David Trezeguet z Thierrym Henrym, Nicolas Anelka z Karimem Benzemą, Karim Benzema z Franckiem Riberym… Wstęp do wywodu o wielkich nazwiskach nieprzerwanie zaszczycających kibiców swoją grą w ataku reprezentacji Francji? Nie, to ustawione w dwuszeregu pary ofensywnych gwiazd, które w XXI wieku przy okazji każdych mistrzostw Europy ciągnęły za sobą jeszcze jeden duet, zawsze ten sam: rozczarowanie i wstyd.
Ile może znaczyć dobra współpraca dwóch głodnych goli piłkarzy, przypomniało Francji Euro 2016. Dimitri Payet błyszczał w fazie grupowej, ale kiedy zrobiło się poważnie, to duet Antoine Griezmann – Olivier Giroud dość niespodziewanie okazał się najpotężniejszą bronią Les Bleus. Ich dziewięć bramek to wynik godny podziwu nawet jeśli nie uda się wygrać w finale (choć francuska opinia publiczna może tego tak nie postrzegać…). W razie sukcesu do historii przejdą pewnie dwa ostatnie mecze, ale punktem zwrotnym kampanii „Trójkolorowych” był mecz 1/8 finału z Irlandią, w którym przy stanie 0:1 duet „Griezoud” wrzucił najwyższy bieg i w ciągu 10 minut trzykrotnie rozmontował dotychczas niezachwianą defensywę Wyspiarzy.
W świetle osiągnięć dwójki wobec której oczekiwania – zwłaszcza pod kątem współpracy – były relatywnie niskie warto przypomnieć sobie tych, za którymi przemawiało wszystko, a którzy koniec końców nie podołali wyzwaniu pt. mistrzostwa Europy.
Do Euro 2004 Francja podchodziła wprawdzie po absolutnej klęsce na mundialu w Korei i Japonii (jeden punkt i eliminacja w fazie grupowej), ale wciąż z pozycji obrońcy tytułu mistrza Europy. Kadra była pełna zawodników w szczytowej dyspozycji – Zinedine Zidane, Patrick Vieira, Claude Makelele czy Robert Pires to zresztą nazwiska budzące respekt nawet pozbawione formy – a w pierwszej linii gromić mieli bohaterowie poprzedniej walki o Puchar Henriego Delaunaya: Thierry Henry i David Trezeguet. Szczególne nadzieje pokładać należało w Henrym, który jechał na turniej po najlepszym sezonie życia – zakończonym z 39 golami i złotym pucharem Premier League, przyznanym jego Arsenalowi za zdobycie mistrzostwa bez ani jednej porażki.
Kibice nie mieli jednak okazji przekonać się czym jest słynne va va voom – Henry błysnął tylko raz, swoim dubletem dając Francji zwycięstwo nad Szwajcarią w ostatnim meczu fazy grupowej. Jego równie utytułowany partner, Trezeguet, dołożył do tego jedną – choć cenną – bramkę w remisie z Chorwacją. Po wyjściu z grupy Francuzi trafili na Grecję i przegrali 0:1, co dziś, mając w perspektywie całościowy występ Greków na turnieju może nie razi aż tak bardzo, ale wówczas było niczym innym jak właśnie klęską strzelców wyborowych w starciu ze słabym rywalem.
W kontekście występu Les Bleus na Euro 2008 trudno mówić o snajperskim duecie, bo w każdym z trzech meczów fazy grupowej – do której turniej Francuzów się ograniczył – zawodziło inne zestawienie ofensywy. Wyjściowo, w pierwszej grze, o sile ataku drużyny Raymonda Domenecha miała stanowić kombinacja „wschodząca gwiazda + weteran” – obok siebie zagrali 21-letni wówczas gwiazdor Lyonu, Karim Benzema, oraz wracający dzięki zimowemu transferowi z Boltonu do Chelsea do topowej piłki Nicolas Anelka.
Ten ostatni w gruncie rzeczy powtórzył swój występ ze zwycięskiego Euro 2000 – znów był statystą, lecz tym razem zamiast odstawać ze swoją nieskutecznością od kolegów idealnie wpasował się w szereg. W ciągu 270 minut gry Francja wykrzesała z siebie zaledwie jedną bramkę – w przegranym aż 1:4 meczu z Holandią – a jej zdobywcą nie był ani któryś z pierwotnych wybrańców Domenecha, ani rozpoczynający najlepszy okres kariery Franck Ribéry, również wystawiany w pewnym momencie do gry w stricte ofensywnej roli podwieszonego napastnika. Trafienie wątpliwego pocieszenia należało do Thierry’ego Henry’ego, dla którego było to pożegnanie z mistrzostwami Europy.
W trakcie turnieju rozgrywanego cztery lata później w Polsce i na Ukrainie Francuzi dysponowali zestawieniem potencjalnie najbliższym błyszczącej dziś dwójce Giroud-Griezmann. Tylko potencjalnie, bo Laurent Blanc nie wpadł na rozwiązanie, na które po meczu otwarcia zdecydował się tego lata Deschamps i do końca nie przesunął Francka Ribéry’ego bliżej Karima Benzemy. Może gdyby sięgnął po taką opcję, największe ówczesne gwiazdy Trójkolorowych nie zakończyłyby mistrzostw z zerowym dorobkiem bramkowym.
Poszukiwanie analogii łączących dawne gwiazdorskie pary z tą prowadzącą dziś La Sélection do finału Euro nie jest zapewne w pełni trafione – choćby dlatego że niepełne, bo ani ci dzisiejsi herosi, ani dawni piłkarze nie działali sami (obraz bez Dimitriego Payeta czy wielkiego Zidane’a to z całą pewnością obraz niekompletny), a systemy gry w jakich operowali bywały różne. Takie wybiórcze spojrzenie na historię dokonań francuskich strzelców w XXI-wiecznych mistrzostwach Europy nie jest jednak bez celu: dobitnie akcentuje wielkość tego, co osiągają i mogą jeszcze w najbliższą niedzielę osiągnąć obecni reprezentanci Francji.
Spójrzcie tylko na nazwiska z dawnych lat: wszyscy to gracze o niepodważalnym gwiazdorskim statusie. Jeden z nich mógł przecież występować i teraz – i byłby wtedy największym piłkarzem w zespole. Tymczasem swoimi niebywałymi (tak, nawet mimo nowego formatu turnieju) dziewięcioma golami historię piszą: świetny w klubie, ale jeszcze w drugim meczu mistrzostw karnie zesłany na ławkę Griezmann oraz wygwizdywany tuż przed startem rozgrywek przez własnych kibiców Giroud. Ładna to opowieść, zasługująca chyba na bajkowe zakończenie.
ERYK DELINGER
Tekst powstał w ramach współpracy z portalem VIVE LA LIGUE !, który sprawdzić możecie TUTAJ.