Rafał Boguski W Ekstraklasie zadebiutował w 2006 roku, od tego czasu trzykrotnie zdobywał mistrzostwo Polski, a także grał w reprezentacji naszego kraju. Zawodnik Wisły Kraków w rozmowie z Przemysławem Płatkowskim opowiada m.in. o swojej karierze, Oreście Lenczyku i reprezentacji Polski.
Przemysław Płatkowski: Panie Rafale, czy wie Pan, co łączy takich piłkarzy, jak Łukasz Surma, Marek Chojnacki, Arkadiusz Głowacki czy Bartosz Bosacki z Rafałem Boguskim?
Rafał Boguski: Na pewno łączy nas to, że ja jestem jeszcze czynnym piłkarzem, oni już byłymi, ale wydaje mi się, że rozegrali bardzo dużo spotkań w ekstraklasie, więc może to?
Skierował się Pan w dobrą stronę – dokładnie 350 meczów. Jak Pan podsumuje swój czas, blisko 15 lat w ekstraklasie? Jaki to był dla Pana okres, co było najtrudniejszym momentem, a co najlepszym wspomnieniem?
Na pewno to był okres wzlotów i upadków, nie ma co ukrywać. Na początku bardzo ciężko wchodziło mi się do ekstraklasy, bo kiedy przyszedłem do Wisły, to nie miałem miejsca w składzie i zaliczyłem tylko dwa epizody w rundzie. Dopiero po wypożyczeniu do Bełchatowa regularnie zacząłem grać. Niemiłe chwile? Oczywiście urazy i kontuzje, przez które straciłem bardzo dużo spotkań oraz swoją dyspozycję fizyczną. Dojście do formy zajmowało dużo czasu. Utkwiły mi w pamięci też dwa spotkania: jedno z Pogonią Szczecin, kiedy grałem w barwach GKS-u Bełchatów, w ostatnim meczu wygraliśmy 2:1, ale nie zdobyliśmy tytułu. Drugim takim meczem był ten w przedostatniej kolejce sezonu 2009/10, kiedy na stadionie Hutnika zremisowaliśmy z Cracovią 1:1 i straciliśmy szansę na mistrzostwo Polski.
Jest Pan trzykrotnym mistrzem Polski z Wisłą, ale dwa tytuły, o których Pan już wspomniał, wymknęły się z Pańskich rąk na ostatniej prostej: w 2007 GKS Bełchatów stracił prowadzenie w tabeli po porażce z Wisłą Kraków 1:2 w Bełchatowie oraz w 2010 roku – bardzo pechowa samobójcza bramka Mariusza Jopa w derbach sprawiła, że mistrzostwo pojechało do Poznania. Czy z perspektywy czasu jest Pan w stanie powiedzieć, co się stało po drodze, że nie można było zapewnić sobie tytułów mistrzowskich wcześniej?
W 2007 roku zadecydowała przedostatnia kolejka i porażka z Wisłą, tak naprawdę wystarczyło nam tego meczu nie przegrać. Gdybyśmy zdobyli punkt, to jechalibyśmy do Szczecina na mecz z ostatnią Pogonią, która już spadła jako lider i raczej można by sobie te trzy punkty już dopisać wcześniej. Od samego początku ruszyliśmy na Wisłę i nie chcieliśmy kalkulować, tylko to spotkanie wygrać, a w 10. Minucie dostaliśmy bramkę z kontry na 1:0. Później nie mogliśmy już nic zrobić i przegraliśmy to spotkanie. A jeśli chodzi o to wicemistrzostwo z 2010 roku, gdzie w przedostatniej kolejce zremisowaliśmy, to naprawdę ciężko jest mi powiedzieć, co mogliśmy zrobić lepiej, bo walka była naprawdę wyrównana. Jeśli dobrze pamiętam, to trzy pierwsze spotkania w rundzie wiosennej przegraliśmy (Wisła przegrała z GKS-em Bełchatów, Arką Gdynia oraz zremisowała z Jagiellonią Białystok – przyp.). Bardzo szybko roztrwoniliśmy kilkopunktową przewagę nad Lechem i Legią. Gdybyśmy zaczęli punktować od samego początku rundy wiosennej, to myślę, że nic nie mogłoby nam się stać. A tak stało się, jak się stało. Po drodze straciliśmy trenera, bo odszedł Maciej Skorża, co spowodowało trochę nerwowości i zawirowań.
