Zdjęcie główne: sport.wp.pl
Centrum Aten. Temperatura jest bardzo wysoka, słońce pali, więc bez okularów przeciwsłonecznych się nie obejdzie. Ogólna skwara, jaka wtedy zastała mnie w stolicy Grecji, zmusiła mnie, żeby wstąpić na chwilę do jednej z miejscowych knajpek. Za grecką kuchnią nie przepadam, więc zamówiłem tylko kawę dla bezpieczeństwa. Przedtem zaopatrzyłem się w grecką prasę, w której przeglądałem tylko obrazki, bo stos porozrzucanych greckich literek jest dla mnie niezrozumiały, Nagle do małego lokalu wchodzi jakiś mężczyzna, a wśród małej grupki gości poruszenie. „Warecha”, „Warecha” – usłyszałem szepty. Czy to rzeczywiście on? Czy to Krzysztof Warzycha, a ja miałem to szczęście w wielkiej stolicy natrafić przypadkiem na mojego rodaka, który jest tutaj legendą? Tak, to on, poznaję. Ale podchodzić? Może to trochę niegrzeczne – pomyślałem. Z drugiej strony – jestem w dalekiej Grecji, a spotkać legendę Panathinaikosu Ateny to gratka nie lada. – Przepraszam, czy to pan Krzysztof Warzycha? – Tak, a o co chodzi? – spytał trochę zaskoczony. – Uff, panie Krzysztofie, koledzy mi nie uwierzą, że tutaj pana spotkałem, przecież pan jest legendą Panathinaikosu! – Pozwolił mi usiąść naprzeciwko i dużo opowiadał mi o klubie i tym, czym teraz jest Panathinaikos..
Za kawę płacić nie musiałem. A zaręczam, że tania nie była.
Poza granicami Polski nie ma drugiego tak liczącego się klubu, który zawdzięczałby Polakom tak wiele. Pracowali tutaj nasi trenerzy, osiągali historyczne sukcesy, a szerokie grono piłkarzy znad Wisły zasmakowało tutaj futbolu najwyższej próby. Ktoś powie, że takim klubem jest Borussia Dortmund. Owszem, ale nie w takim rozmiarze jak Panathinaikos. Oprócz kilku „Jugoli” i – co oczywiste – Greków – żadna inna nacja nie odbiła swojego piętna tak mocno na słynnym Panathinaikosie.
Dzisiaj jest Lewandowski, kiedyś był Warzycha
Okoliczności transferów do PAO były zawsze różne. Nową epokę zapoczątkował Krzysztof Warzycha, bo jako pierwszy zawodnik z naszej ligi nie miał pośrednika w postaci COS (Centralny Ośrodek Sportu). Wcześniej kluby otrzymywały tylko 30% kwoty – w dodatku liczonej po bardzo niekorzystnym kursie oficjalnym. Zatem Ruch Chorzów obłowił się ponad milionem dolarów. To tak, jakby któryś z polskich klubów sprzedał teraz piłkarza za 10 milionów euro. Absolutny kosmos. Menedżer Janusz Oster – pośrednik przy transferze – opowiadał, że „Gucio” miał jeszcze oferty z Borussii Dortmund i drugoligowego FC Homburg.
Lot z Warszawy do Aten Krzysztof Warzycha jako piłkarz Ruchu Chorzów odbył jeden. Już podczas pierwszej wizyty w stolicy Grecji podpisał kontrakt z Panathinaikosem, a debiut przypadł na mecz z AEK Ateny – od razu najbardziej prestiżowe derby miasta.
Co ciekawe – jeśli zapytacie starego kibica PAO o najlepszych napastników przełomu wieków w Europie, Polak będzie wymieniony jednym tchem z Raulem Gonzalezem i Del Piero. On będzie o tym święcie przekonany. Pewnie w 1990 roku żaden z greckich kibiców nie spodziewał się, że do ich kraju przyleciał właśnie najlepszy obcokrajowiec w historii ligi, drugi strzelec w historii ligi i najlepszy w historii Panathinaikosu. I to właśnie z Polski, która dopiero wstawała z kolan, kiedy nastał kapitalizm. To w końcu dzięki Warzysze w 1996 roku mistrz Grecji zagrał w półfinale Ligi Mistrzów, a on sam zdobył w tamtej edycji aż osiem goli.
