5 lutego 1958 roku piłkarze Manchesteru United zremisowali w Belgradzie z Crveną Zvezdą, dzięki czemu zapewnili sobie awans do półfinału Pucharu Europy. Opisywana historia nie będzie jednak dotyczyła pięknych chwil i spektakularnych sukcesów. Na drugi dzień po wywalczeniu przepustki do grona czterech najlepszych drużyn najważniejszych klubowych rozgrywek, miała miejsce olbrzymia tragedia.
Oczekiwanie na lot
Wracający do Manchesteru samolot, w celu uzupełnienia paliwa, miał międzylądowanie w Monachium. Z powodu problemów z ciśnieniem paliwa dwa razy odwoływano moment startu. Zawodnicy odpoczywali, grali w karty i czytali gazety. Wówczas żaden piłkarz nie mógł przewidzieć, że to ostatnie chwile życia niektórych z nich… Przy trzeciej próbie startu, wskaźnik prędkości zaczął opadać.
Tak dramatyczne chwile wspomina kapitan samolotu, James Thain:
Pilot, który siedział obok mnie, zdążył krzyknąć: nie uda nam się. W tym momencie spojrzałem przez okno. Przed sobą mieliśmy dom i drzewa…
Rozpędzony samolot, po przecięciu ogrodzenia, wbił się w jeden z budynków i stanął w płomieniach. Życie straciło 21 osób, w tym ośmiu zawodników United. Byli to: Tommy Taylor, Roger Byrne, Geoff Bent, Eddie Colman, Mark Jones, David Pegg, Liam Whelan oraz Duncan Edwards. Ten ostatni zmarł w szpitalu, piętnaście dni po wypadku.
Brutalne przerwanie kariery
Wspomniany Duncan Edwards uznawany jest często za najbardziej utalentowanego piłkarza w historii klubu. Jego predyspozycje do gry w piłkę nożną już dekadę wcześniej, w rodzinnym Dudley obok Birmingham, zobaczył dyrektor szkoły, do której uczęszczał późniejszy gracz Czerwonych Diabłów. Po tym, jak ujrzał go w akcji na szkolnym boisku, napisał do przyjaciela:
Właśnie zobaczyłem 11-letniego chłopca, który zagra kiedyś w reprezentacji Anglii.
Przyszłość potwierdziła, że jego przewidywania okazały się słuszne. Już pięć lat później Edwards został zauważony przez skautów United i podpisał kontrakt z klubem. Na debiut nie musiał długo czekać. W chwili pierwszego występu miał zaledwie 16 lat i 185 dni. W 1955 roku sprawdziły się słowa dyrektora szkoły. Młody Duncan zaliczył pierwszy występ w reprezentacji Anglii, grając przeciwko Szkocji. Wróżono mu wielka karierę, a sam Bobby Charlton powiedział o nim słowa najlepiej świadczące o jego boiskowej wielkości:
Gdybym miał grać przez całe życie w piłkę i wybrać do towarzystwa jednego piłkarza, byłby to Duncan Edwards. O tym, co osiągnąłby niestety kibice United już nigdy mieli okazji się dowiedzieć. W 1999 roku, w centrum Manchesteru, postawiono jego pomnik.
Dwadzieścia jeden ofiar
Oprócz piłkarzy, tragedia w Monachium zabrała także m.in. pracowników klubu, członków załogi i dziennikarzy. Jednym z przedstawicieli mediów był Don Davies, wujek brytyjskiego historyka i autora wielu książek o historii Polski – Normana Daviesa. Pisarz wspominał stryja w wywiadzie, który dla Magazynu Sportowego przeprowadził Marek Wawrzynowski:
Stryj był znacznie starszy od mojego ojca. Przed I wojną światową występował w amatorskiej piłkarskiej reprezentacji Anglii i nawet grał w Krakowie. Był to tour Anglików po imperium austro-węgierskim. Grali w Wiedniu, w Pradze, w Budapeszcie i właśnie w Krakowie. Tak głosi rodzinny przekaz. Dostał ofertę z Boltonu Wanderers, ale odrzucił ją, bo dla niego wstydem było granie za pieniądze. W końcu jednak uległ i przyjął ofertę Pole Vale. Ojciec opowiadał mi, że był to dla niego poważny problem. Oczywiście wtedy nie były to duże pieniądze, raczej grano dla przyjemności. Podczas I wojny światowej stryj był lotnikiem, został strącony nad Francją i trafił do obozu jenieckiego. Po powrocie do domu w 1918 roku leżał w szpitalu. Potem grał też w krykieta w I lidze.
Do Belgradu poleciał z drużyną w roli dziennikarza.
Był dyrektorem szkoły i jednocześnie pracował dla dziennika „Manchester Guardian” oraz pisał korespondencje dla BBC. Zdarzało mi się siedzieć obok niego w boksie dla komentatorów i podziwiać interwencje Niemca Berta Trautmanna czy Franka Swifta, którego zapamiętałem z tego, że miał gigantyczne dłonie – dodaje historyk.
Dzieci Busby’ego
Katastrofę w Monachium przeżył legendarny trener, Matt Busby. Szkot doznał ciężkich obrażeń i spędził w szpitalu dziesięć tygodni. Nic jednak nie zraziło go do stawiania sobie wielkich celów. Niemal od razu zapragnął odbudować potęgę klubu i zapowiedział, że zajmie mu to pięć lat. Ostatecznie zespół odzyskał wielkość po siedmiu, ale i tak trzeba powiedzieć, że to bardzo szybko.
