Mistrzostwo Hellasu Verona w sezonie 1983/1984 było dowodem na piękno i nieprzewidywalność calcio. Nic nieznaczący klub z miasta Romea i Julii wyrwał tytuł z rąk potentatów, stając się dla Włochów tym, czym obecnie dla Anglików jest Leicester City. Oto opowieść o mitycznej już drużynie, która na zawsze w Italii będzie symbolizować niezłomność, waleczność i potęgę zespołowości.
Na początku lat 80 to Włosi stanowili o sile europejskiego futbolu. W czasach, kiedy Anglicy gnieździli się we własnym sosie, uprawiając kick&rush na obskurnych stadionach, po boiskach Serie A biegały największe gwiazdy futbolu. Juventus miał Michela Platiniego i Zbigniewa Bońka, Napoli Diego Maradonę, Inter Karla-Heinza Rummenige. Nawet w składzie prowincjonalnego Udinese można było znaleźć Zico. Przy takiej konkurencji ciężko było komukolwiek spoza czołówki pomarzyć o sprawieniu niespodzianki i zdobyciu scudetto.
W takiej sytuacji była właśnie Verona, mająca przez kilkanaście lat problemy, żeby ugruntować swoją pozycję na najwyższym poziomie rozgrywek. W latach 70 drużyna kilkukrotnie awansowała do Serie A, by szybko po tym z niej spaść. W takich okolicznościach ciężkie było zbudowanie stabilnej ekipy, która byłaby w stanie powalczyć z największymi. Jednak w 1981 roku w klubie pojawił się trener Osvaldo Bagnoli, człowiek, który zmienił losy Hellasu.
Dobry komunista
W piłce czasem bywa tak, że niektórzy trenerzy są stworzeni do prowadzenia konkretnych zespołów. Tylko w jednym jedynym klubie czują się dobrze i tylko tam są w stanie osiągnąć sukces. Tak było z Bagnolim i Veroną. Urodzony w Mediolanie szkoleniowiec przez wiele lat prowadził zespoły z niższych lig. Niemal dekada spędzona w klubach pokroju Solbiatese, Rimini, Como, Fano, czy Ceseny były doskonałym przetarciem przed wejściem na najwyższy poziom.
W 1981 roku Bagnoli dostał propozycję od drugoligowego Hellasu. Klub od dwóch lat nie potrafił się wygrzebać z czeluści Serie B, kończąc, mimo ambicji, w dolnej części tabeli. Z natury spokojny trener zamiast na wzmocnieniu zespołu niezliczonymi transferami skupił się na rozwoju mentalnym piłkarzy i wiary w ich umiejętności. Brzmi to jak banał, ale jak wytłumaczyć to, że zawodnicy, którzy w sezonie 1980/1981 cudem utrzymali się w Serie B, po czterech latach świętowali scudetto.
Dla Verony Osvaldo Bagnoli jest jak Bill Shankly dla Liverpoolu: sprawił, że ludzie w mieście byli szczęśliwi. Kiedy pojawiał się w telewizji albo kiedy czytaliśmy jego słowa w gazetach, było to jak słuchanie kazania księdza – nie było żadnych wątpliwości co do przekazu tej wiadomości. Był i jest spokojnym i uczciwym człowiekiem, a także dobrym trenerem- Matteo Fontana, autor książki o mistrzostwie Hellasu.
Wiara w siłę zespołu i pracy kolektywnej wynikała z przekonań trenera. Bagnoli był zadeklarowanym komunistą, przez co potem przeszła mu koło nosa oferta życia. Po dekadzie sukcesów w Veronie trener był przymierzany do posady szkoleniowca Milanu, ale prezes „Rosonerich” Silvio Berlusconi szybko uciął temat, mówiąc, że nigdy nie zatrudni w swoim klubie nikogo o „komunistycznych poglądach”.
Jednak to dzięki jego przekonaniom, które wkładał do głowy podopiecznym, a także odrzuceniu popularnego w tamtych latach catenaccio klub osiągnął największy sukces w historii, wpisując się w annały włoskiej piłki. Droga do tego nie była jednak prosta…
Jedyny taki sezon w historii
By w piłce mogło dojść do niespodzianki, musi nałożyć się na siebie kilka przypadkowych zdarzeń. W przypadku Leicester czymś takim było nagłe wystrzelenie formy kilku nieznanych zawodników i ogromna słabość potentatów ligi. W kontekście mistrzostwa dla Hellasu za kluczowe można uznać… zmienianie zasad wyboru sędziów na poszczególne spotkania Serie A.