Mimo tego całego splendoru mam wrażenie, że pan Warzycha pozostał tym samym skromnym facetem ze Śląska. Nie odkręcił mu się kranik z sodówką, choć nieczęsto piłkarz z Polski zostaje gwiazdą europejskich boisk. Jak sam opowiedział – nie chciał zadzierać nosa. Czasami sprawiało mu problem, kiedy ludzie zapraszali na obiad, a on już miał dość tego całego zgiełku, uwielbienia i medialnego szumu. Ale jak tutaj odmówić? Przecież kibic, który wydaje swoje pieniądze, żeby go oglądać, chciałby poza boiskiem móc uścisnąć dłoń bohaterowi. Każda odmowa do wspólnego zdjęcia albo krótkiej rozmowy mogłaby poskutkować jednym stwierdzeniem. Warzysze odbiło.
– Strzelasz w Lidze Mistrzów, więc naturalnym jest, że masz propozycje z różnych klubów. Miała być Hiszpania, Anglia, Niemcy, ale ja w Atenach czułem się bardzo dobrze – zwierza się. – Jasne, liczyłem na początku, że Panathinaikos to będzie dla mnie odskocznia do klubu z europejskiej czołówki. Czasami myślałem, jak to byłoby we Włoszech, ale po trzydziestce mi przeszło – śmieje się Warzycha. – To nie było tak, że w PAO był zawsze jak w bajce. Kiedy tutaj przyszedłem (rozmowa odbyła się w Atenach przyp. red.), musiałem poddać się operacji brzucha, nie strzeliłem też gola w ośmiu kolejnych meczach. Ciężko było, ale tylko chwilowo. Ogółem chyba mogą być tutaj ze mnie zadowoleni – podsumowuje.
Na pytanie o zakończenie kariery w Panathinaikosie pan Krzysztof wzdycha głęboko.
– Powiedzmy, że w ostatnich dwóch sezonach mojej gry w PAO dawano mi już do zrozumienia, że czas na innych, młodszych, sprawniejszych. Znali dalej moją wartość, natomiast dla mnie rola zmiennika była okropna. Pamiętam taki jeden mecz – graliśmy w Europie z Litexem Łowecz. Nie szło nam, więc trener wpuścił mnie na boisko. Strzeliłem dwa gole, awansowaliśmy i tak właśnie wglądała moja rola. – wspomina Warzycha
– Mogłem jeszcze pograć w innych greckich klubach choćby dla rekordu goli strzelonych w historii ligi greckiej. Uznałem jednak, że wolę zostać zapamiętany jako ten, który dał wszystko Panathinaikosowi, a nie żegnać się z piłką jako piłkarz – dajmy na to OFI Kreta – wyznaje.
Zakończył karierę w 2004 roku, a w sezonie 2009/2010 został asystentem trenera w PAO
Najpierw wyklęty, potem rekordzista
Jakoś tak się zawsze układa, że Polacy do uznanych w Europie klubów przychodzili parami – co praktycznie zdarza się do dzisiaj. Nie inaczej było w Panathinaikosie, kiedy w ślad za Warzychą na podbój Aten wyruszył bramkarz – Józef Wandzik. Chwile miał trudne – na przykład z samego początku, kiedy grecka prasa obwieściła go głównym winnym porażki w dwumeczu Pucharu Europy z Lechem Poznań. Fala krytyki była spora, ale jak sam Wandzik przyznał – nie przejmował się, bo z greckim to jeszcze wtedy u niego było kiepsko. Potem już tylko lepiej. Polski golkiper miejsca w bramce nikomu nie oddał, a następnie mógł świętować znakomitą serię 906 minut bez straconej bramki. W lidze greckiej obronił w sumie aż dwadzieścia rzutów karnych, co pozwala mu do dzisiaj dzierżyć ten znakomity rekord. Józef Wandzik żył futbolem również poza boiskiem. Dokładnie miał rozpracowanego każdego napastnika, więc również wiedział, w jaki sposób będą uderzać rzuty karne.
