„Wojownicy Soca” na niemieckim mundialu

Czas czytania: 8 m.
0
(0)

W iększość kibiców piłki nożnej lubi opowieści o piłkarskich underdogach.  Gdy przychodzi czas mistrzostw świata, wielu z nas trzyma kciuki za outsaiderów, dla których olbrzymim sukcesem był sam awans na światowy czempionat. Nie inaczej było w czasie niemieckiego Mundialu w 2006 roku. Tam serca postronnych fanów futbolu podbijali przybysze z Karaibów, czyli reprezentacja Trynidadu i Tobago. Na czele dzielnych „Soca Warriors” stał wówczas Leo Beenhakker. Chociaż jego drużyna nie strzeliła na tamtym turnieju nawet jednego gola, to ich ambitna postawa pozwoliła holenderskiemu trenerowi dostać następnie angaż w PZPN jako selekcjoner „biało-czerwonych”. Przypomnijmy egzotyczny epizod karaibskich wyspiarzy na ich jedynym jak dotąd turnieju o mistrzostwo świata.

Wyspy sprinterów o krok od awansu

Trynidad i Tobago. Dla kibiców sportu wychowanych w latach 90. te dwie siostrzane wysepki mogą kojarzyć się w dwojaki sposób. Fani lekkoatletyki utożsamiają to miejsce ze świetnymi sprinterami, z których najbardziej znanym był Ato Boldon. Wielokrotny medalista wielkich imprez z mistrzostwami świata i igrzyskami olimpijskimi na czele. To właśnie jego imieniem nazwano otwarty w 2001 roku w mieście Couva stadion, na którym rozgrywano m.in. mistrzostwa świata w piłce nożnej U-17. Drugim sportowcem, który zapadł bardzo mocno w pamięć milionom kibiców futbolu na świecie, a w szczególności fanom Manchesteru United był Dwight Yorke. Czarnoskóry napastnik, który na przełomie wieków tworzył w ataku „Czerwonych diabłów” zabójczy duet z Andy Colem. Gdy w 2006 roku jego reprezentacja dostąpiła zaszczytu gry na mistrzostwach świata, był jej sztandarową postacią, pomimo 35 lat na karku. Było to wspaniałe ukoronowanie jego kariery, bo chociaż Trynidad i Tobago to ośmiokrotni zdobywcy Pucharu Karaibów i wielokrotni uczestnicy Gold Cup, to Mundial przez wiele lat wydawał się pozostawać jedynie w sferze marzeń wyspiarzy.  Więc jak doszło do tego, że owe marzenia stały się faktem?

Powiedziałem, że awans był jedynie odległą mrzonką? No cóż, nie do końca jest to prawdą, bo „Soca Warriors” otarli się o mundial dwukrotnie. W 1973 roku potrzebowali zwycięstwa nad reprezentacją Haiti, by awansować na czempionat w RFN. Przegrali 2-1 w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach, gdyż sędziowie nie uznali im w tym meczu… czterech bramek. Po ograbieniu Trynidadu i Tobago z awansu dwaj arbitrzy z Salwadoru i Kanady, którzy prowadzili tamten mecz, zostali dożywotnio zdyskwalifikowani przez FIFA. Ówczesna drużyna jest uznawana za najsilniejszy zespół w historii tamtejszego futbolu. Być może gdyby nie ten skandal, kadra Kazimierza Górskiego mierzyłaby się na tym pamiętnym mundialu z inną drużyną ze strefy CONCACAF?

Po raz drugi trynidadzko-tobagijski futbol był o krok od spełnienia marzeń w 1989 roku.  Wówczas ekipie nazywanej „Strike Force” wystarczał  remis na własnym terenie z kadrą Stanów Zjednoczonych. Skończyło się porażką 1-0, co doskonale zapamiętał zaczynający przygodę z drużyną narodową Dwight Yorke. Szansa wyjazdu na mistrzostwa do Włoch przepadła i kibicom z siostrzanych wysp przyszło czekać szesnaście lat, by w końcu zasmakować  delicji w postaci uczestnictwa w największej piłkarskiej imprezie.

Droga do finałów

By móc bookować bilety do Niemiec, Trynidad i Tobago musiał rozegrać dwadzieścia spotkań! Zaczęli od dwumeczu preeliminacyjnego z Dominikaną, którą gładko pokonali wynikiem 6-0. Następnie przeszli do rundy półfinałowej, w której ich rywalami były drużyny narodowe: Meksyku, Saint Vincent i Grenadyny oraz Saint Kitts i Nevis. Porażki z Meksykiem były wliczone w koszta, zadaniem „Soca Warriors” było odprawić z kwitkiem pozostałych rywali, co udało się w 100%. Ich łupem padły wszystkie cztery mecze i wyspiarze pewnie awansowali do rundy finałowej, zaraz za plecami „El Tri”. Prawdziwe emocje były dopiero przed nimi.

