Bernd Holzenbein: W 1974 roku Polacy co najwyżej zremisowaliby z nami

Czas czytania: 5 m.
0
(0)

Jest żywą legendą Eintrachtu Frankfurt. Przez 15 lat reprezentował barwy tego klubu, sięgnął z nim po Puchar UEFA. Z zespołem RFN zdobył mistrzostwo świata w 1974 roku, grając w pierwszym składzie obok Franza Beckenbauera i Gerda Muellera. To po faulu na nim podyktowano rzut karny, który na bramkę zamienił Paul Breitner w finale przeciwko Holandii. Dwa lata później wywalczył srebro podczas mistrzostw Europy. To właśnie w „jego” Frankfurcie, na kilka godzin przed meczem Niemcy-Polska, spotkaliśmy się i porozmawialiśmy. Poznajcie Bernda Hoelzenbeina – (nie)zapomnianą legendę Eintrachtu Frankfurt i reprezentacji RFN.


Jak trafił Pan do Eintrachtu Frankfurt?

Zostałem odkryty w małym miasteczku w pobliżu Limburga (Lahn). Podczas próbnego treningu, na który zostałem zaproszony, widocznie przekonałem do siebie szkoleniowców. Mając 19 lat, trafiłem do drugiego zespołu Eintrachtu. Po dwóch latach otrzymałem profesjonalną umowę i przez 15 lat grałem dla tego klubu jako skrzydłowy. To był wspaniały czas. Po zakończeniu kariery trafiłem do zarządu menedżerskiego i teraz pracuję jako łowca talentów.

Od dziecka był Pan kibicem Eintrachtu?

Od zawsze byłem kibicem Eintrachtu, choć miałem również wielki sentyment do Kaiserslautern. Tam grał mój największy idol po wsze czasy…Na pewno wiecie, o kogo mi chodzi! Nie Uwe Seeler (śmiech). Moim wzorem był Fritz Walter. Kiedy miałem 8 lat, oglądałem mistrzostwa świata (Mundial 1954 – przyp.red.). Niemcy przegrywali 0-2, a w moim pokoju wszyscy lamentowali „Jaka katastrofa! Trener musi odejść”! Później wynik uległ zmianie i zwyciężyliśmy z Węgrami 3-2. Wszystko znowu było dobrze. To był prawdziwy „Cud w Bernie”.

Jaki był Pana zdaniem najlepszy zawodnik z którym/przeciwko któremu grał?

Och…więc najlepszym piłkarzem, z którym grałem, był bez wątpienia Franz Beckenbauer. Co do zawodników przeciwko którym występowałem? To bardzo trudne pytanie, gdyż miałem wielu wspaniałych przeciwników. Zbyt długo by wymieniać (śmiech).

Jak wspomina Pan mistrzostwa świata z 1974 roku?

Najwspanialsze wspomnienie wiąże się z faktem, iż pokonaliśmy zarówno silną reprezentację Polski jak i Holandię. Wszyscy dobrze wiemy jak zakończył się finał – zwycięstwem Niemiec 2-1.

Który sukces jest dla Pana ważniejszy: MŚ 1974 czy Puchar UEFA 1980?

W świecie sportu nie ma większego zaszczytu niż tytuł mistrza świata. To jest jakby najwyższa gwiazda. W przypadku Pucharu UEFA najbardziej zapamiętuje się czasem nie sam finał, lecz mecze, które odbywały się nawet 3 rundy wcześniej. Pamiętam jak zdobyłem gola z pozycji siedzącej w 90. minucie po tym, jak bramkarz najpierw złapał piłkę, a później ją wypluł. Poślizgnąłem się, ale kiedy spostrzegłem, że bramkarz wypuścił piłkę, musnąłem ją, a ona powoli wtoczyła się do bramki. Było 2-2 (w dwumeczu – po dogrywce Eintracht wygrał ostatecznie 3-0 z Dinamem Bukareszt i awansował do 1/8 –przyp.red.).

Czy można porównać dzisiejsze gwiazdy (Ronaldo, Messi) z wcześniejszymi (Beckenbauer, Cruijf)?

Oczywiście! Jedyna podstawowa różnica polega na tym, że w obecnych czasach piłkarze zarabiają 10 razy więcej. W ostatnich latach ich pensje strasznie wzrosły. W Polsce także nie jest inaczej. Umówmy się, Robert Lewandowski nie gra już za 2 miliony rocznie. Teraz mówi się, że zarabia około 9-12 milionów na sezon. Chociaż, ze swoją jakością, jaką prezentuje na boisku, mógłby zarabiać i nawet 13 milionów. Jeśli poszedłby np. do PSG, prawdopodobnie otrzymywałby 15 lub nawet 20 milionów. To wszystko zrobiło się jakieś szalone, ale lepiej dla nich. Niech sobie mają. Za moich czasów zarabialiśmy o wiele mniej. Jednak i tak mieliśmy o wiele lepiej niż Ci, którzy grali w 1954 roku. Wtedy dostawało się bowiem lodówkę oraz skuter. To by było na tyle. Kiedy grałem do 1981 roku, pensje stopniowo rosły. Później dopiero strasznie wystrzeliły w górę.

Na przykład ostatni transfer Manchesteru United. Dziewiętnastoletni Martial opuścił AS Monaco za 50 milionów euro. Czy to nie jest szalone?