Był również ekspertem w sytuacjach „sam na sam”. W bardzo charakterystyczny sposób na przedpolu rozkładał ramiona, czym maksymalnie utrudniał życie napastnikom. Od tego właśnie Polak doczekał się pseudonimu „Góra” – a wszystko zaczęło się od tego, że tak opisał go jeden z greckich dziennikarzy.
– Najbardziej szalony mecz zagrałem w finale Pucharu Grecji w 1994 roku. Było 3:3, a w konkursie rzutów karnych wybroniłem dwa strzały. Wygraliśmy, a z radości mój kolega z drużyny tak we mnie wbiegł, że miałem rozcięty łuk brwiowy. Dziękował mi, bo wcześniej nie wykorzystał swojego rzutu karnego. Bał się, że przez niego przegramy mecz.
Józef Wandzik pożegnał się z Panathinaikosem w 1999 roku, kiedy zaczął przegrywać rywalizację ze słynnym później greckim bramkarzem – Antoniosem Nikopolidisem.
Polski protoplasta Balotellego
Są tacy piłkarze, których ciężko określić jednoznacznie. Bywa czasami, że krnąbrność nie pozwala im utrzymać stałej formy, natomiast przychodzą takie dni, kiedy w pojedynkę wygrywają mecze. To właśnie Emmanuel Olisadebe, który sprężał się na najważniejsze mecze w Europie i najbardziej prestiżowe w Grecji. Gole strzelane AEK i Olympiakosowi są dla kibiców absolutnie bezcenne. Wniosek? Lepiej już raz strzelić gola przeciwko AEK Ateny niż dziesięć razy Kalithei – tak to działa. W 2004 roku Olisadebe zapewnił PAO mistrzostwo kraju, strzelając cztery bramki w trzech ostatnich meczach sezonu. Wszystkie zadecydowały o wygranej – szczególnie dwa z nich strzelone w ostatnich minutach.
Panathinaikos – Pananios. Wynik 0:0 daje tytuł Olympiakosowi Pireus aż w 73. minucie reprezentant Polski strzela bramkę i tytuł trafia do gabloty Panathinaikosu. Kibice PAO wynieśli Olisadebe z murawy na rękach, a wzruszony Yannis Goumas powiedział, że Bóg jest czarny.
„Emsi” miał patent na Olympiakos. W bezpośrednich meczach strzelił temu zespołowi pięć goli. Raz został wyrzucony z boiska za faul. Wściekli kibice z Pireusu zwyzywali go od małp. Olisadebe nie pozostał im dłużny, pokazując im środkowy palec.
Olisadebe strzelił też trzy gole w Lidze Mistrzów – w tym dwie Arsenalowi Londyn. Grał tak wspaniale, że przez pewien moment gazety w Wielkiej Brytanii łączyły go z Highbury. Do tej pory więcej bramek w Champions League od Olisadebe mają tylko dwaj polscy piłkarze – Krzysztof Warzycha i Robert Lewandowski.
Koniec Olisadebe nastał wraz z kontuzją pod koniec 2005 roku. Jeszcze w lecie noszono reprezentanta Polski na rękach po wbiciu dwóch goli Wiśle Kraków w eliminacjach Ligi Mistrzów, kiedy Panathinaikos cudem awansował do fazy grupowej. Olisadebe powiedział w mediach, że drużyna podczas jego nieobecności może mieć ciężko, bo jego koledzy zamiast o grze, myślą wyłącznie o swoim koncie w banku. Towarzysze przestali się do niego odzywać, a trener Alberto Malesani stwierdził, że dla Emmanuela Olisadebe miejsca w jego drużynie już nie ma. Został wypożyczony do angielskiego Portsmouth, jednak już nigdy nie wrócił do optymalnej formy.
