Legenda poznańskiego Kolejorza, postać, którą kojarzy większość kibiców piłki nożnej w Polsce. W wywiadzie przeprowadzonym przez Pawła Klamę i Bartłomieja Matulewicza dla Retro Futbol, mówi między innymi o początkach swojej kariery, rozwoju w Lechu Poznań, aferze korupcyjnej oraz o obecnym zespole Jana Urbana.
Wywiad został przeprowadzony w 2018 roku
Sprawdź inne wywiady na naszej stronie
Jak wyglądały początki Piotra Reissa z piłką nożna i w zasadzie, dlaczego właśnie piłka?
Piotr Reiss: To decyzja mojego taty, nie ukrywam, że mi samemu jest ciężko sobie przypomnieć moje początki. Odkąd pamiętam, to właśnie tata chciał, żebym został piłkarzem. To on prowadził ze mną pierwsze treningi. Wydaje mi się, że miałem spełniać jego marzenia, które mu się nie spełniły. On też chciał zostać piłkarzem, jednak to mu się nie udało.
Z piłką od najmłodszych lat?
Piotr Reiss: Dokładnie. Jak tylko zacząłem dobrze chodzić, to on rzucał mi piłkę na głowę, na nogi. To pewnie wpoiło we mnie miłość do futbolu. Później, kiedy już miałem pewną świadomość, to chciałem tym piłkarzem zostać. Cieszę się, że udało mi się te marzenia z lat dziecięcych spełnić. Gdyby ktoś mi przepowiedział, gdy miałem sześć czy siedem lat, że zagram w Lechu Poznań to pewnie byłbym prze szczęśliwy. Nie trzeba ukrywać, że jest to klub, któremu kibicowałem od małego, mieszkałem niedaleko stadionu, chodziłem na wszystkie mecze, na które miałem możliwość się udać. Piotr Reiss
Można więc stwierdzić, że nie tyle ile twoje marzenia, ale te taty zostały spełnione całkowicie.
Piotr Reiss: Tak. Rodzice pewnie mogą być ze mnie dumni i to nie tylko dlatego, że zostałem piłkarzem. Zawsze każdy skromny powie, że to tylko przygoda z piłką, ale jednak nie każdy strzela ponad sto bramek w ekstraklasie. Jest chyba niewielu piłkarzy w całej historii polskiej piłki, którzy mogą pochwalić się takim dorobkiem bramkowym. Rodzice mogą być ze mnie dumni, ale nie tylko ze względu, że zostałem piłkarzem, a z tego, na jakiego człowieka mnie wychowali, za co im bardzo dziękuję. Piotr Reiss
Życie wokół piłki kręciło się od najmłodszych lat, pierwsze wspomnienia z dzieciństwa również dotyczą piłki?
Piotr Reiss: Na pewno, piłka była tematem numer jeden. Na podwórku, na którym mieszkałem miałem kilku kolegów, z którymi najczęściej właśnie kopaliśmy futbolówkę. Nie mieliśmy do dyspozycji takich boisk, jakie są dzisiaj, przykładowo o takim orliku można było tylko pomarzyć. Natomiast jeśli tylko znaleźliśmy wolny skrawek ziemi, to nie robiliśmy nic innego poza graniem. Pamiętam, że staraliśmy się żonglować piłką jak najczęściej, bo do tego niekoniecznie potrzebne było boisko, a sprawiało nam to radość. Być może dzięki temu nabrałem tak dobrej techniki użytkowej. Całe dzieciństwo jak sobie tylko przypominam, kręciło się wokół piłki, piłki i jeszcze raz piłki. Piotr Reiss
Padło stwierdzenie o kibicowaniu od najmłodszych lat. Jakie są twoje pierwsze wspomnienia związane z Lechem, ale od strony kibica?
Piotr Reiss: Pamiętam, że życie toczyło się od soboty do soboty. Nie mogłem doczekać się tego dnia, kiedy pójdę na mecz. Kiedy tylko budziłem się w sobotę rano, nie myślałem o niczym innym, jak tylko o tym, że niedługo Lech będzie rozgrywać swoje spotkanie na Bułgarskiej. Tam swoje mecze rozgrywali, odkąd skończyłem osiem lat, wcześniej z tatą chodziłem na Dębiec. Żyło się zupełnie inaczej, można śmiało stwierdzić, że przeszedłem każdy etap kibicowania. Od momentu, kiedy chodziłem na spotkania właśnie z tatą, później samemu, przenosiny do „Kotła”. Później kibicowałem jako junior klubu, a finalnie właśnie jako piłkarz Lecha. Oczywiście nie można zapominać o tym, że wyruszało się za „Kolejorzem” na wyjazdy.
Twoim zdaniem łatwiej jest przejść drogę od kibica do piłkarza teraz, czy wtedy? Wydaje się, że to dosyć „uniwersalne” pytanie, ale nie jest to takie jednoznaczne.
Piotr Reiss: Trudno powiedzieć. Kiedyś rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Spotkań nie pokazywano w telewizji, nie było portali społecznościowych. Nawet mi, jako piłkarzowi Lecha, grającemu najpierw w trampkarzach, później w juniorach mimo wszystko było łatwiej pojawić się we wcześniej wspomnianym „Kotle” i śpiewać, dopingować zespół Lecha niż teraz. Choćby z racji tych wszystkich portali społecznościowych mało kto jest incognito i to kibicowanie z mojej strony było łatwiejsze, bo zapewniało anonimowość. Pewnie nawet mój trener nie wiedział, że w taki sposób dopinguje zespół, ani kibice wokół mnie nie wiedzieli, że jestem piłkarzem. Myślę, że fajnie by było, jakby każdy piłkarz obecnie przeszedł taką drogę jak ja. Na pewno bardziej by go to wiązało z klubem, emocjonalnie wiązałoby go z drużyną i tak dalej. Dzisiaj piłka to tylko zawodowstwo, każdy patrzy na piłkę przez pryzmat kontraktu. Oczywiście czasami zdarza się wyjątek.
Piłka stała się zawodem, podstawowym źródłem utrzymania.
Piotr Reiss: Tak to dziś wygląda, aczkolwiek ja nie ukrywam, że od momentu jak zagrałem pierwszy raz w barwach Lecha w tej seniorskiej drużynie, piłka stała się moim zawodem. Natomiast otrzymywałem też propozycje z innych klubów dużo lepsze finansowo, z których do pewnego momentu nie korzystałem. Przyszedł taki moment, gdy moja wartość rynkowa osiągnęła „dobrą cenę”. W tamtym momencie jedynym rozwiązaniem dla klubu, które pozwalało dalej w jakiś sposób egzystować, była sprzedaż. W tym konkretnym przypadku na dobrą sprawę to nie do końca była tylko moja decyzja, byli też włodarze klubu, którzy nie widzieli innego rozwiązania poza sprzedaniem mnie.
Jak wyglądały początki z profesjonalną piłkę od strony młodego adepta, który stawiał pierwsze kroki w tym „wielkim” świecie?
Piotr Reiss: Przede wszystkim trudno mi mówić co przeżywają obecnie piłkarze. Ja mogę mówić wyłącznie ze swojej strony. Myślę, że dobrze by było porozmawiać o tym z Dawidem Kownackim, który jest dość podobnym, jeśli mogę to tak nazwać, przypadkiem jak ja. Przeszedł wszystkie szczeble elementarzu piłki nożnej w Lechu. Z mojej strony dojście tak wysoko było spełnieniem marzeń. Moje pierwsze spotkanie miało miejsce w Łodzi z ŁKS-em. Pamiętam ten mecz jak dzisiaj. Podczas drogi autokarem nie spodziewałem się, że w tym spotkaniu wyjdę w pierwszym składzie. Okazało się, że trener na mnie postawił. Odwdzięczyłem mu się najlepiej, jak tylko mogłem, czyli dobrą grą i strzeleniem bramki. Wygraliśmy tamto spotkanie 2:0. Jest to jedno z moich najlepszych wspomnień, mój debiut, spełnienie marzeń z lat dzieciństwa. Jak o teraz jest odbierane? Trudno mi powiedzieć, mam nadzieję, że porozmawiacie z Dawidem Kownackim. Wtedy można pokusić się o stworzenie porównania, jak to było kiedyś w osobie Piotra Reissa, a jak jest dziś w jego przypadku.
