Początek XXI wieku to najlepszy czas w historii rosyjskiego futbolu. Właśnie wtedy w ciągu trzech lat, Puchar UEFA zdobyły dwie drużyny z tego kraju. Przypominamy ich drogę do historycznego osiągnięcia.
Pierwsza dekada XXI wieku to czas, w którym do drzwi poważnego europejskiego futbolu zaczęły pukać zespoły z krajów rozwijających się, przede wszystkim ze wschodniej Europy, zza dawnej żelaznej kurtyny. Do tego momentu mianem wypadku przy pracy wielkich zespołów określało się przypadki, takie jak Crvena Zvezda w sezonie 1990/1991, czy Steaua Bukareszt w kampanii 1985/1986.
Początek XXI wieku dawał jednak nadzieję, że w europejskim futbolu pojawią się nowi poważni gracze. Tureckie Galatasaray było w stanie w 2000 roku pokonać Arsenal w finale Pucharu UEFA. Ten sam Puchar wygrywały później zespoły takie jak CSKA Moskwa, Zenit Petersburg, czy Szachtar Donieck, a FC Porto było w stanie zwyciężyć nawet w Lidze Mistrzów w 2004 roku.
W piłce reprezentacyjnej również wydawało się, że nadszedł czas „kopciuszków”, gdy EURO 2004 wygrywała Grecja, pokonując Portugalię, która również do tamtej pory nigdy nie zagrała w finale wielkiego turnieju, zajmując dotąd jedynie 3. miejsce na mundialu w 1966.
Późniejsze lata oczywiście zweryfikowały te wszystkie romantyczne historie i obecnie wydaje się, że znów wróciły lata dominacji kilku najsilniejszych nacji. Nie przeszkadza to jednak, by wspomnieć tamte zwycięskie kampanie zespołów, niebędących faworytami.
Szczególnie warto zwrócić uwagę na zespoły z Rosji. Rosyjscy kibice zgodnie uznają, że była to ich „złota epoka”, gdy rzeczywiście zaczęto patrzeć na drużyny z największego kraju na świecie z uznaniem. Dzisiaj przypomnimy sobie jak CSKA Moskwa i Zenit Petersburg wygrywały Puchar UEFA.
Rosyjski klub, brazylijska mentalność
Sezon 2004/2005 CSKA Moskwa zaczął od rywalizacji w Lidze Mistrzów. Bilet do tych rozgrywek piłkarze z Moskwy wywalczyli, zwyciężając w 2003 roku w lidze rosyjskiej po dwunastu latach bez tytułu. Ówcześnie sezon w Rosji rozgrywano jeszcze systemem wiosna‑jesień, więc triumf ten gwarantował im miejsce w Lidze Mistrzów właśnie w sezonie 2004/2005. Głównym architektem sukcesu był trener Walerij Gazzajew.
Choć wywalczył on mistrzostwo, to jednak już w listopadzie 2003 roku był zmuszony rozstać się z zespołem. Głównym powodem zwolnienia była upokarzająca porażka w sierpniowych kwalifikacjach do Ligi Mistrzów z macedońskim Wardarem Skopje (2:3 w dwumeczu). Ambicje włodarzy klubu były jasne – CSKA musiał zaistnieć w Europie. W listopadzie na jego miejsce zatrudniono Artura Jorge.
Ambicje klubu i chęć zapewnienia nowemu trenerowi jak największego potencjału kadrowego znalazły swoje odbicie w transferach. Do klubu sprowadzono m.in. Jurija Żirkowa, Daniela Carvalho, czy nigeryjskiego obrońcę Chidi Odiaha. Portugalski szkoleniowiec na początku 2004 roku nie spełnił jednak oczekiwań prezesa – drużyna zajmowała piąte miejsce w lidze po pierwszej rundzie i przed rozpoczynającą się kampania w Lidze Mistrzów mogła boleśnie zweryfikować styl CSKA, w związku z czym 13 lipca 2004 roku Artur Jorge został zwolniony.
