Drogą Cha Bum-kuna
Hwang Sun-hong, piłkarz, który tak popsuł nam mistrzostwa, 10 dni po meczu z Polską obchodził 34. urodziny. W Korei Południowej miał status gwiazdy. Wcześniej reprezentował swój kraj na trzech mundialach. We Włoszech zagrał w dwóch meczach, w Stanach Zjednoczonych w trzech (strzelił gola w słynnym meczu z Niemcami, w którego trakcie Stefan Effenberg pokazał swoim kibicom środkowy palec), a we Francji nie wszedł na boisko ani razu z powodu kontuzji.
Rozgrywany w ojczyźnie turniej był ukoronowaniem kariery reprezentacyjnej Hwanga. Wprawdzie nie osiągnął wtedy najwyższej formy fizycznej (w każdym z meczów, w których wystąpił, był albo zmieniany albo wprowadzany z ławki), ale selekcjoner Guus Hiddink doceniał jego odpowiedzialność taktyczną, nienaganną technikę i wpływ na kolegów (był najstarszy w drużynie). Poza strzeleniem bramki Polsce, wykorzystał też swoją „jedenastkę” w ćwierćfinałowym konkursie rzutów karnych z Hiszpanią.
Hwang urodził się w hrabstwie Yesan w zachodniej części kraju. Droga na szczyty koreańskiej piłki wiodła przez Uniwersytet Konkuk. Stamtąd nie trafił jednak bezpośrednio – tak jak większość jego rodaków – do rodzimej K-League. Wybrał bowiem drogę swojego wielkiego poprzednika Cha Bum-kuna, który w latach 80-tych został gwiazdą Bundesligi. Hwang wyjechał więc do Europy. Najpierw występował w rezerwach Bayeru Leverkusen, a potem w drugoligowym Wuppertalu. W sezonie 1992/93 dla Die Löwen zdobył nawet trzy gole. Podbój Niemiec zatrzymała ciężka kontuzja.
Po wyleczeniu urazu karierę kontynuował w ojczyźnie. 5,5 roku spędził w Pohang Steelworks. Potem był graczem Cerezo Osaka, Suwon Samsung Bluewings, Kashiwy Reysol i Jeonnam Dragons. Z zawodowym uprawianiem futbolu pożegnał się w 2002 roku, kilka miesięcy po tak udanych dla niego mistrzostwach świata.
DOMINIK GÓRECKI