Pamiętny 1999 i trzy korony Manchesteru United

Czas czytania: 12 m.
5
(2)

O Manchesterze United można napisać wiele patetycznych tekstów. Historia ekipy z Old Trafford obrodziła w wydarzenia i postacie, o których łatwo pisać w podniosłym tonie. Czy jest coś bardziej wzniosłego niż wspomnienie Tragedii Monachijskiej, gdzie katastrofa samolotu ścięła młode Kwiaty Manchesteru? A może skupimy się na osobowościach, które ten klub współtworzyły? Sir Matt Busby, sir Bobby Charlton, czy sir Alex Ferguson? Nawet o piłkarzach łatwo pisać apoteozy. Busby Babes, Class 92’, czy inne pojedyncze nazwiska, które pomimo swoich wad, często wręcz nienaturalnie były gloryfikowane. Tak. O Manchesterze United łatwo pisać apoteozy. Mimo tego, patosu chcę uniknąć, chociaż The Trebble ubierano już w szaty legendy.

Podróż w czasie

Zapraszam was w daleką podróż do końca lat 90. Dokładniej do roku 1999. Polska właśnie wchodzi do NATO, Polsat rozpoczyna emisję „Świata według Kiepskich”, a w kinach odbywa się premiera „Kiler-ów 2-óch”. Powstają gimnazja i zawiązuje się SLD. Równie ciekawie dzieje się na świecie.

Michael Jordan kończy karierę, USA żyje aferą Billa Clintona, „Matrix” wchodzi do kin, a Władimir Putin przejmuje władzę w Rosji. Mistrzem Polski w piłce nożnej zostaje Wisła Kraków, natomiast królem strzelców Tomasz Frankowski. W Hiszpanii króluje Barcelona, we Włoszech Milan, w Niemczech Bayern Monachium, a w Anglii Manchester United. Reprezentacja Polski strzela 1000 gola w historii oraz powstaje Światowa Agencja Antydopingowa. Jeśli już czujecie się wystarczająco staro, to możemy przejść do właściwej części tego tekstu.

Falstart w 1997

Kto wie, jak potoczyłyby się losy Manchesteru United, gdyby w 1997 roku z klubu nie odszedł Eric Cantona. Ogłoszenie zakończenia kariery nie było zaskoczeniem dla Fergusona, jednak uzasadnienie decyzji w dłuższej perspektywie daje do myślenia.

Francuz uznał, że klub nie był wystarczająco ambitny przy dokonywaniu transferów.  I rzeczywiście było w tym trochę racji. Dziura po Francuzie nie została załatana, a United stracił dominację w kraju. Oczywiście powodów utraty panowania w lidze było więcej. Wśród nich między innymi kontuzja Roya Keane’a po starciu z Haalandem (po latach Irlandczyk „odpłacił się” Norwegowi za oskarżenia o symulowanie).

Mimo braków kadrowych i mniejszych kryzysów w trakcie sezonu (jak np. na przełomie roku oraz w marcu), United długo utrzymywał pozycję lidera w tabeli. Dopiero remis z Newcastle, na 4 kolejki przed końcem rozgrywek, zrzucił drużynę Fergusona z fotela lidera na rzecz Arsenalu. Kanonierzy prowadzeni przez Wengera, wykorzystali swoją szansę.

Nie tylko rozgrywki ligowe nie ułożyły się po myśli United. W Pucharze Anglii Czerwone Diabły odpadły w 5. rundzie (odpowiednik 1/8 finału). Barnsley potrzebowało co prawda powtórki meczu, żeby ostatecznie wyeliminować ekipę z Manchesteru, ale porażka w tej fazie była zdecydowanie poniżej oczekiwań kibiców. Z Pucharem Ligi podopieczni Fergusona pożegnali się już w październiku, po inauguracyjnym blamażu z Ipswich. Również Liga Mistrzów nie potoczyła tak, jakby chcieli tego fani. Anglicy odpadli w ćwierćfinale, a ich katem okazało się AS Monaco, które jeszcze niedawno prowadził tryumfujący właśnie w Premier League – Arsene Wenger.

Tym samym Manchester United obudził się na kacu po utracie Cantony i stagnacji transferowej. Możliwe, że słowa Francuza okazały się kluczowe – Old Trafford potrzebowało nazwisk!

