Transfery w Polsce były przeprowadzane na różne sposoby. Czasem piłkarze nawet porzucali pracę, żeby dopiąć swego i zmienić barwy klubowe. Zdarzały się też przypadki, że piłkarz nawet nie wiedział, że właśnie został sprzedany lub wypożyczony. Wszelkie rekordy pobiła jednak sprawa Marcina Kuźby, który pewnym momencie był rzekomo piłkarzem Górnika Zabrze, Widzewa Łódź, Gwarka Zabrze i LKS Lubochnia.
Cała historia zaczęła się jesienią 1995 roku. Wówczas w Górniku Zabrze pojawił się młody i niezwykle utalentowany Marcin Kuźba. Mający zaledwie 18 lat napastnik w 16 spotkaniach strzelił osiem bramek, popisując się hat-trickiem w meczu z ŁKS-em Łódź. Piłkarza urodzonego w Tomaszowie Mazowieckim pokochały polskie media, a chwilę później miłością do niego zapałał też Widzew Łódź, który walczył o tytuł mistrza Polski. RTS chciał pozyskać piłkarza w trybie natychmiastowym, ale okazało się, że jego sytuacja jest dosyć skomplikowana. Kuźba był jedynie wypożyczony do Górnika Zabrze.
Kuźba swoją karierę rozpoczynał w klubie LKS Lubochnia. Kiedy ukończył szkołę podstawową, przeniósł się do Gwarka Zabrze. Rozmowy trzeba było więc podjąć z jednym z tych klubów. Działacze Widzewa udali się do Lubochni i szybko osiągnęli porozumienie. Media obiegła informacja, że młody talent zasilił szeregi łódzkiego klubu, piłkarz udał się do nowego miejsca pracy i sprawa transferu wydawała się rozstrzygnięta. Górnik zaprotestował. Zdaniem zabrzańskich działaczy Kuźba nie miał prawa podpisać kontraktu z Widzewem, bo wciąż jest związany kontraktem z czternastokrotnym mistrzem Polski. W ten sposób powstała sytuacja patowa, Kuźba chciał grać w Widzewie, ale Górnik nie godził się na grę, grożąc złożeniem wniosku o walkower przeciwko łódzkiemu klubowi.
Sprawa trafiła w końcu do PZPN. 13 lutego 1996 roku Prezydium podjęło decyzje, że zawodnik powinien wrócić do Zabrza. Zadecydowała o tym umowa pomiędzy Gwarkiem i Górnikiem, która mówiła, że Marcin Kuźba został wypożyczony do klubu z ulicy Roosevelta na czas określony – do czerwca 1996 roku. Wydział Dyscypliny natychmiastowo wszczął postępowanie dyscyplinarne wobec piłkarza, który samowolnie przeniósł się do Łodzi. Jednak pod koniec miesiąca kancelaria adwokacka z Łodzi, która wystąpiła do PZPN o wyjaśnienie sprawy, zwróciła się do Rady Ligi Polskiej. Ten podmiot wybrał dwuosobową komisję, która z kolei zadecydowała, że Kuźba pozostawał piłkarzem LKS Lubochnia, a w Gwarku przebywał jedynie na czas nauki. A więc owa komisja uznała, że umowa pomiędzy LKS-em a Widzewem jest ważna! Zaskakujące? A jeśli dodamy, że członkiem Rady Ligi Polskiej był Zbigniew Drobniewski, pozostający jednocześnie członkiem Prezydium PZPN? Zresztą na zebraniu byli obecni wyłącznie przedstawiciele klubu z Lubochni, a Rada Ligi Polskiej zwykle takimi sprawami się nie zajmowała. Nie bez znaczenia mógł być też fakt, że prezesem LKS-u był wówczas ojciec piłkarza – Marian Kuźba.
Sprawa pozornie kuriozalna stanęła na przeszkodzie rozwoju niewątpliwie dużego talentu Marcina Kuźby. Reprezentant Polski nie mógł grać w piłkę z powodu sporu pomiędzy dwoma klubami I ligi, niebędącymi właścicielami praw do zawodnika. Kuźba w tym czasie oglądał jedynie mecze z wysokości trybun, a przecież mógł być brany pod uwagę przez ówczesnego selekcjonera, Władysława Stachurskiego, przy powołaniach do reprezentacji. Na całym zamieszaniu tracił więc głównie piłkarz.