Jeśli ktoś w Manchesterze myślał, że futbol jest tylko sportem, to, po monachijskiej tragedii zmienił zdanie. Dla wszystkich w klubie piłka przestała być jedynie zwykłym spotkaniem 22 mężczyzn kopiących piłkę – pisał w publikacji „Wielkie kluby Europy. Manchester United” Jarosław Koliński. Kilka lat po wielkiej tragedii miały nadejść piękniejsze dni dla podopiecznych szkockiego trenera i kibiców angielskiego zespołu.
Pierwszy mecz po tragedii
13 dni po monachijskiej tragedii, piłkarze United musieli wyjść na boisko. Mieli zagrać o awans do VI rundy Pucharu Anglii. Rywalem była drużyna Sheffield Wednesday. Kibice, którzy tego dnia zjawili się na Old Trafford w liczbie 60 tysięcy, przywiązali do biało-czerwonych szalików czarne wstążki. Od tamtej pory czarny kolor oficjalnie dołączono do barw klubowych. Fani nie potrafili powstrzymać łez… Na boisku w barwach United pojawili się w większości zawodnicy, którzy do tej pory byli rezerwowymi. To jednak nie przeszkodziło im w odniesieniu efektownego zwycięstwa.
Czy spodziewaliśmy się, że wygramy? Nie. My wiedzieliśmy, że musimy wygrać
– powiedział Bill Foulkes, jeden z graczy występujących w tym meczu.
Czerwone Diabły wygrały 3:0. To było zwycięstwo odniesione dla ośmiu kolegów, którzy stracili życie w stolicy Bawarii.
Piękny gest Milanu
Czy można złamać przepisy w duchu fair play? Angielska federacja futbolu pokazała, że tak. Pozwoliła bowiem klubowi z czerwonej części Manchesteru na wzmocnienia zawodnikami innych klubów w trakcie sezonu. Piękną postawę zaprezentował też AC Milan, który był półfinałowym rywalem United w Pucharze Europy. Wiedząc, jak bardzo osłabiona jest drużyna z Anglii, Włosi na pierwszy mecz celowo wysłali rezerwowy skład, dzięki czemu gracze Busby’ego odnieśli symboliczne zwycięstwo 2:1. W rewanżu ekipa z Mediolanu wygrała jednak aż 4:0, ale gest z pierwszego spotkania zasługuje na duże uznanie.
Odbudowana potęga
Po katastrofie lotniczej w Niemczech nikt w Manchesterze nie myślał o osiąganiu sukcesów. Głównym celem było powolne odbudowanie dawnej świetności. W ciągu najbliższych sezonów dał o sobie znać wielki talent Bobby’ego Charltona, który nie będąc jeszcze wielką gwiazdą, strzelił w Belgradzie dwa gole. Wielką klasą trenerską wykazał się Busby. Szkot stworzył nowatorski system szkolenia i ściągnął do klubu utalentowaną młodzież. Jednym z tych, którzy trafili do MU był słynny później Georg Best. Szeregi ekipy z Old Trafford zasilił również rodak szkoleniowca, Dennis Law.
Dekadę po jednej z największych tragedii w historii piłkarstwa, sympatycy MU wreszcie mieli powody do radości. 29 maja 1968 roku na Wembley Czerwone Diabły mierzyły się z Benfiką w finale Pucharu Europy. Anglicy do zwycięstwa potrzebowali wprawdzie dogrywki, ale w niej nie pozostawili złudzeń. Wygrali 4:1, wprawiając w euforię kibiców, którzy jeszcze dziesięć lat wcześniej opłakiwali tragicznie zmarłych idoli.
Niewiele oczu było suchych na stadionie Wembley, kiedy United gromił w dogrywce Benfikę – napisał po londyńskim finale dziennik „The Sun”.
– NAPISAŁ PO LONDYŃSKIM FINALE DZIENNIK „THE SUN”.
Busby, który po zdobyciu trofeum przyznał, że był to najcudowniejszy dzień w jego życiu, odszedł z klubu wkrótce po ograniu drużyny z Portugalii. Zakończył pracę w Manchesterze w najpiękniejszy sposób (choć później jeszcze wrócił na krótki okres 21 meczów). Z piłkarzami Manchesteru United wywalczył pięć tytułów mistrza Anglii. Trzy z nich przed katastrofą, czwarty w sezonie 1964/65 – siedem lat po tragedii i później jeszcze jeden. Dołożył też dwie wygrane w pucharze Anglii i miano najlepszej drużyny Starego Kontynentu. Od królowej otrzymał zaś tytuł szlachecki.
Jednak na podziw, bardziej niż wymienione sukcesy, zasługuje sposób, w jaki Szkot odbudował klub. Podnieść się po tak wielkiej tragedii i zajść na sam szczyt klubowej piłki jest rzeczą godną największego uznania. Nie ma wątpliwości, że odrodzenie ówczesnej drużyny Manchesteru United to jedna z najwspanialszych i najbardziej optymistycznych historii w piłce nożnej. Za takie momenty miliony fanów kochają futbol.
GRZEGORZ ZIMNY