Sezon 1998/1999 był niezwykle udany dla Manchesteru United. W drodze po potrójną koronę (mistrzostwo i puchar Anglii oraz zwycięstwo w Champions League) piłkarze z Old Trafford rozegrali wiele niezapomnianych spotkań – dramatyczny dwumecz z Juventusem, półfinał FA Cup z Arsenalem okraszony genialnym golem Ryana Giggsa i wreszcie, owiany już legendą, niezapomniany finał Ligi Mistrzów z Bayernem. Wtedy zwycięską bramkę dla United zdobył Ole Gunnar Solskjaer. Nie był to jednak jedyny przypadek w sezonie, w którym Norweg zostawał bohaterem drużyny „Czerwonych Diabłów”.
Super rezerwowy daje zwycięstwo
Nazywany „Mordercą o twarzy dziecka” (The Baby-faced Assassin) zawodnik większość sezonu musiał zadowolić się rolą rezerwowego wchodzącego z ławki, gdy mecz układał się nie po myśli United. Konkurencja w ataku Manchesteru była wówczas ogromna. Znakomicie radził sobie duet Dwight Yorke – Andy Cole. Oprócz podobieństwa (obaj czarnoskórzy, krótko ostrzyżeni, niemal w tym samym wieku), łączyła ich także niezwykła skuteczność pod bramką rywali. Nie było zatem dziwne, że mogli cieszyć się pewnym miejscem w podstawowym składzie. A w odwodzie czekał jeszcze reprezentant Anglii, doświadczony Teddy Sheringham.
Mimo to obecność Solskjaera w kadrze Man Utd okazała się nieoceniona. Gdy 24 stycznia 1999 r. w 4 rundzie Pucharu Anglii los zetknął ze sobą United i Liverpool FC, trenerzy, piłkarze i kibice obu zespołów spodziewali się zaciętego meczu i zdawali sobie sprawę, że o zwycięstwie którejś z drużyn mogą zadecydować detale.
Już w 3. minucie bramkę dla zespołu z miasta Beatlesów zdobył Michael Owen, a na Old Trafford zapanowało zaniepokojenie. Pogłębiało się ono wraz z upływem czasu, gdyż aż do 88. minuty goście z Liverpoolu utrzymywali prowadzenie. Wtedy dopiero wyrównującą bramkę zdobył Dwight Yorke.
Zawodnicy „The Reds” pewnie nie zdążyli jeszcze otrząsnąć się z szoku, a już stracili drugą (jak się okazało zwycięską dla MU) bramkę. Jej strzelcem był nie kto inny jak Ole Gunnar Solskjaer. Norweg przebywał na boisku dopiero od 81. minuty, gdy zmienił Gary’ego Neville’a. Dający wygraną gol w pucharowych „The North West Derby” sprawił, że na młodego napastnika, a dziś menedżera United, spłynęło wiele pochwał. Jak się okazało było to tylko preludium do tego, co miało się wydarzyć 10 dni później.
Przed meczem
6 lutego 1999 r. drużyna United udała się na wyjazdowy mecz do Nottingham. Pochodząca z tego miasta drużyna Forest miała za sobą piękną historię (dwa z rzędu zwycięstwa w Pucharze Mistrzów w latach 1979 i 1980) i jeszcze kilka sezonów wcześniej (1994/1995) potrafiła zająć 3. miejsce w lidze, ale akurat w kampanii 1998/1999 broniła się przed spadkiem. Jak miało się później okazać – bezskutecznie.
Wyznaczenie daty meczu akurat na 6 lutego było ewenementem. Tego dnia przypadała rocznica katastrofy w Monachium, w której zginęło wielu piłkarzy Manchesteru United i innych osób związanych z klubem.
Od lat zespół z Old Trafford nie rozgrywał meczów w tym terminie. Smaczku rywalizacji dodawał też fakt, że funkcję trenera Nottingham od niedawna sprawował Ron Atkinson. „Big Ron” był bezpośrednim poprzednikiem Fergusona na stanowisku menedżera MU. Kibice „Tricky Trees” marzyli z kolei o powtórce z roku 1990, gdy Nottingham rozbiło „Czerwone Diabły” 4:0.
W składzie United z podstawowych graczy zabrakło tylko Denisa Irwina i Ryana Giggsa. Ole Gunnar Solskjaer tradycyjnie usiadł na ławce. Gol strzelony w meczu z Liverpoolem nie pozwolił mu wywalczyć sobie miejsca w podstawowym składzie.
