Plażowa przygoda Erica Cantony

Czas czytania: 7 m.
0
(0)

K ariera Erica Cantony to idealny materiał na scenariusz szalonego filmu w stylu obrazów Guya Ritchie. Życiorys pełen wzlotów i upadków, które niesforny piłkarz często zaliczał z własnej winy. W końcu jednak znalazł swoją bezpieczną przystań, znajdującą się Manchesterze. Ale czy idol kibiców Czerwonych Diabłów mógł czuć się spełniony? W jego piłkarskim CV znajdziemy wiele trofeów klubowych. Próżno jednak szukać pucharów, które zdobywał jako reprezentant Francji. Czy aby na pewno? Wszak w 2005 roku zdobył z nią mistrzostwo świata. Szkopuł w tym, że uczynił to na plaży Copacabana, a do sukcesu poprowadził drużynę narodową Les Blues w beach soccerze. Prześledźmy ten epizod.

Reprezentacyjny niedosyt

A zaczęło się całkiem obiecująco. W dorosłej reprezentacji Cantona zadebiutował w wieku 21 lat. Szansę otrzymał od trenera Henri Michela, który dał zagrać młodzianowi z AJ Auxerre w meczu przeciwko kadrze RFN. Rok później Eric został młodzieżowym Mistrzem Europy. Przyszły bohater czerwonej części Manchesteru mocno przyczynił się do ostatecznego sukcesu swojej reprezentacji. W dwumeczu półfinałowym zaaplikował swoim rówieśnikom z Anglii trzy gole. I to by było tyle dobrego, jeśli chodzi o przygodę Cantony z reprezentacyjną koszulką na trawiastych boiskach. W osiągnięciu jakiegokolwiek sukcesu z pewnością nie pomógł wybuchowy charakter Francuza. Gdy we wrześniu 1988 roku Michel pominął go przy powołaniach na towarzyski mecz z Czechosłowacją, Eric nazwał selekcjonera 'kupą g***a’. Oczywiście został za tę wypowiedź zawieszony na rok. Do drużyny narodowej powrócił, dopiero gdy za jej sterami stanął Michel Platini. To legenda francuskiej piłki odwiodła krnąbrnego piłkarza od pomysłu przedwczesnego zakończenia kariery, gdy ten znów wpakował się w kłopoty, rzucając piłką w twarz arbitra w czasie meczu Ligue 1. Gdy za swój czyn Cantona został ponownie zawieszony, wykrzyczał w twarz działaczom z francuskiej komisji dyscyplinarnej, że są idiotami. Następnie zaczął się głęboko zastanawiać nad odwieszeniem butów na kołku. Wówczas zadzwonił do niego Platini i namówił go na zmianę otoczenia i wyjazd do Anglii.

Również pod wodzą Platiniego, Cantona wyruszył na swój jedyny wielki turniej. Problem w tym, że na Euro ’92 Francuzi nie wygrali ani jednego meczu. Super duet Cantona-Papin zawiódł na całej linii. Platini odszedł ze stanowiska. Nowym selekcjonerem Les Blues został Gerard Houllier. Wkrótce Trójkolorowi ponieśli kolejną eliminacyjną klęskę. Błąd Davida Ginoli spowodował utratę bramki w spotkaniu z Bułgarią i zaważył o tym, że Francuzi nie pojechali na amerykański mundial. Sześć bramek Cantony w tamtej kampanii eliminacyjnej zdało się na nic.

Wysiadka przed Złotą Erą

Gwoździem do trumny dla reprezentacyjnej kariery Erica Cantony był feralny wieczór z 25 stycznia 1995 roku. Pobicie kibica Crystal Palace, chociaż dokonane w barwach Manchesteru United, miało długofalowe konsekwencje. Dziewięciomiesięczna dyskwalifikacja i zbrukane po raz kolejny dobre imię Francuza, poskutkowało odebraniem mu opaski kapitańskiej przez trenera Aime Jacqueta. Ponadto selekcjoner postanowił budować drużynę opartą na odmłodzonym składzie. Nowym liderem Les Blues został Zinedine Zidane. Od drużyny narodowej odsunięto także Jean-Pierre Papina i Davida Ginolę, którego rola w kadrze i tak była już zmarginalizowana.

