Nasi kontra Smoki, czyli konfrontacje polsko-walijskie w europejskich pucharach

Czas czytania: 9 m.
0
(0)

W październiku ubiegłego roku minęło 45 lat od pierwszej polsko-walijskiej rywalizacji w europejskich pucharach. Pierwsze starcie wyraźnie przegraliśmy. Potem na szczęście było już tylko lepiej.

Mało kto wie, że pierwszym polskim klubem, który trafił na walijskiego przeciwnika w europejskich pucharach, była Stal Rzeszów. Warto w tym miejscu, choćby pokrótce przypomnieć, w jaki sposób Żurawie (przydomek Stali) znalazły się w międzynarodowym towarzystwie. Sezon 1974-75 drużyna z ul. Obrońców Stalingradu (dziś jest to ul. Hetmańska) spędziła na drugim froncie, gdzie spisywała się bardzo dobrze. Wygrała rozgrywki, ale nie był to jej jedyny sukces w tamtym czasie. Rzeszowianie triumfowali też w Pucharze Polski. W drodze do finału Stal pokonała m. in. swoją imienniczkę z Mielca. Zdobywcom Pucharu Polski przysługiwała gra w Pucharze Zdobywców Pucharów. W pierwszej rundzie tych rozgrywek Stal znokautowała norweski Skeid. 8:1 w dwumeczu mówi samo za siebie. W następnym etapie na rzeszowian czekał już walijski Wrexham.

Walijczycy w Anglii

W 1975 roku Wrexham występowało w trzeciej lidze angielskiej. Nie ma w tym, rzecz jasna, nic dziwnego. Każdy kibic choć trochę interesujący się wyspiarskim futbolem wie przecież, że od dekad najlepsze walijskie firmy piłkarskie, Cardiff, Swansea, Wrexham i kilka innych na co dzień rywalizują z drużynami angielskimi. Obecnie kluby te nie zawracają sobie też głowy występami w Pucharze Walii. Ale w latach 70-tych było inaczej – wtedy zacięcie walczyły o to trofeum, będące przepustką do europejskich pucharów.

Nawiasem mówiąc, może to i dobrze, że Cardiff czy Swansea dziś już nie rywalizują o Puchar Walii. Gdyby któraś z tych drużyn wygrała te rozgrywki, a potem w Lidze Europy trafiłaby na polski klub, to szanse naszych zespołów byłyby niewielkie.

20 tys. w Rzeszowie

Polsko-walijska rywalizacja na europejskiej arenie rozpoczęła się 22 października 1975 roku. Piłkarze Wrexham na własnym boisku dość pewnie pokonali Stal 2:0. Oba gole zdobył sprytny Billy Ashcroft. Kilkanaście dni później, 5 listopada, w Rzeszowie w obecności 20 tys. widzów padł remis 1:1. Dla polskiej drużyny trafił Marian Kozerski, a dla Walijczyków – Mel Sutton. Żurawie odpadły, a Czerwone Smoki (przydomek Wrexham) znalazły się w ćwierćfinale, gdzie jednak nie dały rady późniejszemu zwycięzcy rozgrywek, Anderlechtowi.

Bramki z pierwszego meczu Wrexham vs Stal

Głośna muzyka

Prawie 20 pełnych lat czekaliśmy na kolejny pojedynek o stawkę polskiego klubu z walijskim. W eliminacjach Pucharu UEFA w sezonie 1995-96 los skojarzył ze sobą Widzew i Bangor. Co ciekawe, szkoleniowcem Walijczyków był wówczas Nigel Adkins, który kilkanaście lat później wprowadził Southampton do Premier League.

Piłkarze Widzewa przed pierwszym meczem z Bangor

– Do meczu przygotowaliśmy się normalnie, znając swoją wartość. Właściwie to Walijczycy powinni analizować naszą grę, bo to my byliśmy faworytem dwumeczu. Wiem, że nasz sztab trenerski zasięgał opinii kogoś mieszkającego na Wyspach, ale tak naprawdę naszym największym rywalem w tym meczu byliśmy my sami. Chodzi mi o to, że jako klasowa drużyna musieliśmy poukładać sobie ten mecz w głowach i podejść do niego w sposób poważny, bo informacja o tym, że drużynę Bangor tworzą amatorzy, działało na nas uspokajająco – mówi ówczesny piłkarz Widzewa Bogdan Pikuta. – Jechaliśmy autobusem i wjeżdżając do miasta, szukaliśmy wzrokiem jakiegoś dużego stadionu. Okazało się że stadion jest malutki i kameralny, w środku jakiegoś osiedla domków rodzinnych. Pamiętam również, że najpierw usłyszeliśmy głośną muzykę. Im dłużej krążyliśmy po tym obszarze miasta, tym stawała się coraz głośniejsza. Okazało się że leciała z szatni gospodarzy, a właściwie z pomieszczenia (chyba otwartego), w którym była gorąca woda, do której zawodnicy wchodzili i w ten sposób się pobudzali – dodaje gracz Widzewa.

