Środowisko kibiców to zbiór skrajności. Są wśród nich prawdziwi „ultrasi”, którzy za klub mogą lać się po pyskach, ale są również osoby, które kibicowanie sprowadzają do obejrzenia meczu z pilotem w ręku, albo sprawdzenia wyniku na livescore. Nasz dzisiejszy rozmówca to postać kontrowersyjna, ale pokazująca przywiązanie do klubu. Poznajcie Marcina Synoradzkiego.
Na wstępie chciałbym podziękować za to, że zgodziłeś się na wywiad. Zacznijmy od banału. Skąd wzięła się twoja pasja do kibicowania i dlaczego to właśnie United podbiło twoje serce?
Zaczęło się od Mistrzostw Świata w Meksyku 1986, kiedy zafascynowała mnie reprezentacja Anglii i jej kapitan Bryan Robson. Z wypiekami na twarzy oglądałem w nocy mecze tej reprezentacji, przeżywając mocno oszustwo Maradony w ćwierćfinale. Następnie były Mistrzostwa Europy w 1988, gdzie już byłem mocno zapalonym kibicem Albionu, a moim ulubieńcem był właśnie „Captain Marvel” i zacząłem się interesować gdzie gra. Stąd się wzięło zainteresowanie Manchesterem United. Zacząłem czytać o klubie, poznawać historię.
Zafascynowało mnie to wszystko, tragedia w Monachium, Puchar Europy 1968, George Best, Bobby Charllton, Denis Law, ponad 20-letnie czekanie na zdobycie Mistrzostwa Anglii. Zacząłem kibicować chyba w najlepszym momencie, był to sezon 1989/90, United w lidze zajął dopiero 13 miejsce w tabeli, ale Alex Ferguson będąc w trakcie „czyszczenia stajni Augiasza” zdobył pierwsze trofeum, FA Cup 1990. Potem już wszystko poszło z górki, pierwsze Mistrzostwo po 26-latach przerwy, Puchary Europy i przede wszystkim strącenie Liverpool z ich pierd… grzędy cytując Sir Alexa.
Jaka jest różnica pomiędzy kibicowaniem kiedyś i teraz? jak zmieniały się trybuny?
Teraz niestety na stadionach Premier League jest po prostu słabo. Czołowe kluby nastawiły się na turystykę, stały się globalnymi markami. Znacznie bardziej interesujący jest np. kibic z Chin, który zostawi fortunę w Megastore i pójdzie na mecz jak do teatru obejrzeć spektakl. Taki kibic nie pośpiewa z innymi, bo nie zna przyśpiewek, najwyżej co krzyknie kilka razy „United”. Kiedyś stadion był bastionem lokalnego fanatyzmu, teraz jest tylko areną zmagań milionerów. Kiedyś kibice stali razem, blisko siebie tworząc specyficzny klimat na stojących trybunach. Po raporcie lorda Taylora w latach 90-tych przebudowano trybuny tak, że mamy miejsca wyłącznie siedzące. To był pierwszy krok zabijający atmosferę, potem turyści spowodowali dalsze spustoszenia.
A jak sytuacja wygląda wśród lokalnych fanatyków?
Środowisko najzagorzalszych kibiców obecnie nastawiło się na mecze wyjazdowe, gdzie jeździ konkretna ekipa od lat i jest świetna atmosfera. Tutaj nie ma przypadkowych osób, bo takie nie kupią biletu. Zabawne, że dużo lepsza zabawa i klimat jest w pubach przed meczem (polecam Bishop Blaize z Petem Boyle’m, ale to większość fanów United pewnie wie), niż na samym stadionie. Cóż, takie czasy i wypada się do tego przyzwyczaić, bo raczej nie ma szans na zmianę tego. Mi brakuje tego ogromnie.
Wracając do Twojej osoby – czy jesteś w stanie policzyć, na ilu meczach byłeś?
Byłem na kilkudziesięciu meczach, zarówno w Anglii jak i w Europie. W latach 90-tych dużo jeździłem za United, miałem dobry kontakt z Lee Swettenhamem i razem ruszaliśmy na spotkania (obecnie dziennikarz Manchester Evening News), potem zaczęło się dorosłe życie, praca i problemy z tym związane, brakowało już czasu, nierzadko także pieniędzy i dużo rzadziej mogłem sobie pozwolić na wyjazdy.