Eric wierzył, że musi odejść. Nie jestem rozczarowany. Nie obwiniam go o to. – Ferguson

Manchester United w Premier League 1998/99

Po dramatycznym sezonie 1997/98, w klubie musiały zajść zmiany. Najważniejszą było ożywienie na rynku transferowym. Ferguson nie musiał szukać argumentów do przekonania właścicieli klubu, żeby zasięgnąć do kieszeni. Już na początku okienka transferowego została zrzucona bomba w postaci pozyskania Jaapa Stama.

Holender z miejsca stał się najdroższym obrońcą w historii. Z czasem okazało się, że to nie kwota transferu bliska 11 milionom funtów, budziła największe emocje (zwłaszcza że niedługo później została ona niemal potrojona przy transferze Ferdinanda), a okoliczności zakupu. Po kilku latach sam piłkarz przyznał, że negocjował z United dużo wcześniej. Podobno Ferguson złamał w tym przypadku przepisy transferowe.

Jednak to nie zakup Jaapa Stama miał być kluczowy dla United. Lekarstwem na niepowodzenia Czerwonych Diabłów okazał się Dwight Yorke. Wraz z Andym Colem stworzył duet, który do dziś z rozrzewnieniem jest wspominany przez kibiców Manchesteru. Zanim przenosiny reprezentanta Trynidadu i Tobago stały się faktem, minęło niemal całe okienko transferowe.

Włodarze Aston Villi odmawiali transferu, żądając w zamian wspomnianego wcześniej Cole’a. Szczęśliwie dla Fergusona, transakcję udało się sfinalizować jeszcze latem i to bez niechcianej wymiany. O tym, jak istotny był to zakup, niech świadczy liczba 53 bramek zdobyta przez duet Cole – Yorke, we wszystkich rozgrywkach sezonu 1998/99.

Pomimo świetnych transferów, przez długi czas ekipa Fergusona nie mogła wspiąć się na szczyt tabeli. Udało się to dopiero w grudniu, po remisie z Tottenhamem. Panowanie nie trwało długo. 4 dni później kolejny remis zepchnął United na drugie miejsce. Następująca po nim porażka przesunęła niedawnego lidera poza podium.

Manchester United nie zamierzał jednak po raz kolejny przeżywać dramatu, który rozegrał się sezon wcześniej. Od stycznia Czerwone Diabły rozpoczęły serię spotkań bez porażki. Wysokie wygrane z West Ham United (4:1), Leicester (6:2) czy Nottingham Forrest (8:1), dodatkowo uskrzydlały zespół Fergusona.

Mimo to, w kwietniu wróciły demony poprzedniego sezonu. Podobnie jak rok wcześniej, United na kilka kolejek przed końcem sezonu stracił pozycję lidera – znów na rzecz Arsenalu. Tym razem Manchester United zdołał jednak odzyskać pierwsze miejsce w tabeli i nie oddał go do końca rozgrywek.

Manchester United w Pucharze Anglii 1998/99

Pomimo zeszłorocznego blamażu z Ipswich, Ferguson dał jasno do zrozumienia, że Puchar Ligi nie stanowi dla niego żadnego priorytetu. Zresztą nigdy tak nie było. Nie ma on bowiem takiego prestiżu jak jego starszy brat – Puchar Anglii.

Bardzo często więc mogą ogrywać się tam piłkarze akademii, niemający szans na występy w pierwszym zespole. Tak też było w przypadku pamiętnego sezonu 1998/99. Mimo to rezerwy United nie powtórzyły zeszłorocznej kompromitacji, pokonując Bury i Nottingham Forest. Dopiero Tottenham, w ćwierćfinale rozgrywek, okazał się rywalem zbyt trudnym, choć Ferguson wystawił skład dużo mocniejszy niż w poprzednich meczach pucharowych.

Dużo większe znaczenie miał Puchar Anglii, jednak początkowe fazy turnieju nie napawały optymizmem. United rozpoczął rozgrywki od 3. rundy, mierząc się z Middlesbrough. Ekipa gości postraszyła Czerwonych Diabłów, wychodząc na prowadzenie w pierwszych minutach drugiej części spotkania.

Mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 3:1, jednak na to rozstrzygnięcie kibice zmuszeni byli czekać niemal do ostatnich minut. Jeszcze większe emocje czekały Teatr Marzeń przy okazji kolejnej rundy, kiedy to United mierzył się z odwiecznym rywalem – Liverpoolem.

Trybuny uciszył już w 3. minucie spotkania Michael Owen. Czerwone Diabły naciskały coraz mocniej z każdą minutą. Opatrzność wydawała się tego dnia sprzyjać The Reds. Przełamanie nastąpiło w 88. minucie za sprawą Yorke’a. Dwie minuty później Ole Gunnar Solskjaer dał Manchesterowi United upragnione zwycięstwo.

W błędzie jest ten, kto myśli, że wygrana z Liverpoolem dała United spokój w drodze do finału. Drużynę Fergusona czekało jeszcze sporo przeszkód przed meczem na Wembley. Co prawda spokojna wygrana z Fulham w 5. rundzie pucharu dała trochę oddechu, jednak ćwierćfinał z Chelsea wymagał powtórki po remisie na Old Trafford.

Pomimo tego, to nie wygrany rewanż z Chelsea był najważniejszym meczem w tych rozgrywkach. Nie był nim nawet finał. Do historii przeszedł natomiast półfinał z Arsenalem. A właściwie jego powtórka, bo pierwszy mecz zakończył się bezbramkowym remisem.

14 kwietnia 1999 roku Ferguson stanął przed bardzo trudnym wyborem. Z jednej strony miał przed sobą możliwość odegrania się na Wengerze, który rok wcześniej odebrał mu szansę tryumfu w rozgrywkach ligowych. Z drugiej stała przed nim wizja niezwykle ważnego rewanżu z Juventusem w Lidze Mistrzów.

Niestety, ale zdolności motoryczne zawodników były ograniczone, a natłok spotkań dawał się we znaki, zwłaszcza w decydującym okresie sezonu. Tym razem Szkot postanowił bardzo mocno przebudować wyjściową jedenastkę.

Wynik otworzył w 17. minucie David Beckham po pięknym uderzeniu sprzed pola karnego. United próbował kontrolować przebieg spotkania, ale w 69. minucie meczu Dennis Bergkamp niemal powtórzył uderzenie Beckhama. Z każdą minutą napór Arsenalu narastał, a efektem było kolejne trafienie Kanonierów, gdy strzał Bergkampa dobił Anelka. Tym razem jednak radość kibiców i ekipy Wengera została przerwana, bo sędzia liniowy słusznie dopatrzył się spalonego.

Ulga wśród Czerwonych Diabłów nie trwała długo, bo kilka sekund po wznowieniu gry, drugą żółtą kartką został ukarany Roy Keane. W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem, jakie widziała ekipa United, wydawało się wyczekiwanie na konkurs jedenastek.

Arsenal nie zamierzał czekać na loterię rzutów karnych i dalej naciskał. W pierwszej minucie doliczonego czasu gry Phil Neville sfaulował w polu karnym Raya Parloura, czego następstwem było wapno podyktowane przez sędziego. Tym razem górą był fenomenalny tego dnia Peter Schmeichel, który świetnie wyczuł intencje Bergkampa.

Mimo to Arsenal dalej naciskał. Być może szaleńcze ataki, a także coraz większa otwartość w grze zarówno ofensywnej, jak i defensywnej, umożliwiła Giggsowi przeprowadzenie jednej z najważniejszych akcji w jego karierze. W 109. minucie Patrick Vieira zagrał piłkę w niezrozumiały dla drużyny sposób.

Ta trafiła pod nogi Walijczyka, który posiadając spore rezerwy, zaczął legendarny rajd. Mijając jak tyczki kolejnych zawodników Kanonierów, Ryan Giggs dokonał niemożliwego. Podniósł drużynę z kolan i dał jej zwycięstwo. Ta bramka mogła się później okazać kluczowa dla mentalności całej drużyny.