Pamiętasz swój pierwszy profesjonalny kontrakt, poważne pieniądze i czy potrafisz sobie przypomnieć, co kupiłeś za pierwszą wypłatę?
Piotr Reiss: Nie potrafię sobie przypomnieć, na co wydałem pierwsze zarobione w Lechu pieniądze, natomiast tak jak wspomnieliśmy, były to zupełnie inne czasy. Dzisiaj kontrakt na przykład Kownackiego negocjuje menadżer, niektórzy mają ich kilku, a wtedy swoją umowę negocjowałem ja sam, nie było nikogo innego, kto by się tym zajmował. Trudno było, będąc młodym chłopakiem, wynegocjować sobie bardzo dobre warunki finansowe. Natomiast znałem swoją rolę, wartość i wiedziałem, na co mnie stać. Dziś to wygląda trochę inaczej. Piłkarz bez kontraktu nie może grać w żadnym klubie, natomiast na pierwszy mecz w Łodzi pojechałem bez żadnej umowy. Wtedy i zapewne dziś nikt by się nie spodziewał, że tak dobrze wypadnę.
Po meczu w Łodzi było łatwiej?
Piotr Reiss: Z całą pewnością zupełnie inaczej negocjowało mi się po tym spotkaniu, aniżeli przed nim. Początkowo, czyli przed meczem nie mogłem dojść do porozumienia z włodarzami klubu i nie chodziło tu o wysokość kontraktu, a o to, jak się szanuje młodego wychowanka klubu, który dorastał w nim przed dziesięć lat. Nie chciałem być kimś, komu daje się po prostu ochłapy, tylko dlatego, że dostał szansę ze strony klubu, gdzie się szkolił, a nie jest piłkarzem już z jakąś tam wyrobioną marką. Po powrocie z Łodzi moje szanse w negocjacjach znacznie podskoczyły i wtedy uszanowano mnie jako piłkarza, może nie na takim poziomie jak większość ówczesnych piłkarzy, ale na podobnej stopie.
Lata 1994-1998 to rozkwit Piotra Reissa w Lechu. 140 spotkań, 50 bramek co poskutkowało przenosinami do Niemiec. Mówiąc wprost, nie był to do końca udany wyjazd, co spowodowało taki, a nie inny rozwój wydarzeń?
Piotr Reiss: Może nie byłem na to przygotowany? Trudno jest tak jednoznacznie stwierdzić. Być może wpływ miało to, że ciągle byłem bardzo emocjonalnie związany z Lechem, który nadal zajmował bardzo dużo miejsca w mojej głowie. Kiedy tylko „Kolejorz” rozgrywał swoje spotkanie, musiałem wręcz być na bieżąco, znać skład, wynik czy przebieg meczu. Z drugiej strony cieszę się, że w tych trudnych dla Lecha czasach, gdzie wszędzie brakowało pieniędzy, klub nie dysponował wielkim budżetem i nie szło nam najlepiej, potrafiłem w miarę utrzymać wysoką dyspozycję, a co najważniejsze strzelać bramki. Walczyliśmy wtedy o utrzymanie i starałem się dawać z siebie jak najwięcej. Myślę, że gdyby przyszło mi grać dziś w Lechu Poznań, jaki mamy obecnie, gdzie wszystko zdaje się funkcjonować bardzo dobrze, to tych bramek zdobyłbym dwa razy tyle. Przez cztery i pół roku zdobyłem pięćdziesiąt bramek, co w efekcie jak wspomnieliście, zaowocowało wyjazdem za granicę.
Co poszło nie tak?
Piotr Reiss: Dlaczego tam się nie sprawdziłem? Ponownie powiem, że nie wiem. Chociażby z Herthą Berlin w najlepszych dla niej czasach. Występowaliśmy w Lidze Mistrzów, o czym obecny zespół z Berlina może co najwyżej pomarzyć. Miałem obok siebie świetnych zawodników, reprezentantów Niemiec. Nie będę ukrywał, że ciężko było się przebić do tak mocnego składu. Spędziłem tam jednak fajne lata swojego życia. Do dziś mam kontakt z wieloma zawodnikami, z którymi występowałem na boisku, a którzy dziś zarządzają tym klubem. Pál Dárdai jest szkoleniowcem Herthy, Michael Preetz jest dyrektorem sportowym zespołu, a część z boiskowych kolegów pracuje obecnie w akademii Herthy. To pewnie dzięki tym ostatnim powstała moja szkoła piłkarska. Skuszę się o stwierdzenie, że z perspektywy czasu nie żałuje przenosin do Herthy. Zajęliśmy miejsce na podium w Bundeslidze, występowaliśmy w Lidze Mistrzów przeciwko ciekawym zespołom.
A co dalej?
Piotr Reiss: Myślę, że zbyt pochopnie podjąłem decyzję o odejściu z Herthy na krótko przed wygaśnięciem kontraktu. Zdaje sobie sprawę, że mogłem negocjować nową umowę, ale nie zrobiłem tego. Dobrze wspominam okres w MSV Duisburg, udało mi się zagrać w Bundeslidze z numerem 10, co rzadko zdarza się polskim zawodnikom. Byłem wybrany przez kibiców najlepszym zawodnikiem sezonu w tym klubie. To są co prawda takie małe wyróżnienia indywidualne, ale myślę, że warto je doceniać. Żałuje, że więcej nie udało się osiągnąć z Herthą, bo być może w Berlinie mieszkałbym do dzisiaj.
Wypożyczenia, walka o pozycję, jednak czegoś zabrakło szczególnie w Berlinie. Czego brakowało, zaufania szkoleniowca, a może czegoś z twojej strony?
Piotr Reiss: Po części tak było, w pewnym momencie miałem konflikt z Jürgenem Röberem. Byłem młody, krnąbrny. Jeden głupi wywiad zdecydował o tym, że później ciężko mi się z nim rozmawiało. Pewnym problemem też było to, że trafiłem do Niemiec z polskiej ligi, która wtedy była bardzo daleko w tyle organizacyjnie. Dziś nasze kluby są coraz lepiej poukładane, gonimy pod tym względem zachód. Dlatego dziś naszym piłkarzom jest łatwiej odnaleźć się na zachodzie, szkolą się w miejscach, które są bardzo dobrze ułożone, mają ku rozwojowi bardzo dobre warunki. Mnie przyszło grać w czasach, kiedy trzeba było się bić o wszystko, gdzie co chwilę napotykaliśmy jakieś problemy, jak na przykład brak ciepłej wody, żeby było można się po treningu wykąpać. Dlaczego o tym mówię, pod względem właśnie organizacyjnym przejście do Herthy było dla mnie przepaścią i być może dlatego było mi bardzo trudno się w tym odnaleźć. Mimo to cieszę się z tej przygody, poznałem bardzo fajnych ludzi, z którymi dziś utrzymuje kontakt. Mimo to, że w Herthcie się piłkarsko nie przebiłem, to w samym klubie, kiedy tylko tam pojadę, to jestem mile widziany, wiem, że o mnie pamiętają. Bardzo mnie to cieszy, bo mimo wszystko pozostawiłem po sobie dobrą opinię.
2002 rok, powrót do Lecha Poznań. Jak to się stało, że zagubiony w Niemczech Piotr Reiss powrócił na stare śmieci, co w efekcie okazało się strzałem w dziesiątkę?