Opinia publiczna krytykowała Jacqueta za brak powołania dla Cantony na Euro ’96. Turniej odbywał się w Anglii, w której as Manchesteru United występował na co dzień. W dodatku po odbyciu kary zawieszenia Cantona wrócił na boiska wygłodniały gry i poprowadził Red Devils do kolejnego mistrzostwa Anglii. Jacquet się jednak nie ugiął. Francuzi odpadli w półfinale kontynentalnego czempionatu, a Enfant Terible europejskiej piłki już nigdy nie wrócił do reprezentowania swojej ojczyzny na trawiastych boiskach.

W 2015 roku Cantona przyznał w wywiadzie dla radia France Info, że w przypadku powołania do kadry na Euro ’96, przedłużyłby swoją karierę do mistrzostw świata w 1998 roku, które zostały rozegrane w jego ojczyźnie. Wyobrażacie sobie tamtą drużynę wzmocnioną jeszcze o manchesterskiego boga? Z tej mieszanki mogłoby wyniknąć absolutnie wszystko. Cóż, Trójkolorowi poradzili sobie bez Cantony, więc takie gdybanie nie ma większego sensu. Może jednak złota era Les Blues z przełomu wieków rozpoczęłaby się już w 1996 roku, gdyby na pokładzie tego rozpędzonego TGV był jeszcze samozwańczy komisarz futbolu?

Za namową brata

W maju 1997 roku pękło nie jedno manchesterskie serce. W wieku 31 lat Cantona zdecydował się na zakończenie piłkarskiej kariery, odchodząc u szczytu chwały. Można było się jednak domyśleć, że człowiek pełen energii i pasji, jakim jest King Eric, nie usiedzi długo na miejscu. Wkrótce kibice znów mogli ujrzeć swojego idola kopiącego futbolówkę. Tym razem robił to jednak na bosaka, a gorący piasek przesypywał mu się pomiędzy palcami u stóp. Piłka plażowa stała się nowym hobby francuskiego gwiazdora. Zainteresował się nią dzięki swojemu o rok młodszemu bratu – Joelowi. Ten wcześniej również kopał piłkę na normalnych boiskach, ale zrobił zdecydowanie skromniejszą karierę niż Eric. Był nominalnym obrońcą i występował m.in. w budapesztańskim Ujpestcie. Gdy zrozumiał, że w piłce nożnej nie osiągnie już zbyt wiele, postanowił zostać jednym z pionierów raczkującego krewnego klasycznego futbolu. Zajął się uprawianiem beach soccera i wkrótce wciągnął do tego brata, który po zakończeniu profesjonalnej kariery zdawał się mieć aż nazbyt dużo czasu. Dodatkowo postać Erica Cantony stanowiła najlepszą możliwą promocję dla tej nowej dyscypliny sportu.

Po kilku latach grania w turniejach pokazowych braciom zaczął przyświecać nowy cel. Zbudowanie potęgi plażowej piłki nożnej we Francji. Zdawali sobie sprawę, że aby tego dokonać, czeka ich mnóstwo pracy. Brazylijczycy zdawali się być niedoścignionym wzorem. Krajem, w którym każdy rodzi się z umiejętnością gry na piasku. Zdominowali światowy beach soccer w jeszcze większym stopniu niż ich koledzy z zielonych muraw. Dość powiedzieć, że na dwadzieścia dotychczas rozegranych czempionatów, Canarinhos sięgnęli po najwyższy laur 14-krotnie. Ich dominacja zelżała dopiero w ostatniej dekadzie. Jednak pod koniec lat 90. byli oni, a na przeciwnym biegunie była cała reszta świata.

Sen o potędze

Całe życie uczymy się różnych rzeczy, ale w tym przypadku nie mieliśmy pojęcia, od czego zacząć. Byliśmy daleko za Brazylią. Jeśli chcesz czynić postępy i pomagać w tym innym, musisz poświęcić swój czas na obserwowanie najlepszych. Właśnie to zrobiliśmy. Musieliśmy dostosować brazylijski styl do naszych najlepszych cech.

Eric Cantona

Początkowo King Eric chciał oprzeć drużynę na byłych kolegach z boiska. Szybko jednak doszedł do wniosku, że banda eks piłkarzy z brzuszkami piwnymi, która czas po treningu będzie spędzać w plażowych barach, zostanie starta w pył w starciu z brazylijskimi, młodymi kocurami.

Wkrótce, nieopodal Marsylii powstało centrum szkoleniowe dla francuskich beach soccerzystów. Cantona szukał narybku głównie na południu kraju. Wiedział, że chłopcy z marsylskich blokowisk mają odpowiednie charaktery i nie zmiękną, doprowadzając swoje stawy skokowe do granic wytrzymałości w czasie wyczerpujących treningów. Dodatkowo jego nazwisko było nie lada magnesem dla nowych rekrutów. Na treningi często przyjeżdżali młodzi piłkarze z profesjonalnych szkółek, którzy poza zajęciami na murawie, dokładali jeszcze dwie jednostki treningowe na piachu.

