M
ecze Arsenalu z Manchesterem United, to od wielu lat jedne z najciekawszych spotkań w Premier League. Prestiżu nabrały szczególnie w czasach, gdy była to rywalizacja pomiędzy drużynami prowadzonymi przez Arsene Wengera i sir Alexa Fergusona. Jednak pierwsza potyczka obydwóch zespołów, miała miejsce blisko 125 lat temu. Od tamtego momentu kluby te zagrały ze sobą 230 razy. W niedzielne popołudnie, na stadionie Emirates, dojdzie do kolejnej konfrontacji. Zanim to jednak nastąpi, Retro Futbol przypomni wam kilka najciekawszych batalii pomiędzy „Kanonierami” a „Czerwonymi Diabłami”.
Pierwsze starcie
Pierwsze, historyczne starcie miało miejsce w sobotę 13 października 1894 roku. Manchester United znany był jeszcze wówczas pod nazwą Newton Heath, natomiast Londyńczycy nazywali się Woolwich Arsenal. Trudno też porównywać tamto starcie, do rywalizacji, którą znamy obecnie, a która elektryzuje nie tylko angielskich kibiców. Wtedy był to mecz drużyn przyzakładowych. Newton było klubem robotników, pracujących w fabryce wagonów i powozów a Arsenal zrzeszał „klasę pracującą” w fabryce broni „Royal Arsenal”. Spotkanie przy Bank Street obejrzało 4000 widzów. Mecz zakończył się remisem 3-3. Nikt wówczas jeszcze nie przypuszczał, że będzie to początek tak pięknej i emocjonującej historii.
Składy:
Newton Heath: Douglas – Macdiarmid Dow, Erentz, McCartney, McNaught, Davidson, Perrins, Peters, Clarkin, Donaldson, Smith
Woolwich Arsenal: Storer – Powell, Caldwell, Boyle, Howat, Stevenson, Crawford, Boyd, Buchanan, Mortimer, O’Brien
Bramki: Donaldson x 2, Clarkin – Mortimer x 2, Boyd
Ostatni ligowy mecz „Dzieciaków Busby’ego”
1 lutego 1958 roku Manchester United gościł w Londynie. Młoda drużyna, prowadzona przez charyzmatycznego Matta Busby’ego od dwóch lat niepodzielnie panowała w lidze angielskiej. Kibice zgromadzeni na Highbury zobaczyli tego dnia kapitalne widowisko. Wielu starszych kibiców do dziś uważa, że był to najlepszy mecz pomiędzy Manchesterem a Arsenalem w całej historii. Na stadionie znajdował się wówczas 9-letni Pat Rice. Wieloletni piłkarz i trener „Kanonierów” przyznał w jednym z wywiadów, że chociaż mieszkał w północnym Londynie, to był wielkim fanem Manchesteru United. „Busby Babes” dali swój ostatni spektakl w ojczyźnie przed feralną katastrofą lotniczą w Monachium. „Kanonierzy” dzielnie im się postawili, chociaż już do przerwy przegrywali 0-3. Gracja i szybkość, z jaką poruszali się przyjezdni, oraz precyzja ich podań i strzałów kompletnie zaskoczyła Arsenal. Gospodarzy napoczął Duncan Edwards, a kolejne bramki dołożyli Bobby Charlton i Tommy Taylor. Napastnik Arsenalu – David Herd – tak opisał wówczas grę przeciwników:
Oszałamiające! Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby Anglicy grali w taki sposób. Wszyscy wtedy atakowaliśmy skrzydłowymi, dwoma napastnikami i pomocnikiem podłączającym się do ataku, ale United robiło to w zupełnie innym tempie. Prawie mi się to podobało.
„Dzieciaki” cieszyły się grą. Arsenal co najwyżej próbował im w tym przeszkodzić.