Z sześcioosobowej grupy finałowej, awans uzyskiwała pierwsza trójka.  Drużyna z czwartej pozycji, miała się zmierzyć w barażu z przedstawicielem strefy azjatyckiej.  Trynidad i Tobago wystartował bardzo słabo. Porażki z Gwatemalą i Stanami Zjednoczonymi oraz remis z Kostaryką sprawiły, że drużyna zadekowała się na ostatnim miejscu w tabeli. Potrzebny był impuls, który natchnie zawodników do lepszej gry. Postanowiono zmienić szkoleniowca. Miejscowego trenera Bertille St. Clair zastąpił Leo Benhakker, człowiek, który z powodzeniem prowadził takie kluby jak Ajax, Feyenoord i Real Madryt. Na warunki tamtejszej federacji było to wielkie nazwisko. Beenhakker zaczął, od namówienia do powrotu do kadry dwóch weteranów. Wspomnianego Dwighta Yorka i Russela Latapy. Wówczas graczy, odpowiednio australijskiego Sydney FC i szkockiego Falkirk. Obaj mieli łącznie 73 lata.

„Wszystko szło źle. Mieliśmy tylko jeden punkt w trzech meczach. Na szczęście dla nas, federacja podjęła decyzję, która zmieniła wszystko.”

Carlos Edwards, piłkarz reprezentacji Trynidadu i Tobago

Z pozostałych siedmiu spotkań, które „Soca Warriors” mieli do rozegrania pod skrzydłami Beenhakkera, udało się wygrać cztery. Szczególnie cenne było zwycięstwo w ostatniej kolejce nad Meksykiem, które przypieczętowało awans do barażu.

W nim drużyna pod batutą holenderskiego szkoleniowca natrafiła na reprezentację Bahrajnu. Pierwsze spotkanie w Port-of-Spain, stolicy wysp, zakończyło się remisem 1-1. W rewanżu udało się pokonać rywali z Azji na ich terenie. Bramkę na wagę awansu zdobył Denis Lawrance. Wówczas gracz walijskiego Wrexham, dziś selekcjoner rodzimej reprezentacji. Asystował mu Yorke, który po szesnastu latach zdjął z siebie eliminacyjną klątwę. Popularna w tym kraju muzyka Soca (stąd właśnie przydomek drużyny narodowej) rozebrzmiała w każdym miasteczku na Trynidadzie i Tobago, a ich mieszkańcy w jej rytmie mogli świętować największy sukces rodzimej piłki nożnej.

„Bez pana Beenhakkera nie ma mowy, żebyśmy awansowali na Mundial. Pamiętam, gdy pierwszy raz wymienili jego imię. Nie miałem pojęcia kim on był. Potem zobaczyłem kaliber zespołów, które trenował i pomyślałem, że jesteśmy w bezpiecznych rękach.”

Carlos Edwards

„Wspólnie dążymy do celu, wspólnie go osiągamy”

Na mistrzostwach, gracze Benhakkera wylądowali w jednej grupie z Anglią, Szwecją i Paragwajem. Jakikolwiek punkt, jakakolwiek bramka na niemieckim czempionacie, byłaby uznawana za sukces i dodatkowy bonus. Nikt nie liczył na cuda. Trynidad i Tobago był najmniejszym państwem, jakie kiedykolwiek zakwalifikowało się na mistrzostwa świata. Ich rekord został pobity rok temu przez Islandię.

Benhakker stworzył drużynę opartą w większości na zawodnikach z niższych lig angielskich oraz ligi szkockiej. Poza Latapym i Yorkiem poważny futbol liznęli: bramkarz Shaka Hislop z West Ham United i obrońca Marvin Andrews z Glasgow Rangers. Dobrze zapowiadał się grający w Southampton Kenwyne Jones. Reszta? Waldhoff Mannheim, Port Vale, Gillingham czy trynidadzkie San Juan Jabloteh, to raczej nie są kluby, które mogłyby zrobić na kimś wrażenie. Szczególnie gdy po przeciwnej stronie mają wybiec: Zlatan Ibrahimović, Roque Santa Cruz, Frank Lampard czy Steven Gerrard. Sparingi przed mistrzostwami też nie napełniały serc kibiców wielkimi nadziejami. „Soca Warriors” przegrywali w nich z Walią, Słowenią i Czechami. Jedyny triumf to wygrana z FC St. Pauli.

Cytat umieszczony w podtytule to narodowa dewiza Trynidadu i Tobago. Z takim też postanowieniem podopieczni Benhakkera rozpoczynali turniej. Celem była waleczna postawa, którą cała drużyna miała osiągnąć, poprzez ciężką pracę na murawie.