Piotr Reiss: Dość przypadkowo, może trochę nieszczęśliwie trafiłem do SpVgg Greuther Fürth, który wtedy występował w 2. Bundeslidze, co całkowicie mi nie odpowiadało. Kiedy tylko pojawiła się oferta Lecha, to sam osobiście porozmawiałem z prezesem, aby najpierw było to wypożyczenie, a później transfer definitywny. Powrót do Poznania był wielką szansą na odbudowanie mojej formy, mnie jako piłkarza. Można powiedzieć, że taki ruch był krokiem w tył, ale wiedziałem, że muszę to zrobić, aby później móc ruszyć do przodu. Historia pokazała, że to był świetny ruch, trafiłem do Lecha, który przeżywał świetny okres, kiedy zaczął budować się klub z prawdziwego zdarzenia. Oczywiście powrót nie był łatwy, trafiłem do świetnego zespołu, w którym panowała kapitalna atmosfera. Zdobyliśmy Puchar Polski, Superpuchar Polski, a także powróciliśmy do Ekstraklasy. Nie było nic przyjemniejszego niż grać w mieście, w którym się urodziłem, dla kibiców, których często spotykałem na ulicach miasta, dla rodziny i najbliższych.
Wspominałeś o możliwościach, które się przed tobą otwierały. Może to troszkę temat poboczny, ale czy miałeś oferty z klubów, ujmijmy to konkurencyjnych pod względem kibicowskim?
Piotr Reiss: Oczywiście, że były. Będąc w Lechu, bodajże podczas drugiego sezonu byłem bardzo bliski dołączenia do Petrochemii czy Wisły Płock. Szczerze mówiąc już nie pamiętam, jak wtedy się klub nazywał. Pamiętam, że Lech chętnie podjął rozmowy w mojej sprawie, sam nawet byłem na rozmowach w Płocku. Natomiast kiedy przyszło do podjęcia ostatecznej decyzji, na wyjazd się nie zdecydowałem. Podobnie było w 2004 bądź w 2005 roku z Wisłą Kraków, gdzie klub przeżywał swój złoty okres. Trenerowi Kasperczakowi bardzo zależało, abym zagrał z Maćkiem Żurawskim za Tomka Frankowskiego. Byłem na kilku rozmowach z ówczesnym dyrektorem sportowym, panem Zdzisławem Kapką. Prowadzone były również rozmowy z właścicielem Wisły — Bogusławem Ciupiałem. Zaszło to tak daleko, że miałem już podpisany kontrakt przez władze zespołu, muszę przyznać, że był to bardzo dobry kontrakt jak na tamte czasy. Spakowano mi nawet torbę ze sprzętem, ponieważ zaraz po podpisaniu kontraktu miałem dołączyć do Wisły na obozie w Tunezji. Jednak kiedy wróciłem do Poznania i usiadłem na spokojnie, powiedziałem prezesowi Lecha Radkowi Majchrzakowi, że mimo wszystko chciałbym zostać w Poznaniu.
Dlaczego?
Piotr Reiss: Były to trudne czasy w Poznaniu, a kapitan nie powinien opuszczać zespołu w takim momencie. Po rozmowach z prezesem pozostałem w Lechu i z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że była to jak najbardziej prawidłowa decyzja.
Dwa lata później zaowocowało to koroną króla strzelców.
Piotr Reiss: Dokładnie tak, wiele spraw w klubie zmieniło się na lepsze, nadchodziły dla nas bardziej kolorowe czasy. Cieszę się, że tak to się potoczyło. Nadal funkcjonowałem w klubie, coraz więcej kibiców też zaczęło przychodzić na nasze mecze, który pomimo tego, że nie był najpiękniejszy, to pękał w szwach. Dziś mamy przy Bułgarskiej piękny obiekt, a wielkim problemem jest ściągnięcie tylu widzów, ilu wtedy oglądało nasze mecze. Powracając do korony króla strzelców. Pamiętam ten sezon doskonale. Przez jego drugą część zmagałem się z kontuzją, która nie dawała mi spokoju, to jest naderwanie mięśnia czworogłowego uda. Wtedy szalenie pomagał mi Maciej Łopatka, ówczesny fizjoterapeuta. Robił wszystko, abym mógł zagrać. Jestem bardzo wdzięczny trenerowi Smudzie za okazane zaufanie, jakim mnie obdarzył, wiele to dla mnie znaczyło.
To znaczy?
Piotr Reiss: Przez większość tygodnia nie trenowałem. Brałem udział w zajęciach indywidualnych, kiedy tylko mogłem, cały czas zmagałem się z urazem. Natomiast kiedy tylko dawałem znać, że jestem gotów do gry, to trener Smuda bez zastanowienia umieszczał mnie w podstawowym składzie, a ja odwdzięczałem się kolejnymi bramkami.
W tamtym okresie byłeś jednym z topowych napastników w Polsce, który był gwarantem zdobywania bramek. Dlaczego nie było reprezentacji w ujęciu długofalowym?
Piotr Reiss: Na dobrą sprawę nie wiem. Mam dziwne wrażenie, że w tamtych latach jakoś niespecjalnie zawodnicy Lecha Poznań byli mile widziani w składzie reprezentacji. Wspomnę tutaj o Mirku Okońskim, który bez wątpienia był w Lechu piłkarzem wszechczasów, natomiast nie widziano go w kadrze. Zgodzę się ze stwierdzeniem, że byłem gwarancją zdobywania bramek, jednak ponad ich ilość bardziej cieszyła mnie wtedy regularność, z jaką je strzelałem. Dziesięć bramek w sezonie, może przy dwudziestu kolejnych golach asystowałem i uważam to za świetny wynik. W drużynie narodowej zagrałem tylko cztery razy albo aż czterokrotnie. Jest to coś, o czym marzy każdy piłkarz w Polsce zawodowo grający w piłkę. Mnie się to udało i z tego się powodu bardzo cieszę. Nie ma czego w życiu żałować, mogłem osiągnąć zdecydowanie więcej, bądź też zdecydowanie mniej.
Rozmawiamy o twojej piłkarskiej świetności, złotych czasach w Lechu. Niestety tym razem spytam o coś, co ciągnie się za tobą już bardzo długo. Afera korupcyjna, pierwsze oskarżenia. Jak to się odbiło na tamtym piłkarzu i na jego życiu prywatnym?
Piotr Reiss: Od samego początku było ciężko, momentami bardzo ciężko. Bardzo bolało to, w jakim świetle przedstawiono mnie jako człowieka w mediach. Mając rodzinę i dzieci był to cios, który bardzo bolał. Nie miałem innego wyjścia niż stawić temu czoła. Tamten okres pokazał mój mocny charakter. Wtedy też uświadomiłem sobie tak na dobrą sprawę, czemu byłem liderem tego zespołu. Dość mocno stąpałem po ziemi. Musiałem sobie wiele spraw poukładać nie tylko w głowie, ale i w życiu. Nie ukrywam, że to troszkę dziwna sytuacja, zresztą do dzisiaj nie zakończona. Przez już w sumie ponad siedem lat wiszą nade mną zarzuty, które nigdy się nie potwierdziły, jednak moją osobę w mediach przedstawiono jako z góry winną. Muszę z tym żyć dalej, nie może być tak, że stanę w miejscu i się poddam. Chciałbym powiedzieć więcej, niestety przez wzgląd na tak zwane dobro śledztwa nie mogę, co jest dla mnie sytuacją anormalną. Chciałem o tym napisać w drugiej części swojej książki, niestety muszę na to zaczekać.
Dlaczego to trwa tak długo?
Piotr Reiss: Nie znam się na polskim sądownictwie, nie znam się na takich sprawach. Ukazano moją osobę w czarnych barwach, wyrobiono o mnie taką, a nie inną opinię. Cały czas walczę o dobre imię. Będę bił się do końca o sprawiedliwość. Cała ta sytuacja miała wpływ na wydarzenia, które do dziś są mi w pewnych miejscach wytykane. Tym bardziej w dobie Internetu. Wiem, że kiedy ktoś gdzieś o mnie napisze, to z całą pewnością pojawią się wpisy o wiadomej kategorii. To jest coś, do czego ja czy moja rodzina musiała przywyknąć. Na pewne rzeczy nie mam wpływu. Żałuję tylko, że czasami tak się u nas postępuje, że można zatrzymać człowieka, zrobić z niego winnego, a później nie potrafić tego udowodnić.
Bardzo wiele straciłeś w oczach opinii publicznej i części kibiców.
