Pamiętam jak dziś mundial w RPA w 2010 roku. Upał. Hiszpania. Iniesta. Forlán. Shakira. Waka Waka. Wavin’ flag. Roger Milla twarzą Coca-Coli. Nelson Mandela. Nowa Zelandia. Korea Północna. A jak już jesteśmy przy Korei, tej podobno „gorszej”, to była ona najsłabszą drużyną tamtejszych mistrzostw. Pamiętam, że najbardziej dyskutowano nie tyle o jej grze, ale o tym, co stanie się z piłkarzami i sztabem po powrocie do kraju. Tortury? Obóz pracy? A może jeszcze gorzej?
Ale to nie temat na ten artykuł.
Anno Domini 1066. Tego roku Wilhelm Zdobywca, książę Normandii, podbił Anglię. W jednym momencie zmieniło się bardzo wiele. Ciekawe, jak potoczyłaby się historia Wysp Brytyjskich bez tego wydarzenia. Czy Anglicy w trakcie kolejnych stuleci doprowadziliby swój kraj do miana potęgi? Gracza, z którym musiał się liczyć każdy? I wreszcie — czy zostaliby „Ojcami Futbolu”, a Anglia jego domem? Być może gdyby nie Wyspiarze, to słowa „Football is coming home” wymawialibyśmy przy okazji mundialu w Seszele albo na Mauritiusie.
Ale to tylko gdybanie.
Przenieśmy się równe dziewięćset lat po podbiciu Anglii przez Wilhelma Zdobywcę — rok 1966. W Anglii szaleją Beatlesi; John Lennon mówi, że są popularniejsi od Jezusa. Elżbieta II kończy 40 lat. W Polsce obchodzi się Tysiąclecie Chrztu, w Indiach premierem zostaje Gandhi, a w stolicy Gruzji, Tbilisi, uruchomiona zostaje pierwsza linia metra. W skrócie — dobre czasy.
Ale gdzie coś o piłce.
Retorycznym będzie pytanie, czy kojarzycie, jak wyglądają obecnie Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Jest to jedna wielka komercyjna i medialna machina. Raz na cztery lata żyją tym wydarzeniem miliony ludzi. Mężczyźni masowo biorą urlopy na żądanie. Kobiety też. Jest to czas, kiedy dzieci uczą się same robić kanapki do szkoły i wiązać sznurówki. Gdyby na całym świecie prawo do transmisji miała tylko jedna firma i w przerwie między połowami wszyscy widzieliby te same reklamy, zgadnijcie, na kiedy największe światowe marki przygotowywałyby swoje najlepsze spoty. Nie, nie na Super Bowl. Na finał Mistrzostw Świata.
Początek tego wszystkiego, tej medialności, obecności turnieju finałowego w niemal każdym domu, tkwi nie w roku 1930 w Urugwaju, ale właśnie w 1966 w Anglii. Były to pierwsze mistrzostwa nadawane drogą satelitarną, a co za tym idzie, szał, który ogarnął Anglików, mógł zostać przekazany przez kable do kilkunastu innych krajów świata, w tym do PRL, i udzielić się ich mieszkańcom. Oczywiście mecze też były transmitowane. Tak przy okazji.
Będzie o Korei Północnej
Mistrzostwa Świata w Anglii w 1966 roku to nie tylko początek wszechogarniającej medialności tej imprezy. Był to również czas, kiedy piłkarze z Korei Północnej mieli okazję postawić swoje nogi na ziemi innej niż azjatycka. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że taka rzecz nie dzieje się w przyrodzie zbyt często. Po 1966 roku Koreańczycy z północy zakwalifikowali się do mundialu dopiero 46 lat później. Wypadli blado i wszyscy zastanawiali się, co spotka tych biednych chłopaków po powrocie do kraju.
Jaka Korea Północna jest, każdy widzi. Reżim totalitarny i tyle. Państwo kontroluje praktycznie każdą dziedzinę życia obywateli. Za wiele nie wiadomo, co tam się dzieje i dlaczego. I na tym właściwie zakończymy wycieczkę po kraju i wrócimy do szalonych lat sześćdziesiątych.