Gdy 63578 widzów, którzy zasiedli tego dnia na trybunach Highbury, oczekiwało, że po przerwie ich ulubieńcy przyjmą kolejną porcję bramek, sytuacja na boisku uległa diametralnej zmianie. Pomiędzy 58 a 61 minutą spotkania, Arsenal doprowadził do wyrównania ! Najpierw Herd, a potem dwukrotnie Bloomfield pokonali Harry’ego Gregga. Publiczność oszalała ze szczęścia. Radość nie trwała jednak długo. Trzy minuty później Charlton dośrodkował, a Denis Viollet głową zdobył trzeciego gola dla United. W 71 minucie, Tommy Taylor pomimo asysty dwóch obrońców Arsenalu, zmieścił piłkę w krótkim rogu bramki Jacka Kelseya. Tym samym trafił do siatki „Kanonierów” po raz drugi tego dnia i po raz 131 dla United ogółem. Niestety też po raz ostatni w życiu… W końcówce bramkę kontaktową zdołał jeszcze zdobyć Derek Tapscott. Na więcej nie starczyło czasu. Manchester zatriumfował.
Jack Kelsey, bramkarz Arsenalu
„To był najlepszy mecz, w jakim grałem. Mogło być nawet 9-7. Nawet 25 lat od Monachium boli mnie, gdy myślę o tamtym meczu, ale grałem z „Dzieciakami Busby’ego” u ich szczytu. Nigdy o tym nie zapomnę!”
Tydzień później, futbol już nigdy nie był taki jak dawniej. Jednako o tym, co stało się w Monachium, opowiedziano już wszystko…
Arsenal: Kelsey – Charlton, Evans, Fotheringham, Bloomfield, Bowen, Herd, Ward, Tapscott, Nutt, Groves
Trener: Jack Crayston
Manchester: Gregg – Byrne, Foulkes, Jones, Colman, Edwards, Morgans, Scanlon, Charlton, Taylor, Viollett
Trener: Matt Busby
Bramki: Herd, Bloomfield x2, Tapscott – Edwards, Charlton, Taylor x2, Viollett
Finał FA Cup, 1979
Wielu angielskich kibiców tęskni za klimatem futbolu sprzed ery Premier League. Wyspiarska piłka miała wówczas swoje problemy. Chuligani, przestarzałe stadiony, archaiczny styl gry reprezentacji. Jednakże klimat spotkań był nieporównywalnie gorętszy niż obecnie. Eksperci często też wspominają o spadającym prestiżu rozgrywek o Puchar Anglii. Nic dziwnego, że wielu ze starszych kibiców z nostalgią w głosie może wspominać takie wydarzenia, jak finał FA Cup z 12 maja 1979 roku. Takiej atmosfery, jaka panowała wówczas na starym Wembley, nowy londyński obiekt pewnie nigdy nie doczeka.
Blisko 100 tysięcy fanów na trybunach. Ogłuszający ryk. Atmosfera panująca wówczas w „Świątyni futbolu” udzielała się również piłkarzom Manchesteru United i Arsenalu, którzy stoczyli finałową batalię. Kości trzeszczały w starym, dobrym angielskim stylu. Początek meczu należał do zespołu z północnego Londynu. Już w 12 minucie Talbot wykorzystał podanie spod linii końcowej i otworzył wynik meczu. „Czerwone Diabły” starały się wyrównać, ale ich wysiłki zdawały się na nic. Mało tego, pod koniec pierwszej połowy otrzymały kolejny cios. Niepilnowany w polu karnym Frank Stapleton, wykorzystuje wrzutkę Brady’ego, który wcześniej przedryblował dwóch obrońców United. Do przerwy 2:0 dla Arsenalu. Podopieczni Dave’a Sextona wychodzą z szatni mocno zmotywowani, by odrobić straty. Mają swoje szanse, ale brakuje im szczęścia. Jednak wydarzenia, które mają miejsce w ostatnich pięciu minutach meczu, przeszły do historii angielskiego futbolu. W 86 minucie McQueen wykorzystuje płaską piłkę od Jordana i w podbramkowym zamieszaniu, kieruje ją do bramki „Kanonierów.” Dwie minuty później fani Manchesteru United pogrążają się w ekstazie, a kibice z Londynu kręcą z niedowierzaniem głowami. Irlandczyk Sammy McIlroy wyprowadza w pole obronę przeciwnika i posyła piłkę do bramki obok interweniującego Pata Jenningsa. Remis. Arsenal szybko wznawia grę. Brady po raz kolejny tego dnia urywa się lewym skrzydłem defensorom United, oddaje piłkę niepilnowanemu Rixowi, ten głęboko dośrodkowuje, a Alan Sunderland ubiega Arthura Albistona i zrzuca fanów United z nieba w czeluści piekła. Ich radość trwała niecałą minutę. Wielu z nich nie skończyło się jeszcze cieszyć po trafieniu McIlroya i nawet nie zdawało sobie sprawy z boiskowych wydarzeń. Po tym ciosie „Czerwone Diabły” już się nie otrząsnęły. Puchar Anglii pojechał na Highbury.