Odpowiedzią na problemy miał być sprawdzony Gazzajew. Decyzję prezesa uważano za przyznanie się do błędu, ale przyjęto ze zrozumieniem, a nawet z umiarkowanym entuzjazmem. Nowemu-staremu trenerowi pozwolono sprowadzić piłkarzy, mogących być potencjalnym lekiem na słabość CSKA w sezonie 2004. Do klubu latem przyszli Miloš Krasić, Vágner Love oraz Serghei Dadu.
Jak się później okazało, transfer tego drugiego był strzałem w dziesiątkę. Brazylijczyk świetnie współpracował na boisku ze swoim rodakiem Danielem Carvalho, wnosząc do gry klubu z Moskwy mnóstwo brazylijskiej fantazji i finezji. Vágner jako napastnik i Carvalho jako rozgrywający stworzyli zabójczo niebezpieczny duet z przodu, a bracia Bierezuccy w obronie i Igor Akinfiejew na bramce zapewniali pewność z tyłu. CSKA do Ligi Mistrzów przystępowała jako zespół zdecydowanie mocniejszy niż na początku roku.
Moskwiczanie trafili jednak do zabójczo trudnej grupy. Ich rywalami miał być obrońca tytułu – FC Porto, londyńska Chelsea aspirująca do czołówki europejskich klubów oraz wicemistrz Francji – PSG. Jednak po dwóch meczach kibice uwierzyli, że nawet z takiej grupy da się wyjść – bezbramkowy remis z Porto i zwycięstwo 2:0 z PSG pokazały Europie, że CSKA nie jest już chłopcem do bicia.
Zauważalny był progres Gazzajewa. Rok po porażce z mistrzem Macedonii był w stanie jak równy z równym walczyć w fazie grupowej Ligi Mistrzów z obrońcą tytułu.
Euforia nie trwała jednak długo. Trzy kolejne przegrane mecze bez strzelonej bramki ostudziły nastroje. Chelsea dwukrotnie i Porto w rewanżowym spotkaniu odprawiły CSKA z kwitkiem. Przed ostatnią kolejką sytuacja w grupie wyglądała następująco – Chelsea z trzynastoma punktami na koncie miała już zapewniony awans i mecz z Porto był dla nich bez większego znaczenia dla losów turnieju.
Za to dla Porto był to mecz o życie, ponieważ w pięciu meczach uzbierali tylko pięć punktów tak jak PSG. Punkt za nimi znajdował się klub CSKA. Możliwy więc był jeszcze każdy scenariusz.
Mecz w Paryżu śmiało można polecić do obejrzenia każdemu fanowi sportu. Oba kluby walczyły o zwycięstwo, nie mając jednocześnie nic do stracenia. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 1:1. Prowadzenie CSKA dał Siergiej Siemak, a wyrównanie paryżanom przyniósł Fabrice Pancrate. Druga połowa zaczęła się dla Wojskowych bardzo źle. W 54. minucie czerwoną kartkę otrzymał Deividas Šemberas i Rosjanie musieli mierzyć się z dobrze dysponowanymi paryżanami w dziesiątkę.
Nie złożyli jednak broni, Siemak zdobył swoją drugą i trzecią bramkę w tym meczu i przybliżył CSKA do awansu do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Nadzieje te jednak przekreślił w równoległym meczu Benny McCarthy, strzelając w 86. minucie bramkę na 2:1 dla Porto i zapewniając im awans. Pozbawiona motywacji Chelsea nie była w stanie wywieźć z Portugalii chociaż punktu.
Mimo wspaniałej dyspozycji moskwiczanie kończyli rozgrywki fazę grupową na trzecim miejscu, a wiosną czekała ich 1/16 finału Pucharu UEFA. Ambicje pozostały niezaspokojone również w lidze rosyjskiej, gdzie CSKA został „jedynie” wicemistrzem. 2005 rok miał być lepszy. Zimą jednak nie doszło do wielkich transferowych wzmocnień. Wręcz przeciwnie, z klubu odszedł bohater meczu z PSG. I odszedł właśnie do drużyny z Paryża, którą nie tak dawno wyrzucił z europejskich pucharów.