Po pierwszym, premierowym występie Koreańczyków z północy, nie zastanawiano się nad tym, co się z nimi stanie po mistrzostwach. Nie było takiej potrzeby. Nie zagrali wielkiej piłki, ale zostawili na boisku serca. Byli uwielbiani przez część angielskiego społeczeństwa. Gdy w 2002 roku stacja BBC wyemitowała film dokumentalny „The Game of Their Lives”, właśnie o piłkarzach koreańskich z 1966 roku, zobaczyliśmy kilku podstarzałych już facetów, w większości wojskowych, obwieszonych medalami jak niejeden „ruski generał”. Byli uśmiechnięci, zadowoleni. Dało się wyczuć, że należą do nielicznej, nieco bardziej uprzywilejowanej niż reszta, warstwy społeczeństwa północnokoreańskiego.
Dawno, dawno temu w Kambodży…
Piłkarze Korei Północnej nie mieli trudnej drogi do finałów Mistrzostw Świata w Anglii. Musieli pokonać zaledwie jednego przeciwnika — Australię. Stało się tak za sprawą tego, że FIFA przewidziała w turnieju głównym tylko jedno miejsce dla reprezentacji z Afryki, Azji i Australii. Nie, nie po jednym na kontynent. Jedno na trzy. Afrykańskie drużyny w ramach protestu wycofały się z eliminacji. W Azji natomiast za bardzo nikt nie chciał grać. Pozostały dwie reprezentacje, z których każda miała 50% szansy na pojechanie do Albionu: Korea Północna i Australia. Problem tego, gdzie rozegrać dwumecz, rozwiązano od tak, po prostu, na miejsce wyznaczając stolicę Kambodży — Phnom Penh.
Reprezentacja Australii, w ramach przygotowań do rywalizacji z Koreą Północną, rozegrała dwa spotkania towarzyskie, a ich przeciwnikami były drużyny amatorskie. Miały one odzwierciedlać poziom ich eliminacyjnych rywali. Socceroos oba mecze wygrali, uzyskując wyniki 17:0 i 26:0. Korea Północna nie będzie problemem — tak jeszcze myślano do 20 listopada 1965 roku.
Następnego dnia, na stadionie w Phnom Penh, pierwszy mecz zainaugurował król Kambodży — Norodom Sihanouk. Koreańczycy dosłownie zmiażdżyli przeciwników. 6:1. Tyle musieli wycierpieć pewni siebie Australijczycy. 24 listopada rozegrano rewanż. Zwycięzcy poprzedniego meczu podeszli do swoich rywali już nie tak agresywnie i wygrali „tylko” 3:1.
No i to właściwie tyle, jeśli chodzi o Australię. Koreańczycy po raz pierwszy wzięli udział w kwalifikacjach i przeszli je. Wielki Wódz (Kim Ir Sen) miał pociechę ze swoich obywateli i to było dla nich najważniejsze.
Misja Kim Ir Sena
Po eliminacjach, a jeszcze przed turniejem finałowym, reprezentacja Korei Północnej przyjęła przydomek „Chollina”. Nazwa ta pochodzi od znanego w kręgach azjatyckich mitologicznego stworzenia, konia, który był niewiarygodnie szybki. Według podań, dosiąść mógł go każdy śmiertelnik. Przy okazji, tak samo nazwano ówcześnie ogólnonarodowy plan modernizacji koreańskiej gospodarki, która była wyniszczona wojną na półwyspie w poprzedniej dekadzie. A jak już jesteśmy przy tym planie, to warto wspomnieć, że ówcześni reprezentanci kraju nie byli profesjonalnymi graczami. Nie zarabiali na życie grając w piłkę. Przeżyć mogli tylko dzięki pracy fizycznej od rana do wieczora w ramach planu „Chollina”. Trenowali więc późnymi wieczorami lub, jeżeli trzeba było, również w nocy.
Na blisko miesiąc przed startem finałów, 10 czerwca 1966 roku, trener Myung Rye-hyun wraz z piłkarzami zostali zaproszeni na audiencję u Wielkiego Wodza. Powiedział im m.in.:
Kraje Europy i Ameryki Południowej zdominowały międzynarodową piłkę nożną. Jako reprezentanci Azji i Afryki, jako kolorowa rasa, nawołuję was do wygrania jednego lub dwóch meczów.
To była misja od samego Kim Ir Sena. Przywódcy narodu. Gdy trener Myung wspominał tę chwilę w filmie BBC, zarówno on, jak i towarzyszący mu piłkarze, płakali.