A jak wyglądał pierwszy raz? Podobno jego się nie zapomina
Pierwszy mecz, jaki zaliczyłem to był na wyjeździe, czyli w Warszawie. Półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów, przecisnąłem się do grupy Anglików i takim sposobem wszedłem na trybunę angielską. Emocje olbrzymie, wreszcie z bliska zobaczyłem swoich idoli pokonujących Legię 3:1. Pamiętam także mój pierwszy mecz na Old Trafford przeciwko Derby County, niestety porażka 2:3, ale zobaczyłem gole Cantony i Solskjaera. Wtedy też po raz pierwszy spotkałem Pete’a Boyle’a, mojego dobrego kumpla z którym mam stały kontakt.
A poza nimi? Jakie mecze wspominasz najlepiej?
Dobrze też wspominam wypad do Rotterdamu na mecz z Feyenoordem, kiedy bronił jeszcze Jerzy Dudek, Andy Cole zapakował mu wtedy hat-tricka. Rotterdam był wprost zalany przez kibiców United, przyjechało wówczas około 30-40 tysięcy i atmosfera zarówno przed i w trakcie meczu była absolutnie fantastyczna. Na stadionie fanów Feyenoord było dużo mniej od kibiców MUFC, czuliśmy się jak w domu.
Kiedyś dużo łatwiej było się także dostać do piłkarzy, bez problemów porozmawiałem np. z Peterem Shiltonem przed meczem ligowym, kiedy wysiadł z autokaru przed bramą stadionu, czy Gary Linekerem na treningu reprezentacji Anglii. Z aktualnych czasów dobrze wspominam finał Pucharu Europy z Ajaxem Amsterdam
i ostatnie derby z Liverpool wygrane 2:1.
Tutaj wreszcie atmosfera na Old Trafford przypominała tę z lat 90-tych, kiedy dosłownie cały stadion na stojąco oglądał i dopingował zespół. Bardzo fajne też było zwycięstwo w doliczonym czasie z Arsenalem 2:1, uchwyciłem na video gola Fellainiego,
oraz wyjazd do Kaliningradu na mecz Mistrzostw Świata Rosja 2018 pomiędzy Anglią i Belgią.
Dziś wyjazd na mecz to raczej wycieczka i piknik. Jak to wyglądało kiedyś?
W latach 90-tych było jeszcze groźnie na ulicach przed i po meczach. Było parę gonitw w tę i w drugą stronę, ale nie byłem agresorem, raczej unikałem jakichkolwiek starć. Nie raz i nie dwa stoliki, krzesełka, kamienie latały mi nad głową. Potem się to już ucywilizowało, co jest na pewno dobrym kierunkiem. Teraz pozostały starcia słowne, co bardzo lubię. Zwłaszcza z kibicami Liverpool i City.
Mam też ciekawą historię, kiedy omal nie przyniosła poważnych konsekwencji. Pierwszy mecz sezonu, niedawno otwarty nowy St.Mary Stadium, mecz na żywo w Sky Sports przeciwko Wolverhampton, w składzie debiutujący Tomasz Hajto, a na trybunach blisko 25 tysięcy kibiców. Jechałem wówczas do Anglii autokarem, podróż się przedłużyła, przyjechałem zaledwie godzinę przed meczem. Miałem dużą torbę, teraz by mnie w ogóle z nią nie wpuścili na mecz. Kupiłem bilet, wszedłem na trybunę, pod krzesełko schowałem torbę. Spotkanie się rozpoczęło, a tu telefon od znajomych, czy już dojechałem na miejsce, bo czekali na mnie. Na trybunach było głośno, to wyszedłem pod nią, rozmawiałem 2-3 minuty. Wracam, patrzę — a tu ewakuacja trybuny, stewardzi już wyganiali ludzi. Podchodzę i mówię, że to jest moja torba, że tam nie ma żadnej bomby, a steward do mnie „masz chłopie olbrzymie szczęście bo za 10 sekund byśmy ogłosili alarm bombowy i ewakuowali cały stadion”. No cóż, pewnie byłbym na okładce „The Sun” jako terrorysta z Polski, który nie lubi Tomka Hajto.
Jesteś szczęśliwym posiadaczem karnetu i własnego miejsca na trybunach. Czy było łatwo go zdobyć?