Piotr Reiss: Na pewno u części kibiców piłkarskich, która nie sympatyzuje Lechowi. Są i będą ludzie, którzy pomimo wszystko będą mi całą sprawę wytykać w każdym miejscu i o każdej porze. Ja muszę z tym żyć i iść dalej do przodu.
Przed spotkaniem, kiedy już wiedzieliśmy, że się odbędzie, próbowaliśmy zebrać pytania do Ciebie od czytelników. Ku naszemu zaskoczeniu, w głównej mierze był to „głos nienawiści”. Natomiast chcemy zapytać o wsparcie kibiców, jakie otrzymałeś. Czy to było coś, czego potrzebowałeś?
Piotr Reiss: Wsparcie kibica jest bardzo ważne. Jestem im bardzo wdzięczny i dziękuję za to, że zawsze we mnie wierzyli. Mam nadziej, że nadal wierzą. Być może to wzbudzało jeszcze większą nienawiść wśród kibiców, którzy nie byli związani z Lechem. Z czasem przyzwyczaiłem się do tego, że Polska jest takim krajem, w którym na porządku dziennym panuje zawiść czy zazdrość wobec drugiego człowieka. Zdaje sobie sprawę z tego, że nawet w Poznaniu znajdą się ludzie, którzy nie zawsze będą o mnie ciepło mówić. Jestem mimo wszystko osobą publiczną, która zrobiła trochę dla tego miasta, klubu czy dla samego siebie. W dalszym ciągu mam zamiar działać na rzecz Poznania, wspierać różne akcje, choćby charytatywne.
Wiele osób może odebrać to jako próbę ocieplania wizerunku.
Piotr Reiss: Z całą pewnością tak nie jest. Tak zostałem wychowany przez rodziców. Pomagałem i będę pomagać, kiedy tylko mogę. Może zabrzmi to dziwnie, ale dla wielu osób powinienem być przykładem, jak pomóc drugiemu człowiekowi. Dlatego też staram się otwierać oczy ludziom. Oczywiście wiem, że nie wszyscy będą mnie kochać czy nawet lubić. Przyzwyczaiłem się do tego. Z drugiej strony oznacza to, że gdzieś w życiu doszedłem.
Co masz na myśli?
Piotr Reiss: To, że jeśli jest się człowiekiem nijakim, nikt ciebie nie zna, nikt o tobie nie mówi i jeśli dzieje się coś złego, to nie odbija się to wielkim echem. Uważam, że jestem po części tak znienawidzony przez niektórych, że pomimo wszystko mi się udało, osiągnąłem coś w życiu. Nikogo nie skrzywdziłem, nikogo nie oszukiwałem. Wiem, jakie mam sumienie. Dlatego się, że pomimo wszystko jestem dobrym człowiekiem, a na pewne rzeczy nie mam i nie będę miał nigdy wpływu.
Jednak nie da się zaprzeczyć temu, że po postawieniu zarzutów w 2008 roku nie przedłużono z tobą kontraktu w Lechu. Pojawił się swego rodzaju żal do zarządu? Miały miejsce jakiekolwiek rozmowy na ten temat?
Piotr Reiss: Z perspektywy czasu powiem tak. Wiem, że w tamtym okresie były w klubie osoby, którym zależało na tym, abym nie przedłużał kontraktu. Byłem już bardzo doświadczonym wiekowo piłkarzem, który przy okazji zajmował w składzie miejsce w drużynie być może młodszemu zawodnikowi, którego za chwilę można było sprzedać za duże pieniądze. Ciężko było kibicom, których część nie mogła zrozumieć naturalnej rzeczy, jak przedłużenie kontraktu z piłkarzem, który poświęcił się dla tego klubu. Finalnie postanowiono, że z Piotrem Reissem kontraktu nie przedłużono. Osobiście doskonale to rozumiałem, do nikogo nie miałem pretensji. Kiedy jednak spojrzymy wstecz, okazało się, że po pewnym okresie znów byłem potrzebny Lechowi i ściągnięto mnie z powrotem w 2012 roku.
Piotr Reiss przetrwał bez Lecha Poznań?
Piotr Reiss: Można podsumować to tak, że ja bez „Kolejorza” sobie poradziłem. Pamiętam jak obecny właściciel klubu, powiedział mi, że bez Lecha to ja zginę, zniknę z czołówek gazet, zniknę z mediów, zniknę z życia publicznego miasta. Przez te lata udowodniłem, że Piotr Reiss potrafi sobie poradzić. Byłem czołowym strzelcem Warty Poznań, która powoli się odradzała w Poznaniu. Wyglądało to trochę tak, jakby Lech się bał, że Warta rośnie w siłę, a nie mógł pozwolić sobie na powstanie kolejnej obok siebie silnej marki piłkarskiej w Poznaniu. Poniekąd osłabiono lokalnego przeciwnika również pod względem marketingowym. To się udało, dziś znów Warty nie ma, pogrywa sobie w III lidze, a Lech jest liderem w rejonie. Na pewno decyzja o ściągnięciu mnie z powrotem była bardzo przemyślana, za co mimo wszystko dziękuje. Szczególnie Mariuszowi Rumakowi. Chciał mieć w składzie doświadczonego zawodnika, który swoim profesjonalnym podejściem mógł mieć wpływ na rozwój młodszych piłkarzy w zespole. Kownacki, Linetty, Kędziora, którzy wchodzili do zespołu i musieli mieć w oczach trenera kogoś, od kogo będą się uczyć i brać przykład. Najbardziej cieszę się z tego, że mogłem zakończyć karierę w klubie, w którym stawiałem pierwsze kroki i gdzie spędziłem większość życia.
Skąd się wziął pomysł na ten ruch. W Fakcie przeczytałem, że „Piłkarza potraktowano niczym przedstawiciela handlowego w dobrej firmie!”
Piotr Reiss: Czy tak mnie potraktowano? Trudno mi to stwierdzić. Klub w tamtym czasie miał swoje problemy. A skoro różnorakie trudności miały miejsce, to już przyzwyczaiłem się do tego, że zaradzić ma temu Reiss. Doskonale znałem się z prezesem sekcji piłki nożnej — Januszem Urbaniakiem, który w trudnych czasach wspierał także Lecha i to właśnie on bardzo zabiegał o to, abym trafił do Warty. Była to dla mnie trudna decyzja, zależało mi w tamtym czasie również na opinii środowiska. Zgodziłem się na ten ruch również ze względu na to, że Warta nie zagrażała Lechowi pod względem kibicowskim. Przeżyłem w Warcie fajne chwile, przez pewien okres mieliśmy fajny zespół. Pomimo olbrzymich problemów w klubie mieliśmy bardzo dobrą atmosferę. Przeżyłem przejęcie klubu przez państwa Pyżalskich, przeżyłem przeniesienie spotkań klubu na Stadion Miejski, gdzie na mecze zaczęło przychodzić po piętnaście tysięcy osób. Zapewne Warta nie pamięta takiej frekwencji od czasów powojennych. Cieszę się, że mogłem brać udział w odrodzeniu tego klubu, miałem wpływ na to, że ludzie zaczęli na jej mecze przychodzić. Później niestety sytuacja się zmieniła i przypuszczam, że moje odejście się do tego przyczyniło. Szkoda mi tego, co się z tym klubem stało, bo mogło być to fajne, duże zaplecze w szczególności dla Lecha i jego wychowanków, którzy nie musieliby jeździć po Polsce, tylko pozostawaliby w rodzinnych stronach z szansą na rozwój.
Skończyła się przygoda z Wartą i powrót do Lecha Poznań, gdzie zakończyłeś swoją karierę piłkarską. Spełnienie marzeń?
Piotr Reiss: Oczywiście, że tak. Czymś kapitalnym było móc zawiesić buty na kołku w klubie, który się wspierało tyle lat, dla którego się występowało przez większość swojej kariery. Początkowo wróciłem do Lecha na pół roku w ostatnim dniu okienka transferowego, dokładnie 31 sierpnia. Mówiąc wprost, chciałem pożegnać się w Lechu. Stało się tak, że zarówno trener, jak i zarząd byli na tyle zadowoleni z mojej postawy w szatni, że przedłużono ze mną umowę o kolejne pół roku, gdzie na karku miałem już 41 lat! Myślę, że to już nie był ukłon w moją stronę, ale chęć posiadania Piotra Reissa w swoich szeregach, gdzie wcale o to nie zabiegałem. Mój powrót na pewno wiele dla mnie znaczył, jak i dla klubu. Oczywiście zbyt wiele wtedy nie grałem, ale cieszyłem się z mojej znaczącej roli w szatni. Ukoronowaniem było zdobycie wicemistrzostwa Polski.