Oczywiście, że jest. Tak już jest w tych czasach i nie da się tego zatrzymać. Tak działają prawa wolnego rynku. Dzięki telewizji, w tym płatnej, jest coraz więcej odbiorców piłki nożnej na całym świecie.

Wróćmy na chwilę myślami do Frankfurtu. Jak zmienił się Eintracht przez te 40 lat?

Eintracht Frankfurt był klubem wielofunkcyjnym. Dopiero później, gdy futbol stał się najważniejszym punktem rozmów, klub został podzielony. Chodziło oczywiście o pieniądze, bilans zysków i strat. 51 procent udziałów zostało w FV a 49 procent weszło w skład założonej spółki akcyjnej. Zobowiązała się ona do zredukowania strat i przynoszenia zysków. Mało brakowało, a splajtowaliby, ale dzięki otrzymanej pomocy odbili się od dna. Od tego czasu stopniowo ich notowania rosły. Kiedy spadliśmy do 2.ligi, (po sezonie 2010/2011 i powrócili 2 lata później – przyp.red. )straciliśmy 15 milionów, które na szczęście mieliśmy odłożone na czarną godzinę. Obecnie osoby zainteresowane spółką akcyjną są w euforii, gdyż ostatnio odnosimy wiele zwycięstw. Wszystkim marzy się Liga Europy, ale nie jest to takie proste. Fani zawsze mają duże oczekiwania, które w piłkarskim świecie są zazwyczaj trudne do spełnienia. Podsumowując, nasze spółka ma się świetnie. Nie mamy żadnych długów i wręcz przeciwnie – pieniądze odłożone na koncie. Większość z nich jest odłożonych z mojej pensji. Za mało mi płacą (śmiech).

Czym dla Pana jest Eintracht Frankfurt?

Był całym moim życiem i jest nadal. W 1966 roku tu przyszedłem i niebawem od tego czasu upłynie 50 lat.

Czy mógłby Pan opowiedzieć coś o legendarnym trenerze Helmucie Schoenie?

Helmut Schoen był najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałem. Za 2 tygodnie obchodziłby setne urodziny. Helmut Schoen był życzliwym i inteligentnym człowiekiem. Był naprawdę bardzo, bardzo miły. Zawsze brał mnie pod ramię i pomagał w trudnych chwilach. Podczas Mistrzostw Świata w 1974 roku dodawał mi otuchy. Był dobrym przyjacielem zarówno na boisku jak i poza nim. Pamiętam, jak pewnego razu obraził się na mnie, gdy pod wpływem emocji skrytykowałem jego taktykę po przegranym meczu. Nie odzywał się do mnie przez 2 lata. Później spotkaliśmy się na imprezie w hotelu we Frankfurcie, gdzie przed meczem z Niemcami przebywała wasza reprezentacja. Przeprosiłem go i zapomnieliśmy o sprawie. Znów było jak za dawnych lat.

Jak zapamiętał Pan mecz we Frankfurcie przeciwko Polsce w 1974? Jeśli nie byłoby burzy – mogliśmy z Wami wygrać?

Nasz kapitan Franz Beckenbauer sugerował po meczu, że gdyby nie zła pogoda i mielibyśmy suchą murawę, Polacy na pewno by wygrali. Ja sądzę, że co najwyżej by zremisowali. Wcale nie byliśmy źli, tylko że Polacy mieli świetnego bramkarza Tomaszewskiego. Spotkałem go nawet później dwa razy poza boiskiem. Nie można stwierdzić jednoznacznie, kto by wygrał przy innych warunkach atmosferycznych. Było, minęło. Polska była świetna, ale czy wygrałaby z Holandią, to już zupełnie inna kwestia…

Jaki był najważniejszy mecz w Pana karierze?

Najważniejszy? Bez wątpienia finał Mistrzostw Świata w 1974 roku. Najpiękniejszy za to był dla mnie mecz w Bukareszcie w Pucharze UEFA, kiedy strzeliłem z głowy w doliczonym czasie gry. Koniecznie trzeba to zobaczyć na Youtube (śmiech)!


Jak wyglądał profesjonalizm piłki nożnej w USA w latach 80-tych, kiedy Pan tam grał?

W Stanach Zjednoczonych grałem przez 4 lata od 1981 roku. W 2. i 3. lidze było wielu Polaków, z którymi się świetnie dogadywałem. Stres na boisku podobny, choć jakość piłkarska była nie do porównania. Zespoły składały się z wielu różnych narodowości. Dzięki takim ludziom jak PeleGerd Mueller czyniono starania, by tę jakość poprawić i zwiększyć zainteresowanie piłką nożną, choć nadal im się nie udało.


Co sądzi Pan o obecnej reprezentacji Polski? Takiego napastnika jak Robert Lewandowski nie mieliśmy od lat…

Lewandowski jest wielką gwiazdą, ale gdy porównywaliśmy zawodników Niemiec i Polski, to już po ich cenach rynkowych można było dostrzec wielką różnicę. Lewandowski jest prawdziwym granatem, jednym z najlepszych napastników wszech czasów. To trzeba powiedzieć. Macie również kilku innych dobrych zawodników, tak samo jak było to w 1974 roku, ale wtedy nasze szanse były zdecydowanie bardziej wyrównane.

KAMIL KIJANKA

Konsultacja językowa: Agnieszka Rzeźnik

 

 

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...