Czekałem trzy lata na liście rezerwowej. W tym sezonie udało mi się zakupić karnet, mam teraz własne krzesełko na North Stand w bardzo dobrym miejscu na wszystkie mecze domowe. To oczywiście wiele ułatwia i daje satysfakcję. Po pierwsze nie muszę walczyć o bilety na mecze, po drugie daje potężny bonus na mecze wyjazdowe.
Znajomość z Pete Boylem oraz tak długi staż kibicowania na pewno ułatwił poznanie piłkarzy. Dziś kibice (głownie z Azji) wyczekują z notesami pod stadionem czekając na autografy od piłkarzy. Jak to wyglądało u Ciebie?
Spotkałem osobiście kilku piłkarzy. Bardzo przyjemne wrażenie sprawił Pat Crerand, którego spotkałem jeszcze w latach 90-tych, legenda ze starych lat oraz Denis Irwin. Pete Boyle zaprosił mnie do Bishop Blaize, gdzie prowadził „Wieczór z Legendą”, którą był właśnie Denis. Mnóstwo anegdotek, historii z szatni, fantastyczny wieczór. Tam także udało mi się wylicytować koszulkę z autografem Erica Cantony, gdyż po spotkaniu była aukcja oryginalnych pamiątek związanych z Manchester United. Generalnie nie jestem zwolennikiem „ganiania” za zawodnikami, nie biegałem za autografami i wspólnymi fotkami, i tak mają wiele roboty przy tym. Znacznie bardziej wolę właśnie takie spotkania z byłymi gwiazdami w pubach, na które będę się częściej wybierać.
Ostatnio wokół klubu jest wiele niepewności wobec posady trenera (wywiad był przeprowadzony przed meczem z Chelsea). Co o tym sądzą trybuny?
O zwolnieniu piszą przede wszystkim gazety, a są to zazwyczaj steki bzdur niepoparte żadną konkretną wiedzą o tym, co się dzieje wewnątrz klubu. Kibice, zwłaszcza na forach także ogromnie krytykują Mourinho, ale w 95% są to fani „Football Managera”, którzy co tydzień nawołują do zmiany trenera i kupna Messiego, Ronaldo i Neymara. Na samym Old Trafford Mourinho ma olbrzymie wsparcie, na każdym meczu kibice dają temu głos. Prawdziwi kibice wiedzą, że jest bardzo niesprawiedliwie traktowany przez media i niesłusznie atakowany.
A jak to wygląda w porównaniu do poprzednich trenerów?
Ani David Moyes, ani Louis van Gaal nie mieli takiego wsparcia. Tutaj objawiła się wielka siła kibiców Man Utd, nasz trener jest atakowany ze wszystkich stron, to my staniemy murem po jego stronie. Porównajmy np. ostatnie sezony Mourinho i Kloppa. Wg mediów Jose to jeden wielki nieudacznik, którego należy natychmiast zwolnić, a Jurgen to trenerski geniusz, który odmienił świat piłki nożnej. Obaj trenerzy wydali podobne sumy pieniędzy w ostatnich latach, Mourinho w tym czasie zdobył trzy trofea i zajął drugie miejsce w najsilniejszej lidze świata, zdobywając tytuł vice mistrza Anglii. Klopp z kolei przegrał ostatnie 6 finałów swoich drużyn (3 z Borussią i 3 z Liverpool), w lidze zajął zaledwie 4 miejsce, ledwo załapując się do Ligi Mistrzów. W ostatniej edycji LM przegrał w finale, ale nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek za to otrzymał tytuł „vice mistrza Ligi Mistrzów”, jest wprost odwrotnie – drugie miejsce to największy przegrany rozgrywek.
We współczesnym futbolu liczą się trofea, a nie styl. Klopp w łyżwiarstwie figurowym miałby wspaniałe osiągnięcia, ale w futbolu to na razie w rubryce „puchary” ma okrągłe zero. O jednym bym zapomniał, gablocie trofeów Liverpool. W tejże gablocie obecnie mamy stertę kurzu, sprzątaczkę, która robi porządki i Kloppa, który poklepuje ją po plecach.
Zmieńmy temat. Jakiś czas temu „zasłynąłeś” na Twitterze przez swoje dobitne komentarze o FPL i wybierania piłkarzy Liverpoolu czy City. Wywołało to sporą burzę, a spora część komentujących nie była Tobie przychylna. Czy podtrzymujesz stanowisko, ze kibic United nie powinien „korzystać” z piłkarzy największych rywali?