Wiosna w Europie. Zima w Moskwie
W 1/16 finału CSKA czekała znów podróż do Portugalii. Tym razem do Lizbony, by zmierzyć się z Benficą. Gazzajew przed rozpoczęciem rundy pucharowej zapowiadał, że celem drużyny jest dotrzeć do finału. Mało kto jednak traktował te zapowiedzi poważnie. Zwłaszcza gdy na drodze CSKA wyrastały kolejne przeszkody.
Okazało się, że luty w Moskwie nie jest miesiącem, w którym da się grać w piłkę. Zima zmusiła organizatorów do przeniesienia pierwszego meczu na południe Rosji, do Krasnodaru. Wydawało się, że mecz domowy, nie będzie tak naprawdę domowym.
Kibice stanęli jednak na wysokości zadania. Europejskie puchary przyciągnęły na stadion nie tylko kibiców klubu z Moskwy, ale także wszystkich fanatyków rosyjskiego futbolu. Arena Kubań była wypełniona po brzegi. Piłkarze również stanęli na wysokości zadania i wygrali 2:0 po bramkach Ignaszewicza i Vágnera Love.
Do Lizbony jechali z solidną zaliczką. Portugalczycy na swoim stadionie postawili jednak większy opór i wywalczyli remis 1:1. Było to jednak oczywiście za mało i CSKA meldował się w 1/8 finału, gdzie rywalem miał być belgradzki Partizan.
Dwumecz ten zapowiadano jako dużo łatwiejszy dla klubu z Moskwy. Rywal „bliższy”, w wielu aspektach słabszy piłkarsko. Rzeczywistość okazała się jednak inna, przede wszystkim zimowa, ponieważ mecz w Belgradzie odbył się w bardzo trudnych, śnieżnych warunkach i istniało nawet zagrożenie jego odwołania.
Serbowie nie dali się zdominować w meczu w takiej pogodzie i wywalczyli remis 1:1. Rewanż ponownie miał odbyć się na stadionie w Krasnodarze. Cieplejszy klimat południa Rosji sprzyjał Brazylijczykom – Daniel Carvalho i Vágner Love zdobyli po bramce i wprowadzili CSKA do ćwierćfinału Pucharu UEFA, gdzie czekał prawdziwy sprawdzian – francuskie Auxerre pod wodzą znanego trenera, Guya Rouxa.
Po raz pierwszy w tym roku CSKA mógł zagrać w Moskwie. I od razu pokazał, jak silna jest ta drużyna u siebie. Wynik? 4:0 i duży spokój przed rewanżem w Auxerre. Tam francuzi pokazali klasę i dominowali przez cały mecz, jednak wygrali tylko 2:0, co oczywiście nie wystarczyło do awansu.
W półfinale rozpędzony klub CSKA trafił na Parmę, która broniła się jednocześnie przed spadkiem z Serie A i Puchar UEFA, choć niewiarygodnie to brzmi, nie znajdował się wśród ich priorytetów. Jednak i tak włoski klub stanowił duże zagrożenie dla opowieści, którą pisali piłkarze CSKA. Pierwszy mecz we Włoszech skończył się bezbramkowym remisem i dopiero rewanż w Moskwie przyniósł rozstrzygnięcie – 3:0 dla Rosjan.
Nie obyło się jednak bez kontrowersji. W trakcie meczu kibice CSKA wrzucili na boisko, tuż obok bramki Parmy, petardę. Po jej wybuchu bramkarz Luca Bucci upadł na ziemię, twierdząc, że został ogłuszony i poprosił o zmianę.
W związku z tym zajściem zarząd Parmy złożył protest, żądając walkowera. UEFA jednak nie przychyliła się do tego wniosku, uznając, że włoski bramkarz symulował. CSKA oficjalnie znalazła się w finale Pucharu UEFA, słowa Gazzajewa się spełniły.
Wielki finał
Rosjan znów czekała podróż do Portugalii, by zmierzyć się z portugalską drużyną. Finał odbywał się na stadionie José Alvalade w Lizbonie. Przeciwnikiem był Sporting Lizbona, który na co dzień swoje mecze rozgrywał właśnie na tym stadionie. Nie mógł więc być to łatwy finał. CSKA jednak dotarł już tak daleko, że nawet sami moskwiczanie nie wierzyli, że coś może ich powstrzymać.