Trener Rumak zajmuje szczególne miejsce w twojej pamięci piłkarskiej?
Piotr Reiss: Jest to osoba, która wiele dla mnie zrobiła. Mariusz Rumak to trener z dużą perspektywą przed sobą. Mam nadzieję, że kiedyś do Lecha wróci, bo po prostu jest zakochany w tym klubie i zawsze mu da to, co ma najlepsze do zaoferowania.
Jakie myśli pojawiają się w głowie piłkarza, który kończy swoją karierę. Kiedy na dobrą sprawę piłkarz wie, że to ten moment?
Piotr Reiss: Wiesz co albo mam farta w życiu, albo jestem szczęśliwym człowiekiem. Bardzo bałem się decyzji o zakończeniu kariery, a praktycznie od 34. roku życia o tym myślałem. Kiedy w tym wieku podpisujesz kontrakt na rok, musisz mieć świadomość, że to może być twoje ostatnie dwanaście miesięcy. Okazało się, że swoje kontrakty przedłużałem jeszcze sześć razy. Nie ma w życiu nic przyjemniejszego, jak robić to, co się kocha i jeszcze za to płacą pieniądze. Mimo wszystko cieszyłem się z tego, że w momentach, kiedy mówiłem sobie to już koniec, wychodziła propozycja, aby jednak w tę piłkę jeszcze pokopać. To znaczy, że byłem chciany, a swoją postawą udowadniałem, że pomimo uciekających wiosen w dalszym ciągu czułem się na siłach. Nie chciałem zejść z tej sceny jako emerytowany piłkarz, który nic nie potrafi. W dalszym ciągu chciałem coś udowadniać, co dodawało mi niesamowitej energii do pracy do życia. Kiedy rywalizuje się o miejsce w składzie z piłkarzem, który równie dobrze mógłby być moim synem, to myślę, że jest co robić. Cieszę się, że mimo wszystko wytrwałem. Kończyłem karierę w takim wieku, że nie specjalnie zastanawiałem się, co będzie dalej. Udało mi się odnaleźć w codziennej rzeczywistości, trochę działalności w biznesie, założenie akademii piłkarskiej. Na dziś mam tyle pracy, że nawet nie ciągnie mnie na boisko. Jeśli czasami mnie namówią, to pogram, ale jeśli mam okazję wybrać między jazdą na nartach a grą to z całą pewnością wybiorę narty. W życiu już się dosyć nagrałem.
10 pażdziernika 2014 rok — posada pierwszego trenera w III ligowej Tarnovii. Skąd w ogóle taka decyzja, czy to jest pomysł na Piotra Reissa za kilka lat?
Piotr Reiss: Nie ukrywam, że szkoliłem się w tym kierunku i nadal edukuję. Dziś jestem na wyższej uczelni, robię magistra. Nie myślałem specjalnie, że w tamtym czasie obejmę któryś z klubów. Dziś jestem trenerem z certyfikatem UEFA A i nie ukrywam, że dostałem w tamtym czasie taką propozycję z racji tego, że mieszkam w tej gminie. Mam doskonały kontakt z osobami zarządzającymi gminą, jak i z ówczesnym prezesem Tarnovii. Wróciłem poniekąd do tych czasów, kiedy sam byłem nastolatkiem. To były czasy, kiedy grałem w Kotwicy Kórnik. Pamiętam, jak wtedy ten klub funkcjonował. Zostając po dwudziestu latach trenerem podobnego zespołu, na prawie tym samym poziomie, można zauważyć pewne zależności. Na niższych poziomach w piłce nadal nic się nie zmieniło. Począwszy od bazy treningowej, boisk, piłkarzami — chociaż lepiej określić ich zawodnikami. Jako szkoleniowiec musiałem myśleć praktycznie o wszystkim, czy piłki są napompowane bądź czy oznaczniki są wyprane po najważniejsze kwestie. Myślę, że zderzyłem się trochę ze ścianą. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że to nie ma sensu. Muszę jednak przyznać, że kilku fajnych zawodników się pokazało. Do tej pory mam kontakt z tamtymi chłopakami i nadal się śmieją, że z klubem gorzej być nie może, a zespół nadal leci w dół. Trochę mi szkoda, bo to fajny klub z dobrej gminy i nie ukrywam, że w przyszłości moim marzeniem jest takim klubem zarządzać, który miałby jakiś potencjał. Chodzi o bazę, jaka w Tarnowie jest z całą pewnością i potencjał, jeśli chodzi o zaplecze. Jestem przekonany, że klub mógłby być spokojnie w drugiej lidze.
Jak poradził sobie Piotr Reiss na emeryturze, pytam tutaj w szczególności o Akademię? Dlaczego o to pytam? Ostatnio Przemysław Zych w rozmowie z Arturem Płatkiem, skautem Borussii Dortmund poruszył temat tak zwanej klasy średniej polskich piłkarzy. Jak ty zapatrujesz się na to w swojej Akademii?
Piotr Reiss: Problemem polskiej piłki mimo wszystko jest to, że w nadal szkolimy piłkarzy słabych technicznie. To jest jeden z powodów, dla których polscy piłkarze w polskich klubach wyglądają słabo na tle zachodu w choćby eliminacjach do Ligi Mistrzów czy Ligi Europy. Warto zwrócić uwagę na to, jak piłkarzy szkolą, chociażby Czesi, którzy pomimo mniejszej infrastruktury uczą piłkarzy na zupełnie innym poziomie. Staram się stworzyć akademię, która idzie temu naprzeciw. Przede wszystkim kładę nacisk na szkolenie piłkarzy pod kątem techniki. Oczywiście ważnym aspektem są również warunki fizyczne, aczkolwiek ta kwestia jest uzależniona również od predyspozycji danego organizmu. Oczywiście bardzo dobrze jest, kiedy znajdzie się bardzo wcześnie chłopaka, który łączy w sobie dwie wcześniej wymienione cechy. Głównym elementem szkolenia są kwestie techniczno-taktyczne. Niestety brak techniki i dorosłych graczy grających w ekstraklasie jest widoczny. Wszyscy są silni, waleczni, z dobrą kondycją, ponieważ te kwestie jest najłatwiej wypracować. Techniki nikt łatwo nie nabędzie, z tym trzeba niejako się urodzić. Nasza reprezentacja narodowa jest silna, ponieważ posiada te wyjątki, które łączą w sobie najlepsze cechy. Potrafiliśmy wyszkolić piłkarzy, którzy się przebili na zachodzie i są filarami bardzo dużych klubów.
Lewandowski, Krychowiak, Glik, może Milik?
Piotr Reiss: Są to piłkarze, którzy niekoniecznie posiadają motorykę na poziomie klasy światowej, ale są znakomici na swoich pozycjach pod względem spraw techniczno-taktycznych. To ich odznacza na tle innych piłkarzy. Wcześniej już wspomniałem, że z pewnymi cechami trzeba się urodzić, bo z biegiem czasu pewne niedoskonałości, niedociągnięcia czy problemy nie do przeskoczenia wyjdą na światło dzienne. Poza tym nie oszukujmy się, w dzisiejszej piłce i przyszłości technika odgrywa i będzie odgrywać znaczącą rolę. Na tę chwilę przegrywamy z zespołami z Hiszpanii, Anglii bądź Niemiec, ponieważ ustępujemy im znacząco na tym polu.
Jak to się ma do młodych adeptów piłki nożnej?