Oczywiście. Rozumiem iż FPL to jest zabawa, ale dla mnie nie do przyjęcia jest „używanie” piłkarzy City, Liverpool w moim składzie. Pomimo, iż jest to zabawa, to każdy chce wygrać i dobrze zapunktować. Wiadomo, że piłkarze największych rywali United dobrze grają, a co za tym idzie, dobrze punktują, a my z tego się cieszymy. Jeśli mam w składzie np. takiego Aguero, to po to, aby nabił mi punkty. Aby tak się stało, to musi strzelać bramki, jak strzela bramki, to City wygrywa. Jak wygrywa, to dla Manchesteru United nie jest to dobra wiadomość.
Dla mnie jest to odpowiednik takiego małego kibicowania City i Liverpool, bo wstawiamy piłkarzy z tych klubów po to, aby zdobywali punkty. A ja nie chcę się cieszyć z tego, że Aguero i Salah strzelają gole. Są pewne zasady, których nauczyłem się w latach 90-tych na Old Trafford od Pete Boyle’a i ekipy fanów wywodzących się jeszcze z lat 70-tych i ich się trzymam – jak najdalej od Liverpool, City i Leeds. Nigdy im nie kibicuję zarówno w Premiership, jak i w Europie, a każda ich porażka czy strata punktów napawa mnie radością. Jedyne co, to nie życzę im spadku, bo wolę się cieszyć po zwycięskich derbach i mieć z tego ogromną satysfakcję. Jestem kibicowskim ortodoksem i tak po prostu już jest – Liverpool, City i Leeds to są dla mnie kluby skażone i nigdy, przenigdy nie będę kibicować im w żadnym aspekcie.
Jedyne co bym w tamtym kontrowersyjnym poście zmienił, to samą końcówkę, w której pisałem o waleniu się gumowym młotkiem w łeb. Tu nieco poniosły mnie emocje, każdy ma własny rozum i niech to oceni po swojemu. Dla mnie jest to nieakceptowalne.
Jak myślisz, dlaczego kultura kibicowania United w Polsce się rozmywa? Czy widzisz szansę na powrót do dawnej popularności lokalnych ruchów kibicowskich?
Tutaj mam stosunkowo małą wiedzę, nie uczestniczę w ruchu kibicowskim, nie jeżdżę na zloty czy spotkania z powodu braku czasu. Jednak ostatnio pojawił się pomysł od chłopaków z Łodzi, aby w przyszłym roku zorganizować duży zlot kibiców. Ja zaoferowałem się, aby pośredniczyć w rozmowach z jakąś legendą klubu, aby uświetnić ten zjazd. Mogę ujawnić nieco tajemnicy, iż jestem już po pierwszych rozmowach z Pete Boylem, który już potwierdził chęć przyjazdu do Polski i spotkania się z polskimi kibicami United, aby przedstawić kulturę kibicowania w Manchester oraz z Brianem McClairem, który jest także zainteresowany, aby przyjechać do Łodzi. Myślę, iż byłoby to nie lada wydarzenie, niemające jeszcze miejsca w polskim ruchu kibicowskim związanym z Manchester United. Jest sporo warunków do spełnienia, ale myślę, iż jest to wszystko do przeskoczenia.
Nie uczestniczysz w ruchu kibicowskim, ale byłeś jednym z protoplastów tej kultury w naszym kraju. Czy to prawda, że chciałeś założyć stowarzyszenie kibiców w Polsce.
Rozpoczynałem ruch kibicowski Manchester United w Polsce. W latach 90-ych przez kilka lat wydawałem kilkudziesięciostronicowy miesięcznik o United, w którym sam tłumaczyłem wszystkie teksty. Prenumerowałem angielskie czasopisma „Shoot”, „Match”, „90 Minutes”, stamtąd brałem artykuły i wywiady, wysyłałem także mecze United. Od początku jak tylko powstała Premiership miałem w Polsce dekoder Sky Sports i nagrywałem mecze na kasetach video, które potem rozsyłałem po całym kraju. Wówczas to było jedyne źródło dla wielu, aby zobaczyć United w akcji, gdyż dopiero pod koniec lat 90-tych Canal+ transmitował mecze. Uzbierało się ponad 500 kaset z meczami, leżą nadal w kartonach na strychu.