18 maja na stadion w upalnej Lizbonie przybyło 47 tysięcy kibiców. Sędzią głównym widowiska był Graham Poll. Do meczu obie drużyny przystępowały po porażkach na krajowym podwórku – CSKA nie dało rady Zenitowi w pucharze Rosji, a Sporting Benfice w lidze.
Pierwsze minuty pokazały, że kibiców w Lizbonie czeka mecz walki. Siły były wyrównane i gra przenosiła się nieustannie z jednej połowy na drugą. Wyjątkowo niebezpiecznymi dla Sportingu okazały się stałe fragmenty gry w wykonaniu Daniela Carvalho, szczególnie dośrodkowania z rzutów wolnych w bocznej strefie boiska.
Dzięki temu wydawało się, że to CSKA prowadzi grę i jest bliżej strzelenia pierwszej bramki. Stało się jednak odwrotnie. W 29. minucie Sporting po udanej kombinacyjnej akcji zakończonej strzałem Rogério sprzed pola karnego objął prowadzenie w meczu. Akinfiejew nie był w stanie wybić piłki lecącej w okienko jego bramki i też nikt do niego o ten strzał pretensji nie miał. Po wznowieniu gry Rosjanie zaczęli odważniej atakować, ale zdecydowanie brakowało w ich grze przebłysku geniuszu. Na przerwę Sporting schodził z uniesionymi głowami.
Początek drugiej połowy wyglądał podobnie do końcówki pierwszej. Piłkarze CSKA próbowali, ale ich próby kończyły się tam, gdzie zaczynała się defensywa Sportingu. Był w tym meczu jednak jeden piłkarz, którego nic nie mogło tego dnia zatrzymać – Daniel Carvalho. A przede wszystkim nie dało się powstrzymać jego podań.
W 56. minucie z rzutu wolnego w bocznej strefie boiska Brazylijczyk dośrodkował w pole karne, a zamieszanie w kryciu wykorzystał Aleksiej Bieriezucki i zdobył wyrównującą bramkę. Mecz zaczynał się od nowa. Tym razem jednak piłkarze byli już w pełnym gazie i coraz wyraźniej dominowali. Niecałe dziesięć minut później wspaniałe prostopadłe podanie Daniela Carvalho wykorzystał Jurij Żyrkow.
Wśród kibiców CSKA zapanowała euforia. Od upragnionego trofeum dzieliło ich tylko dwadzieścia pięć minut. Nie był to jednak bezpieczny wynik, wciąż trzeba było walczyć.
Losy meczu rozstrzygnęła akcja z 75. minuty. Sporting naciskał próbując wyrównać – najpierw strzału z dystansu spróbował João Moutinho, ale Akinfiejew sparował strzał w bok. Zrobił to jednak na tyle niefortunnie, że do piłki dopadł Rodrigo Tello i spróbował dobitki. Niecelnej jak się okazało. Nabił on jednak strzelca bramki dla Sportingu – Rogério. Piłka odbiła się od Brazylijczyka i trafiła w słupek.
W całym tym zamieszaniu cudem interweniował Akinfiejew, któremu udało się złapać piłkę w ręce i wyrzutem rozpocząć akcję, po której padła trzecia bramka dla CSKA. Wyrzuconą futbolówkę przejął niewątpliwie zawodnik meczu, czyli Daniel Carvalho. Razem z Vágnerem Love przeprowadzili oni kontrę, która skończyła się bramką tego drugiego i kolejną asystą Daniela.
3:1 na tablicy wyników podcięło zupełnie skrzydła drużynie z Lizbony. Kolejne piętnaście minut było już tylko nieskładną i chaotyczną grą. Angielski sędzia doliczył do regulaminowego czasu gry trzy minuty, po których rzecz niewyobrażalna przed rozpoczęciem sezonu stała się faktem – CSKA Moskwa zwyciężał w Pucharze UEFA.