Regularna, całoroczna praktyka stała się kluczem do podnoszenia własnych umiejętności. Francuzi z roku na rok stawali się coraz silniejsi i zaczęli być zaliczani do grona najlepszych drużyn świata. Nadeszły pierwsze triumfy. W 2004 roku Les Blues zwyciężyli w Europejskiej Lidze Beach Soccera. W końcu, po latach wylewania potu, który wsiąkał w piach plaż nad Lazurowym Wybrzeżem, nadszedł czas by pokazać światu, że Trójkolorowi potrafią grać nie tylko na trawie.

Beach Soccer World Cup zamiast France ’98

Turniej Beach Soccer World Cup jest rozgrywany od 1995 roku. Rosnąca popularność plażówki sprawiła, że na początku obecnego wieku FIFA postanowiła połączyć siły z Beach Soccer Worldwide i przygarnąć czempionat pod własne skrzydła. Impreza rozegrana w maju 2005 roku na plaży Copacabana, była pierwszym turniejem oficjalnie organizowanym przez FIFA.

Do światowej mekki futbolu plażowego zjechało 12 zespołów, które co ciekawe, zostały zakwaterowane w tym samym hotelu. Niekwestionowanym faworytem batalii o miano najlepszej plażowej drużyny świata byli gospodarze turnieju. Canarinhos wygrali 9 z 10 poprzednich czempionatów, które były rozgrywane jeszcze pod egidą BSWW. Ich hegemonię udało się przerwać raz. W 2001 roku dokonali tego Portugalczycy.

Rozkwit Beach Soccera to w dużej mierze zasługa byłych gwiazd klasycznego futbolu, które zaangażowały się w promocje tej dyscypliny sportu. Na pierwszym turnieju organizowanym przez FIFA, doszło do pojedynku piłkarzy, których zabrakło na mundialu w 1998 roku. O absencji Cantony wspominałem. Eric zakończył karierę rok wcześniej, zaś rozdział o nazwie piłka reprezentacyjna zamknął już w 1995 roku. Swoją ikonę futbolu wystawili również Brazylijczycy. W składzie Selecao pojawił się Romario. Jego zabrakło w 1998 roku z powodu kontuzji. Teraz do mistrzostwa świata z 1994 roku, chciał dołożyć trofeum zdobyte na plaży. Przed turniejem uderzał w bardzo patetyczne tony, nawiązując do słynnego Maracanazzo:

Ostatni FIFA World Cup odbył się w Brazylii w 1950 roku. Urugwaj wygrał tamtą imprezę. Teraz nadszedł czas, aby świętowali Brazylijczycy. Moje pokolenie wciąż słyszy o tamtej porażce. Denerwuje nas to, możemy sobie tylko wyobrazić, jak ciężka ona była. Pora byśmy to zmienili. Jestem podekscytowany, że należę do tej grupy.

Jakkolwiek na to nie spojrzeć, porównanie absurdalne. Zupełnie nie ten kaliber. Jednak brazylijska supergwiazda kochała sporty plażowe. Bez różnicy czy był to beach soccer, siatkówka plażowa czy siatkonoga. W tej ostatniej dyscyplinie również startował w turniejach mistrzowskich. W 2011 roku w Miami został nawet wicemistrzem świata. Gdybyście przecięli żyły Romario, zapewne wyleciałby z nich gorący piasek Copacabany zmieszany z krwią.

Wiele osób twierdz, że jestem 'królem Rio’. Nie chcę tej korony. Wolę by mówili, że jestem twarzą Rio. Plaża była zawsze częścią mojej kariery. Gdy grałem na niej w piłkę i gdy grałem w siatkówkę. Czuję się tam jak w domu.

