Powiadają, że nie każdy wybitny piłkarz musi być wybitnym trenerem. Czytając biografię Didiera Drogby można pokusić się o stwierdzenie, że nie każdy wybitny piłkarz musi doczekać wybitnej książki o sobie. Biografia legendy Chelsea wybitna z pewnością nie jest. Ba! Nie jest nawet pozycją średnią…
Zazwyczaj najlepiej czyta się książki życiowych wykolejeńców. Ludzie chwalą biografie Besta, Kowalczyka, Iwana czy Niemczyka, że pozwolę sobie posłużyć przykładem z innej dyscypliny niż nasza ukochana piłka nożna. Ci ludzie mieli talent, sukcesy, charyzmę, trudny charakter i niewyparzony język. Książki o tzw. ,,grzecznych chłopcach” przyjmują się gorzej. Didier Drogba nie demolował samochodów, pubów i nie zmieniał kobiet częściej niż niejeden mężczyzna skarpetki. Jeśli ktoś decyduje się opisać karierę sportowca stroniącego od skandali, powinien skoncentrować się na jego odczuciach, jeśli brakuje pikantnych historii. Powinien umiejętnie wyeksponować sukcesy, niebanalnie pisać o porażkach lub nadrabiać treść językiem. John McShane nie zrobił niczego, aby tchnąć ducha w książkę, której nawet tytuł jest banalny i nijaki. ,,Didier Drogba”. Wiem, że to nazwisko w Wybrzeżu Kości Słoniowej i pośród fanów Chelsea wywołuje ekstazę, ale czy każdy, kto sięgnie po tę pozycję jest fanem ,,Słoni” i ,,The Blues”?
,,Titi’ czupurnym osobnikiem nigdy nie był, jednak do aniołków także nie należał. Zaczepiał obrońców, często używał łokci, po czym sam nierzadko przewracał się od podmuchu wiatru. Niestety, w książce jest tylko kilka fragmentów poruszających wątek ,,nurkowania”. Nie skłaniają one, aby zanurzyć się w tej lekturze nieco głębiej. To raczej moczenie nóg w płytkim jeziorze.
Tak samo zignorowany został wątek kultu Drogby w Wybrzeżu Kości Słoniowej. Nie opisano dogłębnie jego nieustającej pogoni za wygraniem Pucharu Narodów Afryki i Ligą Mistrzów. W ogóle można odnieść wrażenie, że książka została skończona tuż po pierwszym zwolnieniu Jose Mourinho z Chelsea. Leżała na biurku osiem lat, aż nagle autor wrócił do niej, łaskawie poinformował, że Drogba był bohaterem dwóch finałów LM z udziałem Chelsea (negatywnym w Moskwie i pozytywnym w Monachium), zagrał na dwóch mundialach i tyle. Ponadto czytelnik, który sięgnie po książkę McShane’ a będzie momentami czuł, jakby czytał nie historię faceta, który w cztery lata z gracza drugoligowego Le Mans stał się najgroźniejszym napastnikiem świata, ale kulisy budującej się potęgi Chelsea stworzonej przez miliony Romana Abramowicza. ,,Titi” jest w niektórych rozdziałach tylko tłem dla Jose Mourinho, rywalizacji na linii CFC – Barcelona oraz nudnawo i zbyt szczegółowo opisywanych marszach ,,The Blues’ po mistrzostwo Anglii.
Jedyne, co udało się autorowi to stworzenie portretu Drogby jako świetnego piłkarza i doskonałego egzekutora. O tym, jaką pozycję Didier miał w Chelsea, z kim trzymał, kogo nie lubił i kogo podziwiał już się nie dowiemy. Nadziei dla atrakcyjności książki można by szukać w życiu rodzinnym napastnika (ojcostwo w wieku 21 lat, czy też wiele lat spędzonych z dala od rodziców żyjących w pogrążonym wojną WKS), ale tutaj także McShane sprawiał wrażenie ucznia, który w ciągu kwadransa ma za zadanie przepisać trzydzieści równań z matematyki, aby nie otrzymać oceny niedostatecznej za brak pracy domowej i zdążyć zapalić papierosa w szkolnej toalecie.
Ksiązki absolutnie nie polecam. Czytelniku, omijaj ją szerokim łukiem niczym obrońcy Didiera Drogbę w czasach jego świetności. Gdyby ten genialny napastnik grał tak jak napisano o nim książkę, zniknąłby z pamięci kibiców Chelsea równie szybko jak Mateja Kežman. Mam głęboką niczym Bajkał nadzieję, że ta książka szybko zniknie z mojej pamięci.
SEBASTIAN CHROSTOWSKI