Po raz pierwszy w historii rosyjski klub wznosił trofeum europejskich rozgrywek. Rosjanie uwierzyli, że ich futbol zaczyna coś znaczyć w Europie.
Sporting: Ricardo, Pedro Barbosa, Sá Pinto (Niculae, 73), Tello, Enakarhire, Miguel Garcia, Beto, Rochemback, João Moutinho (Hugo Viana, 88), Liedson, Rogério (Douala, 80)
CSKA: Akinfiejew, Ignaszewicz, A. Bieriezucki, W. Bieriezucki, Daniel Carvalho (Šemberas, 82), Ivica Olić (Krasić, 67), Vágner Love, Chidi Odiah, Żyrkow, Aldonin (Gusiew, 86), Rahimić
Petersburskie ambicje
Moskwa i Petersburg – dwa największe miasta w Rosji, które od zawsze rywalizowały na wielu płaszczyznach. Również na tle sportowym często dochodzi do wymiany argumentów między stolicą, a „stolicą północy”. Mecze między moskiewskimi klubami, a Zenitem często należą do bardzo gorących, podobnie jak coroczna walka o tytuł mistrza Rosji.
Zwycięstwo CSKA w Pucharze UEFA było więc dobrą wiadomością dla rosyjskiego futbolu, ale ciosem w ambicje Zenita – bezsprzecznie najbogatszego klubu w Rosji. Odpowiedzią na sukcesy moskiewskiego rywala było zatrudnienie latem 2006 roku Dicka Advocaata – znanego i zasłużonego dla wielu drużyn szkoleniowca. Dostał on możliwość stworzenia „własnej” drużyny, grającej jego stylem, składającej się z piłkarzy, w których widział potencjał.
I tak Advocaat zadebiutował 6 lipca w meczu przeciwko moskiewskiemu Dinamo. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem i wspomnieć trzeba o nim z czysto kronikarskiego obowiązku, ponieważ był to mecz, którym Zenit żegnał się ze swoim dawnym stadionem im. Kirowa, na którym grał w latach 1950-1989, a także 1992 i 1995. Podjęto decyzję, że na jego miejscu powstanie nowy, nowoczesny obiekt. Był więc to mecz symboliczny, mający rozpocząć nową erę w historii Zenita.
Pierwszy, niepełny sezon pracy Advocaata zakończył się bez większych sukcesów. W lidze Zenit zajął czwarte miejsce, co oznaczało, że do samego końca nie było wiadomo, czy zagra on w europejskich pucharach, ponieważ miejsce to było zależne od wyników finału Pucharu Rosji.
W nim mierzyły się dwie moskiewskie drużyny – nieistniejący obecnie FK Moskwa i Lokomotiw. Lokomotiw w lidze znajdował się przed Zenitem, na miejscu premiowanym awansem do Pucharu UEFA w związku z czym jego zwycięstwo nie pozbawiało petersburskiego klubu szansy gry w pucharach.
Co ciekawe na odpowiedź, czy będą mogli obserwować swoich ulubieńców w Pucharze UEFA, kibice Zenita musieli czekać aż do maja 2007 roku, ponieważ Puchar Rosji w przeciwieństwie do ligi był rozgrywany systemem jesień-wiosna. Odpowiedź ta była jednak twierdząca i dzięki zwycięstwu Lokomotiwu po dogrywce Zenit mógł przygotowywać się do jesiennych występów.
Niełatwa droga przez kwalifikacje i fazę grupową
Zenit zaczynał rywalizację w Pucharze UEFA od drugiej rundy kwalifikacyjnej. Drużyna, która już na początku 2007 roku wzmocniła się takimi zawodnikami jak Tymoszczuk, Pogriebniak, czy Zyrianow, mająca w składzie Arszawina, czy Denisowa, była silnym kolektywem, od początku będącym kandydatem do sprawienia niespodzianki. Pierwszym rywalem, niejako na rozgrzewkę, był słowacki ViOn Zlaté Moravce.