ZOBACZ TEŻ:
- Jimmy Glass: Futbol dał mi ten jeden wspaniały moment
- Wywiad: Kushtrim Munishi, czyli pierwszy piłkarz z Bałkanów od czasów wojny
- Wywiad: Michał Kocięba- były rzecznik prasowy PZPN-u
W Bełchatowie miał Pan okazję współpracować z trenerem Orestem Lenczykiem, o którym w środowisku piłkarskim krążą podzielone opinie. Wiele osób mówi, że obok niego nie można przejść obojętnie, można go albo kochać, albo nienawidzić. Niektóre jego zachowania, jak na przykład cmokanie na piłkarzy stały się już słynne. Jak Pan wspomina współpracę z nestorem polskich szkoleniowców?
Już wielokrotnie to powtarzałem w wywiadach, że początki u trenera Lenczyka miałem ciężkie. Kiedy przyszedłem do Bełchatowa, cały czas byłem na cenzurowanym. Na każdym treningu zawsze coś było nie tak, do poprawki, a trener miał pretensje. Pewnego dnia poszedłem do niego zapytać się, dlaczego tak to wygląda. Trener powiedział tylko jedno zdanie: bo chcę, żebyś grał. Wtedy moje myślenie się zmieniło i rzeczywiście od tamtej pory zupełnie inaczej wyglądałem na treningach, trener dawał mi coraz więcej szans i dzięki trenerowi Orestowi mogłem regularnie występować w ekstraklasie.
Jak bardzo treningi z Orestem Lenczykiem pomogły Panu po powrocie do Krakowa, gdzie musiał Pan walczyć o miejsce w składzie ze znacznie lepszymi piłkarzami?
Na pewno trener bardzo mi pomógł pod względem fizycznym. Dzięki ćwiczeniom na siłowni ze sztangami bardzo mocno rozwinąłem się pod tym względem. Kiedy wróciłem z wypożyczenia, czułem się bardzo dobrze fizycznie i wtedy miałem pewność, że może mimo tego, że jestem piłkarsko słabszy od niektórych zawodników, to fizycznie podołam i to mogą być moje atuty. Rzeczywiście w Wiśle była bardzo duża konkurencja, bo na samym początku trener Skorża wystawiał mnie jako skrzydłowego, a wtedy w klubie byli Marek Zieńczuk, Kamil Kosowski, Jean Paulista, Piotrek Brożek. Dużo nadrabiałem przygotowaniem fizycznym, a przy okazji grając z takimi zawodnikami, pod okiem bardzo dobrego szkoleniowca, rozwijałem się taktycznie i technicznie.
W jaki sposób zmieniło się Pańskie podejście do motywowania samego siebie przed meczami? Jako młody chłopak wchodził Pan do Wisły, która wtedy najlepszą drużyną w Polsce i co roku biła się o najwyższe cele, natomiast od kilku lat jest w kryzysie i walczy głównie o ligowy byt czy środek tabeli. W jaki sposób przygotowuje się Pan do meczu, wiedząc że jego stawką nie jest tytuł mistrzowski, a jedynie przeskoczenie sąsiada w tabeli?
Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Ja po prostu chcę wygrać każdy kolejny mecz i jak najlepiej się w nim zaprezentować. A czy to jest mecz o mistrzostwo, czy mecz sąsiadów w środku tabeli, to nie jest ważne. Po prostu trzeba się skoncentrować tylko i wyłącznie na tych 90 minutach, które nas czekają na boisku.
Czasami mam wrażenie, że jest Pan piłkarzem od zadań beznadziejnych. Pokazał Pan to choćby w niedawnym (rozegranym 28 lutego) meczu z Wisłą Płock, kiedy drużyna przegrywała 0:1, gra zupełnie się nie układała, po czym w końcówce Pan strzela dwa gole, w tym jednego praktycznie z zerowego kąta, gdzie 9 na 10 takich strzałów nie znalazłoby drogi do bramki. Później strzelacie jeszcze jednego gola i Pana trafienia tak naprawdę odmieniają losy meczu. Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że jest czasami kołem ratunkowym, który jednym czy dwoma zagraniami może wyciągnąć drużynę na powierzchnię?