Po raz pierwszy „Soca Warriors” wybiegli na boisko 10 czerwca, dzień po blamażu Polaków w meczu z Ekwadorem i…pokazali naszym piłkarzom, jak powinna wyglądać ambitna postawa. Chociaż bardziej by tu pasowało stwierdzenie, że pokazali to Szwedom, gdyż właśnie z ekipą „Trzech koron” mierzyli się w swoim debiutanckim meczu. Blisko 63 000 kibiców oglądało na dortmundzkiej arenie Signal Iduna Park, jak waleczni przybysze z Karaibów mądrze bronili się przed atakami walących głową w mur Szwedów.  Na rozgrzewce kontuzję złapał bramkarz Kelvin Jack i do bramki musiał wskoczyć weteran Shaka Hislop. Zlatan, Ljungberg i reszta Skandynawów nie wiedzieli jednak jak go pokonać. Kompletnie nie potrafili zburzyć trynidadzkiego muru i to pomimo tego, że praktycznie całą drugą połowę grali z przewagą jednego gracza. W 46 minucie drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartką został ukarany Avery John. Nie załamało to jego kolegów. Dziesięć minut później Cornell Glen obił poprzeczkę bramki Ramiego Shaabana. Z czasem jednak zmęczenie dawało o sobie znać i ciężar gry przeniósł się pod pole karne reprezentantów strefy CONCACAF. Podopieczni Beenhakkera wytrwali jednak do końca. Bezbramkowy remis stał się faktem. Historyczny punkcik powędrował na konto przybyszów z Karaibów. Nikt nawet nie marzył o piękniejszym debiucie.

„Wszystko było zasługą Benhakkera. Przygotował nas na każdą ewentualność. Mówił nam, że musimy być gotowi grać na dwóch pozycjach. Po czerwonej kartce cofnąłem się do obrony i sobie tam poradziłem. Byliśmy świetnie przygotowani.”

To znowu słowa Edwardsa.

Gloria victis

W kolejnym spotkaniu „Soca Warriors” mieli się zmierzyć z angielskim, „złotym” pokoleniem.  Poprzeczka powędrowała jeszcze wyżej, niż w meczu ze Szwedami.  W składzie „Synów Albionu” znajdowały się  takie tuzy futbolu jak: Michael Owen, Frank Lampard, Steven Gerrard czy kapitan drużyny David Beckham. Mimo to, przez długi czas wydawało się, że Trynidadczycy znów są w stanie sprawić nie lada niespodziankę. Scenariusz spotkania dłuższy czas łudząco przypominał starcie z kadrą „Trzech Koron”. Anglicy atakowali, natomiast przybysze z Karaibów starali się wyprowadzać kontry. Stern John pod koniec pierwszej połowy dwukrotnie był bliski wprawienia swoich kibiców w euforię. Raz główkował obok słupka bramki Paula Robinsona, następnie Anglików uratował John Terry, który wybił piłkę niemalże z linii bramkowej. Jeszcze więcej działo się pod bramką Shaki Hislopa. Ta jednak, przez ponad 80 minut była jak zaczarowana. I gdy zwolennicy teorii spiskowych mogli zacząć się zastanawiać, czy Karaibowie nie użyli jakiejś magii, by pozbawić rywali skuteczności, do siatki trafił ten, który swoimi ruchami najbardziej przypominał laleczkę Voodoo. Peter Crouch wykorzystał precyzyjną wrzutkę Davida Beckhama i poszybował ponad obrońcami „Soca Warriors”, umieszczając futbolówkę w bramce.

„To był atak ciałem. Becks wrzucił piłkę, a ja zobaczyłem, że on kuca. Chciałem go przyblokować, żeby nie mógł skoczyć, ale on użył moich dreadów, ramienia i wszystkich innych części ciała. Leżałem na ziemi, patrząc na sędziego, zdziwiony, że nie odgwizdał faulu. Rzucił mi takie spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: >>Słuchaj, kolego. Nie ma szans, żebym zagwizdał. Jesteście malutkim Trynidadem, przeciwko potężnej Anglii<<. Gdy spotkałem Petera jakiś czas temu, powiedziałem mu: >>Wiesz, że nie możesz przyjeżdżać na Trynidad? Tam wszyscy cię nienawidzą!<<„

Brent Sancho, obrońca, który dał się przeskoczyć „Croachy’emu”

Po ponad 170 minutach na mistrzowskim turnieju trynidadzki mur został w końcu sforsowany. Wynik ustalił Steven Gerrard, który posłał potężną bombę sprzed pola karnego w okienko bramki Hislopa. Anglia-2, Trynidad i Tobago-0.