Zwycięstwa 2:0 i 3:0 wyglądały na spacerek. Jednak łatwi rywale skończyli się właśnie w tej rundzie. By dostać się do fazy grupowej, Zenit musiał zmierzyć się z Standardem Liège, który na krajowym podwórku szedł po mistrzostwo Belgii. Piłkarze petersburskiego klubu na własnym stadionie, pokazali, wygrywając 3:0, że nie boją się również poważniejszych rywali.
Rewanż skończył się remisem 1:1 i Zenit awansował do fazy grupowej. W niej trafił na holenderskie AZ Alkmaar, grecką Larissę, niemiecki Nürnberg i angielski Everton. Grupa była wyrównana i właściwie tylko Everton wydawał się poza zasięgiem niebiesko-biało-błękitnych. Mecz z klubem z Liverpoolu miał odbyć się na zakończenie rywalizacji, więc Zenit musiał już wcześniej zapewnić sobie awans.
O tym jak trudne mogą być europejskie puchary, klub z Petersburga przekonał się, gdy na Stadion Pietrowski przyjechał AZ. Mimo wielu okazji i dzielnej walki domowy mecz zakończył się remisem 1:1. Dwa tygodnie później Zenit czekała podróż do Grecji, na który mecz trzeba było wygrać i nikt z kibiców nie spodziewał się innego rozstrzygnięcia. I rzeczywiście, udało się odnieść zwycięstwo 3:2.
Larissa w tamtych rozgrywkach nie zdobyła nawet punktu. Przedostatni mecz z Nürnbergiem skończył się remisem 2:2, a ostatni z Evertonem Zenit zgodnie z przewidywaniami przegrał. Niebiesko-biało-błękitni zdobyli 5 punktów i musieli liczyć, że w ostatniej kolejce, w której nie brali już udziału, AZ Alkmaar nie zdobędzie punktu z Evertonem. Tak też się stało i Zenit awansował do 1/16 finału z trzeciego miejsca w swojej grupie.
Ciężkie przeprawy, zwroty akcji i finał w Manchesterze
Gdy losowanie przydzieliło Zenitowi za przeciwnika Villareal, będący wtedy na najlepszej drodze do zdobycia wicemistrzostwa Hiszpanii, wielu ekspertów twierdziło, że jeśli uda się pokonać takiego rywala, to śmiało będzie można zaliczyć rosyjski klub do grona faworytów rozgrywek. Niewielu jednak wierzyło w taki scenariusz. Ale piłkarze Zenita w tym sezonie uwielbiali wszystkich zadziwiać.
W wiosnę 2008 roku klub z Petersburga wszedł z ogromną siłą i widocznym apetytem na sukces. W pierwszym meczu w Rosji Villareal przegrał w nudnym stylu na tragicznej jakości trawie 1:0 i w Hiszpanii musiał gonić wynik. Rewanż był meczem pełnym dramatyzmu. Dość powiedzieć, że Zenit kończył go w dziewiątkę, bez Advocaata na ławce, który został odesłany przez sędziego, a asystę przy jedynej bramce dla drużyny z Rosji Belg Lombaerts okupił kontuzją kolana, która w związku z powikłaniami wykluczyła go z gry na siedem miesięcy.
Piłkarz wyskoczył do dośrodkowania z rzutu rożnego i przedłużył podanie do Pogriebniaka, ale sam nie był w stanie bezpiecznie wylądować i z dużą siłą uderzył kolanem w słupek bramki. Jak się okazało, bramka zdobyta z takim poświęceniem była na wagę awansu. Zenit przegrał 2:1, ale awansował dzięki regule bramek na wyjeździe.
W kolejnej rundzie niebiesko-biało-błękitnym przyszło zmierzyć się z Marsylią. We Francji Zenit w znacznie osłabionym składzie stanowił jedynie tło dla klubu z południa kraju i już do przerwy przegrywał 3:0. Wydawało się, że zbliżał się koniec tej szalonej przygody. Znów jednak przebłysk indywidualizmu dał nadzieję Rosjanom. Arszawin w niesamowitym sprincie wyprzedził obrońców Marsylii i schodząc ze skrzydła w pole karne, umieścił piłkę w siatce i zmniejszył rozmiar porażki.