Drużyna Forest nie miała oczywiście takich gwiazd jak David Beckham, Andy Cole, Dwight Yorke czy Jaap Stam, ale w ich podstawowej jedenastce znalazło się kilku znanych zawodników. W bramce stał niemal 40-letni, były reprezentant Anglii Dave Beasant, w obronie solidny Steve Stone, a w ataku Pierre van Hooijdonk i Jean-Claude Darcheville. United był zdecydowanym faworytem tej potyczki. Przemawiała za nim także statystyka. W 104 poprzednich meczach między tymi drużynami MU wygrał 47 razy, a Nottingham – 33. Tego jednak, co wydarzyło się w ciągu następnych 90 minut na City Ground, nie spodziewał się nikt.
Wielkie strzelanie w Nottingham
Kanonadę w Nottingham rozpoczął już w 2. minucie Dwight Yorke — dośrodkowanie Beckhama bez większych problemów zamienił na gola. W 6. minucie gospodarze wyrównali – autorem gola był Alan Rogers. Minęła zaledwie minuta i goście (grający w białych koszulkach) znów prowadzili. Bramkę zdobył drugi z „bliźniaków” – Andy Cole.
Wynik 2:1 utrzymał się do przerwy. Po zmianie stron najpierw (w 49 minucie) trafił Cole, dobijając strzał Yorke’a, a później (66 minuta) sam Yorke wpakował piłkę do pustej bramki. Mecz był już właściwie rozstrzygnięty. Z takiego założenia wyszedł też Ferguson i ściągnął z boiska Blomqvista, Keana i Yorke’a, a na ich miejsce wprowadził Curtisa, Butta i Solskjaera.
Norweg wszedł na boisko w 71. minucie. Ot, zwykła zmiana w meczu, w którym wynik jest przesądzony. Co może myśleć trener, wprowadzając rezerwowego napastnika przy wyniku 4:1? Z pewnością chce, żeby gracz utrzymał się przy piłce na połowie rywala, może przeprowadził 2-3 akcje w ofensywie, ewentualnie strzelił jedną bramkę.
Solskjaer pokazał jednak, że nie ma zamiaru ograniczać się do takiego minimum.
W 80. minucie po dośrodkowaniu Gary’ego Neville’a musiał tylko dołożyć nogę, aby zdobyć swoją pierwszą, a piątą bramkę dla United. W 87. minucie po nieudanej pułapce ofsajdowej obrońców Nottingham Norweg znalazł się sam na sam z Beasantem i na raty pokonał doświadczonego golkipera.
W 90. minucie Solskjaer skompletował klasycznego hat-tricka, mocnym strzałem nie dając szans totalnie sponiewieranemu tego dnia Beasantowi. Czwarty gol autorstwa Ole i zarazem ósmy dla Manchesteru padł już w doliczonym czasie gry. Końcowy wynik 8:1 był nie tylko najwyższym zwycięstwem „Czerwonych Diabłów” w pamiętnym sezonie, ale również najwyższą wyjazdową wygraną w całej historii Manchesteru United.
Po meczu
Szczęśliwy Solskjaer schodząc z boiska, wziął na pamiątkę piłkę, którą rozgrywany był mecz, grzecznie pożegnał się z sędziami i nawet przybił piątkę z załamanym Dave’em Beasantem. Trener Nottingham w asyście ochroniarzy szybko udał się do szatni. Zamiast jednak posypać głowę popiołem i przeprosić fanów za katastrofalny wynik, powiedział w wywiadzie, że obie drużyny stworzyły fascynujący dziewięciobramkowy dreszczowiec („nine-goal thriller”) i dodał żartobliwie:
Takie podejście do sprawy rozgniewało wielu fanów „Tricky Trees”. Atkinson dotrwał do końca sezonu jako trener Nottingham, ale wraz z końcem rozgrywek postanowił definitywnie zakończyć trenerską karierę. Dla United opisywane spotkanie było teoretycznie tylko zwykłym meczem o ligowe punkty, ale pozwoliło ono piłkarzom Fergusona nabyć jeszcze większej pewności siebie, która tak bardzo przydała się w meczach decydujących o zdobyciu potrójnej korony.
Po latach
Andy Cole, który w meczu na City Ground zdobył „tylko” dwie bramki, przyznawał po latach, że właściwie wszyscy zawodnicy mieli niezwykle wysokie mniemanie o umiejętnościach Norwega i byli pod wrażeniem jego gry:
Sam bohater tamtego meczu przyznaje, że nie liczył nawet tego dnia na wejście na boisko.
Dostał jednak szansę, którą wykorzystał najlepiej, jak potrafił. I choć najważniejszą bramką zdobytą przez OGS dla „Czerwonych Diabłów” był z pewnością gol zdobyty w finale Ligi Mistrzów, to jednak swoim krótkim, ale jakże efektownym występem na stadionie Nottingham Forest, zapisał jeszcze jedną złotą kartę w dziejach Manchesteru United.
JAKUB TARANTOWICZ