W jednym z wywiadów Schmeichel powiedział:

Po tej bramce poczuliśmy się wszyscy niepokonani

Pomimo wielkiej euforii na trybunach, wśród drużyny, w sztabie, Ferguson starał się studzić emocje. W wywiadzie pomeczowym powiedział:

„[…] całe to dzisiejsze zwycięstwo może się obrócić przeciwko nam. Fani i zawodnicy będą je wspominać przez wiele lat, ale tak naprawdę jeszcze niczego nie wygraliśmy. Dopiero wpłaciliśmy pieniądze na lokatę w banku. Awansowaliśmy do finału i musimy go wygrać. Teraz musimy się zabrać za ligę, bo ona też jest do wygrania.

Ponad miesiąc od pamiętnego półfinału, piłkarze United wyszli na murawę starego Wembley, już jako mistrz Anglii. Starcie z Newcastle było przedostatnim meczem sezonu, więc i drużyna była trochę bardziej wyluzowana niż dotychczas. Oczywiście priorytetem był zbliżający się finał Ligi Mistrzów, jednak wygrana w Pucharze Anglii miała dodatkowo uskrzydlić ekipę Fergusona.

Pomimo wielkiej stawki Ferguson postanowił oszczędzić kluczowych zawodników. Nie wpłynęło to na wynik. Rozpędzone Czerwone Diabły bardzo łatwo rozprawiły się z Newcastle 2:0. Tym samym United jako pierwszy klub w historii angielskiej piłki po raz trzeci sięgnął po „podwójną koronę” (wcześniej piłkarze United dokonali tego w sezonie 1993/94 i 1995/96). Jednak to nie był koniec.

Manchester United w Lidze Mistrzów 1998/99

W związku z utratą tytułu mistrzowskiego na rzecz Arsenalu w sezonie 1997/98, Manchester musiał walczyć o miejsce w Lidze Mistrzów przez udział w rundzie kwalifikacyjnej. Los sprawił, że w meczu o awans do rundy grupowej, Czerwone Diabły musiały zmierzyć się z Łódzkim Klubem Sportowym. Polski klub nie mógł zagrozić drużynie z Anglii.

Różnicę klas potęgowały dodatkowo problemy kadrowe łodzian. Zespół opuścili Trzeciak i Kłos. Marek Saganowski nie był dostępny w związku z rehabilitacją po wypadku motocyklowym. W tych realiach polska ekipa nie stawiała sobie wielkich nadziei przed meczem.

Wystarczy napisać, że sam występ na Old Trafford i szansa zmierzenia się z wielkimi nazwiskami była nobilitacją dla Polaków. Mimo to Łodzianie nie zamierzali być drużyną do bicia. Silnie defensywne ustawienie częściowo zdało egzamin, jednak nie uratowało przed porażką 0:2. Mecz rewanżowy zakończył się wynikiem 0:0, a United mógł ostrzyć zęby na fazę grupową.

Ówczesny format rozgrywek sprawiał, że już w fazie grupowej nie brakowało bardzo trudnych spotkań. Oprócz Manchesteru United, w grupie D znajdowały się: Brøndby, Barcelona i… Bayern Monachium. Duński klub był oczywistym outsiderem, co skutkowało gradem goli. Czerwone Diabły ograły były zespół Schmeichela 5:2 na wyjeździe i 5:0 w meczu domowym. Niemcy i Hiszpanie stanowili jednak dużo poważniejszą przeszkodę, a walka o awans toczyła się do ostatniej kolejki fazy grupowej.

Manchester United już od początku rozgrywek grupowych miał łatwość w strzelaniu bramek. Równie łatwo jednak te bramki tracił.W inauguracyjnym meczu Czerwone Diabły zremisowały 3:3 z Barceloną. Podobnie rozstrzygnął się mecz z Bayernem Monachium, gdy wynik na 2:2 ustalił Sheringham samobójczym trafieniem.

W rewanżu z Niemcami padł wynik 1:1, a wyjazd na Camp Nou zakończył się powtórką wyniku z Old Trafford (3:3). W tej sytuacji o awansie decydowały detale. W tych detalach najgorsza była Barcelona, która przegrała oba mecze z Bayernem. Bawarczycy pomimo inauguracyjnej porażki z Brøndby, zdołali wygrać fazę grupową.