Kazimierz Górski blisko Kuwejtu
Rok 1976 to wielki sukces reprezentacji Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu. Srebrny medal jednak był dla środowiska dziennikarzy i kibiców ogromnym zawodem, wszak brąz mundialu w RFN zobowiązywał, a w dodatku reprezentacja Kazimierza Górskiego miała bronić złotego medalu z Monachium. Pojawiły się głosy, że srebro to tak naprawdę porażka, na co Górski powiedział jasno – Jeśli tak Wam to srebro brzydko pachnie, to ja dziękuję i rezygnuję.
Polski trener stulecia miał dużo ofert z Bliskiego Wschodu, natomiast kwestię wyjazdu szybciej załatwili Grecy. Arabowie nie poradzili sobie z biurokracją ówczesnego PRL-u, na co dzisiaj wypada tylko przyklasnąć.
Górski pożegnał się z kadrą meczem z Cyprem na Stadionie Dziesięciolecia, gdzie było dużo wysłanników z Grecji. Szybko dotarły tam depesze, że Górski się żegna, a w Panathinaikosie Ateny natychmiast potrzebują trenera. Znający ówczesne realia doskonale wiedzą, że kierunki nie były oczywiste. To znaczy, że gdyby trener z sukcesami Górskiego wyjeżdżał dzisiaj, mógłby objąć najlepsze kluby Europy. Tymczasem PAO to… zawsze tylko PAO.
Przed Górskim trenerem drużyny był Aymore Moreira, który doprowadził Brazylię do Pucharu Świata w 1962 roku. Zwolniony został przez porażki w pięciu meczach z rzędu. Kibice byli wściekli, więc na Kazimierzu Górskim spoczywała ogromna presja. Kaziu na to: ludzie, spokojnie. Dajcie mi czas. Po sezonie fani mogli otwierać szampany po zdobyciu Pucharu Grecji i mistrzostwa Grecji.
Pan Górski puka do gabinetu prezesa i mówi:
– Panie prezesie, dziękuję za współpracę.
– Ale jak to?! Zdobył pan Puchar, mistrzostwo i pan chce odejść?
– Tak, na to pozwala mi klauzula w umowie i chcę odejść.
Sprawa była bardzo burzliwa. Wcześniejszemu trenerowi chciano dom spalić za brak wyników, a Górski w pół roku wyprowadził Panathinaikos z piątego miejsca na pierwsze i już go nie oddał. Po wielu prośbach zdecydował się zostać.
Dublet z 1977 roku to jedyne sukcesy Kazimierza Górskiego w Atenach. Jednak jego odejście do Kastorii w 1979 roku – jak sam przekonywał – nie było spowodowane brakiem wyników. Polski trener opowiadał o trzech greckich piłkarzach w drużynie – gwiazdach na skalę całego kraju, z których jednak nie było żadnego pożytku, bo nikt nie mógł sobie z nimi poradzić. Zarządowi nie było na rękę pozbycie się trzech zawodników, więc zdecydowali się na koniec współpracy z trenerem.
Jednym ze skonfliktowanych piłkarzy był Mimis Domazos – dzisiaj uważany za jedną z najwybitniejszych postaci w historii klubu.
Nawet po odejściu Górski był w Atenach osobistością. W latach 80. pełnił funkcję na wzór klubowego doradcy. Prezes konsultował się z nim przy transferach i ogólnej ocenie zawodników. Taki stan rzeczy utrzymał się do 1986 roku i powrotu do Polski.
Największa trenerska gwiazda
Tu i ówdzie chodzą legendy, jakoby Jacek Gmoch wiedział wszystko najlepiej. Sukcesy z lat 1972-1974 to nie Górski, tylko on, rozczarowanie na MŚ 1978 to nie on, tylko pogoda i niekorzystne warunki. Możemy się nie zgadzać, natomiast fakty są takie, że półfinał Pucharu Europy z zagranicznym klubem to sukces, o którym polscy trenerzy mogą natychmiast zapomnieć.
Wyobrażacie sobie np, Macieja Skorżę w klubie pokroju… Atletico Madryt, z którym awansuje do półfinału Ligi Mistrzów? Właśnie, ja też nie.