John Kelsall, kompozytor, kibic Manchesteru
Nikt wokół mnie nie wiedział, co się właśnie stało. Wszyscy świętowali wyrównującego gola. Musiałem złapać mojego brat i powiedzieć mu co się stało. Nasze sektory stopniowo przestały skakać. To było jak meksykańska fala, tylko na odwrót.
Arsenal: Jennings – Rice, Nelson, Talbot, O’Leary, Young, Brady, Sunderland, Stapleton, Price (83’ Walford), Rix
Trener: Terry Neill
Manchester: Bailey – Nicholl, Albiston, McIlroy, McQueen, Buchan, Coppell, Jordan, Greenhoff, Macari, Thomas
Trener: Dave Sexton
Bramki: Talbot, Stapleton, Sunderland – McQueen, McIlroy
United i Arsenal wstępują na wojenną ścieżkę.
Chociaż blisko 100 lat rywalizacji pomiędzy klubem z Manchesteru i północnego Londynu, przyniosło kilka wyśmienitych potyczek, to w powszechnym przekonaniu kibiców i dziennikarzy, dopiero mecz z 20 października 1990 roku, spowodował mocne ochłodzenie obustronnych stosunków. Trochę inne zdanie na ten temat miał sir Alex Ferguson. W jego mniemaniu „wojna” pomiędzy Arsenalem a Manchesterem United zaczęła się już trzy lata wcześniej. W styczniu 1987 roku, szkocki menadżer, który piastował swoje stanowisko dopiero od dwóch miesięcy, przerwał serię 22 meczów bez porażki „Kanonierów”, zwyciężając na Old Trafford 2:0. Czerwoną kartką został ukarany wówczas David Rocastle a David O’Leary, przez całe 90 minut był niemiłosiernie kopany przez Normana Whiteside’a. Gracz United nie zobaczył w tym meczu nawet żółtej kartki. Po końcowym gwizdku sędziego obie strony miały sobie wiele do wyjaśnienia. George Graham, ówczesny menadżer Arsenalu tak wspominał tamto spotkanie:
Na boisku pojawił się wielki awanturnik Alex Ferguson i jego asystent Archie Knox. Na ich twarzach rysował się wyraz poczucia sprawiedliwości. Powiedziałem wtedy: »Jezu Chryste! To jest pierwszy i ostatni raz, gdy daliśmy sobą tak pomiatać«.
Od tamtego momentu, spotkania pomiędzy tymi zespołami wielokrotnie były bliskie temperatury wrzenia. Rok później Brian McClair przestrzelił karnego w końcówce meczu, a wracający za nim Nigel Winterburn zwyzywał i wykpił rywala. „Zła krew”, o której wiele razy wspomni w wywiadach Alex Ferguson, wylała się na dobre w potyczce wspomnianej na początku.