W ćwierćfinałach Manchester United trafił na Inter, czyli ówczesnego mistrza Włoch i zwycięzcę Pucharu UEFA. To Nerazzurri byli uważani za faworyta dwumeczu. Pamiętajmy, że ekipa z Mediolanu była wówczas bardzo trudnym rywalem z wielkimi nazwiskami, takimi jak Zamorano, Ronaldo, Baggio, Zanetti, Silvestre czy Simeone. United nie zamierzał się cofać przed ofensywnie usposobionym Interem.

Dwight Yorke dał Manchesterowi United prowadzenie już w 7. minucie spotkania, a w doliczonym czasie pierwszej połowy ustalił wynik na 2:0. W opinii Fergusona ta wygrana stanowiła przełamanie ostatniej bariery ku wielkości. Co prawda w meczu rewanżowym Nicola Ventola przywrócił nadzieję Interu na korzystny wynik, jednak bramka Scholesa na dwie minuty przed końcem spotkania, ostatecznie przypieczętowała awans United do półfinału.

Ostatnią przeszkodą Manchesteru na drodze do Barcelony był wielki Juventus. Drużyna Marcelo Lippiego przyjechała na Old Trafford z zamiarem zapewnienia sobie bezpiecznej przewagi przed rewanżem. I rzeczywiście przez niemal całe spotkanie wydawało się, że Włosi opuszczą Manchester z jednobramkowym prowadzeniem po trafieniu Antonio Conte. Zidane i Davids dawali drużynie jakość, której brakowało tego dnia Manchesterowi.

Dopiero w drugiej części spotkania United spróbował odważniejszych ataków, jednak włoski bramkarz Peruzzi był bezbłędny. Gdy na tablicy świetlnej wybiła 90. minuta, stadion Old Trafford powoli godził się z porażką. Tymczasem piłkarze nie zamierzali składać broni. W ostatniej akcji meczu David Beckham dośrodkował piłkę w pole karne.

Po ogromnym zamieszaniu futbolówka wpadła przed nogi Giggsa, który potężnie uderzył pod poprzeczkę bramki rywala.

Pomimo szczęśliwego remisu, to Juventus był w korzystniejszej sytuacji przed rewanżem. Włosi słynęli ze świetnej gry defensywnej, czego dowodem była strata tylko ośmiu bramek w dziewięciu meczach pucharowych. Poza tym przemawiało za nimi doświadczenie – trzy sezony z rzędu turyńczycy dochodzili do finału Ligi Mistrzów i zamierzali utrzymać tę serię.

W ekipie wicemistrza Włoch występowali piłkarze ze światowej czołówki, a Manchester miał w nogach powtórkę półfinałowego meczu Pucharu Anglii. W tych okolicznościach nie dziwiło nikogo, że to drużyna gospodarzy szybko objęła prowadzenie. Po kwadransie było już 2:0. I gdy wydawało się, że sen Czerwonych Diabłów o meczu w Barcelonie zamieni się w koszmar wysokiej porażki, kapitan Roy Keane poderwał drużynę do walki.

W 24. minucie Irlandczyk strzelił bramkę kontaktową, która zachwiała pewnością siebie włoskiej ekipy. 10 minut później już był remis, po trafieniu Dwighta Yorke’a. Ten wynik dawał Fergusonowi i jego podopiecznym upragniony awans. Mimo to jeden błąd mógł wszystko zmienić. Szczęśliwie dla Manchesteru, to Juventus stracił kolejną bramkę, a Andy Cole doprowadził kibiców United do ekstazy.

Niemożliwe stało się faktem. Manchester wywalczył historyczny awans do finału rozgrywek. Ostatni raz miało to miejsce 31 lat wcześniej, gdy chłopcy Matta Busby’ego zdobyli tytuł, pokonując na Wembley Benfikę po bramkach Charltona, Besta i Kidda.

Euforia w szatni wydawała się nie mieć końca. Tylko dwóch zawodników nie potrafiło cieszyć się z kolegami – był to Paul Scholes i kapitan – Roy Keane. Zamiast tego mierzyli się oni ze świadomością zawieszenia na mecz finałowy.

Finał Manchester vs Bayern – „Football, bloody hell”

Ten sezon nie był dla United tak przyjemny i lekki jak rysuje się to dziś, oceniając go przez pryzmat osiągniętych sukcesów. Nie można oczywiście umniejszać osiągnięć tamtej drużyny, ale należy też zwrócić uwagę na to, w jakich bólach się one rodziły.