Piotr Reiss: Przede wszystkim stawiam na indywidualne umiejętności i indywidualne szkolenie. Nie jestem uzależniony od wyniku, nie muszę tutaj jak Lech Poznań wygrywać w każdej lidze, bo tym się buduje markę. Lechowi nie wolno przegrać z Orkanem Objezierze bądź Czarnymi Kaźmierz, a ja jako akademia mogę sobie na to pozwolić. Najważniejsze jest to, aby jak najlepiej wyszkolić tę jednostkę, która faktycznie kiedyś piłkę na najwyższym poziomie będzie mogła zagrać, nawet kosztem wyniku zespołu. Aktualnie mogę zaryzykować stwierdzenie, że mamy największą po Lechu akademię w Wielkopolsce. Mamy w swoich szeregach bardzo utalentowanych piłkarzy, po których zwraca się właśnie „Kolejorz” czy inne kluby ekstraklasy.
A czy możesz coś więcej powiedzieć na temat współpracy na linii Lech Poznań — Akademia Piotra Reissa?
Piotr Reiss: Bardzo żałuję, że ta współpraca się nie ułożyła. Mam wrażenie, że troszkę w Lechu zazdroszczą mi tak dobrze zorganizowanej akademii. Zaryzykuje stwierdzenie, że pewne kierunki ambicjonalne pewnych ludzi spowodowały, że dziś ta współpraca jest kiepska. Nie ukrywam, że chciałbym wychowywać piłkarzy dla tego zespołu, natomiast jeśli to się nie uda, to mam nadzieję, że wychowam przyszłych reprezentantów kraju i czołowych piłkarzy innych klubów w lidze. Bardzo często mówię rodzicom, że przede wszystkim zależy mi na dobru dzieciaków, dla których z osobna staram się ułożyć osobną ścieżkę rozwoju. Każdy potrzebuje czegoś innego. Nie chcę rozwijać piłkarzy, którzy będąc grać gdzieś w niższych ligach bądź zajmować ławki rezerwowych. Chcę, aby wychowankowie akademii przebijali się stale wyżej krok po kroku.
Powiedziałeś o wychowaniu zawodników, co jest podstawą tego typu projektów. Wokół akademii kręci się cała masa agentów, która stara się zgarnąć pod swoje skrzydła coraz młodszych piłkarzy. Czasami na ich korzyść, a czasami nie. Jak ty sobie z tym radzisz.
Piotr Reiss: To jest jeden z największych problemów, ponieważ nie każdy agent ma na celu dobro piłkarza, a własną kieszeń. Osobiście staram się bazować na zaufaniu pomiędzy akademią a rodzicami. Stworzyłem ten projekt, aby wychwycić i wyszkolić jak najwięcej indywidualności i stworzyć im jak najlepsze warunki do szlifowania warsztatu, ale też po to, aby spełniać marzenia dzieci i ich rodziców.
Nie każdy z nich będzie przecież nowym Messim czy Lewandowskim.
Piotr Reiss: Trudno jest powiedzieć siedmiolatkowi, że na tę chwilę nie zanosi się, że będzie wielkim piłkarzem, ale nie wolno zabijać w nim tych marzeń. Pomimo tego, że teraz może mieć pewne braki w kilku kwestiach. Kto to wie, jak będzie prezentował się za kilka lat. Staram się wśród dzieciaków wzbudzić pasję do sportu. Nawet jeśli się nie zostanie profesjonalnym piłkarzem, to poprzez sport można się też fajnie wychować. Uczyć się pewnych rzeczy, które zaowocują w życiu w przyszłości. Nawiązując do kwestii agentów. Wraz z rodzicami będziemy starali się stworzyć dla każdego dziecka indywidualną ścieżką rozwoju i starać się o to, aby rodzice zaufali nam, bo my jako akademia możemy również ich reprezentować. Dlatego też przy naszej akademii powstaje agencja menadżerska, która będzie dbać o dobro dzieciaków, których będą znać kilka lat, a rodzice będą ufali nam, a nie osobie z zewnątrz.
Mówiłeś wiele o wychowaniu i ciężko szukać w twojej historii medialnej jakichkolwiek afer. Co prawda były to zupełnie inne czasy bez tak zakrojonej działalności mediów. Nierozłącznym elementem piłki jest to, że potrafi stwarzać problemy. Czy miałeś kiedykolwiek sytuację, w której jednostki albo cała grupa skłaniała cię, aby robić rzeczy, które nie do końca przystają piłkarzowi.
Piotr Reiss: Raczej nie. Każdy jest kowalem swojego losu. Trzeba wiedzieć, co chce się robić, jak to robić i kiedy. Piłkarze nie muszą być święci, wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba wiedzieć co, gdzie, z kim i kiedy. To tak samo, jak z tymi słynnymi dietami piłkarzy i mitami z tym związanymi. Pierwszą myślą jest tutaj choćby Robert Lewandowski i to słynne śniadanie. Takie kwestie powodują u młodych piłkarzy pewną presję psychiczną, z którą muszą sobie później poradzić. Nie ukrywam, że też uczestniczyłem w kilku fajnych akcjach, lecz wszystko pozostawało w zespole. Nikt nic nie wynosił do mediów i to też budowało atmosferę w składzie. Dziś każdy ma gdzieś swojego informatora. Każdy chce coś pokazać, coś ujawnić i się na tym wybić. To boli, bo wcale nie trzeba robić takich rzeczy. Wystarczy się skupić na swoich zajęciach, piąć się do góry i dzięki temu też można być na czołówkach gazet.
Skąd to wynika, gdzie można doszukiwać się przyczyn pewnego zepsucia obecnego pokolenia piłkarzy?
Piotr Reiss: W obecnej rzeczywistości przez portale społecznościowe, przez to, że każdy telefon ma, chociażby aparat można siebie promować, ale też uczestniczyć w wielu aferach. Na swoim przykładzie zderzyłem się też z dwoma przykładami kibicowania. Pierwszy to ten, gdzie kibic może wszystko, pogadać z piłkarzem, mieć z nim realny rzeczywisty kontakt, a nawet go zwyzywać. Natomiast drugi to przykład kibicowania niemieckiego, gdzie zawodnik jest taką osobą publiczną, do której większość osób boi się podejść, jakby pochodziła z nieosiągalnych dla nich sfer. Muszę przyznać, że byłem trochę w szoku, gdy byłem piłkarzem w Niemczech. Tam byłem mimo wszystko szanowaną osobą bez względu na różne sytuacje. Natomiast w Polsce każdy może podejść, porozmawiać bądź opluć, uderzyć i nie oszukujmy się, nikt na to teraz nie ma wpływu. To też widać na stadionach. Potraficie sobie wyobrazić kibiców Lecha i Legii wymieszanych na stadionie, gdzie nie doszłoby do żadnego wyskoku? To jest niemożliwe. W Niemczech sympatycy wrogich sobie obozów mogą siedzieć przez całe spotkanie obok siebie i będzie spokój.
Widzisz w obecnym Lechu nowego Piotra Reissa? Mam na myśli tu historię kariery, przywiązanie do Lecha, powrót…
Piotr Reiss: Pierwsza osoba, piłkarz, który przychodzi mi na myśl to Dawid Kownacki, który tak jak ja praktycznie wychował się w Lechu od dziecka. Dziś gra w pierwszym zespole, ma przed sobą długą karierę. Mam nadzieję, że jego kariera tak się potoczy, że właśnie takim drugim Piotrem Reissem będzie.
Można stwierdzić, że Piotr Reiss jest postacią, która łączy nowe, młode pokolenia z historią Lecha Poznań?
Piotr Reiss: Myślę, że po części tak jest przez to, ile zrobiłem dla Lecha i dla jego kibiców oraz to, że mimo wszystko zapisałem się w historii tego klubu. W ostatnim sezonie przebywałem w szatni z piłkarzami dwukrotnie ode mnie młodszymi, dla których jak mówiłem, mógłbym być ojcem. To oni wychowali się na mojej historii, a za chwilę byłem ich kolegą. Mam gdzieś takie zdjęcie z Damasławku, kiedy stoi obok mnie młodziutki Karol Linetty, który został wybrany piłkarzem turnieju w wieku jedenastu bądź dwunastu lat.