Przed ostatnią kolejką spotkań było wiadomo, że Karaibowie zmierzą się z Paragwajem, który odpadł już z dalszej gry. Zwycięstwo z Latynosami i wygrana Anglików ze Szwecją dawała nadzieje na awans. Po dwóch obiecujących starciach, kibice z Trynidadu i Tobago liczyli po cichu na pokonanie rywala z Ameryki Południowej i osiągnięcie historycznego sukcesu. Niestety, te nadzieje okazały się płonne. Najpierw interweniujący w polu karnym Brent Sancho, pokonał własnego bramkarza, a wynik meczu ustalił na pięć minut przed końcem Nelson Cuevas. W dodatku Anglicy zremisowali ze Szwedami.

Znów dwubramkowa porażka i znów puste konto po stronie zdobyczy bramkowych. Trynidad i Tobago musi poczekać na swojego premierowego gola na mistrzostwach świata co najmniej do kolejnej kwalifikacji. Ta zaś nie nastąpiła już w trzech turniejach eliminacyjnych z rzędu.

Twardzi jak „Pennsylvania Avenue”

Na Trynidadzie znajduje się jezioro „Pitch Lake”. Wypływa z niego naturalny asfalt, który wykorzystano do budowy drogi „Pennsylvania Avenue” w Waszyngtonie, przy której znajduje się „Biały dom”. Chłopcy Beenhakkera okazali się nie mniej twardzi niż te asfaltowe drogi, które od lat służą społeczeństwu. W stolicy kraju, Port-of-Spain, zostali przywitani niczym bohaterowie. Maszerowali przy muzyce orkiestry, ochraniani przez siły zbrojne Trynidadu i Tobago. Ich przyjazdowi towarzyszyły liczne występy artystyczne. Uhonorowano ich także „Złotym medalem Chaconia”, drugim najwyższym odznaczeniem w kraju. Dołączyli tym samym do takich sław trynidadzkiego sportu jak wspomniany wcześniej Ato Boldon czy krykiecista Brian Charles Lara, reprezentant zjednoczonej drużyny Indii Zachodnich i jeden z najwybitniejszych zawodników tej dyscypliny sportu.

Zakończenie miało jednak słodko-gorzki smak. Aż trzynastu piłkarzy postanowiło po niemieckim mundialu zakończyć przygodę z reprezentacją narodową. Część uczyniła to z powodu zaawansowanego wieku, część zaś z powodów konfliktu z trynidadzką federacją. Skąd ten konflikt? Jak łatwo się domyślić, poszło o pieniądze. Związek obiecał piłkarzom, że 50% zysków z mistrzowskiej imprezy, zostanie przeznaczonych na premie dla zespołu. Słowa nie dotrzymali. Za całą sprawą kryła się postać Jacka Warnera. Pochodzącego z Trynidadu, byłego wiceprezydenta FIFA i doradcy  w TTFA, który twierdził, że na konto związku spłynęły grosze, ponieważ wydatki niemal pochłonęły zyski. Dokumentów, które by to potwierdziły, Warner nigdy nie ujawnił. Ten sam działacz był w późniejszym czasie wielokrotnie oskarżany o korupcję. Zadośćuczynienie piłkarze otrzymali dopiero w 2014 roku, dzięki premier kraju, pani Kamli Persad-Bissessar. Drużynę po turnieju opuścił też trener Leo Beenhakker, który wkrótce potem został zatrudniony przez PZPN.

„Soca Warriors” byli kopciuszkiem w stylu, który kochamy najbardziej. Wnosili koloryt zarówno na boisko, jak i na trybuny. Roztańczeni i rozśpiewani fani z Karaibów, podbijali ulice niemieckich miast. To ten typ drużyny, za który kciuki trzymają wszyscy postronni fani. Wiecznie uśmiechnięci faceci w dreadach i jaskrawym outficie. Występ „Soca Warriors” nasuwał na myśl inną drużynę z Karaibów, która ubarwiła mundial w 1998 roku. Różnica między Jamajką a Trynidadem i Tobago była taka, że jedni grali w rytmie reagge, natomiast drudzy przy dźwiękach soca.

Na koniec pewna ciekawostka. Często lubimy doszukiwać się polskich wątków w różnych tematach. Najlepszym przykładem częste przypominanie o przygodzie Paulinho w ŁKS Łódź. Również w wątku Trynidadu i Tobago można się go doszukać. Na mniejszej z wysepek, w latach 1639-1693 istniała kolonia o nazwie „Nowa Kurlandia”. Należała ona do Księstwa Kurlandii i Semigalii (zajmowało tereny obecnej Łotwy), które było lennikiem Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Nazywana więc była często „kolonią Polski”.

[ays_quiz id=’8′]

Rafał Gałązka

Bibliografia:

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Rafał Gałązka
Rafał Gałązka
Futbolowy konserwatysta. Przeciwnik komercjalizacji piłki, fan świateł rac na trybunach. Sympatyk Arsenalu i lokalnego LKS "Dąb" Barcin. Beznadziejnie zakochany w Reprezentacji Polski. Głównie piłka polska oraz angielska.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...