Wszystko zaczęło się od wślizgu Winterburna, który powalił Denisa Irwina. To wywołało złość stojącego obok … Briana McClaira, który postanowił stanąć w obronie kolegi z drużyny i przy okazji wyjaśnić dawne porachunki. Szkot dwukrotnie kopnął leżącego Winterburna. Po chwili w zajściu uczestniczyło już 21 piłkarzy. W pobliżu zabrakło jedynie bramkarza Davida Seamana. Część uczestników bijatyki starała się uspokajać sytuację, inni chcieli wtrącić swoje trzy grosze. Szarpanina trwała około 20 sekund. Następnie arbiter spotkania, pan Keith Hackett, pokazał żółte kartki Winterburnowi i Limparowi. Gracze United, którzy sprowokowali zajście, uniknęli konsekwencji.
David Rocastle
To nasz kolega z zespołu, nasz mały »brat krwi« był w tarapatach. Kopali Nigela jak podczas bójki w klubie nocnym. Gdyby to był brzydki faul, nie mieszałbym się w to, ale jak zobaczyłem, co robią z Nigelem, pomyślałem: ‘Nie możecie tak robić’. Weszliśmy tam i nawciskaliśmy sobie nawzajem. W Arsenalu przenigdy nie zaczynaliśmy bójek – tylko je kończyliśmy.
Spotkanie zakończyło się zwycięstwem Arsenalu po bramce Szweda Andersa Limpara. To jednak było najmniej istotne w tym spotkaniu.
Manchester: Sealey – Irwin (79’ Martin), Blackmore, Bruce, Phelan, Pallister, Webb, Ince, McClair, Hughes, Sharpe (66’ Robins)
Trener: Alex Ferguson
Arsenal: Seaman – Dixon, Winterburn, Thomas, Bould, Adams, Rocastle (77’ Groves), Davis, Smith, Merson, Limpar
Trener: George Graham
Bramki: Limpar
„Bitwa o Old Trafford”
Na przełomie wieków rywalizacja pomiędzy United a „Kanonierami” rozgorzała na dobre. Na kilka lat obydwa kluby odstawiły resztę stawki i stworzyły w Premier League istny duopol. Arsenal był jedynym zespołem, który potrafił przerywać panowanie „Czerwonych Diabłów”. W sezonie 2003-2004, drużyna Arsene Wengera miała nadzieję na odzyskanie tytułu, który utraciła na rzecz swojego odwiecznego rywala w poprzedniej kampanii. Eksperci i kibice przeciwnika nadal śmiali się z wypowiedzi francuskiego menadżera, który rok wcześniej stwierdził na jednej z konferencji prasowych, że Arsenal jest w stanie przejść przez sezon ligowy bez porażki. Teraz Wenger był bardziej powściągliwy w swoich ocenach. Ta pokora miała przynieść mu sukces i uciszyć malkontentów. Sezon 2003-2004 był właśnie tym, w którym „Kanonierzy” nie znaleźli swojego pogromcy w rodzimych rozgrywkach. Spotkanie z Manchesterem United w opinii wielu osób, uważane jest za punkt zwrotny, który dostarczył podopiecznym Wengera paliwa na dalszą część sezonu. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, co w świetle boiskowych wydarzeń było dla przyjezdnych powodem do radości. W 81 minucie z boiska wyleciał jeden z liderów „The Gunners” Patrick Vieira. Ruud van Nistelrooy wskoczył na plecy francuskiemu pomocnikowi i powalił go na ziemię. Ten w złości zamachnął się na niego nogą i za ten gest został ukarany drugim żółtym kartonikiem. Kilka minut wcześniej otrzymał takie samo upomnienie za faul na Quintonie Fortune. Cała sytuacja mocno podgrzała atmosferę. Momentem kulminacyjnym była 90 minuta spotkania, gdy Martin Keown przewrócił w polu karnym Diego Forlana, a sędzie Steve Bennett wskazał na jedenasty metr. Do piłki pewnym krokiem podszedł van Nistelroy. Długimi susami podbiegł do futbolówki. Lehmann rzucił się w lewo, a piłka powędrowała w przeciwnym kierunku. Ułamek sekundy później niemiecki bramkarz usłyszał dźwięk obijanego aluminium. Holender trafił w poprzeczkę. Chwilę później pan Bennett zagwizdał po raz ostatni. Do i tak oszołomionego już napastnika United podbiegł Keown, który wyglądał, jakby opętał go demon. Zaczął skakać i wrzeszczeć rywalowi do ucha. Inni gracze Arsenalu także wyładowali swoje emocje, lżąc piłkarza „Czerwonych Diabłów”. Winili go za to, że arbiter pokazał czerwoną kartkę ich kapitanowi. Van Nistelrooy przyjął sporą porcję kuksańców i obelg.
