Edinson Cavani – Luis Suarez – Diego Forlan – gol… W tej akcji z 90. minuty finałowego meczu Copa America 2011 z Paragwajem było wszystko to, czym Urugwaj zachwycił na tamtym turnieju kibiców i fachowców. Agresywny odbiór piłki, błyskawiczne przejście z obrony do kontrataku, wymiana piłki na jeden kontakt i wreszcie wykonanie wyroku. W dobie rozpoczynającej się kolejnej edycji Copa America, przypominamy Wam drużynę ostatnich triumfatorów tej imprezy. Cztery lata temu „Celestes” Oscara Washingtona Tabareza wznieśli się na swoje sportowe wyżyny.
Urugwaj a.d. 2011 był jedną z najlepszych i najciekawszych reprezentacyjnych ekip ostatnich lat. Drużyna Tabareza była znakomicie przygotowana taktycznie, fizycznie i mentalnie. Łączyła w sobie twardość i dyscyplinę w defensywie z błyskotliwością i rozmachem w ofensywie. To była drużyna kompletna w pełnym tego słowa znaczeniu.
„Celestes” na turnieju w Argentynie rozkręcali się jednak powoli. Copa America 2011 rozpoczęli od dwóch remisów z niżej notowanymi zespołami Peru oraz Chile. Z grupy awansowali ostatecznie dzięki skromnemu, nieprzekonującemu zwycięstwu nad rezerwami reprezentacji Meksyku. Mało kto przypuszczał wówczas, że Urugwaj Tabareza tak szybko wrzuci wyższy bieg.
Przełom nastąpił w ćwierćfinale. Na wypełnionym po brzegi Estadio Brigadier General Estanislao Lopez w Santa Fe Urugwajczycy pokonali po rzutach karnych i morderczym boju gospodarza turnieju i swojego odwiecznego rywala, wielką Argentynę. To właśnie tamtego wieczoru w Santa Fe narodził się zespół nowych Mistrzów Ameryki. Urugwajczycy urośli mentalnie. Poczuli krew…
Później było już tylko lepiej. 2-0 z Peru w półfinale oraz 3-0 w wielkim finale z Paragwajem dały Urugwajowi piętnaste w historii zwycięstwo w rozgrywkach Copa America. Tym samym reprezentacja „Celestes” została samodzielnym liderem klasyfikacji wszechczasów tego turnieju. Smak zwycięstwa na argentyńskich boiskach był wyjątkowy.
Tamten znakomity zespół „Celestes” swój ogromny potencjał odsłonił już rok wcześniej. Na południowoafrykańskim Mundialu 2010, Urugwajczycy zajęli przecież czwarte miejsce. Wtedy jednak, w drodze do półfinału, nie pokonali żadnej drużyny z absolutnego światowego topu. Urugwaj a.d. 2011 był jeszcze mocniejszy niż ten z Mistrzostw Świata. To była drużyna w pełni świadoma swojej siły i potencjału. Drużyna, która potrafiła przeciwstawić się początkowemu kryzysowi. Przetrwała trudne chwile, tak w grupie, jak i w boju wagi ciężkiej z Argentyną i – także dzięki temu – stała się jeszcze mocniejsza. A to wszystko w sytuacji, kiedy Edinson Cavani, killer doskonały, większość turnieju przesiedział na trybunach lecząc kontuzję.
Jaki był zatem przepis „Celestes” na sukces? Odpowiedź jest prosta. Znakomity, świeży futbol, oparty o świetną, skuteczną defensywę i błyskotliwy, szybki atak. Urugwajczycy byli bardzo ruchliwi, często wymieniali pozycje. To była drużyna totalna, a zarazem szalenie uniwersalna. Mało jest ekip, które w obrębie tych samych nazwisk są wstanie poruszać się pośród tak wielu schematów taktycznych.
Urugwaj Oscara Tabareza to była pancerna maszyna, grająca niebywale nowoczesny futbol. To był zespół zjednoczony wokół jednego celu. Zdobycia tytułu najlepszej drużyny Ameryki. Za wszelką cenę… To, co szczególnie pociągało w grze Urusów to ich pasja, zaangażowanie i nieprawdopodobna energia. Istna „Garra Charrua”, lwi pazur, jak o tej reprezentacji z dumą mówią mieszkańcy całego kraju.
No i nie brakowało oczywiście fantastycznych piłkarzy. Luis Suarez i Diego Forlan to napastnicy, którzy w tamtym czasie mogli być gwiazdami i liderami każdej wielkiej reprezentacji. Suarez wydaje się z resztą być dzisiaj jeszcze lepszy. Jeżeli dodamy do nich niesamowicie walecznych, biegających po boisku niczym wściekłe psy Diego Pereza, Egidio Arevalo Riosa czy Waltera Gargano, dynamicznego Alvaro Pereirę oraz silnych i twardych defensorów Diego Lugano, Sebastiana Coatesa, Diego Godina czy Martina Caceresa, to uzyskamy obraz drużyny kompletnej. Tak pod względem osobowościowym, jak i taktycznym.
Urugwaj nie będzie faworytem najbliższego turnieju o Copa America. Więcej mówi się i pisze o Argentynie, Kolumbii, Brazylii czy gospodarzach z Chile, ale właśnie w takiej roli, drugoplanowej, niedocenianej, zepchniętej na margines, „Celestes” od lat czują się najlepiej. I nawet pod nieobecność zawieszonego Luisa Suareza mogą sprawić sensację. Ten zespół nie zna strachu. Garra Charrua. Po prostu.
Tekst: Łukasz Rodacki