„The Special One” – tak o sobie mówił José Mourinho, kiedy w 2004 r. obejmował posadę trenera Chelsea FC. Arogancki, zarozumiały, często niezwykle irytujący, ale przede wszystkim jeden z najbardziej utytułowanych trenerów w historii piłki nożnej. Ma dopiero 55 lat, więc listę triumfów może jeszcze co najmniej podwoić. Fenomen Portugalczyka spróbował opisać jego przyjaciel i znany angielski dziennikarz Robert Beasley.
„José Mourinho. Prosto w oczy” to druga książka o portugalskim trenerze na polskim rynku, wcześniej ukazała się „Anatomia zwycięzcy” Patricka Barclaya (dwa wydania Domu Wydawniczego REBIS). Nie jest to klasyczna biografia, akcja zaczyna się dopiero w 2004 r. Wtedy właśnie zaczęła się znajomość autora z głównym bohaterem. Nie znajdziemy więc nic o okresie pracy w FC Porto czy jeszcze wcześniejszych latach (np. kiedy Mourinho był asystentem Bobby’ego Robsona w Barcelonie). Zresztą nawet po 2004 r. lata spędzone przez „The Special One” poza Chelsea też są traktowane po macoszemu. Robert Beasley to dziennikarz od lat zajmujący się Chelsea FC (pisał m.in. dla „News of the World” i „The Sun”) i opisuje przede wszystkim historię swojej znajomości z Mourinho. Poznali się już na pierwszej konferencji prasowej Portugalczyka w Chelsea, której organizacja pozostawiała wiele do życzenia:
Był to krótki i ostry wybuch, w którym skrytykowałem chaos panujący na konferencji prasowej. Jestem przekonany, że zrobiłbym to samo przy każdej innej okazji, bez względu na osobę gościa, ponieważ to, co działo się tam do tej pory, wołało o pomstę do nieba, ale muszę też przyznać, że dostrzegłem doskonałą okazję na zostanie już wtedy zauważonym przez Mourinho. Zadziałało. Nie mógł nie dostrzec mojej krótkiej, ale stanowczej interwencji. Wiedziałem, że mnie zauważył, wiedziałem, że zapamiętał, i wiedziałem, że udało mi się zrobić na nim wrażenie od samego początku. Być może pomyślał jedynie „Oho, kim jest ten upierdliwy i wyszczekany gość?” albo coś jeszcze gorszego, ale przynajmniej czymś się wyróżniłem. Jakoś trzeba było zacząć. (s. 12)
Panowie szybko znaleźli wspólny język, jednak wszystko mogło się drastycznie zakończyć, kiedy Robert Beasley opisał dokładnie próbę „podkupienia” przez Chelsea Ashleya Cole’a z Arsenalu. Na Mourinho i działaczy Chelsea posypały się kary, napiętnowała ich także mocno opinia publiczna (nie można było negocjować z zawodnikiem mającym ważny kontrakt bez wiedzy jego klubu, jeśli do końca umowy pozostawało więcej niż pół roku). Dziennikarz otrzymał nagrodę od Stowarzyszenia Dziennikarzy Sportowych za Najlepszą Sportową Publikację 2005 roku, jednak u włodarzy klubu był od tej pory na cenzurowanym.
No dobrze, a co z Mourinho? Zachował się fantastycznie. Nie miał do mnie żadnych pretensji. Pretensje miał do siebie o to, że poszedł na taki układ. (s. 42)
Tak scementowała się przyjaźń i jednocześnie układ zawodowy, z którego obydwaj czerpali korzyści. Robert Beasley miał dostęp do informacji z pierwszej ręki oraz materiałów na wyłączność, natomiast José Mourinho mógł robić kontrolowane przecieki do prasy, choćby po pierwszym zwolnieniu go z Chelsea, kiedy starał się o posadę selekcjonera reprezentacji Anglii. Książka „José Mourinho. Prosto w oczy” jest właśnie przede wszystkim opisem relacji topowego dziennikarza z wybitnym trenerem. Trochę rażą niektóre fragmenty o highlife, w jakim obracał się autor – np. o piciu drinków w najlepszych restauracjach Los Angeles w otoczeniu celebrytów. Niewiele to wnosi do narracji, a można odnieść wrażenie, że Beasley chciał się po prostu pochwalić.
Natomiast wielkim plusem książki Wydawnictwa Akurat odsłonięcie kulisów pracy dziennikarza polującego na gorące newsy do wysokonakładowych gazet. Robert Beasley zdradza nam reguły swojej pracy i konsekwencje, jakie mogą go spotkać wskutek ich nieprzestrzegania (opisuje swoją największą dziennikarską „wtopę”, kiedy to w 2013 napisał wielki artykuł o przejściu Pepa Guardioli do Manchesteru City – zbytnio zaufał newsowi od Mourinho i nie potwierdził tego w innym źródle). Oprócz rzeczy oczywistych znajdziemy w książce kilka „smaczków”, jak chociażby zakończone niepowodzeniem starania o posadę selekcjonera Anglii w 2007 r. Mamy też okazję poznać aroganckiego i walczącego ze wszystkimi Mourinho od prywatnej strony, jako kochającego męża i ojca oraz oddanego i czarującego przyjaciela. Widzimy też lojalność „The Special One”, który mimo swoich własnych kłopotów, potrafił wstawić się za przyjacielem, akurat szykanowanym przez pracodawcę. Robert Beasley przytoczył nawet treść e-maila do Mourinho, w którym stawał on w jego obronie.
Książka Wydawnictwa Akurat, mimo kilku słabszych i nudniejszych momentów, jest zdecydowanie godna polecenia. Dowiemy się z niej dużo o Mourinho, zarówno prywatnie, jak i służbowo. Powinna także zainteresować dziennikarzy sportowych, ponieważ znajdą tam wiele o kulisach tego zawodu w angielskich wysokonakładówkach. Jest dobrze napisana, czyta się ją lekko (ukłony w stronę tłumacza Macieja Wacława), dodatkowo została ładnie wydana. Okładka przykuwa uwagę, a duża czcionka ułatwia czytanie, do tego na wielki plus dwie kolorowe wkładki ze zdjęciami. Opowieść kończy się na zatrudnieniu Mourinho w Manchesterze United, więc o tym rozdziale jego życia przeczytamy dopiero w kolejnej książce. „José Mourinho. Prosto w oczy” nie jest kompletną biografią „The Special One”, lecz ciekawym wkładem do takiej kompleksowej historii życia wybitnego Portugalczyka w przyszłości.
BARTOSZ BOLESŁAWSKI