Martin Keown
Zanim Patrick otrzymał czerwoną kartkę, to było całkiem spokojne popołudnie, a potem zrobiło się z tego Alamo. I oczywiście to on był zawodnikiem, który w moich oczach i oczach kolegów za tym stał. Kiedy spudłował przyszła ulga i obezwładniające uczucie, że to znowu on, ten j**any oszust
Jeszcze długo po końcowym gwizdku obie strony miały sobie wiele do powiedzenia. W tunelu dochodzi do utarczki słownej pomiędzy menadżerami. O dziwo najwięcej spokoju zachowywał w tamten dzień Roy Keane. Po latach naszła go jednak chwila refleksji i nie ukrywa, że … bardzo tego żałuje.
Żywiłem do Arsenalu sporo nienawiści. Żadne inne słowo nie przychodzi mi do głowy, tylko nienawiść. Nie przypominam sobie, żebym lubił kogokolwiek stamtąd. Wiedziałem, że w meczach przeciwko nim muszę być maksymalnie rozjuszony. Nie myślałem w ten sposób o żadnej innej drużynie. Tamtego dnia zachowywałem się bez zarzutu i bardzo tego żałuje.
Opinia publiczna nie zostawiła suchej nitki na Arsenalu. „The Independent” pisał na swoich łamach o tym, że „Kanonierom” grożą surowe kary i podsumował to wprost „Pożegnajcie się z tytułem”. Mówiło się nawet o odjęciu punktów zespołowi Wengera. Ostatecznie sypią się kary finansowe. Lauren zostaje wykluczony na cztery spotkania, Keown na trzy a Parlour i Vieira na jedno. Mimo to Arsenal sięga po tytuł i zyskuje miano „The Invincibles”. Niepokonanej drużyny.
Manchester: Howard – G. Neville, Ferdinand, Silvestre, O’Shea, P. Neville, Keane, Fortune, Ronaldo, Giggs, van Nistelrooy.
Trener: Alex Ferguson
Arsenal: Lehmann – Lauren, Keown, Toure, Cole, Parlour, Vieira, Gilberto, Ljungberg, Bergkamp, Henry.