Faworytem byli oczywiście łodzianie. Mecz wyjazdowy zakończył się zwycięstwem wicemistrzów Polski 0:4, a po dwie bramki strzelili Ryszard Czerwiec i Marek Koniarek.

Przyjaźń polsko-walijska

Na stronie widzewtomy.pl znajdujemy ciekawą kibicowską relację z wyjazdu do Bangor.

„Trzeba przyznać, że zrobiliśmy na miejscowych kibicach duże wrażenie. Do tego stopnia, że walijska publiczność pożegnała nas oklaskami!!! My z kolei kontynuowaliśmy zabawę. Organizatorzy wpuścili nas na płytę boiska, tam rozłożyliśmy jedną z wielkich flag i razem z piłkarzami, trenerami oraz innymi kibicami Widzewa z Wysp Brytyjskich świętowaliśmy odniesione zwycięstwo.Po pewnym czasie całe towarzystwo (również piłkarze, trenerzy i działacze) przeniosło się do pobliskiego pubu, gdzie, już w gronie fanów Bangoru, trwała dalsza zabawa. Piwo lato się strumieniami, a my skończyliśmy odziani w koszulki i szaliki klubowe Bangoru, wymienione wcześniej na widzewskie. Nauczyliśmy nawet Walijczyków jednej piosenki zaczynającej się od słów „Legia to stara…” i umówiliśmy na wizytę w Łodzi. Późną nocą, żegnani przez kibiców Bangoru, wyruszyliśmy w drogę powrotną” – czytamy na stronie.

Piękne wspomnienia z pobytu łodzian w Walii mają też wyspiarze. – Pracowałem w klubowym sklepie wraz z tatą. Kibice Widzewa kupili od nas około 10 koszulek. Więcej niż zazwyczaj sprzedawaliśmy w dni meczowe naszym fanom – wspomina Aled Edwards.

– Nie miałem wtedy pracy. Byliśmy w hotelu Regency i piliśmy z fanami Widzewa. Zamienialiśmy się koszulkami klubowymi, ale ja nie miałem żadnej, by się wymienić. Zaoferowałem więc kibicowi z Łodzi 10 funtów, ale nie zgodził się. Na to jeden z naszych powiedział mu: „Ten człowiek nie ma pracy. Ten człowiek nigdy nie będzie miał pracy”. I dostałem tę koszulkę. Wciąż ją mam – to z kolei relacja Phila Rigby’ego, kibica Bangoru.

Gonitwa za cieniami

Mając czterobramkową przewagę, łodzianie nie musieli obawiać się rewanżu. Cieszyli się, że na własnym boisku zagrają… normalnymi piłkami, a nie „takimi kamieniami jak w pierwszym meczu” (czyli bardzo mocno napompowanymi futbolówkami).   

Ale mimo zmiany piłek zawodnicy Widzewa na własnym stadionie nie grali tak dobrze jak w Bangor. Mogli nawet stracić bramkę, ale napastnik Frank Mottram zmarnował dogodną sytuację. Ostatecznie jednak łodzianie odnieśli zwycięstwo, a zapewnił je Bogdan Pikuta. – Ten gol był moim jedynym na arenie międzynarodowej więc zapadł mi w bardzo głęboko w sercu – opowiada zawodnik.

– Gracze Widzewa byli bardzo naturalni z piłką przy nodze. Mieli wiele piłkarskiej jakości. Zresztą kilku z nich tydzień później zagrało w meczu reprezentacyjnym przeciwko Francji – wspomina rywalizację z łodzianami Frank Mottram. – Mieli tyle sytuacji, ale my trzymaliśmy się dobrze. Nasz bramkarz był znakomity. A ja zmarnowałem dobrą sytuację do zdobycia gola. Nie mieliśmy wielu okazji. Po prostu goniliśmy za cieniami. To najlepsza drużyna, z jaką kiedykolwiek grałem – mówi zawodnik.

Fani Widzewa dopingujący swoich pupili podczas meczu domowego z Bangor City

Do Chorzowa przez Zurych

W 1996 roku w europejskich pucharach debiutował walijski klub TNS Llansantffraid. Na „dzień dobry” trafił na zdobywcę Pucharu Polski Ruch Chorzów.