W poprzednich trzech sezonach mistrzostwo wędrowało w ręce Juventusu, ale okoliczności w jakich turyńczycy je zdobywali były mocno śmierdzące. Nie było dowodów na to, że robią coś nieczysto, ale dziwnym trafem, zawsze kiedy „Bianconerim” nie szło, z „pomocą” przychodzili sędziowie. Taka sytuacja coraz bardziej irytowała włoskich kibiców. Dlatego też federacja podjęła decyzję o tym, że przed każdą kolejką dojdzie do publicznego losowania arbitrów na poszczególne spotkania. Efekt tej zmiany? Mający największe „plecy” Juventus skończył na 6. miejscu, a również promowana AS Roma na 7. pozycji. Co ciekawe, po sezonie 1984/1985 wrócono do starego korupcjogennego systemu.
Istotne dla losów mistrzowskie tytuły były również transfery wykonane przez Bagniolego tuż przed rozpoczęciem sezonu. W tamtych latach w drużynie mogło występować dwóch obcokrajowców, więc wybór musiał być przemyślany. Najczęściej kupowano europejskie gwiazdy z dobrze znanymi nazwiskami. Przede wszystkim były gwarantem pewnego poziomu gry, a także przyciągały na trybuny kibiców. Jednak Hellas poszedł zupełnie inną drogą. Do drużyny ściągnięto niemieckiego bramkostrzelnego obrońcę Hansa Pietera Briegela i Duńczyka z Lokeren Prebena Elkjeara Larsena.
Mimo braku statusu gwiazd dwójka obcokrajowców idealnie komponowała się z charakterem zespołu. Silny Niemiec zaryglował i tak szczelną obronę, natomiast Larsen, który według legend nigdy się nie zatrzymywał, stworzył z Pietro Fanną i napastnikiem Giuseppe Galderisim (11 goli w mistrzowskim sezonie) kosmiczny tercet, regularnie kąsający rywali po zabójczych kontrach (kolejna analogia do Leicester). Swoją rolę odegrał też środkowy pomocnik Antonio Di Gennaro, który dzięki dobrej grze w Hellasie zagrał potem na Mistrzostwach Świata w 1986 roku w Meksyku. A reszta?
A reszta była słaba. Garella, Marangon, Bruni, Volpati, Dona, Tricella, Turchetta – nie są to nazwiska, które są w stanie skojarzyć przeciętni kibice. Byli to po prostu średniej klasy zawodnicy, dla których mistrzowski sezon Verony był punktem kulminacyjnym kariery. Zresztą o skali ich umiejętności niech świadczy fakt, że wyłączając wyżej wymienioną czwórkę, reszta zawodników Hellasu uzbierała łącznie 25 meczów w „Squadra Azzurra”.
Gol bez buta, wyłączony Maradona i szalone 5-3 z Udinese
Do bolesnej weryfikacji Verony miało dojść już w pierwszej kolejce sezonu. Na Stadio Marcantonio Bentegodi przyjeżdżało Napoli z Diego Maradoną w składzie. Argentyńczyk miał się przejechać po obronie zespołu Bagnolego, ale tak się nie stało.
Briegel świetnie wyłączył „boskiego” Diego, nie pozwalając mu na przeprowadzenie ani jednej ofensywnej akcji, dodatkowo Niemiec doskonały występ przystemplował golem na 1-0 w 26 minucie. Potem świetnie broniący gospodarze co i rusz punktowali z kontr Napoli i wygrali 3-1. „Oho, oni w tym sezonie będą dobrzy” – pomyśleli wszyscy obserwatorzy calcio, ale nie było powodów do niepokoju. W końcu jeden dobry mecz, mistrzostwa nie czyni.