Poza działalnością w Akademii zajmowałeś się też pewnymi sprawami w Lechu jako Dyrektor Zarządu do Spraw Sportowych. Pół roku temu rozstałeś się z klubem, jak do tego doszło?
Piotr Reiss: Czy można nazwać to konfliktem? W pewnym sensie tak. Punktem kulminacyjnym było to, że Lech chciał przejąć moją akademię. Nie miałem zamiaru oddawać czegoś, co sam stworzyłem. Bo niby dlaczego? Tak jak wspomniałem, leży mi na sercu dobro dzieciaków, których szkoliłem i nie chciałem i nie chcę tego porzucać bądź komukolwiek oddawać. Miałem swoją cegiełkę w tym, że Lech zdobył mistrzostwo Polski, jak odejść, to z głową w górze. Jako piłkarz nie udało mi się tego osiągnąć, udało mi się to jako pracownik klubu i z tego się bardzo cieszę. To jakby spięło klamrę mojej historii z Lechem. Aktualnie mnie nic z klubem nie łączy, co nie oznacza, że przestałem go kochać.
Teraz na rozluźnienie przygotowaliśmy serię łatwiejszych pytań. Na początek może opowiesz nam, który mecz w swojej karierze najlepiej wspominasz?
Piotr Reiss: Finał Pucharu Polski w 2004 roku wygrany przez nas 2:0 z Legią Warszawa. Zagraliśmy chyba wtedy jedno z najlepszych spotkań w historii Czesława Michniewicza jako zespół. Wtedy to ja strzeliłem dwie bramki, które zapewniły nam to trofeum. Bardzo przyjemne, ale i ciężkie spotkanie, które przyciągnęło duże grono kibiców na trybuny.
Przeciwko komu grało ci się najciężej?
Piotr Reiss: Był taki zawodnik w lidze polskiej, Chorwat Ivo Kriżanac, który grał wtedy w Dyskoboli Grodzisk Wielkopolski. Doskonały kolega poza boiskiem, natomiast na murawie nie było przebacz. Bardzo agresywny, zbliżony warunkami fizycznymi do mnie, przeciwko któremu grało się szalenie ciężko.
Ostatnio Zbigniew Boniek został zapytany o piłkarza, który był jego idolem z dzieciństwa. Czy masz takiego zawodnika, na którym się wzorowałeś?
Piotr Reiss: Każdy miał swojego bohatera piłkarskiego. Muszę przyznać, że w tamtych czasach ciężko było tak naprawdę śledzić losy swojego idola. Nie było aż takich środków masowego przekazu. Moimi ulubionymi piłkarzami byli Marco van Basten i Denis Bergkamp. Czasami nadarzała się możliwość, aby obejrzeć tego pierwszego w telewizji, kiedy puszczano spotkania Milanu. Natomiast Bergkamp był piłkarzem, który zdobywał piękne gole. Starałem się odwzorowywać jego bramki, dodatkowo był także świetnym asystentem. Po prostu chciałem być jak on.
Czy osoba, która ciągle oddycha piłką nożną, ma czas i ochotę na to, aby być kibicem futbolu w sensie ogólnym? Czy masz klub, któremu kibicujesz? Pomijam tutaj kwestię miłości do Lecha.
Piotr Reiss: Pewnie, że tak. Od dziecka fascynowałem się piłką angielską. Prawdopodobnie przez to, że przez Totolotka można było mieć najlepszy dostęp do wyników tej ligi. Natomiast jeśli chodzi o klub, to jest to Chelsea. Stamford Bridge to pierwszy obiekt, na jakim byłem w Anglii stąd też taka sympatia do tego klubu pozostała. Mam również serdecznego przyjaciela w Londynie i kiedy tylko nadarza się możliwość, to na spokojnie można na mecz polecieć. Co prawda on sympatyzuje z Arsenalem, ale nam to zupełnie nie przeszkadza. Życzę mu tego, aby jego klub w tym roku sięgnął po mistrzostwo, ponieważ jak wiemy, Chelsea nie ma na to już szans. Często też pojawiam się na meczach Herthy, gdzie witają mnie z otwartymi rękoma. Gdyby tak podsumować to całkiem często, kiedy pozwala czas, to jadę bądź lecę oglądać piłkę na trochę większym poziomie niż nasza ekstraklasa.
Skoro jesteśmy już przy temacie poziomu piłki. Bardzo często można spotkać się z opinią, że polska piłka jest jedną z najlepiej „opakowanych” w Europie.
Piotr Reiss: Mówiąc szczerze, jeśli Canal + płaci dobre pieniądze za to, to musi być ona ładnie spakowana. Oczywiście z tego trzeba się cieszyć. W szczególności dla młodych kibiców taka forma jest bardzo dobra, mogą mieć dużą wiedzę o ulubionych zespołach, być stale na bieżąco. Trzeba również przyznać, że pracują na to stadiony, które się pobudowało w ostatnich czasach.
Czy uważasz, że w Polsce Legia może stać się swego rodzaju dominatorem? Gołym okiem widać to jak wielką pracę choćby marketingową wykonuje ten klub, aby to osiągnąć.
Piotr Reiss: Nie ukrywajmy, Legia robi dziś najlepszy produkt. Trzeba poczekać też na to, jak tę drużynę poukłada trener Stanisław Czerczesow. Jest to osoba, która sprawuje rządy silną ręką, co nie zawsze w Polsce się sprawdzało. Tutaj można przywołać trenera Skorżę, który chciał wszystko sprawować swoją osobą i na dłuższą metę mu to nie wyszło. Trzeba mu oddać to, że zdobył z Lechem mistrzostwo, lecz później wszystko się posypało. Po pierwszej kolejce rundy wiosennej na pewno nie możemy wyciągać daleko idących wniosków. Takie spotkania bardzo często rządzą się swoimi prawami. Jedni trafią z formą dnia, inni nie. Sam grałem ciężkie mecze na Legii i to nadal wygląda podobnie pomimo upływu lat. Myślę, że kolejne dwie lub trzy kolejki pokażą, kto rzeczywiście się przyłożył do kolejnej fazy rozgrywek. Trzeba poczekać na to, co będzie grał Piast, Legia czy Lech. Mimo wszystko wydaje mi się, co z trudem przechodzi mi przez gardło, że po tytuł mistrzowski zgarnie jednak Legia.
Pytanie, które zadajemy sobie co roku, jednak patrząc na pracę, jaką wykonuje stołeczny klub, to czy w przypadku wygrania Ligi mogą w końcu wnieść polski zespół do Champions League?
Piotr Reiss: robi coraz większe zakupy, coraz lepsi piłkarze trafiają do Warszawy. Zobaczymy, co pokaże przyszłość. Na pewno ciężko będzie Lechowi. Różne względy mają na to wpływ. Przykładowo Wisła, kiedy dysponowała najsilniejszym składem, trafiła w losowaniu najgorzej jak mogła, natomiast w momencie, kiedy była najsłabsza, los był bardzo łaskawy.
Wracając do Poznania. Był sezon mistrzowski i to wszystko się posypało jak domek z kart. Można odnieść wrażenie, że to wszystko przerosło klub i Macieja Skorżę. Pojawił się Jan Urban i na tę chwilę mamy do czynienia z renesansem klubu pod względem sportowym, jednak w świetle kibicowskim wygląda to nadal kiepsko. W dobie posiadania obiektu mogącego pomieścić ponad czterdzieści tysięcy kibiców, na mecz przychodzi średnio od dwunastu do piętnastu tysięcy widzów.
Piotr Reiss: To jest obecnie największy problem Lecha. Klub musi stworzyć skuteczną strategię, która widzów przyciągnie. Mówiąc szczerze, dziś jest taka apatia na Lecha, że gdyby nie środowisko studenckie to stadion świeciłby prawie pustkami. To mnie szalenie dziwi. Lech był zawsze klubem Wielkopolski i nie mam na myśli tylko piłki nożnej.
Wiele osób zarzuca klubowi to, że kompletnie nie potrafi wykorzystać potencjału marketingowego, który z całą pewnością miał po zdobyciu mistrzostwa. To nie jest odosobniona opinia, że Lech na dobrą sprawę nie zrobił nic, nie potrafi się otworzyć na szerokie grono kibiców.