– Tuż po losowaniu nie było euforii, choć przeciwnik wydawał się teoretycznie łatwy. Sternicy Ruchu bardziej liczyli na kogoś z wyższej półki, ale trzeba było zmierzyć się z takim przeciwnikiem, jakiego nam wylosowano – wspomina Bogdan Pieniążek, zawodnik Ruchu Chorzów w latach 1994-97. – Wyjazd był atrakcyjny, bo Walia to piękny kraj. Mieliśmy też czas na zwiedzanie Londynu. Gospodarze zapewnili nam zakwaterowanie w bardzo malowniczej miejscowości, nieopodal Wrexham, gdzie następnego dnia rozgrywaliśmy mecz. Warunki były na wysokim poziomie, mogliśmy w ciszy i spokoju przygotować się do potyczki – dodaje zdobywca Pucharu Polski w sezonie 1995-96.

Walijscy półamatorzy u siebie, a dokładniej rzecz biorąc na stadionie we Wrexham (stadion w Llasantffraid nie był dopuszczony do europejskich rozgrywek),  postawili się Niebieskim, remisując z nimi 1:1. Oba gole w tym spotkaniu zdobył Dariusz Gęsior. Najpierw trafił do siatki rywali, a później do swojej. Taki wynik z pewnością chluby chorzowianom nie przyniósł.   

– Trener Jerzy Wyrobek był spokojny. Wracaliśmy do Chorzowa w dobrych nastrojach – opowiada Bogdan Pieniążek. – Piłkarsko przewyższaliśmy gospodarzy pod każdym względem, jednak oni nadrabiali ambicją oraz wielkim sercem. Wynik 1:1 przyjęliśmy z lekkim niedosytem, ale wszyscy byli pewni, że w rewanżu już nie będzie złudzeń i na Cichej, gdzie boisko było zdecydowanie większe, przy dopingu własnej publiczności, postawimy kropkę nad i – dodaje były defensor Niebieskich.

Cztery gole Bąków

TNS, jako klub półamatorski, nie mógł sobie pozwolić na wyczarterowanie samolotu, więc do Polski drużyna musiała przylecieć zwykłym rejsem. Zawodnicy musieli wstać o 4 rano i udać się najpierw do Manchesteru, skąd odlecieli do Zurychu, a dopiero stamtąd trafili na lotnisko w Balicach. Z podkrakowskiego portu autokarem udali się klubowego hotelu GKS-u Katowice, gdzie mieli zakwaterowanie.  

Dla chorzowian mecz z TNS miał spore znaczenie. Nie tylko dlatego, że Walijczyków wypadałoby po prostu pokonać, ale także dlatego, że dla Ruchu był to pierwszy mecz w europejskich pucharach u siebie od 1989 roku.   W rewanżu Ruch nie pozostawił Walijczykom złudzeń. Niebiescy wygrali aż 5:0 po dwóch golach Arkadiusza Bąka (pierwsze trafienie zanotował już w 18. sekundzie), dwóch Mirosława Bąka i jednym Dariusza Grzesika. Wyspiarze mieli szansę na honorowego gola, bo chorwacki arbiter Dragutin Poljak podyktował w 81. minucie rzut karny dla TNS za rzekomy faul Piotra Lecha na Adrianie Jonesie. Do piłki podszedł Andrew Edwards, ale golkiper Niebieskich wyczuł intencje strzelca i zachował czyste konto.  

Mecz Ruch – TNS w Chorzowie

Wzorowi gospodarze

Jak pisała ćwierć wieku temu „Gazeta Wyborcza”, chorzowianie wzorowo wywiązali się z obowiązków gospodarza. Kilku walijskich piłkarzy zapomniało zabrać z hotelu spodenek na przedmeczowy trening. Na szczęście dla nich zawodnicy Ruchu pożyczyli im swoje, więc wyspiarze bez przeszkód mogli poćwiczyć.

A już po spotkaniu rewanżowym działacze Ruchu zaprosili Walijczyków na uroczystą kolację do pałacyku w Siemianowicach Śląskich.  

– Walijczycy bawili się świetnie, tryskali dobrym humorem, pomimo sromotnej porażki. Na zakończenie bankietu były wspólne fotki. Wymieniliśmy się także krawatami. Tym miłym akcentem pożegnaliśmy się z nimi – mówi w rozmowie z Retro Futbol Bogdan Pieniążek.