* * *
14 października 1984 roku na Bentegodi przyjeżdżał Juventus. W składzie „Starej Damy” byli między innymi: Boniek, Platini, Tardelli, Rossi, Scirea. Naprzeciw Verony zespół z Turynu wyglądał jak zupełnie z innej bajki. Ale na boisku nie było tego widać. W tym spotkaniu została również przeprowadzona akcja, którą w Weronie każdy kibic futbolu musi po prostu znać.
Przy wyniku 1-0 dla Hellasu lewym skrzydłem pomknął Larsen i uderzył po długim rogu bramkarza Juventusu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Duńczyk w czasie biegu zgubił buta i uderzał piłkę samą stopą… Po zakończeniu spotkania przewaga Verony nad turyńczykami wynosiła już 4 punkty (zwycięstwo liczono za 2). Wtedy też po raz pierwszy w mieście Romea i Julii poważnie zaczęto myśleć o mitycznym scudetto.
Na pierwszą porażkę zespołu trzeba było czekać do 15.kolejki i spotkanie z Avellino, które gospodarze wygrali 2-1. Przewaga „Gialloblu” nad resztą stawki była jednak wtedy dosyć spora. Tyle tylko, że na horyzoncie czekał ich dwumecz, mający zadecydować o losach tytułu. Na pierwszy ogień lider jechał na Stadio Frulli na spotkanie z Udinese. I ten mecz też przeszedł do historii tamtego sezonu. Lepiej po prostu zobaczyć skrót tego spotkania, niż o nim opowiadać.
Potem Hellas zremisował w arcyważnym spotkaniu przeciwko Juventusowi na wyjeździe i jak mówił sam Bagnoli wtedy po raz pierwszy poczuł, że jego zespół naprawdę może zdobyć mistrzowski tytuł. I tak też się stało. Klub pewnie kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa, powiększając jeszcze przewagę nad ligowymi rywalami. Scudetto zapewnili sobie w przedostatniej kolejce w wyjazdowym spotkaniu z Atalantą Bergamo.
Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy uśmiechniętego Bagnolego? W Bergamo, w dniu mistrzostwa – Hans Pieter Briegel
„Gialloblu” zdobyli mistrzostwo z przewagą 4 puntków przewagi nad Torino i 5 nad Interem. W 30 meczach stracili zaledwie 19 goli (!) i przegrali 2 mecze (!!), notując 15 zwycięstw i 13 remisów. W całym sezonie szkoleniowiec użył zaledwie 17 piłkarzy, grając regularnie żelazną jedenastką. Czy nie przypomina to taktyki nowego mistrza Anglii?
Co było dalej?
Hellas jako mistrz zagrał w Pucharze Europy, gdzie odpadł z poprzednim triumfatorem rozgrywek, znanym im dobrze Juventusem. Potem nastąpił powolny rozkład zespołu. W latach 80 jedynie raz sensacyjnym mistrzom udało się wejść do czołowej piątki ligi. Powodów było wiele, Verona stała w miejscu, kiedy reszta ligi rozwijała się w nieprawdopodobnym tempie. Z czasem z zespołu odchodzili kluczowi zawodnicy. Najdłużej został kapitan tego okrętu, a więc Bagnioli, który z Stadio Marcantonio Bentegodi pożegnał się w 1990 roku, odchodząc do Genoi. Wcześniej odmawiał regularnie dużo lepszym rywalom. Potem klub popadł w długi i wpadł w 3-ligową otchłań. Kibiców w Weronie ominęły złote lata 90 dla calcio.
Wspomnienie mistrzowskiej ekipy wciąż regularnie odżywa. Dwa lata temu kibice „Gialloblu” świętowali 30 lecie tamtego tytułu. Rozegrano mecz gwiazd pamiętnych rozgrywek, a w klubowym sklepie można było kupić okolicznościowego koszulki, wyglądające jak te z sezonu 1984/1985. Ciężko nie odnieść wrażenia, że dopóki Hellas nie spróbuje na chwilę zapomnieć o tamtym triumfie, dopóty następne sukcesy nie przyjdą. Na Stadio Marcantonio Bentegodi wciąż unosi się powietrze, którym oddychali kibice sprzed ponad 30 lat. I ciężko nie odnieść wrażenia, że powiew świeżości byłby dla wszystkich swoistym ukojeniem.
JAKUB MIEŻEJEWSKI