Gmoch w 1983 został trenerem Panathinaikosu, zostawiając najpierw dużo słabsze AE Larissa. Był protoplastą. W wielu rozmowach starsi dziennikarze, którzy pamiętają tamtą ekipę, podkreślają – PAO Gmocha jako jedna z pierwszych drużyn w Europie zaczęła grać ostrym pressingiem. Sytuacja była trudna, a po objęciu posady przez nowego trenera Panathinaikos wygrał 26 meczów z rzędu. Absolutna dominacja w Grecji była efektem perfekcyjnego przygotowania motorycznego.
Gmoch zastał drużynę liczącą 33 piłkarzy. Wpadł na pomysł, żeby podzielić ją na trzy drużyny, która grała między sobą sparingi co środy. Najlepsi trafiali do pierwszej jedenastki, średni na ławkę rezerwowych, a ostatni na trybuny.
Polski szkoleniowiec to również protoplasta, jeśli chodzi o eliminowanie skłonności do zabawy, alkoholu i strawy. Pamiętacie historię, kiedy schlany Giggs wraca do siebie do domu nad ranem, a tam czeka na niego Alex Ferguson? Gmoch był pierwszy. Wymusił wpisywanie do kontraktów, że trener ma prawo składać zawodnikom wizyty o północy i sprawdzać, czy są w domu cali i zdrowi. Niektórzy się wycwanili, więc Gmoch pukał czasami do drzwi o 2:00 lub 3:00 w nocy.
Grecja dla Panathinaikosu Gmocha stała się zbyt mała. Prezes chciał czegoś więcej i to by nawet tłumaczyło, dlaczego był blady jak ściana, kiedy w I rundzie Pucharu Europy przeciwko Linfield FC z Irlandii Północnej na pół godziny przed końcem meczu mistrz Grecji przegrywał 0:3. Tymczasem czerwony ze złości Gmoch ruga swoich zawodników – jednego po drugim. Krzyczy, że „każdy swego” to oni mogą kryć siebie nawzajem, ale w łazience. On kazał kryć strefą. Zawodnicy doprowadzili do wyrównania, a wynik 3:3 dał awans Panathinaikosowi. W następnej rundzie również po dramatycznych bojach pokonali IFK Goeteborg.
Gmochowi ciężko przyznać się do błędu. Megalomania tego człowieka jest porażająca i tak samo było wtedy, kiedy jego drużynie w półfinale Pucharu Europy przyszło mierzyć się z Liverpoolem. Angielska prasa ostrzegała, że Grecy przekupują sędziów, wywołują presję, więc na Anfield muszą wysoko wygrać. Wychodzi na to, że oszukano Panathinaikos – choć wynik 0:5 w dwumeczu nie pozostawia wątpliwości. W Anglii najpierw nie uznano prawidłowo zdobytej bramki przez PAO, potem nie odgwizdano dwóch ewidentnych karnych, a następnie Liverpool strzelił bramkę z 30 metrów. – tak relacjonuje wydarzenia Jacek Gmoch.
Holenderski trener – Kaiser – stał się jego wielkim wrogiem.
Jak również sam przyznał – odszedł z powodu wielu nacisków – na przykład na promocję danego zawodnika. Przedstawiciel szanowanej wtedy polskiej myśli szkoleniowej zbuntował się. Stwierdził, że w takiej atmosferze dłużej pracował nie będzie i odszedł do wielkiego wroga – AEK-u Ateny.
Gdy odchodziłem, kibice buczeli na prezesa, a niektórzy przestali chodzić na mecze – podsumował.
W 2010 roku z pracą trenera pożegnał się grecki szkoleniowiec – Nikos Kliopas. O pomoc poproszono Gmocha, po czym poprowadził drużynę do zwycięstwa nad Olympiakosem Pireus 4:2 na Stadionie Olimpijskim w Atenach. Była nadzieja na to, że polski trener również przygotuje Panathinaikos do meczu przeciwko FC Barcelonie w Lidze Mistrzów, ale wtedy zatrudniono już Jesualdo Ferreirę z Portugalii.