Piotr Reiss: Problemem jest otwartość pana Rutkowskiego. Z klubu wygoniono wręcz mały czy średni biznes, gdzie ci ludzie pomagali zespołowi przez naprawdę wiele lat. To im się odbiło czkawką. Apatia o której mówiłem, dotyka również sfery biznesu. Oczywiście o „Kolejorzu” mówi się na każdym spotkaniu, gdzie to bym się nie pojawił, ale coraz mniej ludzi raz, że chce udać się na mecz, a dwa chce zostać z klubem na dłużej.
Lech Poznań padł ofiarą własnego sukcesu?
Piotr Reiss: Myślę, że Lech padł ofiarą własnego zarządzania takiego stricte korporacyjnego.
Coraz więcej klubów podąża właśnie tą ścieżką korporacyjną.
Piotr Reiss: Oczywiście, zasady funkcjonowania klubu mogą być wzorowane na zasadzie korporacji, ale nie mogą być całkowicie korporacją. Nie można działać na zasadzie sprzedaży i generowania zysków, gdzie cała reszta schodzi na drugi plan.
Podsumowując, nie można dopuścić się działania na zasadzie 0-1, gdzie wszystko przeliczane jest w Excelu?
Piotr Reiss: Dokładnie, takie podejścia nie może mieć miejsca w klubie sportowym. To nie jest ta branża i to nie prowadzi do niczego.
Trochę odchodząc od tematu Lecha i wracając do Reissa. Ciekawi mnie jedna rzecz. Czy były w twoim życiu takie momenty, których żałujesz? Może zastanawiasz się czasami nad sytuacjami, w których mógłbyś postąpić dużo lepiej?
Piotr Reiss: Czuje się piłkarzem spełnionym. Mogłem wygrać więcej, mogłem równie dobrze wygrać mniej. Największym moim błędem w piłkarskiej karierze było zdecydowanie odejście z Herty, które zdecydowało o tym, że dziś pod względem sportowym moją niemiecką przygodę uważam za etap przegrany. Myślę, że gdyby mógł cofnąć się do tamtego czasu i jeszcze raz podjąć rękawice, to wyglądałoby to zupełnie inaczej.
Pytanie, którego z początku nie mieliśmy zamiaru zadawać. Wiemy, że sam unikasz tego tematu, lecz co jakiś czas się on przewija. Jak z perspektywy czasu widzisz swój mecz pożegnalny, a dokładniej mówiąc słynny temat rac.
Piotr Reiss: Dla mnie był to niesamowity moment. Wywodzę się ze środowiska kibicowskiego. Po ostatnim moim nie tyle ile gwizdku, ale meczu, kiedy opuściłem plac gry, następnie pojawiłem się ponownie w „Kotle”, być może po raz ostatni. Rzeczywiście, odpaliłem tę racę. Następnie zostały postawione mi zarzuty, które kilka chwil potem zostały umorzone ze względu na niską szkodliwość społeczną. Wiadomo, jaki był to mecz, jak to wszystko wyglądało. Nieznajomość przepisów szkodzi, obcowałem z racami już długi czas i wyszedł pewien brak świadomości. Kierowałem się wtedy emocjami, pewnym stanem euforii. Teraz wiem, że nie powinienem tego zrobić. Cieszę się, że prokuratora podeszła do tego tak, a nie inaczej. Mimo wszystko ten moment na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Race na polskich obiektach?
Piotr Reiss: Nie możemy zapominać o tym, że kiedyś te stadiony były inne niż teraz. Do tego mecze traktowane są jako imprezy masowe. Areny zmagań bardzo często są zadaszone, zabudowane, inna cyrkulacja powietrza i masa innych czynników. Podejrzewam, że być może nikt by tego nie zabraniał, bo taka oprawa wygląda kapitalnie, lecz wszystko byłoby super do pierwszego wypadku. Wszyscy dziś dmuchają na zimne i poniekąd rozumiem to. W przypadku, gdyby coś się zdarzyło, do kogo mielibyśmy pójść z ewentualnymi roszczeniami, do klubu?
Zataczamy coraz szersze kręgi wokół polskiej piłki. W związku z tym chcielibyśmy poznać twoje zdanie odnośnie do bukmacherki w Polsce. Zbigniew Boniek uważa, że obecne prawo mówiąc ogólnie, blokuje dopływ być może gigantycznej gotówki dla polskiego futbolu.
Piotr Reiss: Niesamowicie szkoda, że mamy taką, a nie inną ustawę, ponieważ są to pieniądze, które mógłby trafić do polskich klubów. Co za tym idzie, można byłoby starać się jeszcze lepszych piłkarzy. Nie oszukujmy się, większość społeczeństwa w tę bukmacherkę gra i gdzieś te pieniądze się obracają. Dobrze by było, gdyby zostawały one w Polsce. Obecnie mamy dwie firmy, czyli STS i Fortunę, które są zarejestrowane w Polsce i tyle. Szkoda, że mamy takie prawo, taką politykę w tej kwestii, a nie inną.
Coś z kategorii piórkowej. Twoja książka, z którą ostatnio miałem przyjemność się zapoznać. Uderzyło mnie to, że jest napisana w sposób bardzo osobisty. Mamy do czynienia z różnymi biografiami piłkarzy na rynku. Jedne napisane lepiej, drugie gorzej. Są też takie jak „Szamo” Krzysztofa Stanowskiego, gdzie po oczach biło wręcz opowiadanie o wszystkim ze szczegółami, co niekoniecznie chciałoby ujrzeć światło dzienne. Tworząc swoją książkę, chciałeś się poniekąd rozliczyć z przeszłością?
Piotr Reiss: Chciałem stworzyć coś z mojej perspektywy. Nie pisałem jej z żadnym dziennikarzem. Miała to być prosta książka dla każdego kibica, dzięki której mogli poznać życie piłkarza z mojej perspektywy. Być może chciałem też pozostawić coś po sobie poza dokonaniami na boisku. Fajnie by było, gdyby ta książka stała się też pewnym przekazem dla młodych dzieciaków, którzy chcą zostać piłkarzami. Chciałbym, aby dawała im pewną wiarę w swoje marzenia, kiedy los się niekoniecznie do nas uśmiecha. Niesamowitą radość sprawiały mi wiadomości, które mówiły przykładowo, że to była pierwsza książka, którą ktoś przeczytał po raz pierwszy od iluś tam lat i to w dodatku w jedną noc.
Jednak na drugą część, o której wspominałeś, musimy trochę poczekać.
Piotr Reiss: Niestety tak, mam zebraną już większość materiału, chciałbym ją wydać jak najszybciej. Chcę w niej napisać kilka wątków na wiadome tematy o tym, jak naprawdę było.
Dwa ostatnie szybkie strzały. Jest Ivan Đurđević, który współpracuje z młodzieżą Lecha. Jest także Dimitrije Injac, który ujmijmy to prowadził transfer Vladimira Volkova do klubu. Gdyby pojawiła się oferta dla Piotra Reissa, który miałby być na przykład twarzą klubu, bądź odpowiadać za marketing. Jak brzmiałaby odpowiedź?
Piotr Reiss: Oczywiście, że tak. Zawsze będę powtarzał, że Lech jest klubem, który kocham, bez względu na to, czy zarządza nim Kowalski, Nowak czy ktoś inny. Moje życie pomijając wyjazd do Niemiec i pobyt w wojsku zawsze było związane z tym zespołem. Natomiast w jakiej roli? To jest kwestia dogadania się. Dobro klubu zawsze będzie stać ponad wszelkimi podziałami.
Gdyby o względy Piotra Reissa starała się Legia bądź inny klub niekoniecznie sympatyzujący ze środowiskiem Lecha?
Piotr Reiss: Dobrzy jesteście! Prawie jak duet Nahorny i Twarowski. Natomiast moja odpowiedź zdecydowanie brzmiałaby nie.
PAWEŁ KLAMA, BARTŁOMIEJ MATULEWICZ
Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss Piotr Reiss