Siedmiopak

Od remisu rywalizację z Walijczykami rozpoczęła też Wisła Kraków. W 1998 roku rywalem Białej Gwiazdy w Pucharze UEFA był Newtown AFC. Przed pierwszym pojedynkiem ówczesny trener krakowian Franciszek Smuda, zapytany o to, co wie o przeciwniku, odpowiedział:

Praktycznie – nic! Prosiliśmy Walijczyków o przysłanie nam wykazu sparingów, chcieliśmy, aby ktoś pojechał, zobaczyć jak grają nasi rywale. Nie dostaliśmy z Newtown żadnej odpowiedzi. Nie dysponujemy żadnymi materiałami filmowymi. Wiemy tylko tyle, że Walijczycy prezentują styl angielski. Nie sądzę jednak, aby mogli nas czymś zaskoczyć.

A jednak, wbrew przepowiedniom Franza, wyspiarze na własnym boisku zaskoczyli Wisłę, bo nie dali sobie wbić gola. Bezbramkowy remis w tym pojedynku można nazwać niespodzianką.  

Wiślacy najwyraźniej wyciągnęli wnioski z pierwszego meczu, bo przy Reymonta zdeklasowali Newtown. Dwa gole Tomasza Kulawika, dwa Grzegorza Patera i po jednym Sundaya Ibrahima, Grzegorza Kaliciaka i Daniela Dubickiego załatwiły sprawę. Walijczycy wrócili do domu z siedmiobramkowym bagażem.

W efektownym stylu Wisła zameldowała się w kolejnej rundzie, w której wyeliminowała Trabzonspor. Potem nie dała szans Mariborowi. Zatrzymała się dopiero na Parmie (słynny mecz w Krakowie, podczas którego nożem w głowę został trafiony Dino Baggio).

Mecz Wisła – Newtown, sierpień 1998 roku

Polonia w Łodzi

Sierpień 2001 roku. Tym razem bój z Walijczykami musi stoczyć warszawska Polonia. Czarne Koszule podejmowały TNS Llansantffraid w… Łodzi. Stadion przy Konwiktorskiej nie został bowiem dopuszczony do rozgrywek pucharowych.

W obecności garstki kibiców warszawianie zwyciężyli 4:0. Bohaterami spotkania zostali napastnicy Bartosz Tarachulski oraz Tomasz Moskal, którzy zanotowali po dwa trafienia. Obaj, co ciekawe, mecz zaczynali na ławce rezerwowych. – Szkoda, że nasz mecz oglądało tak mało kibiców. Niestety prawie nie było sympatyków z Warszawy, a tych w Łodzi mecz po prostu nie zainteresował. Mam nadzieję jednak, że jak wylosujemy jakąś markową drużynę, to stadion Widzewa zapełni się po brzegi. Gdy wchodziłem na boisko, to wiedziałem, że trzeba „napocząć” przeciwników i bardzo się cieszę, że ja to zrobiłem. Miło jest strzelić dwie bramki głową drużynie z Wysp Brytyjskich, ale może w rewanżu zdobędę gola po uderzeniu nogą – komentował po meczu Tarachulski.

Tak Polonia rozbiła TNS w Łodzi

Rewanż był tylko formalnością. Poloniści tym razem wygrali 2:0 po trafieniach Arkadiusza Bąka i Mateusza Bartczaka.

Król rozstrzelał TNS

W kolejnym sezonie zawodnicy TNS ponownie musieli stawić czoła polskiemu klubowi. Tym razem trafili na Amicę Wronki. Drużyna z Wielkopolski dwukrotnie sprawiła lanie swoim przeciwnikom. U siebie wygrała 5:0, choć pierwsza połowa, w której wronczanie strzelili tylko jednego gola (autorem Jarosław Bieniuk), nie zwiastowała takiego pogromu. Na szczęście, po przerwie podopieczni Mirosława Jabłońskiego wzięli się bardziej do roboty. Na 2:0 podwyższył Jacek Dembiński, potem na walijskiego bramkarza sposób znalazł Grzegorz Król. A ostatnie 10 minut to popis Tomasza Dawidowskiego. Wychowanek Lechii dorzucił dwa gole, więc Amica przed rewanżem mogła być pewna swego.

Mecz w Newtown, gdzie TNS w roli gospodarza podejmowało Amikę, obfitował w bramki. Jednak niespodziewanie wynik otworzyli Walijczycy. Trafił Steve Anthrobus, mający za sobą nawet występy w Premier League. Co prawda, szybko odpowiedział golem Grzegorz Król, ale chwile potem znów TNS znów prowadziło dzięki golowi Johna Tonera. I to by było na tyle, jeśli chodzi o gospodarzy. Za to wronczanie mieli ochotę postrzelać amatorom. Do remisu doprowadził Marcin Burkhardt, a potem na listę strzelców wpisywali się Remigiusz Sobociński, dwukrotnie Grzegorz Król (w sumie cztery bramki w dwumeczu TNS), znów Burkhardt i Przemysław Łudziński.