Trener: Arsene Wenger
„Bitwa Bufetowa”
24 października 2004. Arsenal jest niepokonany od 49 ligowych spotkań. Manchester United od ośmiu, z czego połowę zremisował. Dziennikarze nadali im prześmiewczy przydomek „The Crap Invincibles”. Arsenal rozpoczął sezon w imponującym stylu. Osiem wygranych i remis. Byli faworytem spotkania, które miało się odbyć w ten dzień na Old Trafford. Słaba forma „Czerwonych Diabłów” przy jednoczesnym wspaniałym futbolu Arsenalu i coraz lepszej grze Chelsea, którą zasiliły już pieniądze Romana Abramowicza, kazała zacząć się zastanawiać, czy w United nie potrzeba pewnych zmian. Ten mecz mógł dać odpowiedź na to pytanie. Długimi fragmentami fani oglądali wyrównaną batalię. Co prawda „Kanonierzy” przeważali w posiadaniu piłki, ale nie przekładało się to na okazje strzeleckie. Sytuacja zmieniła się w 73 minucie. W pole karne Arsenalu wtargnął Wayne Rooney i nadział się na nogę Sola Campbella. Sędzia odgwizdał rzut karny, a van Nistelrooy miał okazję, by odkupić swoje winy z zeszłego sezonu. Tym razem Lehmann był bez szans, a Holender mógł zamanifestować swoją ogromną radość. „Czerwone Diabły” postawiły kropkę nad „i” w ostatniej minucie. Scholes dograł do niepilnowanego Rooneya, a ten podwyższył na 2-0. Londyńczycy na kolanach. Ich imponująca seria została zakończona. „Wazza” nie po raz ostatni dał się mocno „Kanonierom” we znaki. Jednak to, co najciekawsze, działo się dopiero po meczu. Campbell podobno nie chciał podać ręki Rooneyowi, Henry miał coś do wyjaśnienia z Ferdinandem, natomiast Arsene Wenger miał pretensje do van Nistelroya. Holender poskarżył się w szatni na zachowanie „Bossa”. Wtedy nerwy puściły Fergusonowi, który pobiegł dać do zrozumienia Wengerowi, że ma zostawić jego podopiecznego w spokoju. Wywiązała się wielka kłótnia, a piłkarze Arsenalu stracili nad sobą panowanie. „Fergie” skończył obrzucony jedzeniem. Na konferencję prasową musiał się przebrać w klubowy dres, gdyż marynarkę miał przemoczoną od zupy grochowej i brudną od pizzy. Wiele lat później do rzucenia w Szkota włoskim przysmakiem przyznał się Cesc Fabregas. Ferguson nie zwykł marnować tak doskonałych okazji do wbicia szpili swojemu francuskiemu rywalowi.
W tunelu Wenger krytykował moich piłkarzy, wyzywał ich od oszustów. Kazałem mu zostawić ich w spokoju i się opanować. Wtedy ruszył na mnie z uniesionymi rękami, krzycząc ‘Bo co mi zrobisz?’ To nie do pomyślenia, żeby jeden menadżer nie przeprosił drugiego za zachowanie swoich zawodników. To haniebne zachowania, ale też nie spodziewam się przeprosin po Wengerze, bo on taki już jest.
Wenger nie ukrywał też swojego żalu do arbitra Mike Riley’a. Uważał, że Ferdinand faulował wychodzącego sam na sam Henry’ego i należała mu się czerwona kartka, natomiast van Nistelroy faulował w polu karnym Ashleya Cole. Miał też wątpliwości co do faulu Campbella na Rooney’u i zarzucił młodemu Anglikowi symulowanie. Znanemu ze swojego opanowanego charakteru Francuzowi puściły tamtego wieczora nerwy. To był chyba jedyny raz, gdy piłkarze mogli ujrzeć aż tak rozsierdzonego „Bossa”. Porażka wytrąciła ich z równowagi, co w ostatecznym rozrachunku doprowadziło do utraty tytułu na rzecz Chelsea.
Manchester: Carroll – G. Neville, Silvestre, Ferdinand, P. Neville, Heinze, Ronaldo (85’ Smith), Scholes, Giggs, Rooney, van Nistelroy (90’ Saha).
Trener: Ferguson
Arsenal: Lehmann – Lauren, Campbell, Toure, Cole, Ljungberg, Vieira, Edu, Reyes (70’ Pires), Bergkamp, Henry.