Ogłaszałem się w tygodniku „Piłka Nożna” i w telegazecie na stronach sportowych, Internet wówczas dopiero raczkował. Wysyłałem kilkadziesiąt egzemplarzy magazynu po całej Polsce (jak kogoś ciekawi, to proszę napisać mail na adres marcin@red-devils.pl to wyślę archiwum). Grono odbiorców rosło, to pomyślałem, aby otworzyć polski oficjalny branch kibiców.
Dlaczego się nie udało? Dziś funkcjonuje oficjalne stowarzyszenie.
Napisałem do klubu, dostałem odpowiedź, iż powinienem mieć – nie pamiętam już dokładnie – bodajże 100 czy 150 aktywnych członków płacących składkę. Nie było wówczas to realne, składka wynosiła kilkadziesiąt funtów. Pomysł upadł, ale po latach ktoś inny tym się zajął i tym razem wypaliło. Na pewno jest to pozytywna działalność i cieszę się, iż powstało oficjalny klub kibica Manchester United. Jeszcze nie należę do niego, ale planuję się zapisać. Z dużym opóźnieniem, ale jednak.
Kibice United funkcjonują na całym świecie. Na pewno masz wielu znajomych kibiców z innych krajów.
Tak, mam wielu znajomych kibiców, utrzymujemy kontakt głównie przez Internet. Teraz popularne są grupy kibicowskie na Facebook. Byłem na kilku, ale czytając posty ludzi (a raczej dzieci), nie mających pojęcia o kibicowaniu wypisałem się z nich. Dziś udzielam się tylko na www.facebook.com/groups/KIBICEMANCHESTERUNITED Rafi z ekipą trzyma wysoki poziom, codziennie wiele ciekawych postów, a ludzie w komentarzach także powoli zyskują świadomość, że kibicowanie to nie jest narzekanie co mecz, tylko po prostu styl życia i wspieranie klubu, trenera, piłkarzy niezależnie od okoliczności, bo to jest część nas samych.
Jak wygląda na tle innych krajów to zbytnio nie wiem, utrzymuję kontakty przede wszystkim z polskimi i angielskimi kibicami. W przypadku innych sportów mam sporadyczny kontakt z kibicami z USA, zaliczyłem mecze wszystkich czterech wiodących dyscyplin – MLB New York Mets, NBA Miami Heat,
NHL Florida Panthers
NFL San Francisco 49ers.
Teraz czekam na start MLS i nowego klubu Inter Miami, którego właścicielem jest David Beckham i na pewno wybiorę się na mecz tej drużyny.
Wracając do trybun. Home, Away czy Eurotrip?
Każda z opcji jest dobra. Home, bo wiadomo Old Trafford, „Theatre of Dreams”. Away, bo rewelacyjna atmosfera (teraz lecę na derby na Etihad 11.11 po 3 punkty), a Eurotrip bo zawsze była wspaniała zabawa przed i po meczu.
A jaki wyjazd był najbardziej egzotyczny?
Najbardziej egzotyczny nie był związany z ani z United, ani z Anglią. Był to mecz Pucharu Gwadelupy na Karaibach, gdzie spotkała się czwartoligowa ekipa La Fregate Des Haies z trzecioligowym zespołem Petit-Canal.
Byłem tam na urlopie trzy lata temu i wieczorami mieszkając blisko, przejeżdżałem obok boiska, gdzie trenowała miejscowa drużyna. Ze względu na pogodę wszyscy trenują przy sztucznym świetle wieczorami. Poznałem trenera, pogadaliśmy i zaprosił mnie na najbliższy mecz.
Pojechałem samochodem 60 kilometrów na to spotkanie, niestety „moja” drużyna przegrała aż 6:0 z silniejszym rywalem. Poziom tego meczu był na odpowiednikiem naszej B klasy, ale zabawa była dobra. Czekałem tylko, aby jakiś szaman zakopał zdechłego koguta w bramce, aby przyniósł szczęście gospodarzom. Lubię też jeździć na wyjazdy z reprezentacją Anglii, której także kibicuje zagorzale, świetnie wspominam mecze Euro 2012 w Kijowie, ze Szwecją
i Włochami w ćwierćfinale ME,
polecam zwłaszcza ten drugi filmik. Anglicy naprawdę umieją się fantastycznie bawić podczas wyjazdów i tutaj zawsze jest „ogień”
Ostatnio oficjalny profil klubu wyróżnił Cię przez udostępnienie twojej kolekcji koszulek. Od kiedy je zbierasz?