„Drużyna piłkarska Chollina”
Jeszcze przed wylotem na mundial piłkarze Korei Północnej sami ułożyli piosenkę o swojej drużynie. Jej tytuł brzmiał „Drużyna piłkarska Chollina” i jak wspominali po latach zawodnicy, niejednokrotnie zaśpiewali ją na angielskiej ziemi.
Niosąc honor naszego narodu na barkach,
Jesteśmy wspaniałą drużyną piłkarską Chollina.
Możemy pokonać każdego,
Nawet najsilniejszą drużynę.
Pokażemy innym, kim jesteśmy.
Tak właśnie!
Walka i zwycięstwo!
Wznieśmy flagę naszego narodu,
By wzleciała pod niebo.
„Koreańscy biegacze” w natarciu
Grupowymi rywalami Korei Północnej na Mistrzostwach Świata w Anglii byli: Związek Radziecki, Chile oraz Włochy. O takim zestawieniu drużyn przed mistrzostwami można było powiedzieć jedną, pewną rzecz — Korea Północna będzie sypać punkty reszcie drużyn. Co do tego najprawdopodobniej nikt nie miał wątpliwości. Angielskie media nazywały graczy z Azji „koreańskimi biegaczami”. W ich opinii potrafili oni biegać, nawet szybko, ale na tym kończyły się ich zalety. Nieznajomość taktyki, niski wzrost, brak ogrania na poziomie międzynarodowym — to były prawdziwe bolączki drużyny.
Inną opinię o Koreańczykach z północy mieli mieszkańcy Middlesbrough. Drużyna Myung Rye-hyuna rozgrywała w tym mieście wszystkie trzy spotkania grupowe, a także w nim mieszkała. Młodsi fani piłki nożnej, ubrani w koszulki z flagą Korei Północnej, nie odstępowali piłkarzy na krok. Choć Koreańczycy nie przywykli do rozdawania autografów, musieli się zmierzyć z tym zadaniem. Podczas meczów kibice z Middlesbrough nie szczędzili swoim gościom dopingu. Piłkarze koreańscy nie do końca rozumieli tę fascynację ich zespołem, ale nie odrzucali jej.
ZSRR, Chile i Włochy
Pierwszy mecz, ze Związkiem Radzieckim, zakończył się wynikiem 3:0 dla Sowietów. Było to inauguracyjne spotkanie Koreańczyków na najważniejszej piłkarskiej imprezie i w trakcie tych 90 minut poszukiwali pewności siebie na kolejne dwa mecze. Po wynikach można stwierdzić, że udało im się ją znaleźć.
Status Chile, jako gospodarza poprzednich mistrzostw i zdobywcę trzeciego miejsca, nie przeraził piłkarzy Korei Północnej. Przegrana oznaczała pogrzebanie szans na awans. Mecz był bardzo równy, a najlepiej odzwierciedla to końcowy wynik 1:1. Choć Pak Seung-zin strzelił bramkę dopiero na dwie minuty przed końcem meczu, to nie można było powiedzieć, że przez poprzednie 88 Koreańczycy tylko się bronili. A o czym myślał Pak przy oddawaniu strzału? Oczywiście o Wielkim Wodzu, który czeka w kraju na niego i jego kolegów… Warto wspomnieć, że gol Azjaty był 700. w historii Mistrzostw Świata. Wraz z końcowym gwizdkiem sędziego na murawę wbiegł jeden z żołnierzy brytyjskiej marynarki wojennej i zaczął gratulować wyniku każdemu z Koreańczyków uściśnięciem ręki. Pisałem już, że mieszkańcy Middlesbrough bardzo ich lubili?