Trener: Wenger
Bramki: Rooney, van Nistelroy
Keane vs. Vieira
Spotkania pomiędzy Arsenalem a Manchesterem w erze dwóch długowiecznych menadżerów często obfitowały w wielkie, nie zawsze czysto sportowe emocje. Jednak nie tylko trenerzy mieli swoje osobiste porachunki. W pamięci kibiców pozostały na pewno pojedynki Roya Keane i Patricka Vieiry – dwóch wielkich liderów obu zespołów. Apogeum ich starć był pojedynek z 1 lutego 2005 roku. Vieira już przed meczem próbował zyskać przewagę psychologiczną nad przeciwnikiem. Stojąc w tunelu, za swój cel obrał Gary’ego Neville’a. Prowokację Francuza na 13 centymetrów niższym zawodniku United zauważył Keane, który postanowił zainterweniować. Do akcji musiał wkroczyć sędzia Graham Poll. Irlandczyk rzucił tylko na odchodne: „Zobaczymy się na boisku”. Arbiter wspominał później, że żałował, że nie ukarał obydwóch zawodników już przed meczem czerwoną kartką. Przy przywitaniu Neville w akcie zemsty próbował zmiażdżyć dłoń Vieiry. Wiele działo się też na murawie. Już na samym początku meczu prowadzenie Arsenalowi dał Vieira. Dziesięć minut później był remis, gdy strzał Giggsa odbił się od Cole’a i zmylił Almunię. Prowadzenie dla gospodarzy odzyskał w 36 minucie Bergkamp. Pierwsza połowa skończyła się wynikiem 2-1 dla „Kanonierów”. W drugiej odsłonie na Highbury panowali już tylko gracze Manchesteru. Po przerwie dwa szybkie ciosy wyprowadził Cristiano Ronaldo. Młody Portugalczyk w ciągu pięciu minut ustrzelił dublet. Pierwszą bramkę celebrował, podbiegając do trybun i trzymając wskazujący palec na ustach. Przy drugim golu wydatnie pomógł mu Almunia, który zaliczył niepotrzebne wyjście z bramki. W 70 minucie czerwoną kartkę obejrzał Mikael Silvestre. Gra w przewadze na nic się zdała Arsenalowi. W końcówce meczu rywali dobił John O’Shea, który piękną podcinką pokonał hiszpańskiego bramkarza po raz czwarty.
Arsenal: Almunia – Lauren (83’ Fabregas), Cole, Cugan, Campbell (78’ Hoyte), Vieira, Pires, Ljungberg, Flamini (72’ Reyes), Bergkamp, Henry.
Trener: Wenger
Manchester: Carroll – G. Neville, Silvestre, Heinze, Ferdinand, Keane, Ronaldo (69’ O’Shea), Giggs (77’ Brown), Scholes, Fletcher (61’ Saha), Rooney.
Trener: Ferguson
Bramki: Vieira, Bergkamp – Cole (sam.), Ronaldo x 2, O’Shea
Spadająca temperatura
Przenosiny Arsenalu na nowy obiekt, a co za tym idzie, ograniczenie wydatków na transfery spowodowało, że rywalizacja pomiędzy drużyną z północnego Londynu a „Red Devils” zaczęła tracić dawny blask. Druga połowa lat dwutysięcznych to powiększanie różnicy klas pomiędzy obydwoma zespołami. Dodatkowo do wyścigu o koronę Premier League dołączyły Chelsea i Manchester City, zasilane pieniędzmi obrzydliwie bogatych właścicieli. Mecze pomiędzy Arsenalem a United zaczęły tracić na znaczeniu. Sam Alex Ferguson przyznał w jednym z wywiadów, że nie mają one już tej samej temperatury co kiedyś. Często były to jednostronne pojedynki, jak ten z 2011 roku, gdy Wojciech Szczęsny osiem razy musiał wyciągać piłkę z bramki na Old Trafford. Gdy w 2013 roku z czerwonej części Manchesteru odszedł szkocki menadżer, również „Czerwone Diabły” zaczęły pogrążać się w kryzysie. Na chwilę obecną ciężko szukać w obydwóch drużynach tak charyzmatycznych postaci, jak Vieira czy Keane. Jednakże dla kibiców, mecze te nadal mają wyjątkowy smak i przypominają im o czasach, gdy reszta angielskich zespołów znajdowała się daleko za nimi. Jakim wynikiem zakończy się niedzielna potyczka? Co na ten temat myślą czytelnicy Retro Futbol?
RAFAŁ GAŁĄZKA