Koszulki zacząłem zbierać w 1991 roku, kiedy kupiłem pierwszą domową, była to jeszcze adidasa ze starym, klasycznym znaczkiem. Jest ona dla mnie szczęśliwa, zawsze ubieram ją na mecze United. Mam ją w idealnym stanie i wzbudza zawsze zainteresowanie kibiców, którzy często się mnie pytają skąd ją mam. A ja ją mam od 27 lat. Moją kolekcję „budowałem” sezon po sezonie. Kiedyś było nieco łatwiej, każda koszulka była używana przez dwa lata, czyli co sezon pojawiała się tylko jedna. Teraz co roku wychodzą trzy modele i są znacznie droższe, pierwsza kosztowała 30 funtów, teraz płacę po 65f za sztukę. Do większości koszulek mam także spodenki i getry, gdyż kupowałem kompletne stroje. Oczywiście są to same oryginały, brzydzę się podróbkami, bo kupowanie takiego czegoś to jest okradanie własnego klubu.
Najważniejsza to pewnie ta, na której autograf złożył sam Eric The King
Rzeczywiście najcenniejszym okazem jest oryginalna koszulka Erica Cantony z autografem w specjalnej ramce z podświetleniem, którą wylicytowałem na aukcji podczas „Wieczoru z Legendą – Denisem Irwinem” w Bishop Blaize dwa lata temu. Zapłaciłem kilkaset funtów, ale teraz jest warta jeszcze więcej, może nawet 1000 funtów.
„The King” po przyjściu do United odmienił cały klub, wprowadził do zespołu mentalność zwycięzcy. Kolejne tytuły, puchary były efektem „katalizatora Cantony”. Kocham Erica nad życie, jest moją „everlasting love” i absolutnym idolem. Uważam go za najdoskonalszego i kompletnego piłkarza, nie tylko za umiejętności jakie prezentował, ale także za zmianę mentalności drużyny i całego klubu. Niewiele było takich zawodników w historii futbolu. Jestem wychowankiem Chojniczanki, kiedyś tam grałem w niższych ligach, teraz amatorsko gram w niższych klasach piłkarskich i zawsze gram tylko i wyłącznie z numerem 7 tak jak mój idol.
No właśnie, legendarna 7. Teraz niestety chyba jest to bardziej numer przeklęty. Dlaczego piłkarze nie radzą sobie z presją tego numeru?
Jeśli chodzi o numer 7 w Manchester United, to od czasów Besta (choć on ponad połowę meczów w Man Utd zagrał z nr 11) stał się legendarny, choć tak naprawdę legendą stał się dopiero później i grę Besta z tym numerem wówczas do tego podpięto. Potem z 7 grał Steve Coppel i Bryan Robson, który po wprowadzeniu stałych numerów w Premier League (93/94) oddał go na stałe Cantonie. Wcześniej Eric w pierwszym sezonie (92/93) grał już z nr 7, ale gdy w składzie pojawiał Robson (to było tylko kilka meczów), to właśnie Bryan używał siódemki, a Eric innych numerów (z tego co pamiętam, to 9 lub 11).
Właśnie od czasów „Eric The King” ten numer stał się legendą, a ten stan utrwaliła gra Davida Beckhama i Cristiano Ronaldo. Wówczas przypomniano sobie o 7 Besta, pojawiło się wiele pamiątkowych koszulek właśnie z takim cyklem numeru i kolejnych nazwisk. Z numerem Beckhama wiąże się ciekawa historia. Zaczynał wchodząc jako młody chłopak do zespołu z nr 28, rok później grał z 24. Następnie wywalczył stałe miejsce w składzie (sezon 96/97) i dostał prestiżowy numer 10. Latem przed sezonem 97/98 do Becksa zadzwonił Alex Ferguson i oznajmił, iż zabiera mu numer, gdyż do klubu dołącza Teddy Sheringham, który zawsze grał z „dychą”. Becks był rozżalony, ale nie miał wyjścia i wziął wolną siódemkę po Cantonie, tak więc trochę przypadkiem stał się posiadaczem tego numeru.
Ronaldo dołączył do United przed sezonem 03/04 i początkowo chciał grać z nr 28, z którym występował w Sportingu Lizbona. Ale to ponownie SAF zadecydował o numeracji i wręczył koszulkę z siódemką młodemu Cristiano. Jak widzimy, legendzie numeru 7 najwięcej zawdzięczamy Alexowi Fergusonowi, który decydował kto będzie grał z jakim numerem i dobremu sercu Bryana Robsona, który odstąpił swoją koszulkę.
