premierze niezwykle ciepło przyjętej książki „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka”, Anita Werner i Michał Kołodziejczyk powracają z nowymi reportażami, w...