Grzegorz Król – kat TNS Llasantffraid

Zmiana nazwy

Walijskiego futbolu klubowego posmakowała w 2013 roku Legia Warszawa. Wojskowi aspirowali do gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Jednak, by móc grać z Barceloną czy Juventusem, musieli najpierw ograć The New Saints.  

The New Saints to nic innego jak TNS, z którym wcześniej grały Ruch, Polonia i Amica. Drużyna po prostu w 2006 roku zmieniła sponsora. Firma Total Network Solutions, od której nazwy pochodził skrót TNS, została wykupiona przez British Telecom. Gigant nie zamierzał dalej sponsorować klubu, więc pojawił się problem, co zrobić z nazwą. Zdecydowano się na proste rozwiązanie pozwalające pozostawić skrót bez zmian. Postanowiono przemianować klub na The New Saints. Dwumecz The New Saints z Legią nie miał wielkiej historii. We Wrexham Wojskowi wygrali 1:3 po trafieniach Michała Kucharczyka, Marka Saganowskiego i Jakuba Koseckiego. Dla Walijczyków trafił Ryan Fraughan.

Skrót meczu TNS – Legia wygranego przez warszawian 1 do 3

Z kolei w rewanżu polska ekipa zwyciężyła 1:0 dzięki bramce Wladimera Dwaliszwiliego.  

Po meczu UEFA częściowo zamknęła słynną „Żyletę” na jeden mecz, a klubowi wymierzyła karę w wysokości 45 tys. euro. Powód? Wywieszenie przez fanów flag z hasłami „White Legion”, „Ultras Legia” i „Wild Boys”, użycie pirotechniki, wrzucenie plastikowej butelki na płytę boiska oraz blokowanie przejść ewakuacyjnych.

Składam podziękowania za pomoc w zebraniu materiałów do napisania artykułu społecznościom kibiców Bangor City FC oraz Newtown AFC, w szczególności dla: Josepha Shoomana, Franka Mottrama, Aleda Edwardsa, Phila Rigby’ego oraz Johna Lloyda.  

I would like to thank the Bangor City FC and Newtown AFC fans for their help in writing this article, in particular: Joseph Shooman, Frank Mottram, Aled Edwards, Phil Rigby and John Lloyd.

DOMINIK GÓRECKI

  • Artykuł „Piłki zamiast kamieni” z 22 sierpnia 1995 roku [https://classic.wyborcza.pl/archiwumGW/285915/Pilki-zamiast–kamieni-]
  • Artykuł „Kurczak przez trzy dni” autorstwa Romana Imielskiego z 22 sierpnia 1996 roku [https://classic.wyborcza.pl/archiwumGW/453652/Kurczak-przez-trzy-dni—SPORT–Walijczycy-przyjec]
  • Artykuł „Pożyczone spodenki” autorstwa Romana Imielskiego z 22 sierpnia 1996 roku [https://classic.wyborcza.pl/archiwumGW/411865/Pozyczone-spodenki—PUCHAR-ZDOBYWCOW-PUCHAROW—Dz]
  • Artykuł „Miłe dobrego początki” autorstwa Pawła Czado z 23 sierpnia 1996 roku [https://classic.wyborcza.pl/archiwumGW/411874/Mile-dobrego-poczatki—PILKA-NOZNA–Ruch—Llansa]
  • Artykuł „Do Walii w… ciemno!” z 21 lipca 1998 roku [https://dziennikpolski24.pl/do-walii-w-ciemno/ar/1829700]
  • Pomeczowe wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” z 10 sierpnia 2001 roku [https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34868,388475.html]
  • Artykuł „Za co Legia dostaje kary? Klub wyjaśnia” autorstwa Marka Koktysza z 23 września 2013 roku [https://gol24.pl/za-co-legia-dostaje-kary-klub-wyjasnia/ar/9587692]
  • Artykuł „Na europejskim szlaku! #2” z 19 kwietnia 2020 roku [https://www.widzewtomy.net/na-europejskim-szlaku-2-bangor/]
[/su_spoiler]

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Dominik Górecki
Dominik Górecki

Samorządowiec, dziennikarz, sadownik, miłośnik podróży i fan futbolu. Entuzjasta Serie A, Bundesligi i piłki afrykańskiej. Od dzieciństwa zakochany w Juventusie.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!