Potem niestety nastąpił dramatyczny zjazd w dół piłkarzy grających z tym numerem. Michael Owen był wiecznie kontuzjowany, zapamiętamy go jedynie z bramki na 4:3 w doliczonym czasie gry z Man City. Następnie na jeden sezon numer wziął Antonio Valencia, który po roku przeciętnej gry powrócił do wcześniejszego numeru 25, z którym występuje do dzisiaj. Kolejni dwaj zawodnicy byli i są wielkim rozczarowaniem, a każdego obwieszczano wielkim sukcesorem „Wielkich Siódemek”. Angel di Maria i Memphis Depay niczym się nie wyróżnili i szybko zniknęli z klubu pozostawiając raczej złe wspomnienia o swojej grze. Aktualnym posiadaczem legendarnego numeru jest Alexis Sanchez, który także zawodzi, wszyscy spodziewaliśmy się zupełnie czegoś innego. Ale jemu daję jeszcze szansę i wierzę, że pokaże umiejętności godne tego numeru.
Wracając od tematu podróbek – nie wszyscy kupują licencjonowane koszulki.
Pieniądze wydane na koszulkę trafiają w procencie do klubu, na podróbkach zarabiają tylko złodzieje. Kupując oryginał wiem, iż część moich pieniędzy jest spożytkowana przez klub, jestem po prostu częścią United. Niektórzy tego nie rozumieją, staram się to ludziom uświadamiać. Nie musisz kupować teraz nowej koszulki za wysoką cenę, możesz poczekać do marca, a wtedy cena mocno spada i każdego stać na oryginał. Nie będę namawiać ludzi do kolekcjonowania, bo teraz jest to bardzo drogie hobby, ale jak ktoś ma nadwyżkę pieniędzy, to może być całkiem fajna pamiątka po latach. No i całkiem wartościowa, niektóre moje koszulki to limitowane edycje warte kilkaset funtów. Na pewno dostałbym teraz za całą kolekcję więcej pieniędzy, niż na nią wydałem.
Twoja kolekcja pamiątek to nie tylko koszulki klubowe. Co się na nią składa?
Oczywiście mam ogrom innego sprzętu, koszulki treningowe, koszulki polo, dresy, bluzy, kurtki zimowe, szaliki, czapeczki z daszkiem, czapeczki zimowe, mam tego kilkaset sztuk. Mam także mnóstwo programów meczowych, fanzinów, magazynów, yearbooków, książek, to są wielkie kartony wypełnione wszystkim, co jest związane z Man United, reprezentacją Anglii i Premier League. Posiadam także bardzo dużą kolekcję koszulek reprezentacji Anglii, mam wszystkie domowe począwszy od Mistrzostw Świata w Meksyku 1986 aż po dzień dzisiejszy, a także wiele wyjazdowych, brakuje mi zaledwie kilku sztuk.
W Anglii nie lubi się United, w Manchesterze nie lubi się United, dlaczego?
W Anglii kiedyś się mówiło ABU – „Anyone But United”. To było związane z długim pasmem nieprzerwanych sukcesów za kadencji Alexa Fergusona. Nikt nie lubi, jak ktoś ma monopol na wygrywanie, a United właśnie taki miało. Pierwsze słyszę, że w Manchesterze nie lubi się United, takie plotki rozsiewają kibice City, którzy mieli przez wiele lat kompleksy związane z klubem z Old Trafford. Byli mocno w cieniu, spadali nawet na trzeci poziom rozgrywkowy, kiedy United rządził w Anglii i Europie z rosnącą popularnością na całym świecie. Wówczas kibice „Cityzens” wymyślili sobie, że w Manchesterze kibicuje się City, a United ma kibiców spoza samego miasta. A jest to całkowita nieprawda, wystarczy porównać ilości ludzi na paradach po największych sukcesach.
Jak United zdobył „The Treble”, na ulicach Manchesteru było ponad milion kibiców, czyżby wszyscy w jeden dzień przylecieli ze wszystkich zakątków galaktyki? Myślę, iż w Manchester jest dużo bardziej „Red” niż „Blue”, choć na pewno w ostatnich latach „bitter blue” zyskali na sile ze względu na swoje sukcesy. „GloryHunters” dołączyli do niebieskiej części, ale i tak są w mniejszości w porównaniu do „Red Army”. Spójrzmy zresztą na stadiony, Old Trafford jest dużo większe i trudno jest dostać bilet, na Etihad często są „placki” i naprawdę łatwo dostać się na mecz.