Walka w Premier League trwała niemal do ostatniej kolejki. Tryumf w Pucharze Anglii również wiązał się z ogromnym nakładem sił i sinusoidą emocji. United ostatecznie osiągnął swoje cele w kraju, a przed drużyną stał ostatni, najważniejszy, mecz o prym w Europie. Oczywiście wizja potrójnej korony pobudzała wyobraźnię i dodatkowo motywowała piłkarzy przed wojną na Camp Nou, jednak już od początku było wiadomo, że ewentualna wygrana także będzie rodziła się w bólach.

Jednym z największych problemów Fergusona nie było zmęczenie zawodników po niezwykle wyczerpującym sezonie – również Bayern Monachium odczuł trudy rozgrywek ligowych.

Zmartwieniem najistotniejszym było załatanie dziury po zawieszonych Keanie i Scholesie. Generała środka pola miał zastąpić Nicky Butt, a rolę rudowłosego pomocnika przejął nominalny skrzydłowy – David Beckham. Ferguson wyjaśnił ten niecodzienny wybór w jednym z późniejszych wywiadów:

Chciałem, żeby to on kierował grą, rozdzielał piłki. Potrzebowałem w środku piłkarza, który dobrze podaje. I nie martwiłem się, że nie będzie w stanie powstrzymywać rywali, ponieważ w pomocy Bayerny grali defensywny pomocnik, Jens Jeremies oraz Lothar Matthaus i Stefan Effenberg, którzy byli raczej typami rozgrywających niż przełamujących rywali.

Ustawienie Beckhama w środku pola spowodowało lukę na prawym skrzydle. Szkocki menadżer zastanawiał się, czy w miejsce przesuniętego Anglika wystawić Blomqvista, czy Giggsa, jednak ostatecznie postanowił powierzyć grę na tej pozycji Walijczykowi. Ferguson uzasadniał to później pewnością siebie obu zawodników.

Uznał, że z dwóch lewonożnych skrzydłowych, to Ryan lepiej zaadaptuje się do gry na tej pozycji. Poza tym menadżer przewidywał, że odważne rajdy Giggsa będą idealną bronią na Michaela Tarnata, który miał zajmować się jego kryciem. I rzeczywiście najwolniejszy zawodnik drużyny Bayernu miał problemy z przebojowym Walijczykiem.

Pomysł był taki, żeby Giggs penetrował połowę rywali, wygrywając sytuacje jeden na jeden, Beckham podawał, a Blomqvist używał lewej nogi.

Niestety roszady taktyczne na niewiele się zdały, bo już w 6. minucie spotkania drużyna Bawarczyków wyszła na prowadzenie po trafieniu z rzutu wolnego Baslera. Duże znaczenie przy bramce miała postawa Markusa Babbela, który umiejętnie wypchnął Butta z ustawionego wcześniej muru.

W tej sytuacji plan Czerwonych Diabłów na spotkanie musiał ulec zmianie. Pierwsze roszady nastąpiły dopiero w drugiej części meczu, gdy Blomqvista zastąpił Sheringham. Następstwem tego była również zmiana ustawienia. Ryan Giggs powrócił na swoją nominalną pozycję lewego skrzydłowego, a Beckham przesunął się na prawą stronę.

Bayern szybko zareagował na zmiany taktyczne United, wprowadzając Scholla w miejsce Zicklera. Zagęszczenie środka pola znacząco wpłynęło na jeszcze większą kontrolę spotkania przez zespół Ottmara Hitzfelda. Pomimo że to niemiecka drużyna prowadziła, kolejne groźne ataki nadal wynikały właśnie z jej inicjatywy.

Manchester United ratował najpierw słupek po strzale Scholla, a następnie poprzeczka po przewrotce Janckera. Z czasem Czerwone Diabły wydawały się godzić z wizją porażki, a Bawarczycy skupiali się tylko na dowiezieniu korzystnego rezultatu do ostatniego gwizdka.