Bez szans w walce z legendami
W Panathinaikosie próbowało swoich sił wielu Polaków. Nasi piłkarze dostawali również oferty, które odrzucali – jak Sławomir Peszko, który w 2011 roku miał do wyboru 1.FC Koeln i PAO, ale zdecydował się na Niemcy. Często transfer był dziełem przypadku. Polaka wzięto, bo mu ufano po tym, jak zatrudniano Wandzika czy Warzychę.
Arsenalowi Londyn gola w Lidze Mistrzów strzelił Igor Sypniewski. Kontrowersyjny piłkarz, który wraz z Żelisławem Żyżyńskim napisał książkę o swojej przygodzie z piłką. Fantastyczny mecz na Old Trafford przeciwko Manchesterowi United to tylko nieliczne wątki w Panathinaikosie. Był taki moment, że Sypniewski robił furorę, a kibice natychmiast zaczęli go porównywać do Krzyszofa Warzychy. „Sypek” sam przyznał się, że status piłkarza Panathinaikosu w Grecji mu nie pomógł. A po tym, jak puścił sobie „dymka” w samolocie, nagrabił sobie u trenera.
Kiedy Sypniewski na Stadionie Olimpijskim w Atenach pokonał Davida Seamana, z trybuny spadł jeden z kibiców i zginął na miejscu.
Nie ma sensu przytaczać smutnych historii z jego udziałem. Odsyłam Was do lektury biografii Igora Sypniewskiego – świetnego człowieka – spisanej przez Żelisława Żyżyńskiego.
Historię Kuby Wawrzyniaka mogliście przeczytać na łamach Retro Futbol. Nawiasem – szkoda nieudanego pobytu w Grecji, bo Kuba był podstawowym piłkarzem – zagrał w arcytrudnych spotkaniach z Villarreal CF w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Mogło tak pięknie…
CZYTAJ: Kuba Wawrzyniak, czyli historia niezłomności
Natomiast najbardziej sensacyjnym transferem Polaka do legendarnego greckiego klubu jest ten z udziałem Macieja Bykowskiego. Dlaczego nosi miano sensacyjnego? Może dlatego, że w barwach OFI Kreta strzelił w całym sezonie tylko trzy gole. Wybaczcie, ale na napastnika to trochę mało. Panathinaikos nie jest już ten, jednak to tak, jakby dzisiaj na Stadion Olimpijski zawitał… Łukasz Gikiewicz. Z całym szacunkiem.
Bykowski wystąpił w sześciu ligowych meczach i strzelił cztery gole. Bilans 6/4 całkiem niezły, więc zadziwiający jest fakt, że tani piłkarz, który nawet wypalił w silnym klubie jest tak szybko odpalany na trybuny. Przegrał rywalizację ze słynnymi napastnikami – Dimitrisem Papadopoulosem i Theofanisem Gekasem, którzy grać po prostu musieli. Maciejowi Bykowskiemu przyszło przeżywać same rozgoryczenia, kiedy w jednym meczu strzelił dwa gole, a w drugim nawet nie złapał się do meczowej osiemnastki. Grecy i tak go szanowali. W mieście rozdawał autografy, a jego żonie podarowano ogromnego pluszaka.
Rezerwowym bramkarzem Panathinaikosu w latach 2007-2009 był Arkadiusz Malarz. Rozegrał jedenaście meczów w lidze greckiej.
POLACY W PANATHINAIKOSIE ATENY:
Kazimierz Górski – 1976-1979
Jacek Gmoch – 1983-1985, 2010
Krzysztof Warzycha – 1989-2004, w sezonie 2009/2010 jako asystent trenera
Józef Wandzik – 1990-1999
Igor Sypniewski – 1997-2001
Emmanuel Olisadebe – 2001-2006
Maciej Bykowski – 2004/2005
Arkadiusz Malarz – 2007-2009
Jakub Wawrzyniak – 2009
Dzisiaj Panathinaikos boryka się z wieloma problemami. Z bogatym Olympiakosem Pireus – przynajmniej teraz – nie ma większych szans, natomiast mozolnie i wytrwale walczy o odzyskanie należnego miejsca w europejskiej piłce.
Form is temporary, class is permanent
Pamiętajcie o tym.
KAMIL ROGÓLSKI