Les Blues mistrzami świata

Wiele osób ostrzyło sobie zęby na finałową potyczkę francuskiej i brazylijskiej supergwiazdy. Na zderzenie dwóch wielkich ikon futbolu oraz ich jeszcze większego ego. Stawiali sobie tylko pytanie, czy Francji uda się dotrzeć do finału? Udało się. W przeciwieństwie do Brazylii…

Canarinhos zatrzymali się na półfinale. Na ich drodze, podobnie jak w 2001 roku, stanęli Portugalczycy. Mecz zakończył się rezultatem 6-6. Cztery gole dla drużyny z Europy zdobył Madjer. Ten urodzony w Angoli piłkarz plażowy jest uznawany za jednego z najlepszych fachowców od beach soccera w dziejach tego sportu. Remis wiązał się z koniecznością rozegrania konkursu jedenastek, który w plażówce był rozwiązany za pomocą formuły, którą moglibyśmy nazwać 'nagłą śmiercią’. Jedna seria. Kto pudłuje, odpada. I tak do skutku. W drugiej serii spudłował brazylijski as Jorghino. Madjer pokonał golkipera rywali. Szok. To Portugalczycy przeszli do finału.

Zahartowani ciężkimi treningami Les Blues pewnie kroczyli w kierunku wymarzonego tytułu. W grupie odprawili z kwitkiem Australię (5:1) i Argentynę (8:2). W fazie play-off najpierw wyrzucili za burtę Hiszpanów. Wygrane 7-4 spotkanie, było jedynym, w którym gola zdobył Cantona.

Natomiast w półfinale nie dali szans Japończykom (4:1). W finałowym starciu to drużyna z Półwyspu Iberyjskiego pozostawała faworytem. Zwycięstwo nad gospodarzami imprezy stawiało ich właśnie w takim świetle. To jednak Les Blues jako pierwsi wyszli na prowadzenie. Za sprawą 22-letniego Anthony Mendy’ego prowadzili po pół godziny gry 3-1. Mendy był jednym z tych młodych chłopaków, którzy zostali wyłowieni przez Cantonę w Marsylii. W całym turnieju zdobył 8 goli, co czyniło go najskuteczniejszym strzelcem Francuzów. Waleczni Portugalczycy zdołali jednak wyrównać. W samej końcówce dwukrotnie ukąsił Belchior i do wyłonienia zwycięzcy, znów potrzebne były rzuty karne. Wystarczyła jedna seria. Thierry Ottavy wykorzystał swój strzał. Po przeciwnej stronie wojny nerwów nie wytrzymał Alan. Francja dopięła swego. Les Blues sięgnęli po tytuł najlepszej drużyny globu, a Cantona mógł sobie wpisać w CV mundialowy triumf. Tamtej nocy pod statuą Chrystusa Zbawiciela nikt nie tańczył samby. Wszyscy tańczyli Kankana.

Ciężkie życie trenera

Cantona i Romario nie byli głównymi postaciami tamtej imprezy. Nadawali jej splendoru głównie za sprawą magii swoich nazwisk. Absorbujący fizycznie sport, nie pozwalał zbliżającym się do czterdziestki byłym gwiazdorom, pozostawać boiskowymi liderami. Co prawda Romario zdobył na tamtej imprezie dwa razy hat-tricki, ale nie był kluczową postacią Canarinhos. Sam przyznawał, że 20 minut spędzonych na plaży, męczyło go bardziej niż dziewięćdziesięciominutowa batalia na trawie. Nieoceniona była jednak ich pomoc w rozpropagowaniu beach soccera. Cantona i Romario byli świetnymi ambasadorami plażówki. Ich ścieżką podążyli, chociażby Matt Le Tissier w Anglii, czy Christian Karambeu. Francuski mistrz świata, który również zaangażował się w promocję tej dyscypliny nad Sekwaną. Nie można zapomnieć też o takich gwiazdach jak wspomniany wcześniej Madjer, którego rodowód wywodzi się właśnie z futbolu plażowego. Portugalczyk przez ponad 20 lat kariery, zagrał dla swojej ojczyzny 573 razy i strzelił ponad 1000 goli.

Eric Cantona pozostał przy plażówce jeszcze przez kilka lat. Wkrótce został selekcjonerem reprezentacji Francji. Jako trener zdobył z kadrą brąz World Cup 2006. Rok później doprowadził ich do wicemistrzostwa Europy. Zwolniono go w 2011 roku, gdy nie zdołał wywalczyć awansu na światowy czempionat i spadł z drużyną narodową do Europejskiej Dywizji B. W ubiegłym roku France Football umieścił go wśród dziesięciu największych legend Beach Soccera.

RAFAŁ GAŁĄZKA

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Rafał Gałązka
Rafał Gałązka
Futbolowy konserwatysta. Przeciwnik komercjalizacji piłki, fan świateł rac na trybunach. Sympatyk Arsenalu i lokalnego LKS "Dąb" Barcin. Beznadziejnie zakochany w Reprezentacji Polski. Głównie piłka polska oraz angielska.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...