W końcu bohater całego zamieszania wrócił do Zabrza. Szef Wydziału Dyscypliny PZPN, Eugeniusz Stanek, w rozmowie z tygodnikiem „Piłka Nożna” tłumaczył to następująco: – W dalszym ciągu postanowienie Prezydium PZPN z 13 lutego uznające, że do końca czerwca Kuźba jest zawodnikiem Górnika Zabrze! Ani Rada Ligi, ani tym bardziej wyłoniona z jej składu komisja robocza, nie ma prawa zmieniać decyzji Prezydium! Sprawa jest tym bardziej dziwna, że przewodniczący Rady Ligi, Pan Drobniewski, jest członkiem… Prezydium! Mamy więc do czynienia ze sprzeciwem nieformalnym członka najważniejszego gremium PZPN.
Kuźba wrócił do Zabrza, jak nakazało PZPN i 28 kwietnia zagrał z Sokołem Tychy. Jego forma była jednak daleka od tej, jaką prezentował wiosną. Dla Górnika miało to ogromne znaczenie, bo pogrążony wówczas w kryzysie klub nie tylko walczył o ligowy byt, ale też co chwilę wyciągał kolejne trupy z szafy, które były pozostałością po poprzednich szefach klubu (o Władysławie Kozubalu z pewnością napiszemy kiedyś w innym miejscu). Czyżby Widzew chciał wykorzystać zamieszanie w klubie z ulicy Roosevelta i skraść Górnikowi kolejny talent? Już wcześniej w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach z Górnika odeszli Jerzy Brzęczek, Grzegorz Mielcarski czy Aleksander Kłak a klub opuścili jeszcze Henryk Bałuszyński, Jacek Grembocki i Tomasz Wałdoch. Klub przypominał więc wielki supermarket, w którym wszystko można było kupić, ale czasem dało się też coś wynieść bez płacenia rachunku. Tuż przed rozpoczęciem sezonu z Zabrza wyrwano też świetnie zapowiadającego się Bartosza Tarachulskiego, za którego klub nie dostał ani grosza. Nauczeni tym przykładem działacze walczyli o Kuźbę do samego końca i ostatecznie zwyciężyli. Ta sprawa do dziś pozostaje jednak nie do końca jasna. Wygląda na to, że Gwarek wypożyczył 15-letniego Kuźbę z Lubochni na czas nauki, a następnie wypożyczył go ponownie do Górnika. Tylko czy 15-latka można w taki sposób wypożyczać?
Zbigniew Drobniewski w rozmowie z „PN” twierdził, że Rada Ligi Polskiej przyznała rację klubowi LKS Lubochnia ze względu na pismo z 31 sierpnia 1992 roku. Zawierało ono następującą treść: − W związku z podjęciem nauki w Zespole Szkół Zawodowych nr 1, Szkolny KS Gwarek Zabrze zwraca się z uprzejmą prośbą o udzielenie zwolnienia zawodnikowi – Marcin Kuźba. Co to pismo wnosi do sprawy? Zupełnie nic, bo wyraźnie jest w nim napisane, że chodzi o zwolnienie, nie o wypożyczenie czy zwolnienie czasowe, tylko i wyłącznie zwolnienie.
Kuźba mimo tego całego zamieszania, z jakim musiał się borykać w bardzo młodym wieku, poradził sobie w dorosłym futbolu. W Zabrzu spędził jeszcze dwa lata, po czym przeniósł się do Auxerre. Potem grał jeszcze w Lausanne, St. Ettienne, Wiśle Kraków i Olympiakosie Pireus. W kadrze rozegrał sześć spotkań i strzelił dwa gole, więc nie ma się czego wstydzić. Czy mógł osiągnąć więcej? Być może. Jednak nie on pierwszy i nie ostatni musiał nieco przystopować z powodu działań piłkarskich urzędasów.
GRZEGORZ IGNATOWSKI