Przed ostatnią kolejką spotkań grupowych pewnym awansu był Związek Radziecki. Pozostałe trzy drużyny miały szansę zająć drugie miejsce. Rywalami Koreańczyków byli Włosi, którzy – jak to Włosi – zawsze byli i są cichymi faworytami do podium. Na szczęście dla Azjatów sukcesy kadry, w której grali m.in. Mazolla i Rivera, miały nadejść dopiero w roku 1968 (Mistrzostwo Europy) i 1970 (II miejsce na Mistrzostwach Świata). Dzień 19 lipca 1966 roku pamięta pewnie niejeden Włoch, choć nie za bardzo chce o nim wspominać. Wtedy to bowiem „Azzurri” przegrali z Koreańczykami 0:1 po golu Pak Doo-ika w 41. minucie. Dominacja Włochów przez całe spotkanie, mimo iż większość rozegrana w dziesięciu (w 34. minucie zszedł kontuzjowany kapitan Bulgarelli). Rzuty rożne 15:1. Jednak najważniejsza statystyka, bramkowa, na korzyść Koreańczyków. Prawie wszyscy kibice na stadionie skandowali — „Korea”. To było największe zaskoczenie (wg niektórych drugie po wygranej USA z Anglią w 1950 roku) w dotychczasowej historii Mistrzostw Świata. Dla Włochów z kolei największa trauma. Dość powiedzieć, że mimo iż wrócili do kraju w nocy, to i tak zostali obrzuceni pomidorami przez sporą grupę kibiców, a każde następne wpadki nazywano „kolejnym Pak Doo-ikiem”.
A Koreańczycy? Ci spełnili zadanie, otrzymane przez Wielkiego Wodza. Wygrali mecz. Przy okazji awansowali do ćwierćfinałów jako pierwsza azjatycka drużyna w historii. Ich rywalem byli Portugalczycy.
Korea Północna vs Eusébio
Blisko, a jednak daleko. Do 27. minuty w spotkaniu ćwierćfinałowym Korei Północnej z Portugalią Azjaci bliscy byli sprawienia kolejnej sensacji na mistrzostwach. Po 25 minutach prowadzili już bowiem 3:0! Bramkę już w pierwszych 60 sekundach meczu zdobył Pak Seung-zin. Dwadzieścia minut później trafili do siatki Lee Dong-woon i Yang Seung-kook. Po każdej z tych bramek kibice, tym razem na Goodison Park w mieście Liverpool, skandowali — „Easy, easy!”. Jednak mimo wyniku do momentu ogłoszenia sensacji pozostało jeszcze sporo czasu.
Nie wiadomo, co wydarzyło się w umyśle najsłynniejszego portugalskiego piłkarza — Eusébio — pomiędzy 25. a 27. minutą meczu. Cokolwiek to nie było, ta chwila wystarczyła, aby zaczął on dawać wyraz swojego geniuszu na oczach tysięcy kibiców. Jeżeli nie znaliście jeszcze w historii meczu, w którym ktoś w pojedynkę odwraca szalę z 3:0 na 3:4, to już znacie. 27, 43, 56 i 59. To nie wyniki ostatniego lotka, ale minuty, w których Eusébio zdobywał bramki (dwie z karnego). Jeszcze jedną dołożył José Augusto i spotkanie zakończyło się wynikiem 5:3 dla Portugalii. Bramkarz Chang-myung powiedział o Eusébio:
Był wybitnym piłkarzem. Szczególnie dobrym na środku i w strzelaniu z dystansu. Był silny, potężny i elastyczny. Nie byłem na tyle dobrym piłkarzem, aby obronić jego strzały. Wpuściłem pięć goli.
Dla Koreańczyków przegrana nie była wielkim rozczarowaniem. Przecież wypełnili oni już zadanie Wielkiego Wodza wcześniej, więc czym się załamywać? A może i byli podłamani, ale nie wolno im było dać po sobie tego poznać? Tego już się nie dowiemy.
Kary i doping
Trener i piłkarze Korei Północnej wrócili po mistrzostwach do kraju, witani na lotnisku jak bohaterowie. W drugiej Korei, południowej, przez kilka następnych lat można było zasłyszeć plotki, jakoby piłkarze z północy zostali po turnieju uwięzieni. Nie z powodu wyników, ale przez to, że zorganizowali imprezę po meczu z Włochami, na której m.in. miało dojść do nadmiernego spożywania alkoholu. W Korei Północnej ani zawodnicy, ani nikt inny tej wersji nigdy nie potwierdził.
Na Mistrzostwach Świata w Anglii po raz pierwszy działała kontrola dopingowa, a po każdym meczu sprawdzano po dwóch zawodników z drużyny. Dopiero 20 lat po turnieju przewodniczący komisji dr Mihailo Andrejevic przyznał, że po meczu Korea Północna – Włochy wykryto u Azjatów niedozwolone środki. Nikt jednak wtedy nic nie powiedział. Zresztą nie tylko o Koreańczykach, którzy po dziś dzień pozostają bohaterami Korei Północnej, niepokonaną drużyną piłkarską Chollina.