Powiem tak: takie momenty oczywiście były i pamiętam, że kiedy wchodziłem z ławki w kilku czy kilkunastu meczach, potrafiłem pomóc drużynie, ale to też nie jest regułą. Przykładem jest ostatni mecz z Lechią Gdańsk (przegrany przez Wisłę 0:2 – przyp.), gdzie dostałem więcej minut, a niestety nie pomogłem drużynie odwrócić losów spotkania. W Gdańsku punktować za bardzo nie umiemy w ostatnim czasie, ale muszę powiedzieć, że kiedy wchodzę na boisko, nawet jeśli jestem rezerwowym, to zadaniem moim jest pomóc jak najlepiej drużynie i tylko to się liczy.
W obecnej Wiśle Kraków jest coraz więcej młodych zawodników, którzy dostają coraz więcej minut. Jaką rolę pełni Pan dla tych zawodników jako jeden z najstarszych w drużynie oraz wicekapitan? Przychodzą z prośbą o rady, jak mają zachowywać się na boisku?
Nie, raczej takich sytuacji nie ma i muszę przyznać, że ja też wcześniej, kiedy przychodziłem do Wisły, to raczej nie pytałem się starszych zawodników o rady, raczej podpatrywałem, jak oni zachowują się na boisku. Chyba to na tym polega, że młodzi zawodnicy, którzy są na początku tej drogi, patrzą, jak w danej sytuacji boiskowej zachowa się piłkarz bardziej doświadczony i może to zakodować. Staram się na treningach od czasu do czasu podpowiedzieć zawodnikom młodszym, co mogliby lepiej zrobić, ale chyba lepiej, jeśli to oni sami podpatrzą i wtedy bardziej to przyswoją.
Debiutował Pan w zespole Wisły Kraków 4 kwietnia 2006 roku. Co najbardziej zmieniło się w naszej lidze w ciągu tych 15 lat?
O rany…co się zmieniło? Trzeba przyznać, że coraz mniej jest zawodników, z którymi w 2006 czy 2007 roku rywalizowałem na polskich boiskach. Wszystko poszło do przodu, wydaje mi się, że zwłaszcza organizacja wszystkich drużyn. Przygotowanie trenerów, pojawiły się nowinki techniczne, każdy trening jest rejestrowany, analiza treningów, analiza przeciwników – to z pewnością poszło do przodu. Jest więcej młodych zawodników, którzy pojawiają się w składach drużyn ekstraklasowych, co jest podyktowane też tym, że jest wymóg młodzieżowca w składzie. Ale wydaje mi się, że w ogromnej większości to nie są tylko zawodnicy, którzy muszą załatać jedynie dziurę dla młodzieżowca, tylko mają odpowiednią jakość.
Przejdę na chwilę do Pańskiej krótkiej kariery w reprezentacji Polski. Zagrał Pan w niej sześć spotkań, jest strzelcem najszybszego gola w jej historii, co miało miejsce 1 kwietnia 2009 roku w spotkaniu z San Marino w Kielcach i paradoksalnie to był Pański ostatni mecz w reprezentacji. Leo Beenhakker wyjaśnił brak późniejszych powołań?
Kilka tygodni po meczu z San Marino doznałem kontuzji stawu skokowego. Po sezonie był wyjazd reprezentacji Polski do RPA na mecze z tamtejszą drużyną oraz z Irakiem. Dostawałem telefony z reprezentacji z pytaniami, jak wygląda moja sytuacja. Bardzo chciałem jechać na to zgrupowanie, niestety kontuzja stanęła na przeszkodzie, borykałem się z nią kilka miesięcy. Kiedy wróciłem do pełnej dyspozycji, trenera Beenhakkera już nie było. Jeszcze raz dostałem powołanie na zgrupowanie u trenera Smudy, kiedy objął reprezentację Polski. W meczu nie zagrałem i tak naprawdę na tym skończyło, ale wtedy zaczęły się moje problemy ze zdrowiem, które trwały 2-3 sezony i siłą rzeczy tych powołań nie dostawałem, bo nie pojawiałem się na boisku.
Co Pańskim zdaniem wyróżniało trenera Leo Beenhakkera spośród innych trenerów, z którymi Pan pracował?
Na pewno wiek, doświadczenie, to, jakie prowadził kluby i reprezentacje. Biła od niego charyzma, spokój i wiedział jak się zachować w każdej sytuacji. Zawsze tryskał humorem. Wszyscy pewnie pamiętają reklamę z udziałem trenera Beenhakkera Leo, why? For money! (ang. Leo, dlaczego? Dla pieniędzy!). Pewnego dnia wychodziliśmy na spacer, któryś z zawodników zapytał: Leo, why? Odpowiedział oczywiście: for money! Miał do siebie bardzo duży dystans.
