Część Gedanistów trafiła do obozu Grenzdorf (Graniczna Wieś) – oto relacja syna znanego działacza polonijnego, rozstrzelanego 22 marca 1940 r., Maksymiliana Kempińskiego (syn też miał na imię Maksymilian), opisująca początki organizacji tego strasznego miejsca:
Moje przesłuchanie było bardzo krótkie: – Jesteś Polakiem? – Tak. – Wyrzekniesz się polskości i wstąpisz do Hitlerjugend? Po moim: – Nie! – musiałem przełożyć się przez krzesło i wtedy otrzymałem pałką niezliczoną ilość razów. Gdy wyszedłem na korytarz, natknąłem się na wielu rodaków, którzy oczekiwali tu swojej kolejki […]
Dnia 13 września zawieziono mnie wraz z grupą rodaków do obozu w Nowym Porcie, gdzie nas ostrzyżono. Następnie powróciliśmy do Viktoriaschule, po czym zawieziono nas ciężarówkami do obozu w Grenzdorf. Pamiętam, było nas 72 więźniów, pierwszych Polaków, którzy przybyli do obozu.
Umieszczono nas w baraku pozbawionym łóżek, stół, krzeseł, pieców, a nawet słomy. Zanim ją przywieziono, spaliśmy początkowo na gołej podłodze. Dalej stał drugi barak, w którym mieściła się kuchnia i stołówka dla SS-owców, magazyny żywnościowe, kancelaria, wydzielona potem kuchnia sztabowa, pokoje mieszkalne dla sztabu oraz ubikacje dla więźniów. Pod kuchnią był magazyn na ziemniaki i bunkier. Naprzeciwko naszego baraku zbudowaliśmy trzeci, przeznaczony dla rzemieślników oraz magazyn na narzędzia.
Byliśmy wraz z kolegą Rudolfem Goronckiem najmłodsi w tym gronie więźniów, toteż zostaliśmy wyznaczeni na gońców i pucybutów dla SS-owców. Do moich obowiązków należało sprzątanie
pomieszczeń mieszkalnych sztabu, kancelarii oraz stołówki SS oraz czyszczenie mundurów i butów SS-owców […]
Przypominam sobie, że początkowo musieliśmy w czasie obiadu ustawiać się przed kuchnią, robiąc koło. Miski otrzymywaliśmy przez okno. Trzeba było zawartą w nich zupę wypić w biegu, by stając ponownie przed oknem oddać puste naczynie. Kto nie zdążył lub po otrzymaniu razów rozlał zupę, pozostawał bez obiadu. […]
Śmierć zebrała w czasie wojny wśród Gedanistów obfite żniwo. W trakcie obchodów 50-lecia Gedanii na terenie stadionu przy ul. Kościuszki ustawiono kamień z umieszczoną na nim tablicą. Poświęcono go pamięci 75 członków Klubu Sportowego Gedania – ofiar hitleryzmu, bojowników o polskość Gdańska. Waldemar Moska naliczył ich 121, a może ich być jeszcze więcej. Wobec braku pełnej listy członków klubu żadna z podanych wyżej liczb nie odzwierciedla rzeczywistych strat ludzkich. Ale śmierć tak wielu członków nie oznaczała, że pozostali przy życiu, nawet w niewoli i uwłaczających warunkach bytowania, poddali się. Prawdziwym przejawem zwycięstwa nad hitlerowcami, wojną i cierpieniem były rozgrywki sportowe, jakie toczyły się mimo zakazu na terenie Generalnej Gubernii, w obozach jenieckich, czy koncentracyjnych. W odniesieniu do Gedanii mamy jedno takie świadectwo, którego nie udało się niestety potwierdzić, ale które na koniec warto zacytować. Może kiedyś znajdziemy potwierdzenie lub zaprzeczenie słów R. Bellwona, choć niby dlaczego mielibyśmy mu nie wierzyć?
Ale były i chwile radosne w obozie. Udało nam się namówić naszych wychowawców, że będziemy grali w piłkę nożną. I np. w Sachsenhausen, w tej osławionej mordowni grała drużyna KS Gedania. Wygraliśmy Mistrzostwa w obozie. Graliśmy z reprezentacjami Polaków, Czechów, Niemców. Ten sport, ta świadomość, że jesteśmy członkami polskiego klubu, tym się chlubiliśmy. Spotykałem na terenie obozu wielu sportowców Niemców, też ze sławnych klubów, którzy wiedzieli co to jest Klub Sportowy Gedania i którzy umieli go