Jakie jest twoje najlepsze i najgorsze wspomnienie związane z United?
Najlepsze to jest prosta odpowiedź, pierwsze mistrzostwo po 26 latach przerwy w sezonie 92/93, Finał Ligi Mistrzów 1999 (niewiarygodne do tej chwili), Finał Ligi Mistrzów 2008. Najgorsze to zakończenie kariery Erica Cantony po sezonie 96/97 (złamało mi serce), remis z West Ham w ostatnim meczu sezonu 94/95 pomimo absolutnego miażdżenia „Młotów” w ostatnich minutach (Blackburn Rovers został mistrzem, ale zwycięstwo z WHU dałoby mistrzostwo), dwie porażki w finałach Ligi Mistrzów 2009 i 2011 z Barceloną, oczekiwanie na wynik końcowy Manchester City w meczu z QPR po wygranym już meczu z Sunderlandem w sezonie 2011/12 (gol Aguero w doliczonym czasie dał mistrzostwo City).
Jak byś porównał „ultrasów” United do „ultrasów” drużyn w Polsce?
Jest to zupełnie inna jakość, w Polsce są inscenizacje i piękne oprawy. Kibicuję Lechowi Poznań od czasu studiów w tym mieście, jeżdżę na kilka meczów w sezonie i na Bułgarskiej bardzo często jest świetna atmosfera i prawdziwe widowiska na trybunach. W Anglii jest to praktycznie niespotykane, typowych „ultras” po prostu nie ma. Za to wyjazdy są bardzo podobne, świetna atmosfera i konkretne ekipy. I nie piszę tutaj o bijatykach, tylko o czystej przyjemności przebywania wśród prawdziwych kibiców, którzy wiedzą na czym polega kibicowanie.
Czy chciałbyś się czymś podzielić na koniec?
Pamiętajcie o jednym, Manchester United to jest część nas samych. Teraz nie czas na krytykę, jesteśmy atakowani ze wszystkich stron. Kibice powinni się skonsolidować, wspierać zespół i managera całym sercem, a dobre wyniki przyjdą. Nie będzie już tak jak za czasów SAF, bo rywale są dużo silniejsi i nikt już nie potrafi wygrać Premiership chociażby dwa razy z rzędu, ale możemy co roku powalczyć o jedno trofeum. Problem z United leży zupełnie gdzie indziej, we właścicielach. Rodzina Glazerów wiadomego pochodzenia uczyniła sobie z klubu maszynkę do zarabiania pieniędzy i spłacania kredytu, który zaciągnęli na zakup klubu w 2005 roku.
Co by nie powiedzieć o szejkach z City, to wpompowali w sąsiadów ponad miliard funtów. Są to dla mnie brudne pieniądze, ale porównując z United, te pieniądze pojawiły się w sąsiednim klubie, z kolei w naszym ponad miliard funtów „wypłynął” na zobowiązania i dywidendy Glazerów. Nie może to być akceptowane przez kibica, któremu zależy na dobro klubu. Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, właściciele drenują klub z kasy. Guardiola jak kogoś chce, to go kupuje. Klopp jak kogoś chce, to go kupuje. Obaj mają wolną rękę w ustawianiu sobie składu, jaki tylko chcą mieć.
U nas Ed Woodward nie dość, że jest nieudacznikiem transferowym, to jeszcze przedstawia oferty poniżej realnych wartości zawodników. Nie dziwmy się, iż Mourinho nie dostał tych zawodników, których by chciał mieć i którzy by pasowali do jego koncepcji składu. Ma związane ręce przez ograniczenia narzucone przez właścicieli. Nie możemy teraz krytykować Jose bez końca, bo każdy w takiej sytuacji nie miałby możliwości, aby zrobić taki skład, jaki sobie wymarzył. Dopóki nie zmienią się właściciele, to o regularne sukcesy będzie bardzo trudno. Tym bardziej musimy teraz wspierać naszych zawodników i managera. Klub często toczy nierówną walkę z przeciwnikami, którzy mogą wystawić dwie pełne klasowe jedenastki. LOVE UNITED HATE GLAZER, KEEP THE RED FLAG FLYING HIGH!!!
ROZMAWIAŁ BARTŁOMIEJ MATULEWICZ