Niezwykłe jak ta jedna bramka zmieniła nastawienie piłkarzy przed rewanżem. 3:0 było wynikiem beznadziejnym, ale 3:1 zupełnie odmieniło nastroje. Piłkarze i kibice zgodnie stwierdzali, że w rewanżu będzie 2:0. I zaklęcia te się spełniły. Odmieniona, jeszcze silniejsza drużyna z Petersburga pokonała na swoim stadionie Marsylię 2:0 i znów awansowała dzięki regule bramek na wyjeździe.
Zenit był w gazie i potwierdził to w ćwierćfinale, gdzie w pierwszym meczu na wyjeździe z Bayerem Leverkusen w zasadzie rozstrzygnął losy awansu do półfinału, wygrywając 4:1. Rewanż był meczem bez historii, w którym obie drużyny wyglądały, jakby zaakceptowały fakt rozstrzygnięcia dwumeczu już w Niemczech.
Półfinał był za to dla drużyny z Petersburga małym finałem. Trafiła ona bowiem na największego faworyta do zwycięstwa w całym turnieju – Bayern Monachium. Pierwszy mecz znów przyszło grać niebiesko-biało-błękitnym na wyjeździe. Bawarczycy dominowali w nim bezwzględnie, spychając przyjezdnych do obrony i z rzadka pozwalając im wyjść poza własną połowę. Już w 17. minucie bramkę zdobył, dobijając rzut karny, Ribery. Wielokrotnie tylko szczęście ratowało Zenit. To samo szczęście przyniosło im w drugiej połowie wyrównanie.
Do własnej siatki po niecelnym dośrodkowaniu Fajzulina piłkę skierował Lúcio. 1:1 było wynikiem, który pozwalał zachować nadzieje na rewanż w Petersburgu. A w rewanżu tym stało się coś niewyobrażalnego, czego nie spodziewał się nikt. Padły cztery bramki, jednak nie dla Bayernu. Wszystkie zdobywali zawodnicy Zenita – dwie Pogriebniak, po jednej Zyrianow i Fajzulin. 4:0. Wynik, o którym usłyszał cały świat. Warto zobaczyć, chociaż skrót z tego meczu.
Zenit jechał więc do Manchesteru na finał po niesamowitym zwycięstwie. To stawiało go w roli faworyta. Rywal w postaci Glasgow Rangers, choć groźny, to zdecydowanie nie pokazał się w drodze do finału w taki sposób, jak zrobiła to drużyna z Petersburga.
Nie mierzył się też z naprawdę silnymi drużynami i dopiero ten ostatni mecz był prawdziwym testem dla Szkotów. Na stadion Manchesteru City przyszło obejrzeć ten pojedynek prawie czterdzieści cztery tysiące kibiców. I prawdopodobnie nie zobaczyli tego dnia najlepszego widowiska na świecie, nie było w tym meczu dramatycznych zwrotów akcji, ani kontrowersji.
Zenit wyszedł na boisko i od początku do końca zagrał swój futbol, wykorzystał własne zalety i wady przeciwnika. Advocaat wiedział, co robi. Mimo braku najlepszego strzelca drużyny Pogriebniaka, który był zawieszony za kartki, niebiesko-biało-błękitni potrafili strzelać bramki. Denisow w 74. minucie i Zyrianow w doliczonym czasie gry zapewnili zwycięstwo Zenitowi. Petersburg odpowiedział Moskwie. A rosyjski klub po raz drugi w historii zwyciężył w europejskich rozgrywkach. I póki co ostatni. Choć cała Rosja liczy z pewnością na jeszcze choć jedną szaloną historię.
Zenit: Małafiejew, Aniukow, Križanac, Szyrokow, Šírl, Tymoszczuk, Zyrianow, Denisow, Fajzulin (Kim Dong-jin, 90+3), Arszawin, Fatih Tekke
Rangers: Alexander, Broadfoot, Weir, Cuéllar, Papac (Nacho Novo, 77), Hemdani (McCulloch, 80), Whittaker (Boyd, 86), Ferguson, Thomson, Davis, Darcheville
DANIEL JÓZWIK