Pański kontrakt z Wisłą Kraków obowiązuje do 30 czerwca 2021 roku. Co dalej?
Tak jak już mówiłem w kilku rozmowach wcześniej, dalej chcę grać w piłkę i dalej się tym cieszyć. Prawdopodobnie nie będzie mi to dane w Wiśle. Kiedyś trzeba powiedzieć „dziękuję”, pójść kolejną drogą, ale cały czas czuję się dobrze fizycznie i chciałbym nadal grać w piłkę.
Na poziomie ekstraklasowym, pierwszoligowym, czy może już rekreacyjnie w A-klasie czy B-klasie?
Oczywiście, że chciałbym grać jak najwyżej. Cele mam takie, że jeśli dostanę jakieś propozycje z ekstraklasy, to z chęcią skorzystam. Jeśli takowej nie będzie, to będę rozważał wszystkie inne, które mam nadzieję, dostanę.
Jakie są Pańskie plany na piłkarską emeryturę? Chciałby Pan pozostać przy piłce, czy raczej wolałby po tylu latach zrobić sobie trochę odpoczynku od futbolu i zająć się czymś innym?
Chciałbym pozostać przy futbolu i już pewne kroki ku temu poczyniłem. Mam licencję trenerską UEFA A, chciałbym się sprawdzić w roli trenera. Na początku chcę nabrać doświadczenia jako asystent czy trener grup młodzieżowych, żeby zobaczyć, jak będę się czuł w tej roli. Czas pokaże, jak to się wszystko ułoży.
Marzy Pan o tym, aby kiedyś zasiąść na ławce Wisły Kraków jako jej pierwszy trener?
Muszę przyznać, że byłoby to bardzo duże wyzwanie. Szczerze powiem – miałbym obawy. Oczywiście ambicje mam i chciałbym być trenerem jak najwyżej, ale chciałbym zacząć małymi krokami, nie rzucać się od początku na głęboką wodę. To byłby zaszczyt być w drużynie Wisły najpierw jako piłkarz, potem jako trener.
Pytanie czysto hipotetyczne. Gdyby dostał Pan propozycję z Cracovii czy z Legii, to czy rozważyłby ją Pan, czy ze względu na szacunek dla Wisły i jej kibiców z miejsca powiedziałby „nie”?
Pewnych rzeczy się nie robi.
Przez całą swoją karierę gra Pan w Polsce. Nigdy nie było poważnych propozycji z zagranicy, czy nie chciał Pan opuszczać kraju?
To nie tak, że nie chciałem. Wiadomo, że wyjeżdżając, można zobaczyć, jak się trenuje i gra w innych krajach, a po drugie – pieniądze też odgrywałyby swoją rolę. Propozycje były w tych momentach, kiedy grałem w reprezentacji Polski. Później, gdy doznałem pierwszego urazu, już tego zainteresowania nie było i jestem 15 lat w Wiśle.
Z jakich klubów dostawał Pan propozycje gry?
Z tego, co mówił mi ówczesny menadżer, były to kluby francuskie i z angielskiej Championship.
Czym poza piłką nożną interesuje się Rafał Boguski?
Czytaniem książek, to jest moja pasja. Ostatnimi czasy, od 2-3 lat pogrywam na gitarze. Nie mogę powiedzieć, że gram na gitarze, bo aż tak dobrze mi nie idzie, ale próbuję.
Chciałem Pana zapytać, czy to granie jest zbliżone poziomem do gry, jaką prezentuje Andrzej Sikorowski, znany Krakus, lider zespołu Pod Budą i wielki kibic Wisły, ale Pan kategorycznie zaprzeczył.
Chciałbym kiedyś grać tak, jak Pan Sikorowski, ale wydaje mi się, że nie starczy życia, żeby dojść do takiej perfekcji.
Czego Panu życzyć na nadchodzące miesiące?
Oczywiście zdrowia, tak jak ja życzę wszystkim, żebyśmy się w tych czasach trzymali. Jeżeli będzie zdrowie, to z resztą sobie poradzimy!
I za to trzymam kciuki. Bardzo dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW PŁATKOWSKI