Aż na tablicy świetlnej pojawił się doliczony czas. Było jasne, że United musi rzucić wszystko na jedną szalę. W pierwszej z trzech doliczonych minut, w pole karne rywali wbiegł nawet Peter Schmeichel. Jednak to nie Duńczyk miał stać się bohaterem tej akcji, a Sheringham, który wykorzystał zamieszanie i strzelił bramkę wyrównującą. Ziemia zadrżała.

Monachijczycy wydawali się stanąć w miejscu. Ich pewność siebie została złamana w jednej akcji. Przecież już witali się z pucharem, a zmiana Baslera na Salihamidžića miała to zagwarantować. To jednak nie był koniec dramatu Niemców. Kolejny rzut rożny i kolejne zamieszanie. Tym razem to Baby Face Killer, czyli Solskjaer okazał się Jokerem w talii Fergusona. Instynktownie dostawiona przez Norwega noga dała najważniejsze trafienie w karierze super rezerwowego.

Bawarczycy zamarli, nie będąc w stanie zrozumieć, co się właśnie stało. Czerwone morze ponad 50 tysięcy angielskich kibiców, pokryło swoją falą radości niemal całe Camp Nou. Na boisku tymczasem rozgrywała się tragedia piłkarzy Bayernu, którzy leżeli na murawie zalani łzami. Dla nich, jak i dla wielu kibiców, ta porażka była skrajnie niesprawiedliwa. Inaczej oceniał to Ferguson, który w jednym wywiadów powiedział:

Mylą się ci, którzy twierdzą, że mieliśmy wielkie szczęście, bo Bayern trafił w słupek i poprzeczkę i wyglądał o wiele lepiej od nas. Ale w ostatnich dwudziestu minutach stworzyliśmy aż pięć okazji. Pięć wspaniałych okazji!

Według Szkota o zwycięstwie miały zdecydować detale, a wśród nich przede wszystkim zdjęcie z boiska Matthausa. Bawarczykom miało zabraknąć doświadczenia legendy drużyny. Niemiec odpowiadał za organizację drużyny przy wyznaczaniu linii spalonego. Przy rzutach rożnych Scholl za późno wychodził do przodu, przez co robiło się miejsce na grę przy linii bramkowej. To właśnie niemiecki pomocnik miał złamać linię spalonego przy trafieniu Sheringhama. Takimi szczegółami wygrywa się Ligę Mistrzów.

Potrójna korona Manchesteru United, Bayern z pustymi rękoma

Manchester United podchodził do finału Ligi Mistrzów już jako zwycięzca krajowych rozgrywek ligowych i pucharu. Bayern Monachium miał przed sobą jeszcze do wygrania Puchar Niemiec, jednak po zwycięstwie nad United miał on być tylko formalnością. Niestety dla Bawarczyków, to Czerwone Diabły świętowały w Barcelonie. Zdobycie potrójnej korony oraz okoliczności w jakich ten sukces się narodził, pozwoliły United wejść na szczyt marketingowy i finansowy, a Fergusonowi sięgnąć po tytuł szlachecki. Tymczasem rozbita drużyna Bayernu Monachium nie zdołała wygrać krajowego pucharu, kończąc świetny sezon zaledwie z jednym trofeum.

Ciekawe jak potoczyłaby się historia piłki, gdyby Solskjaer nie zastąpił Andy’ego Cole’a w 81. minucie meczu finałowego. Albo gdyby Vieira nie podał piłki pod nogi Giggsa w półfinale Pucharu Anglii. Czy można doszukiwać się w tych małych wielkich wydarzeniach mitycznego znaczenia niczym z „Efektu motyla”? Kto wie jak miałyby się losy Manchesteru United, gdyby w 1997 roku z klubu nie odszedł Eric Cantona…

BARTŁOMIEJ MATULEWICZ  

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 2

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartłomiej Matulewicz
Bartłomiej Matulewicz
Od lat związany z publicystyką - kiedyś o Manchesterze United, dziś o historii futbolu. Anonimowy Korespondent. Strzelałem w Manchesterze, Mediolanie, Monako, Monachium, Marsylii, Liverpoolu, Londynie i wielu innych... fotki. Czasami złapiesz mnie na trybunach prasowych. Zawodowo zajmuję się doradztwem w marketingu wyszukiwarkowym.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...